W jednym z wywiadów wspominał pan, że ludziom wydaje się, że pisarz to odczłowieczony ideał. Biografie oprócz samego przybliżenia danej postaci, mają chyba też pomóc uporać się z tym wyidealizowanym obrazem?

W dobrej biografii jest wszystko – twórczość i życiowe zakręty. Świadomość tego staje się już chyba normą, w ciągu ostatnich kilku lat podejście do biografistyki znacząco się w Polsce zmieniło.

 

Na lepsze?

Zdecydowanie na lepsze.

 

A od czego w ogóle zaczęła się pańska przygoda z książkami?

Nic wyjątkowego, najpierw jakieś książeczki czytali mi rodzice, potem zacząłem sam. Pamiętam regał w naszym starym mieszkaniu na szerokość ściany wypełniony książkami, pewnie część z nich podczytywałem. Jednocześnie zaczęły się lektury szkolne, które jak wiadomo potrafią skutecznie zniechęcać do czytania. U mnie tak było, to było czytanie dla samego czytania, w ogóle się w tych tytułach nie odnajdywałem. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy jakaś książka zaczęła wciągać, miałem tak z „Przypadkami Robinsona Crusoe” i „W pustyni i w puszczy”. To był wręcz szok, że zadane w szkole lektury nie muszą być strasznie nudne. 

 

Wspomniał pan o biblioteczce rodziców. Miało na pana wpływ to, że w domu czytało się książki?

Na pewno miało znaczenie, że książki były w domu, ale ulubionych autorów i autorki odkrywałem sam. Oczywiście mam trochę tytułów zabranych z rodzinnej biblioteki, ale nie jest ich dużo, może z dziesięć.

1 reading room Krzysztof tomasik 

Są wśród nich książki przekazywane z pokolenia na pokolenie czy zamyka się to w obrębie jednego pokolenia?

Zamyka się w obrębie jednego pokolenia. Warszawa nie jest miastem, w którym przetrwały książki, a poza tym warto pamiętać, że nauka czytania i powszechność tej umiejętności to dość świeży wynalazek. Jeszcze moja prababcia była częściowo analfabetką. Nie umiała pisać, a czytała tylko pismo drukowane, pisanego już nie  bo kiedyś istniało takie rozróżnienie. Dzisiaj może się to wydawać dziwne i niezrozumiałe, ale ze wspomnień babci wiem, że tak było.

 

Pamięta pan swoją przełomową lekturę? Taką, która coś w pańskim życiu zmieniła albo sprawiła, że zaczął pan patrzeć na pewne rzeczy inaczej?

Z wczesnego dzieciństwa nie przypominam sobie książki przełomowej. Za przełomowe można uznać odkrycie, że czytanie może być przyjemnością. Bardzo mi się podobała  „Malutka czarownica” Otfried Preussler wydana przez Naszą Księgarnię. Pamiętam, jak dostałem ataku śmiechu w czasie czytania „Karolci” Marii Krüger. Jednocześnie zacząłem się interesować kinem, więc pojawiały się książki o filmie. Pierwsza to chyba „Przeminęło z filmem” Zbigniewa Pitery kupiona tylko dlatego, że na okładce było zdjęcie Marilyn Monroe, którą uwielbiałem. Dużo bardziej podobał mi się kolejny tytuł tego autora  „Diabeł jest kobietą” o filmowych wampach: Grecie Garbo, Marlenie Dietrich, Mae West, Ricie Hayworth, Marilyn Monroe.

