Od narracji niewolniczych z XVIII i XIX wieku, przez genezy Wielkiej Migracji w okresie Harlem Renaissance i praw obywatelskich w latach sześćdziesiątych, po dzisiejszy rewizjonizm i segregację ekonomiczną – środek ciężkości w literaturze afroamerykańskiej przesuwał się wraz ze statusem społecznym czarnych obywateli. Jedno pozostało niezmienne – od zawsze była to twórczość silnie sfeminizowana.

Za pierwszą książkę afroamerykańską uznaje się tomik poezji nastoletniej Phillis Wheatley z 1773 roku. Co istotne, była to dopiero trzecia książka opublikowana przez kobietę w Ameryce. Co jeszcze istotniejsze, Wheatley zainspirowała rzesze kobiet własnej rasy. Niewolnice z Południa po cichu przenosiły na papier wierzenia i legendy afrykańskie, wyzwolone mieszkanki Północy zakładały kluby miłośniczek Jane Austen. Chlubna tradycja przetrwała wieki –opublikowane niedawno wyniki badań Pew Research Center dowodzą, że ze wszystkich grup społecznych największy odsetek czytelniczy stanowią wyedukowane Afroamerykanki.

1 literatura afryka women rights Margo Jefferson Wheatley ptak dobrego boga the color purple toni morrison

Znamienne, że informacji o tym raporcie próżno szukać na polskich portalach; nie dorasta atrakcyjnością do kolejnych newsów o zamieszkach ulicznych. Literatura – i w ogóle: kultura – afroamerykańska do niedawna była zresztą w Polsce lekceważona. Jeśli już coś wydawano, to przeważnie rzeczy głośne w skali międzynarodowej, o dużym potencjale komercyjnym, jak nagrodzony Pulitzerem i zekranizowany przez Spielberga „Kolor purpury” Alice Walker. Zmianę na lepsze niejako wymusiła prezydentura Obamy i idący za nią nowy układ sił w kulturze amerykańskiej, promieniujący także „na zewnątrz”. I choć prym na polskim rynku wciąż wiodą pierwowzory literackie oscarowych filmów, jak „Zniewolony” Solomona Northupa, to sam rok 2016 przyniósł kilka ciekawych tudzież zróżnicowanych premier.

Świat Książki w ramach cyklu poświęconego Toni Morrison wypuścił „Skórę”, najnowszą powieść noblistki. Zgodnie z niepisaną regułą, polski tytuł dosadniej niż oryginalny („God Help the Child”) oddaje treść utworu. Bohaterką jest Lula Ann Bridewell, posągowo piękna kobieta sukcesu, na której życiu prywatnym i relacjach z mężczyznami wciąż kładzie się cieniem trauma z dzieciństwa. Matka Luli, Sweetness, obwiniała córkę za rozpad małżeństwa, do czego miał się bezpośrednio przyczynić hebanowy kolor skóry dziewczynki, od początku znienawidzony przez partnera Sweetness.

2 literatura afryka women rights Margo Jefferson Wheatley ptak dobrego boga the color purple toni morrison

Postaci, jak to u Morrison, nie są wszakże jednowymiarowe, z czasem decyzje matki, w swoim ograniczonym rozumieniu chroniącej córkę przed światem, gdzie przedmiotem dyskryminacji może być już nawet nie tyle kolor, ile odcień skóry, stają się coraz bardziej zrozumiałe, trudniejsze do osądzenia. Książce daleko do najlepszych dokonań autorki „Pokochać”, kilka wątków jest niepotrzebnych, inne – nie dość wyeksploatowane, niemniej całość mądrze wpisuje się w dyskusję nad koloryzmem, sprowokowaną ostatnio przez aferę wokół filmu o Ninie Simone, którą zagrała Zoe Saldana w rażąco nienaturalnie przyciemniającym make-upie.

Inną powieścią, nad którą warto się zatrzymać, jest debiutancka „Droga do domu” Yai Gyasi, saga rozpisana na osiem pokoleń i dwa kontynenty, przywodząca na myśl takie wielkie narracje, jak „Korzenie” Alexa Haleya czy „Buddenbrookowie” Tomasza Manna. Opowieść rozpoczyna się w osiemnastowiecznej Ghanie, opanowanej przez brytyjskich kolonizatorów, i toczy dwutorowo po obu stronach Atlantyku. Tu walka autochtonów z handlarzami żywym towarem i dramat Afrykanek gwałconych przez misjonarzy, tam okrutny los niewolników na plantacjach i w kopalniach węgla kamiennego.

