Stosunkowo niedawno, ostatniego dnia sierpnia, nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazała się najnowsza powieść Zielińskiej, pt. „Bura i szał”. Przyrzekam, gdyby ta książka była słaba, to nie napisałbym o niej ani słowa. Na szczęście, dla czytelniczek oraz czytelników i też Oli, „Bura...” jest fantastyczna, więc naprawdę szkoda, aby nie przebiła się przez zalew co rusz nowych tytułów.

Książka zaczyna się stosunkowo niewinnie. Oto wieś nawiedza burza, której najstarsi nie doświadczyli. W domu trójka osób (ona krzątająca się, on grający w gry lub oglądający porno w necie, no i ich dziecko – trochę kochane, trochę lekceważone). Jakoś żyją, nie super zamożnie, ale też nie specjalnie biednie. Gospodarzą dla siebie, pracują gdzieś poza gospodarstwem. Nic nadzwyczajnego. Prócz tego, że strachy, co prawda już trochę zapomniane, chowają w szafie. I te strachy bohaterów mierżą, bo rodzina poniekąd je nabyła, a jest to upiór infamiczny, kładący się cieniem nawet na tych, którzy niczemu nie są winni. A imię jej... Właściwie go nie posiada. Mówią na nią Bura – to rodzinne przezwisko przylgnęło jak mucha do lepu. Bura w tej burzy wraca. Niesie ze sobą szał. Przybłęda jest siostrą wspominanej wyżej kobiety. Siostrą półgębkiem, bo (najprawdopodobniej) miały innych ojców. Piękne dodatkowe traumatyzowanie. Od momentu powrotu to właśnie owa przybłęda staje się główną bohaterką, motorem całej historii.

Zielińska buduje historię Bury z fiolek po tabletkach, z wizyt w „psychiatrykach” i rozmów z psychologiem, a całość szpachluje szaleństwem, dekorując plamami z testu Rorschacha. Bohaterka jest chora, to nie podlega wątpliwością. Jednak jej depresja, od czasu do czasu przechodząca w psychozę, jest (i była) niejako podjudzana przez rodzinę, której niechęć spycha (i spychała) Burę w coraz dalej idące poczucie odtrącenia, osamotnienia, bezużyteczności (i tak dalej). Łatwo powiedzieć: wystarczyło, gdyby rodzina się nią zajęła, starała się zrozumieć. Happy pills to nie wszystko. Ujarzmienie nie przychodzi łatwo, za to wybuchy już tak (np. fenomenalna scena mordu drobiu niczym makabryczny odblask uboju i skubania kury na rosół, dokonywanego z [pół?]ojcem).

1 kuba wojtaszczyk felieton aleksandra zielinska bura i szal ksiazka book autor

Fot. materiały prasowe

Jednak to, co mnie najbardziej fascynuje w powieści Zielińskiej, to jest feminizowanie. To ono stanowi największą siłę narracji, plasując bohaterkę gdzieś pomiędzy chęcią samostanowienia a uwikłaniem w patriarchalne klisze obecne w społeczeństwie. Zaczyna się od socjalizacji dokonywanej przez (pół)ojca, który z niechęci do Bury poddaje ją emocjonalnym torturom, mówi, co może, a czego nie. Jednocześnie pogłębiając bagatelizowaną chorobę dziewczyny. Bura, studiując już w mieście, właśnie przez ojcowską socjalizację poddaje się męskiemu spojrzeniu, dyrygowaniu i dotykowi.

Dyryguje wspomniany psycholog. Mimo że miły i stojący po stronie pacjentki, reprezentuje cechy kochanko-wujka, wykorzystując papierek lekarza do ustawiania Bury, poddaje w wątpliwość jej wyobrażenia o przeszłości i teraźniejszości, wszystko tłumacząc chorobą. Bohaterka przywiązuje się do niego, trochę jak do ojca, którego nigdy (tak naprawdę) nie miała, a trochę jak do faceta, który ją pociąga. Lubuje się nawet w stalkingu. Creepy as fuck, ale doktorek na to pozwala. Wiadomo – młoda, fajna i od niego zależna. Zielińska serwuje nam świetną scenę, w której Bura zaczyna golić głowę maszynką psychologa; gdy nie może poradzić sobie z tyłem, on jej pomaga, a następnie każe opuścić mieszkanie i nigdy do niego nie wracać. Patriarchat boi się obcinania włosów; długie są super sexy, krótkie: lesbijskie, chłopięce, w skrócie: niekobiece. Bura zatem przestaje być obiektem zainteresowania nie tylko medycznego, ale na równi seksualnego.

Zielińska buduje historię Bury z fiolek po tabletkach, z wizyt w „psychiatrykach” i rozmów z psychologiem, a całość szpachluje szaleństwem, dekorując plamami z testu Rorschacha.

Dotyk i spojrzenie to domena kuzyna Bury, w domu którego pomieszkuje w Krakowie. Kuzyn jest lekarzem. Śledzi każdy ruch dziewczyny, kontroluje ją pełną gębą i to, o ironio, w dokładnym znaczeniu tego sformułowania; otóż przy codziennymi dozowaniu tabletek lubuje się w sadzaniu palców do jej ust i badaniu, czy aby nie ukryła pastylki po językiem.

W świecie Bury również siostrzeństwo nie istnieje. Zostało skutecznie wytrzebione. Dla matki i siostry bohaterka pozostaje niebezpiecznym kuriozum, które nie wiadomo po co zostało wdane na świat. Za jakie grzechy?! Siostra pragnie jedynie przypodobać się ojcu. Chce stanąć w centrum jego uwagi, a nie dzielić się nim z siostrą, nawet jeśli uwaga ta podszyta jest głównie niechęcią. Podobnie sprawa ma się z żoną kuzyna; chora dziewczyna stoi na przeszkodzie prowadzeniu mieszczańskiego życia na full time, no i posiadaniu męża tylko dla siebie.

Bura nie lubi kobiet, została z siostrzeństwa ograbiona. Zrozumienia wypatruje w mężczyźnie, który jest jej domniemanym ojcem, pierwszą (i chyba jedyną) miłością matki, ale ten nie żyje. No cóż, tak bywa. Wszedł do rzeki, a ta go porwała, pozostawiając tylko wręcz bałwochwalcze wyobrażenia, tak Bury, jak i jej matki. Na wyobrażeniach zresztą zbudowana jest cała powieść. Zielińska umiejętnie wypunktowuje, co nam, ludziom, wydaje się o innych, z czym do nich podchodzimy i jak klasyfikujemy. Nie ma rozgraniczenia na płeć, zawód, wykształcenie, miejsce zamieszkania.

Cóż napisać na koniec? To książka rewelacyjna, a wyżej wymienione ku temu argumenty to tylko czubek góry lodowej. Swobodnie można byłoby dodać niekonwencjonalne opisy wsi, ironiczne acz trafne spojrzenie na miasto. Język! Tyle tego... W każdym razie idźcie do księgarni (najlepiej tych małych i niesieciowych) i czytajcie, bo naprawdę warto!

2 kuba wojtaszczyk felieton aleksandra zielinska bura i szal ksiazka book autor 

Fot. Rafał Meszka