Anna Pajęcka: Czym jest konkurs Artystyczna Podróż Hestii?

Magdalena Kąkolewska: Konkurs rozpoczął się w 2002 roku i był dedykowany przede wszystkim Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Dzisiaj jest skierowany do studentów III, IV i V roku wszystkich wydziałów uczelni artystycznych w Polsce. W 2008 roku rozpoczęliśmy współpracę z DKV Seguros, która jest firmą ubezpieczeniową, podobnie jak Ergo Hestia. Skutkiem tej współpracy jest nowa nagroda – wyjazd do Walencji. W 2014 roku została powołana fundacja, która zajmuje się konkursem, ale nie tylko, bo również działalnością edukacyjną, która bazuje na tym konkursie i jest związana z inicjatywami upowszechniającymi sztukę współczesną, wiedzę o niej, ale też partycypację. Od 13. edycji finały odbywają się w Warszawie. Pierwszy finał odbył się w Domu Braci Jabłkowskich. Również wtedy została powołana nagroda specjalna prezesa fundacji – Piotra Śliwickiego. Jest to nagroda szczególna, bo polega na wykonaniu artystycznej wizji raportu rocznego Ergo Hestii i wymaga ogromnej kreatywności, ale też dużej ilości pracy. Nasi laureaci wyjeżdżają do Walencji albo Nowego Jorku. Ta rezydencja trochę się zmienia. Jeśli chodzi o Nowy Jork, to rozpoczęliśmy współpracę z Residency Unlimited, dużym domem rezydencyjnym, którego dyrektorka – Nathalie Angles – zasiada również w jury naszego konkursu. W tym roku w jury pojawi się także Susanne Ehrenfried – kuratorka ogromnej kolekcji sztuki należącej do Munich Re. Nasz konkurs stanie się jeszcze bardziej międzynarodowym, bo w jury są przedstawiciele Hiszpanii, strony amerykańskiej i w tym roku również Niemiec. Finały 14. i 15. edycji odbyły się już w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

 

Anna Pajęcka: A jak wygląda udział ze strony artystów, którzy nadal są studentami akademii? Startując w konkursie, mierzycie się z pozaakademickim jury i pozaakademicką oceną. 

Krzysztof Maniak: Przez cały okres studiów jesteśmy oceniani i staramy się podnosić sobie poprzeczkę, aby przede wszystkim się rozwijać, i to podczas studiowania jest najważniejsze. W pewnym momencie jednak warto pokazać to, co robimy, szerszemu gronu. Zobaczyć, jak nasze propozycje plasują się w kontekście, w tym wypadku, ogólnopolskiej młodej sceny artystycznej. W skład jury wchodzą nie tyko kuratorzy, krytycy, dyrektorzy galerii, ale też artyści i osoby, które stworzyły Artystyczną Podróż Hestii. Prace przesyłane na konkurs oceniane są z różnych perspektyw, stąd jest to poniekąd pierwsza konfrontacja z przedstawicielami tak szerokiej publiczności, w dodatku operującej wyspecjalizowanymi narzędziami do odbioru sztuki. Obecnie również życie artystyczne jest dużo bardziej dynamiczne niż dawniej, więc okres studiów zdaje się być idealnym czasem na nabieranie doświadczenia, takie konkursy można odbierać jako rodzaj praktyki.

Xavery Deskur Wolski: Myślę, że studiowanie na akademii nie jest konieczne i bardzo potrzebne. Oczywiście, to zależy od akademii, ale ta, którą ja kończyłem – ASP w Krakowie – nie daje możliwości, a niektórym może nawet je odebrać. W Polsce jest niewiele akademii, które utrzymują wysoki poziom, chyba są tylko trzy. Jednak wyjątek tylko potwierdza regułę. Dlatego mam do tego raczej negatywny stosunek. Myślę, że studiowanie na akademii nie jest żadnym wyznacznikiem. W świecie sztuki funkcjonuje wielu artystów, którzy nie mają nic wspólnego z Akademią Sztuk Pięknych, nie ukończyli żadnej z nich i nawet na nich nie wykładają. Nie należy myśleć, że szkoła komukolwiek otworzy umysł i pomoże w karierze.

