Ciągle ten seks – niektórzy się oburzają. Przecież seks nie jest najważniejszy. Przecież seks każdy naturalnie uprawiać umie i o co to halo. Wyważanie otwartych drzwi? Patrząc na popularność proseksualnej.pl, na spływające do ciebie pytania od czytelników, można jednak odnieść wrażenie, że mamy problem z seksem, że brakuje nam czasem wiedzy zupełnie podstawowej, a ty robisz kawał świetnej pracy. Jak bardzo dorośli Polacy nie są wyedukowani w tej kwestii?
Myślę, że problem leży w tym, że seksu uczymy się od złej strony – reprodukcji. Oczywiście, jednym z pierwszych nurtujących nas egzystencjalnych pytań jest: „skąd się biorą dzieci”, ale ta modła nie może towarzyszyć nam przez całe życie. Bo reprodukcja to tylko jeden z wielu powodów, dla których ludzie uprawiają seks. Dużo częściej uprawiamy seks, bo po prostu sprawia nam to przyjemność.
Niestety, edukacja seksualna, którą otrzymujemy od podstawówki aż do liceum, oparta jest nie na dyskursie przyjemności, a na strachu – przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, ciążą, a nawet przed zszarganiem reputacji. Wydawać by się mogło, że współczesna edukacja seksualna zamiast normalizować seks, demonizuje go. Nie zostawia też młodzieży (która później staje się młodymi dorosłymi) z przydatną wiedzą, na przykład tym, że lubrykant jest twoim przyjacielem, czym jest konsensualność, jak negocjować własne granice oraz że jest zupełnie w porządku eksplorować swoje ciało i to, co sprawia nam rozkosz. I że seks powinien być przyjemny dla wszystkich zaangażowanych stron.
Wiele osób trąbi, że edukacja seksualna oparta na prawdzie – seks jest przyjemny – to automatyczna seksualizacja. A seksualizacja to, w najbardziej podstawowym znaczeniu, wiedza na temat tego, co jest seksowne, zanim jeszcze potrafi się własną seksualność zdefiniować. To stawanie się seksualnym obiektem. Edukacja seksualna oparta na przyjemności nie osadza się na samouprzedmiotowieniu, ale na konstytuowaniu siebie jako seksualnego podmiotu – również w relacji do innych ludzi. Ponadto badania przeprowadzone w krajach, które oferują kompleksową edukację seksualną, udowodniły, że dostęp do rzetelnej wiedzy wcale nie przyspiesza momentu inicjacji seksualnej.
Z tym, że seks jest ważny, chyba nie ma co dyskutować. Chociaż… Czy to nie jest tak, że wciąż jesteśmy tak związani z romantyczną wizją miłości, że jak już się wkręcimy w związek, to nawet jeśli mamy zastrzeżenia na polu seksualnym, to nie odpuszczamy i brniemy?
Romantyczna wizja miłości jest o tyle problematyczna, że zakłada, iż wystarczy, że miłość będzie, a cała reszta – w tym seks – zrobi lub naprawi się sama. Bardzo często, wchodząc w związek, nie doceniamy wagi seksu, jego znaczenia dla budowania, a także utrzymania relacji. Nie sprawdzamy poziomu seksualnego dopasowania, które nie opiera się wyłącznie na zsynchronizowaniu temperamentów, ale też na zweryfikowaniu poglądów tej drugiej strony na temat seksu, sprawdzenia seksualnej puli drugiej osoby. W końcu każdy i każda z nas wchodzi w seksualną relację z pewnym kapitałem, na który składają się takie czynniki, jak libido, ale również otrzymane przekazy, własne przemyślenia i doświadczenia w sferze seksualności.
Kolejnym aspektem jest to, jak wąsko pojmujemy seks, bardzo często, szczególnie w związkach heteroseksualnych, seks jest synonimem penetracji. Taki model seksualności, oparty na seksualnej wydolności, ma wiele wad. Oliwy do ognia dolewa tu fakt, że na żadnym etapie edukacji, nikt nas nie informuje o cyklu seksualnym człowieka, jak będą zmieniać się nasze ciała, jak zmiany te wpłyną na długość procesu regeneracji, co stanie się z naszą zdolnością do osiągania orgazmu. A potem jesteśmy zaskoczeni, że nie chce nam się tak, jak się nam kiedyś chciało...
Niestety, edukacja seksualna, którą otrzymujemy od podstawówki aż do liceum, oparta jest nie na dyskursie przyjemności, a na strachu – przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, ciążą, a nawet przed zszarganiem reputacji.
A może da się jakoś seksualnie dostroić? Tylko pewnie trzeba by było szczerze porozmawiać. A tu może języka brak, a tu może ucierpieć ego drugiej strony i kłopot gotowy.
U par heteroseksualnych zauważyłam pewną ciekawą prawidłowość. Mężczyźni zazwyczaj pytają, jak przekonać partnerkę do zrobienia czegoś, ukierunkować ją na to, co w ich mniemaniu będzie dla obojga przyjemne. Kobiety zaś są ciekawe, jak proponować zmiany, tak, by partnera nie urazić.