Gyasi prowadzi nas przez te wszystkie okropieństwa zaskakująco subtelnie, bez nadmiernego patosu, bez częstej w podobnych przypadkach fetyszyzacji cierpienia. Skrupulatnie odhacza kolejne etapy tytułowej „drogi” Afroamerykanów – wojna secesyjna, kluby jazzowe dwudziestowiecznego Harlemu, czasy równouprawnienia – ale w gąszczu wątków i faktów nigdy nie gubi tego najbardziej dojmującego, ludzkiego wymiaru zdarzeń. Bardziej kronika rodu niż czytanka historyczna, „Droga do domu” to dzieło ambitne i spełnione, może jeszcze nie na miarę wspomnianych „Buddenbrooków” czy „Stu lat samotności” Márqueza, ale z pewnością wyrastające ponad standardowy poziom epickich czytadeł spod znaku Sue Monk Kidd. Imponujący debiut.

3 literatura afryka women rights Margo Jefferson Wheatley ptak dobrego boga the color purple toni morrison

Skrajnie inne spojrzenie na historię oferuje w swojej nowej powieści James McBride, pisarz, dziennikarz, muzyk jazzowy, scenarzysta filmów Spike’a Lee, barwna postać nowojorskiej bohemy. „Ptak dobrego Boga” to osobliwe literackie mockumentary, żartobliwa quasi-biografia legendarnego białego abolicjonisty Johna Browna, przedstawionego tutaj jako westernowy odpowiednik obłędnego rycerza, donkiszotowski heros na straceńczej misji. Narratorem jest z kolei najzupełniej fikcyjny Henry/Henrietta, młody czarny chłopak omyłkowo wzięty przez Browna za dziewczynkę i dokooptowany do jego wesołej kompanii wyzwoleńców, która spotyka na swej drodze jeszcze inne postaci historyczne, jak Harriet Tubman czy Frederick Douglass.

Z ryzykownego, zahaczającego o herezję konceptu, na którym łatwo się było wyłożyć, McBride wychodzi bez szwanku. „Ptak dobrego Boga”, napisany lekko, potoczyście, a zarazem sugestywnie oddający klimat amerykańskiego Południa, ma wdzięk łotrzykowskich powieści Marka Twaina i dialogi, jakich nie powstydziłby się Tarantino. Po trosze „Django”, po trosze „Przygody Hucka Finna”, w dużej mierze finezyjna kpina z rasowo-genderowych schematów narracji niewolniczych, przede wszystkim zaś hołd dla prawdziwego amerykańskiego bohatera, któremu maska szalonego starca wcale nie odbiera godności, a wręcz przeciwnie – tylko uczłowiecza.

A skoro już jesteśmy przy maskaradach, nie sposób pominąć pierwszego polskiego wydania pozycji starszej, niemniej idealnie wpisującej się w dzisiejszy dyskurs o rasie i tożsamości. „Czarny jak ja” Johna Howarda Griffina to unikatowy reportaż wcieleniowy, bodaj najbardziej efektowna, ale też najbardziej efektywna forma dziennikarska. Autor, biały Teksańczyk, aktywista i weteran wojenny, jesienią 1959 roku postanowił na własnej skórze przekonać się, jak to jest być czarnym w Ameryce. Ogolił zatem głowę i korzystając z lamp UV, farb do ciała i specjalnych środków dermatologicznych, przeistoczył się w Afroamerykanina.

Książka stanowi zapis półrocznej podróży Griffina przez południowe miasteczka, podczas której spotyka się z rozmaitymi formami rasizmu, od politowania przez pogardę po jawną agresję. Znajome miejsca nagle stają się kompletnie obce, nie ma wstępu do restauracji, w których dotychczas się stołował, pucybut, z którego usług codziennie korzystał, nagle go ignoruje, biali z szyderczą rozkoszą opowiadają mu, jak to „lubią rżnąć czarne kobiety”, ale mężczyzn mają za „śmieci”. „Ludzie osądzali mnie, nie kierując się żadną inną cechą. Miałem ciemną skórę i to był wystarczający powód, by odmówiono mi praw i swobód, bez których życie człowieka traci głębsze znaczenie i sprowadza się w zasadzie do biologicznego przetrwania”, czytamy.

