Ceniony dramaturg Louis od ponad dwunastu lat nie odwiedzał swojego rodzinnego domu. Przez całą swą nieobecność ograniczał się wyłącznie do wysyłania rodzinie – mamie, młodszej siostrze i starszemu bratu – okolicznościowych pocztówek. Potrzebę przedefiniowania relacji z najbliższymi uruchamia w Louisie dopiero spadająca na niego wiadomość o nieuleczalnej chorobie. Pod wpływem złowieszczego komunikatu mężczyzna postanawia pokonać dotychczasowe uprzedzenia i spotkać się z krewnymi. W „To tylko koniec świata” – zupełnie jak w nagrodzonym w Wenecji „Tomie” (2013) – Dolan udowadnia, że powroty bywają trudne, bolesne i wycieńczające emocjonalnie. Różnica między tymi filmami polega choćby na tym, że tym razem kanadyjski twórca nie stworzył własnego, oryginalnego scenariusza, lecz zainspirował się znaną sztuką teatralną autorstwa Jean-Luca Lagarce'a. Wyśmienity tekst okazał się magnesem, który skłonił do współpracy z Dolanem crème de la crème francuskich aktorów (Nathalie Baye, Marion Cotillard, Léę Seydoux, Vincenta Cassela i Gasparda Ulliela), mieszkańców tytułowego świata na krawędzi upadku i odrodzenia.

Jeden ze stałych idiomów artystycznego języka kanadyjskiego reżysera stanowi toksyczna relacji pomiędzy matkami a dziećmi. Od „Zabiłem moją matkę” (2009) aż po „Mamę” (2014) stosunkom tym Dolan przyglądał się poprzez różnorodne spektrum emocji, które nie opierało się wyłącznie na nienawiści, zawstydzeniu czy gniewie. Reżyser „Wyśnionych miłości” z każdym filmem zdaje się traktować figurę matki z coraz większą empatią. Czy Dolan na naszych oczach pokornieje? Być może. Z pewnością inaczej niż kiedyś rozkłada akcenty. Zamiast epatować teledyskową formą, stara się szukać w ekranowym świecie równowagi, dojrzałości. Pod tym względem zachowuje się dokładnie tak, jak bohater „To tylko koniec świata”. Nie da się jednak uniknąć katastrofy. Dolan portretuje przecież różne fazy emocjonalnego rozedrgania. Kanadyjczyk słynie przecież z rozkosznego terroru, który zakłada brak stałości czy bezpieczeństwa. W jednej chwili, przy tym samym stole wszystko może się wydarzyć – sielska idylla zamienia się w piekło.

Dolan próbuje oddać sensoryczność doświadczenia na poziomie formy, przede wszystkim za sprawą zbliżeń, w których czujemy niemalże zapach skóry postaci, widzimy kropelki potu spływające po ich drżących ciałach. Z jednej strony, obraz filmowy zdaje się charakteryzować nieskazitelną ostrością, z drugiej natomiast – reżyser wprowadza do tkanki dzieła liczne flashbacki umożliwiające bohaterowi ucieczkę od „tu i teraz” na rzecz powracających bez ostrzeżenia wspomnień. Ten dysonans pozwala wysnuąć następującą interpretację: świat jest przecież tylko wyobrażeniem. Louis, pisarz, nie potrafi żyć poza słowem, musi odgradzać się od swoich bliskich myślami, by nie stracić swojego talentu - cudownego talentu, będącego zarazem okrutnym przekleństwem determinującym w znacznym stopniu jego samotność i być może też – chorobę.

1 to tylko koniec wiata xavier dolan 

Żyjemy za karę?

Pojednanie nie jest w filmowym świecie możliwe, ale z biegiem czasu przestaje być najważniejsze. Zgodnie z wizją Dolana, żadnemu z bohaterów na nim tak naprawdę nie zależy. Z perwersyjną przyjemnością nakładają oni maski i zastygają w pozach na deskach egzystencjalnego teatru okrucieństwa i uniżenia.

Matka (Nathalie Baye) grzęźnie we frazesach, świadomie pragnie jedynie pustych obietnic. Natchniona i egzaltowana, przywołuje na myśl – zarówno strojem, jak i zachowaniem – przeterminowaną muzę Pabla Picassa albo bohaterkę wczesnych dzieł Pedra Almodovara. Siostra (Léa Seydoux) przyjmuje pozę wiecznej buntowniczki, która buduje swoją tożsamość na konflikcie i negacji otoczenia. Podobnie antagonistyczną relację odnajdujemy w małżeństwie starszego brata (Vincent Cassel) głównego bohatera. Brutalność i wulgarność męża nijak ma się do uświęconej delikatności jego milczącej, frasobliwej żony. Trudno powiedzieć, by się w jakikolwiek sposób uzupełniali. Ale z jakichś niezrozumiałych dla nas przyczyn są razem, stanowiąc awers i rewers ludzkiej kondycji. To właśnie jedynie ze swoją szwagierką Louis odnajduje nić porozumienia. Podobnie jak bohater ona też jest outsiderką. Jest zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz tytułowego świata, posiada zdolność podwójnego oglądu otaczającej rzeczywistości. Osoba pozornie najdalsza, staje się z łatwością najbliższą. Bo – co odważnie udowadnia Dolan – więzy krwi o niczym we współczesnym świecie nie świadczą, a z pewnością nie naznaczają jakkolwiek granic naszej tożsamości czy wręcz jej epicentrum. Brak poczucia przynależności do rodziny nie jest i nie musi być grzechem. Nawiązując do tytułu jednej z piosenek użytej w filmie: „Home is where it hurts”.

Okrucieństwo w filmie Dolana nie wynika wyłącznie ze słów, ale płynie również z konfrontacji zawężonego horyzontu wiedzy postaci względem kompletnej świadomości widzów. Każdy z nas na sali kinowej staje się zarówno wspólnikiem, jak i powiernikiem tajemnicy głównego bohatera. Louis przecież odchodzi, z każdą mijającą chwilą coraz bardziej ulega rozproszeniu. Wykrzyczana w kierunku bohatera obelga będzie pokutowała przecież „aż do końca świata”. Starszy brat (brawurowa rola Vincenta Cassel) słusznie zauważa w pewnym momencie, że bycie nieszczęśliwym jest znacznie łatwiej osiągnąć od spełnienia czy – chociażby chwilowego – poczucia radości. Dlatego właśnie w „To tylko koniec świata” bohaterowie tak chętnie inscenizują festiwal histerii, wyzwisk i pozorów, który w patologiczny sposób obnaża pewną odrażającą cechę ludzkiej kondycji estetyzację cierpienia i traktowanie go niczym fundamentu naszej oryginalności. Bo to właśnie nasza wadliwość i niedoskonałości stanowią o jej istocie najmocniej.

2 to tylko koniec wiata xavier dolan

Fot. materiały prasowe