Problem języka, który sygnalizujesz, jest szalenie istotny. Bo dla wielu osób język seksualności jest nienaturalny, źle czuje się go w ustach. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do nazywania części naszego ciała po imieniu, czy mówienia o tym, co się z nim dzieje – niektórym myli się erekcja z ejakulacją, wagina ze sromem i tym podobne. Jedyne rozwiązanie to... mówienie o tym. To trochę tak, jak z pierwszym przekleństwem – wypowiedzenie brzydkiego słowa za pierwszym razem mogło budzić emocje, było... nienaturalne. Jak więc doszliśmy do etapu rzucania „kurwą” jako przecinkiem? Praktyką!
Osobom, z którymi pracuję, zazwyczaj proponuję prosty trening: wypisz na kartce wszystkie określenia na narządy intymne, sfery erogenne i czynności seksualne, jakie znasz – poetyckie, medyczne, wulgarne – a następnie czytaj je na głos. Sprawdzaj, które najbardziej ci się podobają, a które sprawiają, że cierpnie ci skóra. Szybko okaże się, że masz swoich faworytów. Zachęć do tego samego partnera lub partnerkę, a następnie porównajcie swoje odkrycia i... spróbujcie nauczyć się mówić językiem seksualności tej drugiej osoby. Istnieje ogromna szansa, że wkrótce tym „obcym” językiem będziecie porozumiewać się całkiem płynnie.
Naprawdę warto poćwiczyć – w końcu jeżeli będziemy potrafili poprosić tę drugą osobę, aby włożyła nam palec w tyłek, to zapytanie szefa o podwyżkę lub awans powinno pójść jak z płatka!
Media też nam sporo namieszały w głowach, jeśli chodzi o seks, przedstawiając go bardzo hurra optymistycznie, że wszyscy mogą cieszyć się seksem, że seks jest z gruntu pozytywnym doświadczeniem, że wystarczy pięć prostych trików i będziemy bogiem lub boginią w sypialni. Może stąd też się biorą problemy z komunikowaniem potrzeb, z mówieniem, że coś jest nie tak, jakbyśmy chcieli w łóżku naszym partnerom?
To jest właśnie ten wydolnościowy model seksualności, o którym wspomniałam wcześniej, a który za wszelką cenę stara się ustandaryzować seks wszystkich ludzi, niezależnie od ich indywidualnych preferencji. Wiele medialnych przekazów każe nam ustawiać się nie w roli uczestnika, a obserwatora własnego seksu, umacniając nas jednocześnie w stereotypach – przekonaniu, że mężczyzna powinien być gotowy do seksu zawsze i wszędzie, że od wibratora można się uzależnić, a kobiecy orgazm jest tak trudny do osiągnięcia, że czasem nie warto się nawet o niego starać.
Prawdą jest, że wszyscy mogą cieszyć się seksem w momencie, kiedy odkryją bądź na nowo wynajdą go dla siebie, olewając rady fałszywych ekspertów i przestając wierzyć w uniwersalne triki, które rzekomo działają na każdego mężczyznę lub każdą kobietę.
I jeszcze ta sprawa, że seks, nasza seksualność są zawężane praktycznie do sfery łóżka, do samego aktu i to najlepiej aktu w parze. Tymczasem seksualność zaczyna się od nas samych, od naszego kontaktu ze swoim ciałem, jego akceptacji, akceptacji swoich preferencji. Powiedziałaś kiedyś fajnie, że każde ciało zasługuje na przyjemność. Tymczasem machina urodowo-modowa wmawia nam, że nie każde, kreuje model odpowiedniego ciała i dostarcza masy produktów/zabiegów, które mogą zbliżyć nas do ideału. Choć to się powoli zmienia, pojawiają się oddolne inicjatywy promujące ideę #bodypositive, tym tropem zaczynają iść duże koncerny. Myślisz, że jest szansa, że coś drgnie? Zwłaszcza w naszych głowach?
Z tego właśnie powodu lubię pornografię niezależną, bo ona – w przeciwieństwie do produkcji mainstreamowych – pozwala nam erotyzować każdy typ cielesności, znajdować aktorów i aktorki, którzy są „tacy, jak ja”.
Paradoksalnie, łatwiej jest ze swoim ciałem walczyć i darzyć je nienawiścią, niż je pokochać. Samozadowolenie wkurza innych, poza tym właśnie tego schematu: podobać się, być seksowną, nie seksualną, uczymy się już od najmłodszych lat. Uczymy się uprzedmiotawiać własne ciało, bardzo szybko dowiadujemy się, czym jest cellulit i że rozstępy są brzydkie. Wrzucamy się w machinę koncernów kosmetycznych, które zarabiają na naszym poczuciu niezadowolenia z siebie. A jest ogromna różnica pomiędzy nurtem „self-care”, czyli intencjonalnym dbaniem o siebie fizycznie i mentalnie, a narzucaniem sobie urodowego reżimu. Self-care sprawia, że czujemy się lepiej, bo robimy coś dobrego dla siebie i na własnych zasadach, reżim – niekoniecznie.
