W brytyjskim stylu
Brytyjczycy u progu II wojny światowej doskonale zdawali sobie sprawę ze swoich mocnych i słabych stron w obliczu nadchodzącego starcia zbrojnego. Liczby nie pozostawiały złudzeń – 70% żywności pochodziło z importu. Oznaczało to, że wystarczyło zablokować dostawy, aby odciąć Brytyjczyków od zapasów jedzenia i po prostu zagłodzić. Mając świadomość swojej pięty Achillesowej i przeczuwając nadchodzący konflikt, mieszkańcy Wysp Brytyjskich stworzyli Ministerstwo Żywności, które w bardzo strategiczny sposób podchodziło do wszystkich spraw związanych w jakikolwiek sposób z żywnością oraz jego dystrybucją. Główną misją ministerstwa było zadbanie o to, żeby dostęp dojedzenia miał każdy, żeby ograniczyć straty i żeby racje żywnościowe były pełnowartościowe. Skupiono się więc na opracowaniu systemu dystrybucji jedzenia, między innymi poprzez wprowadzenie kartek na żywność. Co ciekawe istniały one w specjalnych wersjach uwzględniających preferencje religijne oraz dietetyczne – były specjalne wersje dla muzułmanów, Żydów oraz wegetarian. System obejmował wszystkich obywateli, rodzina królewska nie stanowiła wyjątku.
Niezwykle istotna była także edukacja gospodyń domowych, które miały przygotowywać posiłki pożywne oraz z dostępnych produktów. Ministerstwo wykorzystało też najnowsze osiągnięcia naukowe w zakresie dietetyki. Opracowało tabele wartości odżywczych popularnych produktów, określiło wielkość porcji, dostosowując je do wieku, wagi oraz płci i dzieliło się tymi informacjami nie tylko z personelem medycznym, ale wszystkimi tymi, którzy przygotowywali w domowych kuchniach posiłki. O ironio! Niektóre źródła pokazują, że Brytyjczycy nigdy wcześniej, jak i później, nie byli tak dobrze odżywieni jak za czasów II wojny światowej. Aby spopularyzować nowe podejście do gotowania, stosowano bardzo innowacyjne rozwiązania. Pokazy kulinarne z udziałem osób publicznych organizowane były na przykład w słynnym domu towarowym Harrods przy Brompton Road w Londynie. W radiu pojawiła się audycja „Kitchen front”, gdzie prezentowano najnowsze przepisy, które zmieniały się wraz ze zmieniającym się asortymentem brytyjskich sklepów. Popularność zyskał przepis kucharza eleganckiego hotelu Savoy nazwany na cześć ministra żywności – Lorda Wooltona. Woolton Pie był hołdem złożonym warzywom korzeniowym i wpisywał się idealnie w wojenne trendy kulinarne. Niestety, wraz z nastaniem pokoju, zniknął z kart książek kulinarnych, ale sam fakt zaangażowania słynnego kucharza w stworzenie wojennego przepisu świadczy o tym, z jaką klasą i powagą podchodzono do tematu jedzenia. Na ulotkach i w prasie pojawiły się również postaci rysunkowe wychwalające walory niereglamentowanych warzyw: „Potato Pete” i „Doctor Carrot”. Stworzone zostały przez ilustratora – Hanka Portera – który tworzył dla studia Walta Disneya. Wesołe stworzonka miały ocieplić wizerunek niedarzonych sympatią, pospolitych warzyw w oczach tych młodszych i starszych członków społeczeństwa.
Aby zadbać o dostępność żywności w odpowiednich cenach, Ministerstwo Żywności kontrolowało również funkcjonowanie sklepów, jadłodajni oraz restauracji. Ogrody Kensington i Royal Park podzielone zostały na parcele i zamienione w ogródki warzywne, aby zwiększyć produkcję i dostępność owoców i warzyw. Warto również pamiętać o wkładzie kobiet. Sekretną bronią Brytyjczyków była także Women’s Land Army, do której zaciągały się kobiety, aby pracować na roli i zabezpieczać zapasy żywności w kraju. W 1944 pracowało w ten sposób 80 000 kobiet.
Polska zaradność
Sytuacja w przededniu wojny w Polsce wyglądała zgoła inaczej. Byliśmy optymistami i większość Polaków do ostatniej chwili nie wierzyła w to, że do ataku w ogóle dojdzie. Historia jednak potoczyła się inaczej, co skutkowało tym, że wystarczających zapasów żywności nie było. A znalezienie się w centrum tak wielkiego konfliktu nie pozwalało na strategiczne opanowanie chaosu i zorganizowanie zaplecza na kształt tego brytyjskiego. Polacy radzili sobie więc tak, jak mogli. Tak jak w Wielkiej Brytanii wiele parków i ogrodów przekształconych zostało w ogródki działkowe. Właściwie w tym celu został zagospodarowany każdy skrawek ziemi w miastach, gdzie o żywność było najtrudniej. Z książki autorstwa Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania”, możemy dowiedzieć się jeszcze więcej. Na początku II wojny światowej wprowadzony został w Polsce także system kartek na żywność, który pomagał opanować wywindowane sztucznie ceny podstawowych produktów. Jednak brak stałego dopływu żywności sprawiał, że mimo istniejących kartek, produkty nadal nie pojawiały się w sklepach. Każdy radził sobie, jak mógł, funkcjonowały własne uprawy warzyw i owoców. Z uwagi na trudność w dostępie do mięsa wiele osób decydowało się na hodowlę królików ze względu na ich niewielkie gabaryty. Część osób trzymała je nawet w domach. Kiedy o mięso było już naprawdę trudno, popularność zyskały gołębie oraz konina, tak rzadko spożywana w Polsce poza tymi wyjątkowymi okolicznościami. Czasami na stołach gościły zupełnie niespotykane potrawy. Ciekawa historia mówi o tym, że w pewnym momencie wojny hitem stała się zupa z… żółwia. Otóż regularnie napadano w poszukiwaniu żywności na transporty kolejowe jadące z III Rzeszy na front wschodni. Można było również zaryzykować nielegalne kupno towaru od niemieckich kolejarzy. Efektem jednej z takich transakcji były greckie żółwie, które w 1943 roku zagościły na warszawskich stołach. Żółwie trafiły od pośredników szybko na stragany, a stamtąd w ręce i do kuchni przedsiębiorczych gospodyń, które zamieniły je w pożywną zupę. Wśród produktów, które pomogły Polakom przetrwać wojnę znajdują się też żołędzie, z których wytwarzano mąkę. Odpowiednio przetworzone zastępowały ziemniaki. Szpinak zamieniono na kończynę a kawę wytwarzano najczęściej z korzeni cykorii lub marchwi.
