Jak to jest być kobietą w Polsce dzisiaj?

Jeszcze 10 lat temu wydawało mi się, że będziemy szli wyłącznie ku lepszemu, zarówno w kulturze, jak i w życiu społecznym, że wszystko będzie zmierzało w kierunku jak największego równouprawnienia. Z czasem nastąpiło jednak coś, co jest pewnego rodzaju sytuacją zastępczą. Wszystkim się wydaje, że jak kobiety wywalczyły już sobie prawa wyborcze i pracują, to w zasadzie równouprawnienie już jest. Kiedy jednak zaczynamy przyglądać się temu problemowi, to okazuje się, że kobiety są szykanowane właściwie w każdej dziedzinie życia. Weźmy tak zwany szklany sufit, z którym możemy się spotkać zarówno w przedsiębiorstwach, jak i w sektorze kultury. Widać to na przykład w świecie filmu, reżyserii filmowej, gdzie kobiety robią kino niskobudżetowe, a mężczyźni mają szanse robić wielkie superprodukcje za grube miliony. Kiedy przyjrzymy się płacom, to zobaczymy, że one zawsze są niższe po stronie kobiet.

Spójrzmy też na język, który jest odzwierciedleniem naszej rzeczywistości. Próbujemy wprowadzać formy żeńskie, a to cały czas jest wyśmiewane, bo rzeczywiście czasami brzmią śmiesznie i nawet większość kobiet się przed nimi wzdryga. 

 

Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich form, dlatego wydają nam się obce, śmieszne...

To nam zostało wpojone kulturowo, że kierowniczka brzmi śmiesznie, śmieszniej niż kierownik. Mnie bardzo zaskakuje moja córka, która ma niecałe 5 lat. Kiedy zdarza mi się nieopatrznie powiedzieć do niej coś w męskiej formie, zapytać: „Chcesz być lekarzem?”, ona odpowiada: „Nie, nie lekarzem. Ja jestem dziewczynką. Ja chcę być lekarką”. Dla niej jest to totalnie naturalne. 

 

Tymczasem my, dorośli, śmiejemy się z wyrażeń typu ministra, premiera.

Tym bardziej że w języku polskim te słowa mają już swoje znaczenia. Kiedyś brałam udział w dyskusji „Czy reżyserka to jest coś więcej niż pomieszczenie?”. Muszę przyznać, że jako kobieta, która wykonuje męski zawód, spotykam się na co dzień z takim szowinistycznym podejściem. Muszę udowadniać więcej niż moi koledzy. Większość mężczyzn nie zdaje sobie z tego sprawy, uważają, że wyolbrzymiamy problem. Pytają, o co nam chodzi – przecież wszystko już zostało wywalczone, mamy swoje prawa, możemy pracować, robić, co nam się podoba. Ale w praktyce cały czas musimy walczyć o tę zmianę. Ta walka musi nadal trwać, nie możemy składać broni. A pomysły na zaostrzenie ustawy aborcyjnej to przykład, że kobiety wciąż traktuje się przedmiotowo, że nikogo nie interesuje ich cierpienie. Nie zauważa się, że mają i tak gorzej, bo pracują i w ogromnej większości zajmują się też w 100% domem. Wszystko jest na ich głowie. Model partnerski to w zasadzie nowość, funkcjonuje dopiero od 10-15 lat. Należę do pierwszego pokolenia, które żyje według niego. Jesteśmy świadkami rewolucji, ale jak każda rewolucja – nie przechodzi ona bezboleśnie. Chcę podkreślić, że nie mam nic przeciwko kobietom, które chcą być gospodyniami domowymi. To jest ciężka praca, która również powinna być wyceniona.

Najgorsze jest to, że pracujące w domu się deprecjonuje, a o tych pracujących na etatach, walczących, robiących karierę mówi się harpie, wredne suki itd.

1 maria sadowska sztuka kochania wisocka

Zaskakujące jest, że tak mówią nie tylko mężczyźni, lecz także kobiety.

Często mówią tak kobiety i to jest dla mnie strasznie przykre. Bardzo zależy mi na solidarności kobiet, bo tylko razem jesteśmy w stanie coś wywalczyć. Kompletnie nie rozumiem kobiet, które są przeciwko feminizmowi. Oczywiście jest ten radykalny odłam feminizmu, z którym ja też się do końca nie zgadzam. Ale w dzisiejszych czasach mówienie „nie cierpię feministek”, „jestem przeciwko” to jakby podcinanie gałęzi, na której się siedzi. To znaczy, że nie szanujesz samej siebie.

 

Feminizm teraz powinno rozumieć się szerzej.