Najmocniejsze są jednak początkowe fragmenty dziennika, kiedy Griffin opisuje moment, w którym pierwszy raz po metamorfozie spogląda w lustro i doznaje szoku, jakiego przy całej swej tolerancji się nie spodziewał. W pierwszej kolejności musi więc sobie poradzić z niechęcią do „nowego siebie”, z rasizmem zakodowanym kulturowo, podskórnie – nie jest w stanie napisać listu do żony, bo widzi nie jej męża, a „czarnucha” piszącego do jego ukochanej.

Gdyby taki eksperyment powstał dziś, autor mógłby zostać oskarżony o niezdrowy protekcjonalizm i wywołać kontrowersje podobne tym, jakie stały się udziałem Rachel Dolezal, białej działaczki społecznej przez lata z sukcesem udającej Afroamerykankę. W obecnym kształcie „Czarny jak ja” pozostaje jednak poruszającym świadectwem swoich czasów i zarazem dziełem o wymiarze uniwersalnym, gdzie w miejsce „czarnych” możemy sobie obecnie podstawić „muzułmanów”, i prawie wszystko będzie się zgadzać. Niestety.

Niestety też, te najlepsze nowe książki afroamerykańskie wciąż nie ukazały się w polskim przekładzie. Mowa np. o wyróżnionym National Book Award bestsellerze „Between the World and Me”, który pożycza tytuł z wiersza Richarda Wrighta, a strukturę ze słynnego eseju Jamesa Baldwina zamieszczonego w zbiorze „The Fire Next Time” z 1963 roku. Baldwin opisywał tam swoje przeżycia w Harlemie w formie listu do siostrzeńca. Ta-Nehisi Coates, potomek działacza Czarnych Panter, uznany prozaik („The Beautiful Struggle”, również niewydane w Polsce), ostatnio konsultant przy serialu „The Get Down”, ubiera „Between the World and Me” w formę listu do nastoletniego syna, snując refleksje nad rasą jako konstruktem społecznym, determinującym życie współczesnych Afroamerykanów.

W efekcie otrzymujemy jak rzadko błyskotliwą analizę Ameryki ery post-Ferguson, ruchu Black Lives Matter, na powrót zaangażowanego hip-hopu i rasistowskich resentymentów. I nawet jeśli autorowi zdarza się niekiedy generalizować, popadać w fałszywe analogie – zestawiając choćby policjantów-zabójców z terrorystami – albo czarnowidztwo, tak jakby dwie kadencje Obamy nigdy się nie wydarzyły i żaden znaczący progres od niewolnictwa nie nastąpił, zmyślna forma emocjonalnego listu, pełnego niekrytej miłości ojcowsko-synowskiej, chęci ochrony dziecka przed niegodziwością tego świata, poniekąd to usprawiedliwia.

Mechanizmy rządzące multikulturową Ameryką z powodzeniem odkrywa także „Negroland”, pamiętnik Margo Jefferson, profesorki Uniwersytetu Columbia, krytyczki literackiej „New York Timesa” i zdobywczyni Pulitzera. Jefferson dorastała w latach sześćdziesiątych, w uprzywilejowanej rodzinie cenionego chicagowskiego pediatry. „W afroamerykańskiej klasie wyższej i amerykańskiej klasie wyższej średniej”, jak zwykła ironizować jej matka, która notabene czuła się tak komfortowo w swojej roli, że chwilami „niemal zapominała, że jest czarna”. Młoda Margo odebrała gruntowne wykształcenie, miała własną pokojówkę, pobierała lekcje pianina i baletu, obracała się wśród miejskiej elity. Była, jak sama siebie określa, „Good Negro Girl”, rezolutną dziewczynką o jasnym pigmencie skóry, zbierającą pochwały za nienaganne maniery i wyprostowane włosy.

„Amerykański sen” skończył się depresją i kryzysem tożsamości. Wciąż „nie dość dobra, piękna i inteligentna” dla białych, wciąż „zbyt dobra, piękna i inteligentna” dla czarnych, Jefferson przez większość życia tkwiła w klinczu między dwiema nacjami – i racjami. „Negroland” to swoisty rewers „Skóry” Morrison, kompleksowa wiwisekcja duszy czarnej kobiety z wyższych sfer. I tylko jeden z wielu znakomitych przykładów literatury afroamerykańskiej, która wciąż w znacznej mierze czeka na odkrycie przez polskiego czytelnika.

4 literatura afryka women rights Margo Jefferson Wheatley ptak dobrego boga the color purple toni morrison

Fot. materiały prasowe, wikipedia.org