Jeśli chodzi o powieści, to miewałem różne czytelnicze fazy, na przykład siostra poleciła mi „2/3 sukcesu” Joanny Chmielewskiej o Teresce i Okrętce i potem przeczytałem wszystko, co było w bibliotece szkolnej tej autorki. Mniej więcej w tym samym czasie uwielbiałem szmirowate powieści Jackie Collins o kulisach fabryki snów, najpierw „Żony z Hollywood”, potem „Mężowie z Hollywood” i kolejne. To było jeszcze w podstawówce, w liceum połykałem z kolei kryminały Agathy Christie. Później zacząłem czytać dużo biografistyki, literatury intymnej, listów i dzienników. Taką książką, która okazała się dużym odkryciem, była autobiografia Ireny Krzywickiej „Wyznania gorszycielki”. To jest rzeczywiście pozycja, do której wielokrotnie wracałem, w jakimś sensie stała się patronką pierwszej książki mojego autorstwa. Fascynująca lektura, wciąż ważna.

 

Ma pan klucz, według którego segreguje książki?

Są dwa regały, na których znajdują się głównie biografie pisarzy, z których korzystałem przy pisaniu „Homobiografii”. Mam też regał na książki o filmie, biografie aktorskie, są półki tylko z czasopismami i albumami. Z literatury pięknej u siebie mam tylko książki LGBT, reszta jest u rodziców. Wewnątrz tematu tytuły ustawiam alfabetycznie według nazwisk, inaczej bym się pogubił i niczego nie znalazł. 

 

Jeżeli chodzi o nowości książkowe, to stara się pan być na bieżąco czy idzie swoim trybem czytelniczym?

Jestem na bieżąco z biografiami i książkami LGBT, reszta jest trochę od przypadku do przypadku. Jak się pisze literaturę faktu, to bardzo dużo czasu zabiera gromadzenie potrzebnego materiału, robienie rozeznania i mniej czasu zostaje na nowości i czytanie dla samej przyjemności. Przy okazji mojej ostatniej książki o Grażynie Hase przeczytałem kilkanaście książek o modzie, czyli dziedzinie, którą się wcześniej nie zajmowałem.

 

W pańskim przypadku to się wiąże z godzinami spędzonymi w bibliotekach czy kupuje pan pozycje potrzebne do pracy?

Staram się kupować, mieć dla siebie. Książka, którą się posiada, do której można wrócić, to zupełnie co innego niż zrobiona w bibliotece notatka. Po jakimś czasie lektura się zmienia. To, czego nie zauważyliśmy kilka lat wcześniej, możemy zauważyć przy kolejnym czytaniu, całości lub fragmentów. Dlatego jestem wielkim fanem książek wydawanych w PRL-u. To były ogromne nakłady i dzięki temu bez problemu można je dziś znaleźć i kupić za parę złotych.

 

Ma dla pana znaczenie to, że używane książki mają już za sobą jakąś historię, przeszły przez wiele rąk?

Z tym przejściem przez wiele rąk różnie bywa, zdarzały mi się tytuły z międzywojnia, w których strony nie były rozcięte... Do książek mam stosunek użytkowy, lubię je mieć i móc z nich korzystać. Nie ma dla mnie znaczenia, czy wcześniej stały w bibliotece prywatnej czy publicznej, jedynie nie lubię, kiedy trafia mi się egzemplarz przez kogoś popisany, bo to  mnie wybija z lektury.

Właśnie we wspomnieniach Ireny Krzywickiej jest taki piękny fragment, gdzie ona pisze, że u niej w domu książki były rzeczą pierwszej potrzeby – w nich się zaczytywano, były porozkładane po całym domu, czytano przy jedzeniu, leżały przy łóżku. U mnie jest podobnie, uważam, że książka powinna być w obiegu, można po niej pisać, zaznaczać różne fragmenty. Ja akurat piszę po książkach ołówkiem, ale są różne sposoby, niektórzy zaginają rogi lub wklejają karteczki.

2 reading room Krzysztof tomasik 

Jeżeli pisze pan po książkach, to jak jest z pożyczaniem? Chętnie pożycza pan innym książki, w których są już pańskie zapiski na marginesach?