Chodzi o tolerancję w szerszym tego słowa znaczeniu. Dla mnie walka feministyczna to walka o uniwersalną równość. Bardzo chciałam podkreślić, że nie jest tak, że teraz my, kobiety, chcemy przejąć władzę nad światem. My chcemy równości, do której teraz jest jeszcze bardzo daleko. A mężczyźni są przestraszeni, bo myślą, że chcemy im zabrać wszystko. Chodzi o to, że przez 2 tysiące lat potencjał połowy ludzkości był kompletnie lekceważony – w kulturze, sztuce, w życiu publicznym. Tak naprawdę kobiety dopiero od niecałych 100 lat zaczęły funkcjonować jako artystki, działaczki. Jest jeszcze dużo do zrobienia, więc apeluję do wszystkich kobiet: tu chodzi o życie waszych dzieci, waszych córek, chodzi o życie całej rodziny. Walczmy o równość, bo oznacza nową jakość życia

Ta równość jest dobra także dla mężczyzn. Kiedy są feministami, kiedy wspierają kobiety, robią też coś dla siebie. Funkcjonujący do tej pory model rodzinny polegał głównie na tym, że mężczyzna był pewnego rodzaju skarbonką. W związku z tym kobieta była stawiana w roli wyzyskiwaczki, która w zamian za poświęcenie się rodzinie, domowym obowiązkom oczekuje od faceta utrzymania, na które ten biedny facet musi cieżko pracować. Kiedyś było tak, że przychodził facet do domu i siadał z gazetą lub przed telewizorem, pobawił się z dziećmi może 5 minut, a może i nie, bo był zmęczony. Taki model ograbił mężczyzn z uroków tacierzyństwa.

 

Mężczyźni też mogą mieć bardzo rozbudowaną sferę emocji, tylko od dziecka próbuje im się te emocje wyłączać.

Oczywiście! Jest wielu mężczyzn, którzy chcą być w domu, z dziećmi. Związek partnerski, w którym to kobieta jest bardziej ambitna, ma większą siłę i wolę walki, a facet stoi z boku i ją wspiera, jest OK. Płeć i społeczna presja nie powinny determinować naszych wyborów.

 

Skoro rozmawiamy o modelach życia, to możemy nawiązać do Michaliny Wisłockiej, która żyła w związku równoległym, co wielu osobom może się wydawać odważne nawet dziś. Ciekawi mnie, jak ty, reżyserując film „Sztuka kochania”, chciałaś pokazać tę wybitną seksuolożkę.

Film składa się z dwóch sfer. Jedna to ta  publiczna, gdzie pokazuję Wisłocką jako fighterkę, superhero, która walczy z systemem i zwycięża. Natomiast drugim istotnym wątkiem jest jej życie emocjonalne. Skupiam się na dwóch jej związkach. Na relacji z mężem, która okazała się być nie do końca udana oraz relacji z Jurkiem, którego poznała będąc już po trzydziestce, a który tak naprawdę pokazał jej, czym jest miłość i radość z seksu. Wisłocka miała odwagę być inna niż wszyscy i totalnie ją za to podziwiam, bo w latach 40. ta odwaga musiała być o wiele większa niż teraz. Chociaż z drugiej strony ludzie po wojnie uważali, że skoro przeżyli, to wszystko im wolno. Mam wrażenie, że jesteśmy teraz o wiele bardziej zamknięci moralnie niż oni. W latach 60. i 70. na porządku dziennym były wolne związki, wolna miłość. A my dziś, jeśli nawet bez ślubów, to żyjemy w wieloletnich, bardziej poukładanych relacjach.

2 maria sadowska sztuka kochania wisocka

Wisłocka była prekursorką mówienia o kobiecych orgazmach, jeździła po Polsce i edukowała kobiety, była blisko ich problemów. Teraz teoretycznie mamy dostęp do wiedzy o seksie, ale wciąż nie potrafimy się komunikować, mówić o naszych seksualnych potrzebach.

Dlatego „Sztuka kochania” jest również o języku, o tym, jak trudno się nam mówi o seksualności i jak mało mamy odpowiedniego nazewnictwa w tej dziedzinie. Dobrym przykładem jest fakt, że o wiele więcej określeń jest na męskie narządy płciowe niż żeńskie. W zasadzie nadal nie mamy jak fajnie ich nazwać. „Cipa” brzmi wulgarnie, „cipka” infantylnie, „wagina” naukowo, a „pochwa” okropnie. Najbardziej znienawidzone przeze mnie słowo to srom – pokazuje, w jaki sposób społeczeństwo traktuje kobietę i jej seksualność. Srom oznacza nie tylko wstyd, ale też smutek. Czyli co? Cipka jest źródłem smutku i wstydu? Męskie nazwy są o wiele ładniejsze. Na przykład taki penis czy członek – to brzmi dumnie, można tych słów używać bez skrępowania.

