Jesteśmy w Szczebrzeszynie na Festiwalu Stolica Języka Polskiego, z okazji którego występuje pan z zespołem Mitch & Mitch. Na pańskie koncerty przychodzi dużo ludzi, którzy za każdym razem świetnie się bawią. Czy jest tak, że czerpie pan energię na dalszą działalność właśnie z koncertów? Że to ci wszyscy zgromadzeni ludzie jej dostarczają?

Zdecydowanie tak. Przez te wszystkie lata właśnie z tego czerpię najwięcej energii. Zawsze wykonawcy, którzy występują, dostają kopa, kiedy się podobają publiczności. To mobilizuje do dalszego działania, ćwiczenia i uczenia się rzeczy, których jeszcze się nie umie. A ponieważ muzyka jest rzeczą bardzo trudną… Pan powiedział, że się ludzie bawią. Fajnie, że się bawią, ale jeszcze przy okazji koncertu słuchają trochę muzyki.

 

Dobrej muzyki…

Właśnie o to chodzi, żeby ludzie nauczyli się w ogóle słuchać muzyki. Wtedy będą wiedzieli, czy jest dobra, czy zła. Czy wymaga od odbiorcy więcej wiedzy na swój temat, czy mniej. Bo często bywa tak – i często o tym mówię – że świetni instrumentaliści muszą starać się bardziej niż dajmy na to piosenkarze, którzy mają głos, nauczą się kilku piosenek i utrzymują się z tego już przez resztę życia. Instrumentaliści muszą zagrać na dyplomie koncert Chopina, Karłowicza, Brahmsa, Paganiniego, Mendelssohna, Bacha czy Mozarta. I muszą temu całe życie poświęcić, bo to byli geniusze. W dodatku muszą zagrać taki utwór, jaki jest w repertuarze szkół muzycznych. Więc to nie może być tak, że tylko ta garstka muzyków nauczyła się czegoś. Jeżeli ludzie czują i wiedzą, na czym ta muzyka polega, o czym jest, to wtedy mają pełen wachlarz doznań zmysłowych. A jak nie rozumieją tej muzyki, to nie wiedzą, co to jest granie, mówią: „panie, do tego się nie da tańczyć” i temat jest skończony. U nas, niestety, króluje muzyka, której doświadczeni muzycy nie mogą już słuchać, bo szkoda czasu.

 

W takim razie jak można wyrobić u siebie ten gust muzyczny?

Trzeba słuchać, dużo słuchać. Przede wszystkim muzyki klasycznej, która najlepiej wyrabia gust muzyczny, na przykład Bacha. Z czasem warto też bardziej zainteresować się stroną techniczną – dowiedzieć się, czym jest fuga, co to jest instrumentacja, jakie są tematy, gdzie znajdują się ich przetworzenia. To są dosyć skomplikowane rzeczy, które nie polegają na słuchaniu melodii i tańczeniu. Byli ludzie, którzy napisali genialne utwory, takie, których się już dzisiaj nie pisze, bo nie ma czasu i wystarczających umiejętności, to znaczy nieliczni może mają, ale się nie przebiją, bo komercja zabija wszystko. A komercja polega na tym, że wszystko się musi sprzedać. I są też właśnie takie piosenki, które po prostu muszą się sprzedać. Z drugiej strony dzięki internetowi jest coraz więcej ludzi, którzy słuchają muzyki i odkrywają różnych twórców, którzy grają gdzieś w piwnicach i potrafią niekiedy dużo więcej niż artyści trafiający na okładki kolorowych czasopism, i oni nie mają z czego żyć. Tutaj jest ta wielka niesprawiedliwość – to tak jakby malarz, który wymalował panu pokój, zarabiał więcej niż malarz, który umie namalować prawdziwe dzieło sztuki.

Dziś ukazanie się czegoś nowego nie stanowi już takiego wydarzenia. Kiedyś po festiwalu opolskim czy sopockim zostawały dwa, trzy numery, które przez pięćdziesiąt lat ludzie śpiewali. A teraz nie pamiętamy utworów z ostatniego Opola...

Ale internet mimo wszystko otwiera nowe możliwości przed twórcami.

