W przypadku animacji dla dorosłych wszystko jest, siłą rzeczy, znacznie prostsze, choć i tu postępowość zaznaczyła się relatywnie niedawno. Co prawda w Japonii już w latach siedemdziesiątych wykształcił się nurt anime gejowskiego (yaoi) i lesbijskiego (yuri), jednak pruderyjny Zachód dopiero w epoce postmilenijnej zaczął na szerszą skalę umieszczać wątki nieheteronormatywne w kreskówkach.

Wcześniej otwarty homoseksualizm i animację łączono sporadycznie  i niemal wyłącznie w ambitnych niszowych produkcjach, jak brytyjski „Achilles” (1995) Barry’ego Purvesa, poklatkowa krótkometrażówka inspirowana „Iliadą” Homera. Film poetycko, a zarazem sugestywnie opowiadał o romansie Achillesa i Patroklesa podczas wojny trojańskiej. Narratorem był sam Derek Jacobi. Reżyser w wywiadach nie krył irytacji z powodu „kulturowego wykastrowania” medium, które w temacie erotyki i relacji jednopłciowych ma do zaoferowania pełnoletniemu odbiorcy jedynie „rysowane wygłupy”.

3

Pod tym względem transfer motywów LGBT do mainstreamu niczego zresztą nie zmienił. Jak dotąd nie doczekaliśmy się popularnej animacji z potraktowanym serio homobohaterem na pierwszym planie – trudno bowiem za takiego uznać np. przegiętego kaczora z shortów „Queer Duck” (2002) emitowanych na kanale Showtime.

Fakt faktem jednak, że jak by się nie zżymać na niepoważną konwencję, bariery są przełamywane: „Queer Duck” to pierwszy serial animowany z homoseksualizmem jako wątkiem centralnym, nie pobocznym. Słowem, osobny i innowacyjny podług zdecydowanej większości produkcji, w których figury gejowskie wciąż pełnią rolę marginalnych „comic reliefów”, służących niewybrednym żartom.

W „South Parku” jest nawet kilka takich postaci: stereotypowo rubaszny Big Gay Al, biseksualnie rozwiązła matka Cartmana czy cyniczny nauczyciel Herbert Garrison, który w dziewiątym sezonie show zmienił płeć, by w dwunastym na powrót stać się facetem. Podobnie w „Simpsonach”: homoseksualny nauczyciel muzyki – pan Largo, transgenderowa nauczycielka WF-u  – pani Pommelhorst, lesbijka Patty Bouvier – starsza siostra Marge. No i oczywiście asystent pana Burnsa, Waylon J. Smithers Jr., który po latach siedzenia w szafie (z czego twórcy wielokrotnie żartowali, np. w odcinku z roku 2002 Smithers pokazał się na paradzie równości w Springfield pod hasłem „Stayin’ in the Closet!”) wreszcie się wyoutował w jednym z tegorocznych epizodów.

Coming out drugoplanowego bohatera „Simpsonów” budziłby jednak kontrowersje może dwadzieścia lat temu, ale nie w roku, w którym nawet Republika Południowej Afryki doczekała się serialu animowanego o tematyce LGBT  – satyrycznego „Squeers” o perypetiach pary gejowskich wiewiórek z Kapsztadu.

Co innego bajki dla dzieci  – tu emocje nie stygną.

Dobre kilka miesięcy media społecznościowe żyły wznieconą na Twitterze akcją #GiveElsaAGirlfriend. Przedsięwzięcie ma na celu wywrzeć presję na wytwórni Disneya, aby ta w przygotowywanym już sequelu „Krainy lodu” uczyniła niedookreśloną dotąd seksualnie Elsę swoją pierwszą lesbijską księżniczką.

Część fanów przyjęła pomysł z entuzjazmem, ale na inicjatorów spadła też fala krytyki. Przy czym sceptycyzm dało się zauważyć również wśród osób sympatyzujących ze środowiskiem LGBT. Argumentowano – nie bez racji – że siła Elsy bierze się z bycia niezależną singielką, więc jakikolwiek związek, z mężczyzną czy kobietą, tylko by osłabił jej charakter.