Z tym nie ma problemu, bo zazwyczaj rzeczy, które czytam i które są mi potrzebne do pracy, nie są chętnie pożyczanymi pozycjami. (śmiech) Pożycza się zazwyczaj literaturę piękną, a po powieściach nie piszę, czasem najwyżej jakąś literówkę poprawię. Jeżeli chodzi o notatki na marginesach, to głównie są to rzeczy potrzebne mi do pracy. Tak naprawdę mniej typowy w mojej bibliotece może być fakt, że zbieram nie tylko książki, lecz także kolorowe czasopisma sprzed lat. Najwięcej mam filmowych tytułów, które wykorzystuję w pracy. To kopalnia informacji i zdjęć. Wiele starych okładek „Filmu”, „Ekranu”, „Kina”, „Sceny”, „Magazynu Filmowego” było reprodukowanych w moich książkach o seksbombach polskiego kina.

 

Wyszukiwanie takich czasopism wiąże się z długimi poszukiwaniami i częstym odwiedzaniem antykwariatów?

Korzystam raczej z aukcji internetowych. Polowanie faktycznie wymaga czasu i cierpliwości, ale za to radość ze zdobycia jakiejś perełki do kolekcji bywa ogromna. W Warszawie z antykwariatami nie jest za dobrze, ale na przykład w Łodzi czy Krakowie można jeszcze trafić na ciekawe miejsca.

 

Dlaczego z warszawskimi antykwariatami nie jest dobrze?

Sukcesywnie padają, obserwuję to od kilku lat w Śródmieściu. Miasto nie ma pomysłu na preferencyjny wynajem, więc zostają tylko miejsca wyspecjalizowane w drogich książkach bibliofilskich.

 

Ma pan swoje ulubione miejsca, jeżeli chodzi o kupowanie książek?

W Łodzi jest fantastyczny antykwariat „Book się rodzi” na Piotrkowskiej. Ostatnio kiedy tam byłem, zrobiłem spore zakupy. Zdobyłem nie tylko książki, ale też czasopisma.

4 reading room Krzysztof tomasik 

Wspominał pan o literaturze pięknej. Czy są jakieś pozycje, należące do ścisłego kanonu, których pan jeszcze nie przeczytał?

Kanon literatury to takie książki, które się zna albo ma się wrażenie, że się zna, więc ten etap raczej mam już za sobą. Jak mówiłem wcześniej, na fikcję literacką nie mam tak wiele czasu, jedynie powieści LGBT staram się czytać na bieżąco, często rozmawiamy o nich w radiowej audycji „Lepiej późno niż wcale”, którą współprowadzę. Poza tym muszę stosować ostrą selekcję i jeśli po coś sięgam, to są to wypróbowane nazwiska, bo nie chcę mieć poczucia straty czasu. Jednym z takich pisarzy jest Michel Faber. Gdy on coś nowego napisze, to chcę to przeczytać.

 

Posiada pan takie książki, które zaczął pan czytać i cały czas czekają na dokończenie?

Mnóstwo jest takich książek, jeśli mam wymienić jakiś przykład z klasyki to choćby cykl „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta. Ale nie jest to rzecz, o której myślę i która spędza mi sen z powiek. Jak będę tego do czegoś potrzebował albo przyjdzie ochota, to wtedy sięgnę i przeczytam.

 

Zdarza się panu czytać kilka książek naraz?

Zawsze czytam po kilka książek naraz. Przy łóżku mam książki, które aktualnie czytam, jedna lektura jest wiodąca, teraz są nią kolejne tomy przedwojennych recenzji teatralnych Boya-Żeleńskiego. Jak o tym teraz myślę, to odkrycie jego twórczości również było dla mnie bardzo istotne.

3 reading room Krzysztof tomasik 

To ciekawe, bo byłem przekonany, że dawne recenzje teatralne Boya czy Słonimskiego będą powoli odchodziły w niepamięć.