A o to kilka wojennych ciekawostek kulinarnych:
1. Jedzenie w puszkach
To francuski wynalazek z czasów napoleońskich. W 1809 roku ogłoszono konkurs na rozwiązanie uporczywego problemu – jak dostarczyć żywność żołnierzom na froncie tak, aby nie popsuła się w czasie transportu? Nagrodą było 12 000 franków. Militarną zagwozdkę rozwiązał już kilka lat wcześniej Nicolas Appert, nazywany „ojcem konserwowania” w wydanej przez siebie książce „Sztuka konserwowania substancji zwierzęcych i roślinnych”. Jedzenie na front zaczęto przewozić w szklanych butelkach, które szybko zastąpione zostały bardziej odpornymi i lżejszymi puszkami.
2. Herbata w torebkach
Co prawda nie została stworzona z myślą o rozwiązaniu wojennych problemów, ale zyskała popularność podczas II wojny światowej. W 1908 roku, amerykański handlarz sprzedawał herbatę swoim klientom w małych bawełnianych woreczkach. Przypadkowo jedno z zawiniątek wpadło do wrzątku, dając napar. Przypadek sprawił, że dostrzeżono wygodę takiego sposobu przygotowywania herbaty. Niemiecka firma Teekanne spopularyzowała to rozwiązanie w latach wojennych. Opakowana w ten sposób herbata nazywana była „tea bomb”.
3. Parówki sojowe
Nie zostały wymyślone przez amerykańskich hipisów żyjących w komunach, tylko przez niemieckiego polityka – Konrada Adenauera podczas I wojny światowej. Odcięci od dostaw mięsa żołnierze w Kolonii potrzebowali pełnowartościowego źródła białka. W poszukiwaniu zamiennika mięsa, Adenauer rozpoczął swoje eksperymenty. W końcu natrafił na soję, która po odpowiednim spreparowaniu zamieniła się w coś na kształt kiełbaski. Rozwiązanie okazało się skuteczne a żołnierze wreszcie wykarmieni. Wynalazek okrzyknięty został Friedenswurst, czyli „kiełbasą pokoju”. Adenauer słynny był także z bycia wynalazcą. Jednak mimo tak wdzięcznej nazwy oraz nieopisanych zasług dla narodu nie udało mu się uzyskać patentu na swój produkt. Przeszkodą okazała się niemiecka skrupulatność – zgodnie z definicją kiełbasa musiała zawierać… mięso.
4. Mleko i jajka w proszku
Technologia produkcji mleka w proszku została opracowana już w 1855 roku, ale dopiero kilka lat później okazało się, że produkt ten jest w stanie zrewolucjonizować wojenne dostawy żywności. Nowa technologia umożliwiała wydajny transport tego podstawowego produktu, umożliwiała jego przechowywanie w trudnych warunkach bez konieczności chłodzenia i gwarantowała długi termin przydatności do spożycia. Niedługo po opracowaniu tej metody, bo już w 1912 roku, wymyślono również jak w proszek zamienić jajka. Podobnie jak mleko w proszku okazały się niezastąpione podczas trwania II wojny światowej umożliwiając przygotowanie wielu podstawowych potraw mimo niesprzyjających warunków.
5. Wojskowa czekolada
To raczej czysta ciekawostka, ale czy wiecie, że czekolada stała się elementem amerykańskich wojskowych racji żywnościowych w 1937 roku? Doceniona została z dwóch powodów – uznano, że w ekspresowym tempie poprawia morale. A po drugie doceniono fakt, że to poręczna, mieszcząca się w kieszeni dawka energii, która nie wymaga wcześniejszego przetworzenia ani przygotowania. Ta na potrzeby armii amerykańskiej produkowana przez The Hershey Company. Interesujące jest to, że ma wiele wariantów dostosowanych między innymi do strefy klimatycznej, w której znajduje się żołnierz. Na przykład przygotowana z myślą o gorącym klimacie czekolada nie topi się.
Korzystałam z następujących materiałów:
„Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania” Aleksandra Zaprutko-Janicka
https://en.wikipedia.org/wiki/United_States_military_chocolate
www.bbc.com/news/magazine-26935867
http://all-that-is-interesting.com/war-inventions
http://www.cooksinfo.com/british-wartime-food
Fot.