Otwiera, otwiera okno dla ludzi, którzy szukają dobrej muzyki i dla tych, którzy chcą pokazać swoje umiejętności. Ale do końca trudno jest mi powiedzieć, bo ja nie siedzę w internecie, o większości rzeczy informują mnie inni ludzie. Jeżeli coś o mnie znajduje się na Facebooku czy innych portalach, to nie jest to moje, ja nie zamieszczam tam żadnych informacji. Wiem, że ludzie oglądają w internecie nagrania naszych koncertów z Mitchami, czyli to zainteresowanie jest. Pojawiło się też jakiś czas temu kilka zdjęć i nagrań z takiego festiwalu jak Open’er w Gdyni. Wiem, że młodzi ludzie to oglądają, słuchają tego, więc to się jakoś przenosi. Mój kolega, muzyk, bardzo dobry basista, który był na naszym koncercie w Teatrze Wielkim, powiedział, że to jest fajne, że my nie gramy piosenek, które mają za zadanie tylko bawić, ale gramy muzykę do słuchania. Czyli jest to coś w rodzaju dawnej muzyki prezentowanej w klubach, kiedy się jeszcze grało jamy, improwizacje czy muzykę na żywo a nie tylko canto – refren, canto – refren itd., i rączki w górę, i klaszczemy wszyscy.

 

A jak to jest u pana z gatunkami muzycznymi? Bo wielu twórców nie wychodzi poza swój gatunek, grają tylko rock albo pop, albo jazz. Pan śpiewał piosenkę rapera Pei i wykonywał partie utworu heavymetalowego. Skąd ten pomysł na przemieszczanie się między gatunkami?

Jestem muzykiem i zaczynałem nagrywając w studiu różnego rodzaju muzykę. Siedem lat grałem w orkiestrze i tam nagrywaliśmy muzykę klasyczną, bardzo duże ilości muzyki, po kilka godzin dziennie. Grałem też kiedyś w kapeli rockowej w Czarnych Perłach w Krakowie, trochę jazzu, nawet muzykę ludową, która okazała się bardzo trudna a nawet trudniejsza od niektórych numerów jazzowych, bo od rockowych to już na pewno, bo rock jest jedną z prostszych form do wykonania. Więc jak mnie młodsi koledzy poprosili, to wziąłem skrzypce i zagrałem. Wynika to pewnie z tego, że ja umiem improwizować, jeżeli ktoś ma dar improwizowania, to nie stanowi to dla niego dużego problemu, bo wtedy wychodzi i śpiewa albo improwizuje właśnie. Oczywiście najpierw trzeba się nauczyć dobrze grać, żeby później improwizować. Ja taką umiejętność, Bogu dziękować, mam, dlatego mogę sobie pozwolić na wykonywanie różnego rodzaju muzyki i nie stanowi to dla mnie żadnego problemu.

 

Podczas koncertów z Mitch & Mitch wykonuje pan utwory z albumu „1976: A Space Odyssey”, który był inspirowany albumem „Zbigniew Wodecki” z 1976 roku. Czy oznacza to, że dawna muzyka wraca i wciąż jest chętnie słuchana?

Ja to napisałem – jak sama nazwa wskazuje – czterdzieści lat temu. Wtedy to w ogóle nie zaistniało, nie miało szans. I teraz, po tak długim czasie, to wraca. Wracają te same numery, z tą samą aranżacją i właśnie teraz młodzież to kupiła, i podobno fajnie się tego słucha. Trochę mnie to dziwi, bo nagrałem wiele innych utworów od tamtego czasu, które były bardzo znane i są nadal znane, jak na przykład „Izolda”, „Lubię wracać”, „Z tobą chcę oglądać świat” i jeszcze kilka innych. Teraz nagle wychodzę na koncert, gram numery premierowe, nikt tego prawe nie zna. Są to utwory, które zdążyłem już zapomnieć przez te czterdzieści lat – ich formę, słowa, melodię akurat trochę pamiętałem, ale musiałem się ich nauczyć od nowa. Dlatego teraz przed każdym koncertem mam lekką tremę, czy ja wyrobię i czy ludzie, bez wykonywania moich znanych piosenek, będą usatysfakcjonowani. Okazuje się, że są, bo gramy już któryś z kolei koncert z Mitchami. Dosyć dużym obciążeniem jest jednak to, że nie gramy tych przebojów, na które ludzie czekają.

2 zbigniew wodecki mithc and mitch 1976 a space odyssey abc lado abc muzyka

A nie denerwuje pana na przykład, kiedy ludzie przechodzą obok i mówią: „O, to ten pan od Pszczółki Mai” albo od „Chałup”?

Nie. Nawet do kopania prądem można się przyzwyczaić, prawda? (śmiech) Nie, raczej mnie nie denerwuje. Poza tym, jak ktoś krzyczy „Pszczółka Maja”, to oznacza, że cofa się trochę w czasie. To jest utwór, na którym wychowało się przecież kilka pokoleń. Więc tacy ludzie mówiąc o „Pszczółce Mai”, wracają do czasów, kiedy na przykład żyła jeszcze ich mama, babcia. Zresztą wszystkie piosenki, które pamięta się sprzed lat, cofają nas w czasie. Są takie utwory, które jak zacznę sobie je przypominać, to cofam się do momentu, kiedy miałem pięć lat, bo wtedy się ich właśnie po raz pierwszy uczyłem. Nie wiem, czy dzisiejsza młodzież w ogóle ma takie piosenki. Bo w dzisiejszych czasach stało się coś takiego dziwnego, że trudno na dłużej zapamiętać nowe przeboje, bo tego jest strasznie dużo.

