„Opowiadałem historie jeszcze zanim zostałem reżyserem” – przyznał kiedyś w wywiadzie Almodóvar. O tym, że chce być reżyserem zdecydował jednak dość szybko. Mając 17 lat opuścił dom i wyjechał do Madrytu – bez pracy, bez przyjaciół, bez pieniędzy. Wiedział tylko jedno: chciał robić filmy. I niebawem rzeczywiście zaczął je robić. Od roku 1980, gdy na ekranach pojawił się obraz „Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy”, twórczość Hiszpana przeszła niejedną metamorfozę. Jego pierwsze, trochę undergroundowe filmy zaludniały gwiazdy porno, transwestyci, torreadorzy, zbuntowane zakonnice, prostytutki, przestępcy i punkowi muzycy. Każda kolejna pozycja była perwersyjna, skandalizująca, nabuzowana erotyką, często oscylująca na granicy wulgarności. Hiszpan nie unikał makabry, groteski, nagości i kiczu. A te doprawiał nie tylko trucizną, jak w „Kobietach na skraju załamania nerwowego”, ale i przerysowanym, zawsze błyskotliwym poczuciem humoru.

Almodóvar końca lat 90. i początku nowego millenium to już Almodóvar inny. Wciąż hołdujący na ekranie namiętnościom i skrajnym emocjom, wciąż mający słabość do postaci ze społecznego marginesu, opowiadający o tym, co niewygodne, szokujące, bolesne. A jednak to już również wirtuoz kina, który zaczyna stawać się klasykiem. Każdy obraz wychodzący spod jego ręki można już śmiało nazwać dziełem. Każdy znajdzie dla siebie istotne miejsce w historii kina. „Wszystko o mojej matce”, „Porozmawiaj z nią”, „Złe wychowanie” i „Volver” sprawiły, że Hiszpan trafił do kinematograficznego panteonu, stanął koło Bergmana, Felliniego czy Buñuela. A gdy już raz stanie się na szczycie, trudno później pobić samego siebie. Dlatego kolejne obrazy Almodóvara, choć wciąż dobre, a nawet świetne, spotykały się już z coraz bardziej mieszanymi odczuciami recenzenów. Bo nawet jeśli dobre, to czy równie dobre, jak „Wszystko o mojej matce”? Nie inaczej jest w przypadku „Juliety”, która wywołuje sprzeczne emocje. A jednak myślę, że to ważny tytuł w filmografii Almodóvara, może nawet wprowadzający nas do kolejnego etapu jego twórczości. Bo „Julieta” to film już znacznie dojrzalszy, bardziej wyciszony i refleksyjny. Sugestywny, wyrafinowany, nieetapujący perwersją, pełen symboli i romansujący przede wszystkim z kinem samym w sobie. A jednak wciąż bardzo w klimacie Almodóvara, bo mimo licznych transformacji, esencja kina Hiszpana wciąż pozostaje niezmienna, a sam reżyser w dalszym ciągu doskonale wie, jak portretować tę piękniejszą płeć.

3 julieta almodovar film movie gutek gilm premiera

Julietę (Emma Suárez) poznajemy jako kobietę w średnim wieku, wiodącą udane życie wraz ze swoim partnerem Lorenzo (Dario Grandinetti). Niebawem para ma na zawsze opuścić Madryt i wyjechać do Portugalii. Na chwilę przed wyjazdem Julieta spotyka jednak dawną przyjaciółkę swojej córki. I tak bolesne wspomnienia dają o sobie znać, bo Antía, córka głównej bohaterki, odeszła lata temu bez słowa. Jak przyznaje później Julieta, póki trzyma się przeszłość w zamknięciu, można wyprzeć ją ze świadomości, ale gdy raz wypuści się duchy na wolność, nie ma już odwrotu. Dlatego kobieta rezygnuje ze wszystkich planów, rozstaje się z partnerem i przeprowadza do budynku, w którym kiedyś mieszkała, zaczyna pisać listy do nieobecnej córki i jeszcze raz mierzyć się z dawnymi błędami. W ten sposób poznajemy młodszą Julietę (Adriana Ugarte), odkopujemy kolejne tajemnice i rozdrapujemy niezagojone rany.

