Ken Loach robi filmy od dobrego pół wieku. Ma na koncie zarówno produkcje kinowe, jak i telewizyjne, które łączy jeden mianownik: zainteresowanie reżysera sprawami społecznymi. Brytyjczyk może pochwalić się dwoma Złotymi Palmami (za swój nowy film oraz obraz „Wiatr buszujący w jęczmieniu”) oraz dziesiątkami innych nagród specjalnych, nagród publiczności i nominacji na festiwalach w Wenecji, Berlinie czy Locarno. Z tym, że Loach to wieczny idealista, który większą uwagę, niż do samych nagród, przykłada do tego, czy jego filmy wywołają jakąś dyskusję publiczną; czy coś zmienią. I rzeczywiście nieraz tak właśnie było. Na przykład głośny dokument Brytyjczyka „Cathy Come Home” z roku 1966 doprowadził do tego, że na Wyspach powstała instytucja mająca dbać o osoby bezdomne. Praktycznie cała twórczość Loacha ma na celu bronienie tych, którzy spychani są na margines. Nie inaczej jest w przypadku „Ja, Daniel Blake”.

Historia przedstawiona tym razem przez reżysera jest dość prosta i jednocześnie niesamowicie angażująca widza. Poznajemy tytułowego Daniela Blake’a – wdowca, który przepracował długie lata jako stolarz, ostatnio miał zawał serca i w związku z tym lekarz zabronił mu wracać do pracy. To, co oczywiste dla lekarzy, okazuje się nie być oczywiste dla opieki społecznej, która nie przyznaje Blake’owi wystarczającej ilości punktów, by mógł skorzystać z zasiłku. I tak zaczyna się walka mężczyzny o przetrwanie. Jednocześnie Daniel poznaje Katie – samotną matkę dwójki dzieci, która ledwo łączy koniec z końcem. Próbują sobie nawzajem pomóc, choć materialnie do zaoferowania nie mają wiele.  

680x453

Najnowsza produkcja Loacha to przykład kina humanistycznego, które na pierwszym miejscu stawia człowieka. Zupełnie inaczej niż robi to system, który zdaniem twórcy wręcz predestynuje do utraty godności. Z początku, obserwując kolejne biurokratyczne absurdy, mamy ochotę wybuchnąć śmiechem, ale później Loach na śmiech nie pozostawia już miejsca. Urzędnicy traktują Daniela i Katie jak intruzów, poddają ich serii upokorzeń i wręcz zmuszają do oszukiwania, do przekraczania własnych granic lub do rezygnacji i wycofania się z życia.

„Ja, Daniel Blake” to film, obok którego nie da się przejść obojętnie. Można stwierdzić, że Loach idealizuje swoich bohaterów; że przedstawia rzeczywistość w czarno-białym spektrum barw. Rzeczywiście, widać, po której stronie stoi reżyser. Natomiast przedstawiane przez niego sytuacje są jak najbardziej realne. Niestety. Tak mocnego obrazu pokazującego bezduszność instytucji mających z założenia pomagać ludziom chyba jeszcze nie było. To film błyskotliwy, silnie oddziałujący na emocje, obfitujący w sceny, które naprawdę trudno będzie wymazać z pamięci. A może po prostu lepiej ich z pamięci nie wyrzucać.

Na ekranach polskich kin film Loacha pojawi się 21 października. Redakcja enter the ROOM objęła patronat medialny nad tytułem. 

Fot. materiały prasowe