Pewnie już odeszły, ale są znakomite. To w ogóle wspaniały okres, bo w międzywojniu recenzje teatralne pisali wybitni pisarze. Mam tu na myśli Irzykowskiego, Słonimskiego, Wierzyńskiego, Krzywicką czy właśnie Boya, którego recenzje mówią nie tyle o samym spektaklu, ile ogólnie o tamtych czasach. Boy pisze w taki sposób, że czytelnik ma możliwość poznania treści zapomnianych już dzisiaj sztuk. Słonimski potrafi dla żartu, osiągnięcia końcowego efektu poświęcić ten opis.

 

Słyszałem taką anegdotkę o Boyu, że po wyjściu z teatru często zdarzało mu się biec od razu do redakcji, aby oddać recenzję jeszcze wilgotną od atramentu, żeby już na drugi dzień mogła się ukazać w prasie…

Tak było, on zaraz po spektaklu – najczęściej po premierze – biegł i pisał na bieżąco notkę, w której w skrócie opisywał i dawał ocenę, natomiast potem ukazywała się rozbudowana wersja. W zbiorowym wydaniu pism Boya, w tomach z recenzjami  teatralnymi są również „uzupełnienia”, gdzie są też te krótkie notki. W kilku miejscach nawet Boy użala się, że nie może zostać na bankiecie po premierze, bo musi biec i pisać relację, żeby ukazała się następnego dnia.

5 reading room Krzysztof tomasik 

A jak ocenia pan okładki książek? Stare wydania były pana zdaniem lepiej zaprojektowane niż te, które ukazują się obecnie?

Jeżeli chodzi o książki wydane w PRL-u, to fatalnie jest z obwolutami, które fajnie mieć, ale niestety bardzo szybko się niszczą, na przykład mam tutaj autobiografię Marii Morozowicz-Szczepkowskiej, której obwoluta jest w strzępach. Wydaje mi się, że w tej chwili na rynku są często niezłe okładki, ciekawie zaprojektowane. Ale kiedyś było naprawdę dobrze, wczoraj w metrze widziałem dziewczynę czytającą stare wydanie „Cudzoziemki” Kuncewiczowej z intrygującą okładką, która przykuła moją uwagę.

 

A jakie książki najczęściej poleca pan znajomym, które mógłby pan polecić również naszym czytelnikom?

Na pewno wspomniany Michel Faber, pewnie najbardziej znany z powieści „Szkarłatny płatek i biały”. To jest taka książka, która porywa, ale pamiętam, że pożyczałem ją znajomym i bywało różnie z odbiorem – jednym się podobała, innym nie. Kiedy czytałem pierwszą powieść Fabera – „Pod skórą” – to miałem poczucie, że to jest genialne. Czułem, że powinienem wybiec na ulicę, zaczepiać ludzi i mówić, żeby to przeczytali. (śmiech) Potem okazało się, że to jest trochę bardziej skomplikowane i jak coś się nam podoba, nie zawsze musi podobać się innym. 

 

Zdarza się panu sięgać po poezję?

Z poezją jest tak, jak z innymi książkami – jeżeli coś mi jest potrzebne, to po to sięgam. Gdy pisałem o poetach, to czytałem również ich poezję. Zdarza mi się też czytać znajomych, jakiś czas temu świetny tomik „Maszyna do czytania” wydała Dorota Koman, która była redaktorką moich dwóch książek.

 

To jest pana podręczny księgozbiór? (stosik książek leżących na stole)

To są książki, które teraz czytam albo które czekają na lekturę, niedawno kupione. Na samym dole leży cudowny album ze zdjęciami z festiwalu z San Sebastian przywieziony z Madrytu. Na okładce Bette Davis, kilka miesięcy przed śmiercią. To jest ten rodzaj książki, którą można przeglądać wielokrotnie, otwierać w dowolnym miejscu, obejrzeć, zamknąć i wrócić po kilku dniach. 

7 reading room Krzysztof tomasik 

6 reading room Krzysztof tomasik

Fot. Marcos Rodriguez Velo dla enter the ROOM