Twórca serwuje nam przede wszystkim opowieść o poczuciu winy, które infekuje jak śmiercionośny wirus i o niemożności poradzenia sobie ze stratą. Bo o ile można jeszcze, choć z trudem i wielkim bólem, pogodzić się jakoś ze śmiercią kogoś bliskiego, to jak poradzić sobie z dobrowolnym odejściem kogoś z naszego życia? Co jeśli wszelkie formy kontaktu urywa nasze własne dziecko? Najnowszy film Almodóvara przypomina klasyczną, grecką tragedię. Nieważne, czy stwierdzimy, że traumatyczne doświadczenia Juliety spowodował przypadek, nieszczęśliwy splot okoliczności czy fatum. Jasne jest to, że życie jej nie oszczędzało. I chyba nie ma czemu się dziwić, bo Almodóvar lubi czynić swoimi bohaterkami kobiety po przejściach. W tym wypadku reżyser wzorował się na opowiadaniach kanadyjskiej noblistki Alice Munro.

W „Juliecie” mamy do czynienia z najbardziej pierwotnym siłami – z pożądaniem, zazdrością, śmiercią, macierzyństwem. Hiszpański twórca nie podaje nam lekkiej mieszanki, tworzy film gęsty, melancholijny i niepokojący. Dramat z elementami thrillera. Zresztą widać u Almodóvara wyraźne inspiracje Hitchcockiem. Choćby słynnym „Vertigo”, w którym bohaterka również ma dwie twarze i w różnych momentach filmu otacza się innymi przedmiotami, inaczej mówi, inaczej się porusza, inaczej ubiera. O ile jednak Kim Novak w „Vertigo” grała zarówno Madeleine, jak i Judy, a nawet w filmie była w zasadzie jedną osobą, o tyle u Almodóvara ta sama bohaterka grana jest przez dwie różne aktorki, by jeszcze dobitniej podkreślić zmiany, jakie zaszły w jej osobowości pod wpływem traumatycznych przeżyć.

2 julieta almodovar film movie gutek gilm premiera

W nowym obrazie Hiszpana fascynuje też to, co u niego fascynuje od zawsze. Gra z kolorem, żonglowanie symboliką barw, perfekcyjna, wysmakowana sfera wizualna, która u każdego estety wywoła dreszcz podniecenia. Obraz mówi tu równie dużo, co słowa, a momentami nawet więcej. Przypadkowe nie jest ani żadne ujęcie, ani żaden przedmiot widoczny w kadrze. Obecna w filmie figurka „Siedzącego Mężczyzny” autorstwa Avy to tak naprawdę dzieło rzeźbiarza Miguela Navarro, które Almodóvar ma w swoich zbiorach już od dwudziestu lat. W „Juliecie” pojawiły się też inne przedmioty należące do filmowca, które przez lata czekały na to, by zaistnieć w odpowiednim momencie. Tak było z plakatem Luciena Freuda czy koszem na śmieci, do którego bohaterka wrzuca niebieską kopertę. Natomiast w domu Juliety i Xoana w Galicji znalazły się obrazy i przedmioty wykonane przez artystów i rzemieślników z tego właśnie regionu.

Z plastyczną, wyrazistą sferą wizualną koresponduje muzyka Alberto Iglesiasa, która zdaniem Almodóvara jest szkieletem filmu. „Nawet jeśli mamy szerokie ujęcie z grupą aktorów, to wydaje się, że muzyka dobiega wprost z oczu Juliety. To muzyka, która oddycha jak żywe stworzenie i w naturalny sposób łączy się z dialogami. Chwilami miałem wrażenie, że Alberto skomponował operę, gdzie ariami są nakładające się na siebie opowieści Emmy Suárez, a akcja dzieje się w spojrzeniach aktorów” – opowiada reżyser.

„Julieta”, jak twierdzi sam Almodóvar, to jego powrót do kobiecego wszechświata. Powrót dojrzałego mężczyzny, który choć wciąż wierny sobie, szuka nowych środków wyrazu i komunikuje się już w inny, bardziej finezyjny, mniej bezpośredni sposób. Czy w związku z tym również mniej czytelny? Niekoniecznie. Almodóvar wciąż ma nam też coś do powiedzenia i co równie ważne: do pokazania. Wyczekiwana od miesięcy „Julieta” na ekranach polskich kin pojawi się już 2 września. Redakcja „enter the ROOM” objęła patronat medialny nad tytułem.

8 julieta almodovar film movie gutek gilm premiera

Fot. materiały prasowe