„Kraina lodu” rzeczywiście pozostaje jedną z najbardziej progresywnych bajek Disneya. Tradycyjną narrację z opowieści o księżniczkach przekształcono tu w historię o miłości sióstr i wzbogacono o wyraźny wydźwięk feministyczny. Samoakceptacja Elsy bywała także odczytywana jako metafora coming outu, a wykonywany przez bohaterkę (głosem Idiny Menzel) utwór „Let It Go” nie bez kozery stał się gejowskim hymnem.

Dochodzi do tego wątek właściciela zajazdu, Oakena, który w sekundowej przebitce machał swojej rodzinie, w tym domniemanemu mężowi. To zagranie skądinąd bardzo w stylu współczesnego Disneya - w trailerze „Gdzie jest Dory?” pojawiło się pięciosekundowe ujęcie pary stojących obok siebie kobiet, w których społeczność internetowa z miejsca dostrzegła lesbijki, perorując o – de facto jedynie życzeniowej – rewolucji. Z kolei w „Zwierzogrodzie” sublokatorami bohaterki byli dwaj samce antylop – rzekome małżeństwo gejów. Dlaczego po prostu nie bracia lub koledzy? Otóż czujni internauci dopatrzyli się, że postaci noszą różne poroża, właściwe dla dwóch innych gatunków antylop, a ponadto na napisach końcowych są wymienieni jako „Bucky Oryx-Antlerson” i „Pronk Oryx-Antlerson”, co sumarycznie wyklucza tak koleżeństwo, jak i więzy krwi.

Dla najważniejszej grupy docelowej, czyli dzieci, orientacja seksualna bohaterów nie ma żadnego znaczenia. Nieistotne, czy ktoś jest hetero, czy homo, czy jest ogrem, czy osłem – ważne, by był po prostu ciekawą postacią.

Disney w temacie LGBT konsekwentnie operuje zatem wyłącznie podtekstami i niuansami. Można mieć o to żal, ale należy pamiętać, że mówimy o studiu, które dopiero w 2008 roku, symbolicznym roku zaprzysiężenia Baracka Obamy na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, przedstawiło światu w „Księżniczce i żabie” swoją pierwszą czarną księżniczkę – pół wieku od oficjalnego zniesienia segregacji rasowej.

Pytanie w kontekście kontynuacji „Krainy lodu” nie powinno więc brzmieć, czy świat jest gotowy na homoseksualną księżniczkę – bo jest – ale czy Disney jest gotowy. Za dobrą monetę warto przyjąć fakt, że przedstawiciele wytwórni nie odżegnują się od prorównościowych interpretacji motywów ze swoich bajek. Nie potwierdzają, ale i nie zaprzeczają. Kiedy po premierze zwiastuna „Gdzie jest Dory?” co bardziej nadgorliwi rodzice grozili bojkotem, twórcy odpowiadali: każdy widzi co chce. Jest w tej filozofii oczywista zachowawczość, ale jest też poniekąd słuszna sugestia, że dla najważniejszej grupy docelowej, czyli dzieci, orientacja seksualna bohaterów nie ma żadnego znaczenia. Nieistotne, czy ktoś jest hetero, czy homo, czy jest ogrem, czy osłem – ważne, by był po prostu ciekawą postacią. Tyle tylko, że ten argument łatwo odwrócić – skoro orientacja nie ma znaczenia, nic nie stoi na przeszkodzie, by była to orientacja homoseksualna.

Póki co jednak najwięksi gracze na rynku animacji nie decydują się na grę w otwarte karty, preferując zawoalowane metody Disneya. W „Jak wytresować smoka 2” wytwórni DreamWorks drugoplanowy wiking Gobber komentuje ostrą małżeńską sprzeczkę słowami: „Właśnie dlatego nigdy się nie ożeniłem. Dlatego – i jeszcze z jednego powodu…”. Według reżysera Deana DeBloisa ta jedna linijka ma świadczyć o coming oucie bohatera, choć po prawdzie znów nie wychodzimy tu przecież poza sferę niedopowiedzeń.