Powoli jednak dochodzimy do odkrywania piękna w różnorodności.
Przepisem na to, jak nie zrazić się do czegokolwiek w łóżku, jest metoda małych kroków, włączenie ciekawości i traktowanie próbowania nowych rzeczy jako przygody.
A co w XXI wieku z podziałem na święte i ladacznice? Czy jeszcze pokutuje? Bo ostatnio zetknęłam się z paroma przykładami takiego podziału, zarówno z męskiej, jak i damskiej strony, ale może to wyjątki.
Model dziewiczy jak najbardziej wciąż istnieje i ma się dobrze – funkcjonował w wiktoriańskiej Anglii, funkcjonuje i w dzisiejszej Polsce. Jego powodzenie wynika, i tutaj zataczamy koło, z miernej edukacji seksualnej, która ogromną wagę przykłada do seksualnego debiutu. To naprawdę dziwne, że we współczesnych, mogło by się wydawać – postępowych czasach, tak ogromną wagę przykładamy do definiowania tego, czy ktoś jest dobrym człowiekiem, mając na uwadze wyłącznie to, czy i jaki seks uprawia.
Podział ten ma też związek z tym, kto na bardziej symbolicznym poziomie włada czyim ciałem. Bo ciałem świętej rozporządza kolektyw, przeważnie męski, mówiąc jej, co jest w porządku, a co nie. Ciałem ladacznicy rządzi ona sama, co w kapitalistycznym podejściu do seksualności może budzić niepokój. Co ciekawe, ladacznica nie poddaje się prawom dystrybucji, podejściu: „dajesz innym, daj i mnie”.
Z drugiej strony, jeśli kobiety nie zaprzątają sobie głowy etykietkami, to mają dziś dobre pole do rozwoju swojej seksualności – alternatywa dla mainstreamowego porno w wydaniu np. Eriki Lust czy Lucie Bush, gadżety erotyczne. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Pytanie, czy faktycznie z tego korzystają?
Korzystają i z zadowoleniem mogę stwierdzić, że coraz częściej. I to otwarcie się na nowości, na eksplorowanie własnego ciała i dróg do przyjemności może nastąpić w każdym wieku. Wiele kobiet pojawia się w butiku erotycznym po raz pierwszy dlatego, że chce zadbać o swoje zdrowie i komfort intymny, kupić kulki gejszy lub lubrykant. Następnym razem przyjdzie po wibrator.
Duże znaczenie ma tu przede wszystkim zainteresowanie mediów tą sferą życia – artykuły na temat akcesoriów erotycznych, treningów Kegla, czy przedstawianie sylwetek kobiet tworzących alternatywną pornografię. To nie tylko normalizuje wszelkie pomoce łóżkowe, ale też pozwala zerwać ze stereotypową wizją sex shopu w suterenie, wibratora w kształcie nażyłowanego penisa i porno, w którym wszyscy się nudzą, a aktorzy mają jakieś nieobecne spojrzenia.
Całe szczęście coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że życie jest zbyt krótkie, by uprawiać kiepski seks.
Paradoksalnie, łatwiej jest ze swoim ciałem walczyć i darzyć je nienawiścią, niż je pokochać. Samozadowolenie wkurza innych, poza tym właśnie tego schematu: podobać się, być seksowną, nie seksualną, uczymy się już od najmłodszych lat.
Nie mogę nie poruszyć też tematu klapsów czy w ogóle wprowadzania do życia erotycznego elementów BDSM. Co nam to daje i jak się do tego zabrać, żeby się na wstępie nie zrazić?
Odpowiem na to pytanie bardziej ogólnie. Zainteresowanie seksem w klimacie kinky obserwujemy od niedawna, a wprowadzenie elementów BDSM do kultury masowej otworzyło wielu ludzi na erotyczne poszukiwania, zrywając z seksualną rzeczywistością, w której w centralnym punkcie stoi wyłącznie wanilia. Pozwoliło to wielu osobom uświadomić sobie, że seks to tak naprawdę szwedzki stół, na którym oprócz klasycznego, penetracyjnego seksu, znajdują się też inne praktyki. I że możemy popróbować odrobinę z każdej prezentowanej na tym stole potrawy, sprawdzając, czy nam to smakuje. Jeżeli nie – przejść do kolejnego „dania”.
Przepisem na to, jak nie zrazić się do czegokolwiek w łóżku, jest metoda małych kroków, włączenie ciekawości i traktowanie próbowania nowych rzeczy jako przygody. A w przypadku takich praktyk, jak BDSM, zapoznanie się z zasadami bezpieczeństwa.
A na koniec, tak pozytywnie, chciałam cię zapytać o twoją wizję sekspozytywnego społeczeństwa.
To społeczeństwo, które o seksie potrafi rozmawiać tak, jak bezwstydnie rozmawia się o preferencjach kulinarnych.
Fot. Lynsie Roberts