 

I dostęp do nich jest znacznie łatwiejszy.

Tak, ukazanie się czegoś nowego nie stanowi już takiego wydarzenia. Kiedyś po festiwalu opolskim czy sopockim zostawały dwa, trzy numery, które przez pięćdziesiąt lat ludzie śpiewali, bo są przecież takie piosenki. A teraz nie pamiętamy utworów z ostatniego Opola. Jest pan w stanie powtórzyć jakąś piosenkę z ostatniego Opola, jakiś przebój?

 

Chyba sobie nic nie przypomnę…

No właśnie, bo teraz jest fabryka piosenek. To kiedyś mój kolega Korcz powiedział bardzo słusznie, że teraz piosenki się produkuje, a kiedyś się komponowało. Bo teraz są komputery, to wszystko jest ułatwione.

 

Kiedyś odkładało się pieniądze na jedną, wybraną płytę, a dzisiaj otwiera się komputer i można słuchać wszystkiego.

Tak, tego jest dużo. I to bardzo dobrze, że jest dużo. Dużo jest tego „szarego”, które jest fajne i bardzo fajne, ale jest też cała górka tego, czego nawet ja się muszę uczyć, bo niektórzy muzycy są tak odjazdowi. Jak kiedyś posłuchałem takiego big-bandu niemieckiego, to w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi. Wiedziałem tylko, że oni świetnie grają, to mnie jako muzyka zastanawiało – jak oni grają? To było rewelacyjne! I trudno, i wysoko, i podziały, wszystko razem. Także później, posłuchawszy tego big-bandu, gdy wróciłem do utworów, które mi się wcześniej podobały, to już po piętnastu minutach nie mogłem ich słuchać, bo już zdążyłem nauczyć się czegoś nowego. W ten sposób człowiek cały czas się uczy. Ale muszę przyznać, że obecnie mamy naprawdę świetną młodzież, bardzo zdolną.

1 Zbigniew wodecki Festiwal Stolica Jzyka Polskiego wywiad muzyka enter the room wodecki bis artysta sztuka

Bardzo miło usłyszeć to od doświadczonego muzyka.

Jest jednak taki problem, że teraz ciężko jest się przebić – tych wszystkich projektów jest bardzo dużo, kończy się tak zwany format, i ludzie, którzy wygrywali ten format, szybko odchodzą, bo to się musi kręcić i trzeba szukać następnych. Niektórym się oczywiście udaje. Są tacy muzycy, jak na przykład Kuba Badach – rewelacyjny, bardzo muzykalny. Jest córka Ani Jantar – Natalka Kukulska, która świetnie śpiewa. Jest też Turnau. Wymieniłem tutaj tylko parę nazwisk, ale to są ludzie, którzy rzeczywiście coś proponują. Teraz też wciąga się w te nowe kierunki, jak na przykład bebop, hip-hop itp., muzyków zawodowych. Muzycy zawodowi też z przyjemnością zagrają czasami poza Beethovenem, Bachem czy Czajkowskim. Tym bardziej, że te inne, nowe propozycje wcale nie wymagają aż tyle umiejętności, co np. wykonanie piątej symfonii Beethovena czy utworu Szymanowskiego.

 

A pamięta pan może jakichś muzyków, na których się pan wzorował, kiedy dopiero zaczynał swoją przygodę muzyczną?

Całą masę. Przede wszystkim instrumentaliści: Freddie Hubbard – znakomity trębacz, Oscar Peterson – pianista, nasz Makowicz, teraz zresztą mamy świetnych pianistów w Polsce i aranżerów. Oprócz tego Nat King Cole, który śpiewał przepięknie, Tony Bennett, Frank Sinatra, wielu muzyków z czasów big-bandów amerykańskich, gdzie naprawdę trzeba było umieć grać i śpiewać, żeby być słuchanym. W każdym razie mam takich ulubionych muzyków, jak każdy. Tony Bennett kończy akurat 90. lat, ale warto posłuchać, jak on fajnie śpiewa, chociażby „New York” z Frankiem Sinatrą nagrał oraz z… Lady Gagą. I to jest niesamowite. Wcześniej byłem przekonany, że Lady Gaga to jest taki wytwór, żeby zarobić pieniądze, a okazuje się, że dziewczyna pięknie śpiewa, a szokowała swoim wizerunkiem, żeby zaistnieć.    

Fot. materiały prasowe