Najdalej jak dotąd posunął się Universal, który w „ParaNormanie” umieścił pierwszego zdeklarowanego geja w dziejach wysokobudżetowej animacji kinowej – w jednej ze scen subsydialny bohater Mitch mówi głosem Caseya Afflecka o swoim chłopaku. To spory krok wprzód, choć nie bez znaczenia jest tu również fabularna wyjątkowość „ParaNormana”, osobliwego „horroru dla dzieci”, skierowanego do nieco starszej grupy wiekowej, niż zwyczajowe produkcje Disneya czy DreamWorks.

Zasadniczo jednak, podobnie jak w przypadku aktorskich seriali dla dorosłych, znacznie odważniejszych niż filmy kinowe, łamania tabu należy oczekiwać raczej po telewizji. Tu faktycznie można mówić o postępującej sukcesywnie rewolucji. Już nie tylko nocne pasmo Adult Swim, ale samo familijne Cartoon Network ma w ofercie bajki LGBT, jak choćby „Clarence”, w którym doszło do historycznego pocałunku pary gejów. W policzek, nie w usta, jak w pierwotnej wersji scenariusza, niemniej scena nie pozostawiała złudzeń, że chodzi o wymianę czułości między partnerami, a nie np. o przypadkowego buziaka na powitanie.

Jeszcze bardziej progresywnym serialem sieci jest „Steven Universe”, w którym tytułowe uniwersum zaludniają fantastyczni bohaterowie różnorakiej płci, kolorów i kształtów, na czele z androgynem Stevonnie, powstałym z magicznej fuzji tytułowego bohatera i jego przyjaciółki Connie. Stevonnie skupia cechy dziewczęce i chłopięce, posiada odrębne świadomości, ale nigdy nie identyfikuje się genderowo, reprezentując płeć zależnie od preferencji widza. „Każdy widzi co chce”.

2

Platforma Hulu z kolei zrobiła to, na co nie odważył się Disney, mianowicie zekranizowała bestsellerową książeczkę dla dzieci „The Bravest Knight Who Ever Lived” Daniela Errico. Bohaterem jest Cedric, ubogi wieśniak, który z czasem zostaje rycerzem i zakochuje się w księciu.

W tyle nie chce pozostawać też Nickelodeon – władze stacji zapowiedziały niedawno realizację serialu „Harold & Howard”, w którym tematem wiodącym ma być gejowskie tacierzyństwo, będące w dodatku udziałem pary mieszanej rasowo.

Reakcje opinii publicznej są każdorazowo łatwe do przewidzenia: środowiska konserwatywne i kościelne widzą rozszalałą indoktrynację lobby gejowskiego dokładnie tam, gdzie liberałowie dostrzegają naturalną odpowiedź na zmieniającą się wokół rzeczywistość. Ścierające się światopoglądy to wszakże nic nowego w branży, w której przez lata bardziej lub mniej poważnie kwestionowano orientację seksualną Bolka i Lolka, Berta i Erniego z „Ulicy Sezamkowej”, Tinky’ego Winky’ego aka teletubisia z torebką, Różowej Pantery (od której, notabene, pożyczyła nazwę niejedna organizacja LGBT).

Już w latach czterdziestych do głosu dochodzili radykałowie, którzy w kreskówkach z królikiem Bugsem – niejednokrotnie wyszminkowanym, noszącym peruki i damską bieliznę dla zmylenia polującego nań Elmera Fudda – widzieli zakamuflowaną opcję drag queen. Intelektualistka Velma ze „Scooby-Doo” bywała okazjonalnie łączona w parę z Kudłatym, choć gołym okiem widać, że dużo większa chemia jest między nią a seksowną Daphne. Swego czasu James Gunn, scenarzysta aktorskiego „Scooby-Doo”, przyznał nawet, że nie ma wątpliwości co do homoseksualizmu Velmy. Mimo to kwestia nigdy nie została konkretnie wyjaśniona przez twórców cyklu, cieszącego się nieprzerwaną popularnością od 1969 roku.