Wracając do Wisłockiej – kiedy pisała książkę, to wiedza na przykład o pozycjach była bardzo cenna, bo nie było internetu ani innych dobrych źródeł, z których można się było czegoś o seksie dowiedzieć. W tej chwili znamy wszystkie pozycje, w szczególności młodzież. Mają wiedzę, jak się uprawia seks, ale kompletnie nie są przygotowani do tego od strony emocjonalnej. Pod tym kątem „Sztuka kochania” się nie zestarzała, warto ją przeczytać dzisiaj, można się z niej wiele nauczyć. Szczególnie polecam ją młodym ludziom, którzy dopiero rozpoczynają współżycie, bo temu Wisłocka poświęca dużo miejsca. To był jej konik, ponieważ miała bardzo złe doświadczenia z pierwszego stosunku i przez lata miała w związku z tym uraz do seksu, nie lubiła go uprawiać.

 

Dziś staramy się odmitologizować pierwszy raz, niektórzy traktują go jako formalność, chcą mieć go z głowy i jak najszybciej rozpocząć życie seksualne.

Kiedy Wisłocka mówiła, że seks to radosna zabawa dwojga dorosłych ludzi, było to wówczas totalnie obrazoburcze. Bo jak to? Seks jest święty i ma służyć prokreacji. W tej chwili wydaje się, że tej zabawy jest za dużo, przez co odzieramy seks z pewnej duchowości i to się odbija negatywnie na naszej sferze emocjonalnej. 

 

Spójrzmy też na język, który jest odzwierciedleniem naszej rzeczywistości. Próbujemy wprowadzać formy żeńskie, a to cały czas jest wyśmiewane, bo rzeczywiście czasami brzmią śmiesznie i nawet większość kobiet się przed nimi wzdryga.  

We wstępie do „Sztuki kochania” Wisłocka uzasadniała, dlaczego używa słowa „kochanie” – łączy ono w sobie i akt fizyczny, i emocje. Dziś sporo z nas chce rozdzielić miłość i seks.

Bardzo podoba mi się to, jak Wisłocka mówiła otwarcie i nieoceniająco zarówno o miłości, jak i seksualności. I tak jak z miłością nie mamy problemów, to niektórzy z nas seksualność próbują wyprzeć. Zadziwia mnie to, bo wszyscy jesteśmy przecież istotami seksualnymi. Tymczasem wciąż za mało na ten temat mówimy. Dlatego też bardzo chciałam zrealizować ten film, bo widzę, jak dużo jest do zrobienia, jeśli chodzi o seksualność. Trzeba kontynuować pracę Wisłockiej.

 

Wisłocka zrobiła świetną robotę, pokazując kobietom, że mogą cieszyć się seksem, że nie musi to być przykry obowiązek. Chociaż dziś znowu to wypaczamy, napinamy się na orgazmy, chcemy być perfekcyjni także w łóżku.

O tym też jest mój film – Wisłocka walczy o kobiece orgazmy, walczy o to, żeby kobiety w ogóle sobie uświadomiły, że mają do nich prawo i że mogą je przeżywać. Wymyśliła specjalne techniki jak pomóc kobietom, które nigdy nie szczytowały, w książkach dokładnie to opisywała. Później jednak stało się to obosieczną bronią. Szybko prawo przerodziło się w przymus. Widać to zwłaszcza dziś, w naszej cywilizacji perfekcjonizmu – musisz być piękna, seksowna, pachnąca, wysportowana i oczywiście przeżywać 5 genialnych orgazmów z rzędu. W tym miejscu warto powiedzieć, że Wisłocka zupełnie do takiego modelu nie pasowała, nie była piękną ani seksowną kobietą w takim stereotypowym znaczeniu. Wciąż nam się wydaje, że bycie seksownym równa się jakiemuś konkretnemu wyglądowi, a wcale tak nie jest.

 

Twoja bohaterka nie miała też lekko w swoim środowisku zawodowym. Koledzy po fachu porównywali „Sztukę kochania” do książki kucharskiej.

Przy filmie współpracowałam z kilkoma seksuolożkami, między innymi z Alicją Długołęcką, która powiedziała mi, że nadal w seksuologii panuje prymat mężczyzn a kobiety zajmujące się tą dziedziną są traktowane gorzej, niepoważnie. Michalina Wisłocka była gnębiona przez wszystkich swoich kolegów seksuologów. Wtedy była w sumie jedyną kobietą w tym zawodzie. I jako jedyna trafiła do ludzi. Jej koledzy pisali językiem naukowym, który nie był łatwo przyswajalny. Książka Wisłockiej jest napisana tak, jakbyś rozmawiała z mądrą ciocią czy jakąś przyjaciółką. W ogóle Wisłocka była znana z tego, że mówiła wszystko szczerze i wprost, bez owijania w bawełnę. Jedni to u niej cenili, inni przez to stawali się jej wrogami, ale takich bohaterów właśnie kino kocha.

3 maria sadowska sztuka kochania wisocka

Kadr z filmu „Sztuka kochania”

Za pomoc w realizacji wywiadu i sesji dziękujemy klubowi NIEBO (ul. Nowy Świat 21, Warszawa)

Fot. Maciej Kaniuk, materiały prasowe