Jeden obraz potrafi nieraz zdziałać więcej niż setki słów; zadziałać podprogowo, zwrócić uwagę opinii publicznej, a nawet zmienić bieg zdarzeń. Tak było choćby ze zdjęciem trzyletniego chłopca, którego ciało znaleziono na tureckiej plaży w Bodrum. Wraz z rodziną próbował on przedostać się do Europy. Od czasu wybuchu wojny w Syrii zginęły już tysiące takich chłopców. Jedni w kraju ogarniętym wojną, drudzy w drodze do „lepszego świata”. A jednak potrzeba było tego jednego zdjęcia, by media obwieściły, że zmagamy się z największym kryzysem humanitarnym od lat. By Europa niedługo później wybudziła się z letargu, przestała myśleć życzeniowo i liczyć na to, że problem uchodźców zniknie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Dziesiątki artykułów nie wzbudziły tylu emocji, co to jedno zdjęcie. Rosi również opowiada nam o migrantach za pomocą obrazu – niepodrasowanego i niewygładzonego. Reżyser nie popada ani w przesadny dramatyzm, ani patos, po prostu relacjonuje. I ta zimna relacja mówi o sytuacji więcej niż setki komentarzy. „To film niezbędny i ważny, pokazujący, jak wielką rolę może odegrać dziś dokument” – powiedziała przewodnicząca tegorocznemu jury na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie Meryl Streep, argumentując zdobycie przez „Fuocoammare. Ogień na morzu” Złotego Niedźwiedzia.

Rosi zaczyna od liczb. Przypomina nam, że Lampedusa liczy 20 km²; że choć należy do Włoch, znajduje się 70 mil morskich od Afryki i 120 od Sycylii. W ciągu ostatnich 20 lat na tej małej wyspie stopę postawiło aż 400 000 imigrantów. Szacuje się, że starając się tam dostać, zginęło około 15 000. Ale to tylko liczby, które tak naprawdę nic nam nie mówią. Ożywają dopiero, gdy da się im twarz. I Gianfranco Rosi tę twarz im daje. Pokazuje zarówno ludzi przybywających do Europy, jak i przedstawicieli lokalnej społeczności, której spokojna egzystencja pełna codziennych rytuałów zostaje zakłócona.

4 ogien na morzu gianfranco rosi film movie aurora berlin meryl streep dokument

Reżyser przede wszystkim operuje kontrastem. Daje nam dorastającego na Lampedusie miejscowego chłopca o imieniu Samuele, który zostaje jednym z naszych przewodników. Widzimy jak chłopiec głośno wsysa do ust spaghetti z owocami morza, jak odwiedza okulistę, który mówi mu, że ma „leniwe oko”, jak strzela z procy z kolegą. Przyglądamy się też jego babci wspominającej pierwszą miłość i drugą wojnę światową. Życie toczy się prawie tak, jak dawniej. Z tym, że  „prawie” to słowo klucz, bo Lampedusa nasiąknięta jest niepokojem. W końcu jest też i lekarz, którzy praktycznie w każdej dobijającej do brzegu łodzi płynącej z Afryki znajduje ciała ludzi zatrutych śmiertelnie oparami paliwa. To ci, którzy wykupili bilety trzeciej klasy i całą podróż spędzili pod pokładem. Na Lampedusę docierają też ludzie poparzeni, zatruci, odwodnieni; ludzie, którzy zaliczyli niejedną traumę. Ludzie, którzy nie mają już ojczyzny. Zostawili ją, żeby żyć. Lub umrzeć, próbując o to życie walczyć. W końcu, jak mówi jeden z pokazanych chłopaków: „życie to już ryzyko.”

Rosi zabiera nas do jednego z kręgów piekła. Bo każdy kolejny etap ucieczki pokazanych ludzi jest piekłem tylko w innym wymiarze. Europa nie zwiastuje bajkowego zakończenia. Jest obca. Ale jest, po prostu, a to już coś. Dotrzeć do niej znaczy przeżyć. Włoski reżyser pokazuje nam wiele brutalnych, przerażających obrazów. Nie bawi się jednak w moralizatora. Nie robi filmu, który ma przekonać wszystkich do przyjmowania uchodźców. Robi po prostu film o ludziach.

Rosi jest jedynym dokumentalistą, któremu udało się zdobyć główne nagrody na aż dwóch z trzech najważniejszych europejskich festiwali filmowych (w Berlinie za „Fuocoammare” i w Wenecji za „Rzymską aureolę”). To również jedyny jak do tej pory twórca poza Michaelem Haneke, któremu udało się zdobyć aż dwie główne europejskie nagrody filmowe w XXI wieku. Jego najnowszą produkcje, „Fuocoammare. Ogień na morzu”, na ekranach polskich kin można zobaczyć od 2 września. Redakcja enter the ROOM objęła patronat medialny nad tytułem.

2 ogien na morzu gianfranco rosi film movie aurora berlin meryl streep dokument

Fot. materiały prasowe