Mało kto w Polsce, może poza osobami szczególnie zainteresowanymi tańcem, pamięta dziś, kim była Marie-Louise Fuller na scenie nazywana Loïe. A przecież Amerykanka to jedna z najbarwniejszych postaci, które zamieszkiwały Paryż na przełomie XIX i XX wieku. Owszem, przez stolicę Francji przewijały się wtedy najróżniejsze indywidua, ale Fuller nie ustępowała im ani talentem, ani dopracowaną artystyczną wizją, ani wyrazistym charakterem. Jeśli o wyjątkowości danej osoby miałyby świadczyć jej relacje z geniuszami epoki, Marie-Louise zdałaby ten egzamin celująco. W oderwaniu od tych relacji, Fuller pozostaje jednak pełnoprawną artystką i fascynującą osobowością. Muza Henriego de Toulouse-Lautreca i Auguste’a Rodina, ulubienica braci Lumière i Marii Skłodowskiej-Curie, bliska przyjaciółka królowej Rumunii Marii Koburg. Przyciągała uwagę zarówno artystów, jak i naukowców ze względu na swój hipnotyzujący taniec (nazywany dziś serpentynowym) oraz rewolucję, jakiej dokonała na scenie wprowadzając różnokolorowe reflektory. Zdaniem Fuller sztuka i nauka powinny iść w parze, wtedy osiągają naprawdę spektakularne, godne swoich czasów rezultaty.

Życie i twórczość Fuller to materiał tak ciekawy, że aż dziwne wydaje się, że kino jeszcze go w pełni nie wyeksploatowało. Tym lepiej jednak dla Stéphanie Di Giusto, która pokusiła się przybliżyć współczesnej widowni sylwetkę Loïe Fuller. Reżyserka potraktowała biografię tancerki dość luźno, skupiła się tylko na niektórych wątkach, inne przekształciła czy zupełnie pominęła. Może szkoda, że Di Giusto nie umieściła w swym filmie niektórych barwnych szczegółów z życia Fuller, „Tancerka” nie ma być jednak biografią podporządkowaną bezwzględnie faktom, a pewną impresją na temat artystki i myślę, że nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że także hołdem dla silnych, bezkompromisowych kobiet tamtej epoki. To opowieść o tańcu, owszem, ale także o perfekcjonizmie, poświęceniu i odwadze, by wyjść poza społeczne, obyczajowe i artystyczne konwencje. To historia o dążeniu do celu za wszelką cenę.

1 tancerka recenzja solopan

„Tancerka” skupia się na pokazaniu młodości Fuller (w tej roli piosenkarka Soko) na amerykańskiej prowincji, tego, jak Loïe trafiła na scenę i jak zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę i wyjechać do Paryża. Później akcja przenosi się do stolicy Francji, gdzie artystka, dzięki uporowi trafia do Folies Bergère, odnosi pierwsze spektakularne sukcesy i wciąż stara się rozwijać. Istotnym wątkiem jest tu spotkanie Fuller i Isadory Duncan (Lily-Rose Depp) oraz nieoczywista, toksyczna relacja tych dwóch prekursorek tańca współczesnego. Ciekawie została przedstawiona także trudna do jednoznacznego zakwalifikowania relacja głównej bohaterki i hrabiego Louisa d'Orsay (Gaspard Ulliel).

Debiut Stéphanie Di Giusto można zdecydowanie uznać za udany. Młodej reżyserce brak jeszcze pełnej wprawy w prowadzeniu akcji, ale nadrabia, tworząc sugestywne, naładowane emocjami obrazy, o których nie chce się zapomnieć. Zdecydowanie pomaga jej w tym operator Benoît Debie, który pracował wcześniej nad takimi tytułami, jak „Love” i „Wkraczając w pustkę” Gaspara Noé, „Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a czy „Lost River” Ryana Goslinga. „Tancerka” emanuje klimatem dekadencji. Jest mroczno, mgliście, spod skóry przebija się melancholia, by za chwilę rozproszyć się pod wpływem tańca Fuller, w którym wibrują intensywne barwy i równie intensywne uczucia. Sceny tańca są poetyckie i wyraziste jednocześnie, przywołują na myśl wybitną „Pinę” Wima Wendersa. „Tancerka” to film, który zobaczyć powinien każdy zadeklarowany esteta.

2 tancerka recenzja solopan

4 tancerka recenzja solopan

Na ekranach polskich kin obraz można oglądać już od 23 grudnia. Redakcja enter the ROOM objęła patronat medialny nad tytułem. 

Fot. materiały prasowe