Gej w kinie dla młodego widza nie musi już być X-Manem, może być po prostu gejemChoćby dlatego, że w przeciwieństwie do superbohaterów czy wróżki-zębuszki, geje są jak najbardziej realni. Najwyższy czas przestać udawać, że nie istnieją.

Inną popularną serię, „SpongeBoba Kanciastoportego”, zakazano w 2012 roku na Ukrainie, dopatrując się „promocji homoseksualizmu” w tym, że główny bohater często spaceruje za rękę ze swoim najlepszym przyjacielem Patrykiem, różową rozgwiazdą. Jeszcze wcześniej, w roku 2005, amerykańskim stowarzyszeniom religijnym zaczęła przeszkadzać tęcza w czołówce show. „Boska tęcza zawłaszczona przez sodomitów!”, lamentowali fundamentaliści, którzy z pewnością doszliby do porozumienia z homofobicznymi wandalami od podpalania wiadomej instalacji na Placu Zbawiciela. Gładko pominęli przy tym fakt, że „boska tęcza” od niepamiętnych czasów stanowi czołowy baśniowy emblemat i właściwie trudno o bajkę  od „Smerfów” przez „Troskliwe misie” po „My Little Pony: Przyjaźń to magia” z „tęczowym” kucykiem Rainbow Dash – gdzie nie występuje. Czy zatem lobby gejowskie kontroluje cały przemysł rozrywki dla najmłodszych? Wbrew pozorom zwolenników tak absurdalnych teorii spiskowych wcale nie brakuje.

 1

Niektórzy wierzą np., że Disney od zarania pozostaje agendą homoseksualną. W myśl tej tezy praktycznie każdy film studia przemyca przekaz godzący w „chrześcijańskie wartości”. W „Królu lwie” młodego Simbę wychowują dwaj faceci, Timon i Pumba. W „Aladynie” rozkosznie manieryczny dżin dokonuje coming outu z lampy/szafy. W „Pięknej i bestii”, „Księżniczce i żabie” czy „Małej syrence” oś fabularną napędza zakazana miłość międzygatunkowa, ponadto w tym ostatnim filmie antagonistką jest ośmiornica Urszula o prezencji drag queen Divine. Natomiast „Królewna Śnieżka”, „Tarzan”, „Księga dżungli” czy „Lilo i Stich” uderzają w tradycyjny model rodziny – cóż z tego, że w większości przypadków wywodzą się z żelaznego kanonu literatury dziecięcej.

Podobne teorie, choć zakorzenione we wsteczniactwie, paradoksalnie dotykają sedna problemu: nie trzeba pokazywać związków czy rodzin literalnie gejowskich, by zobrazować różne formy relacji międzyludzkich i tym samym dać dzieciom cenną lekcję tolerancji, opowiedzieć o miłości i przyjaźni w rozmaitych konfiguracjach. Nie trzeba, co nie znaczy, że nie można. A nawet – że nie powinno się. Czasy, gdy lesbijskim bohaterkom „Czarodziejki z księżyca” zmieniano w zachodnim dubbingu płeć na „poprawną”, szczęśliwie odeszły do lamusa. Disney i inni wiodący producenci bajek kinowych prędzej czy później pojmą to, co ich koledzy z telewizji już zrozumieli: nie da się bez końca brnąć wyłącznie w metafory i podteksty w świecie, gdzie liczba homomałżeństw i homoadopcji stale rośnie. Pozostawienie pola wyobraźni wcale nie wyklucza genderowej transparentności. Gej w kinie dla młodego widza nie musi już być X-Manem, może być po prostu gejem. Choćby dlatego, że w przeciwieństwie do superbohaterów czy wróżki-zębuszki, geje są jak najbardziej realni. Najwyższy czas przestać udawać, że nie istnieją.

Fot. materiały prasowe