Olga Kowalska: Moim zdaniem to zależy od akademii, bo one bardzo się różnią. Myślę, że trzeba uczestniczyć w konkursach, bo jeśli komuś się wydaje, że zrobi piątkowy dyplom, a później karierę, to już jest o wiele za późno. Studentom jest łatwiej. Na przykład na akademii warszawskiej współpracujemy z różnymi instytucjami. Mieliśmy wystawy w Banku Pekao czy w oddziale Muzeum Warszawy na Woli. To jest kontakt z odbiorcą poza akademią, a to jest bardzo ważne.

1 

Prace Marcina Zawickiego na wystawie Wśród Twarzy, PGS w Sopocie, 2016; fot. B. Wileński

Anna Pajęcka: Ostatnio brałam udział w dyskusji, zorganizowanej przez jeden z magazynów, o tym, czy istnieje życie po akademii. Ze strony studentów pojawiały się zarzuty, że akademia zupełnie nie przygotowuje do pójścia dalej, nawet w takich kwestiach jak np. stworzenie portfolio.

Magdalena Kąkolewska: Wydaje mi się, że tak jak powiedzieliście, to zależy od akademii, ale także od artysty. Na przykład, kiedy Xavery Wolski startował w konkursie, miał za sobą bardzo aktywne życie artystyczne, ale do finału wchodzili również tacy ludzie, którzy nie mogli napisać w CV za wiele poza wystawami w ramach samej akademii, nawet nie w innych ośrodkach. To również bardzo różnie się układa. Akurat tak się złożyło, że ostatnie edycje wygrywają ludzie, którzy mieli za sobą działania artystyczne.

 

Anna Pajęcka: Ale to nie jest wyznacznik, który jury bierze pod uwagę?

Magdalena Kąkolewska: Nie, to w ogóle nie jest wyznacznik. Wyznacznik jest taki, że ktoś musi być autentyczny, mieć coś do powiedzenia i umieć obronić to swoje zdanie. Nie ma formalnego punktu, który odnosi się do ilości wystaw uczestników. Sądzę, że ci, którzy wygrywali, byli aktywniejsi niż inni. Wspomniałam o Xaverym, ale Małgorzata Goliszewska, Olga Kowalska, Krzysztof Maniak to studenci, którzy w życiu artystycznym sporo robili albo robią. 

 

Anna Pajęcka: Od 13. edycji do konkursu mogą zgłaszać się artyści wykorzystujący w swojej twórczości wszystkie media – nie tylko malarstwo, rzeźbę i grafikę. I okazało się, że dopiero po zmianie zasad mogli wystartować wszyscy laureaci ostatnich trzech edycji. To zapytam przewrotnie – czy nie cierpi na tym takie tradycyjne medium jak malarstwo, które nie wygrywa, bo okazuje się mniej atrakcyjne niż nowe media? 

Xavery Deskur Wolski: Nie jest tak, że malarstwo jest nieatrakcyjne. Na pewno na malarstwo jest duży popyt, chociażby sprzedażowy. Malarstwo zawsze ma silną pozycję i będzie ją miało. Nie należy się tym martwić. Nowe media są być może bardziej interesujące, bo stanowią jakąś świeżość. Czasy się zmieniają, więc zmieniają się media. Jednak prędzej czy później, z tego na ile się orientuję, prawie każdy artysta dostaje propozycję namalowania obrazu, z wiadomych względów.

Magdalena Kąkolewska: Muszę powiedzieć, że z dużym ubolewaniem przyglądam się temu, że jest niewielu kandydatów z tego medium, którzy zgłaszają się do konkursu. Ale nie jest tak, że w ogóle ich nie ma. Mateusz Piestrak był dwukrotnie w finale, miał wysoką punktację. W 13. edycji, kiedy otworzyliśmy się na nowe media, to wystawa nadal była bardzo malarska. W kolejnej edycji malarstwo było już w zdecydowanej mniejszości. W momencie, kiedy istnieją takie konkursy jak Konkurs Gepperta czy Bielska Jesień, to są większą szansą dla malarza niż nasz, bo skupiają się na jednym medium. My chętnie byśmy widzieli reprezentacje wszystkich mediów – grafiki, malarstwa, rzeźby. Ale żeby to pokazać, trzeba się do nas zgłosić, do czego zachęcam. Wśród członków jury są także malarze – choćby Jarek Fliciński, który jest artystą bardzo czułym na malarstwo. Są przedstawiciele galerii, którzy malarstwo w swoich galeriach pokazują. Nie jesteśmy poszukiwaczami nowych mediów, ale jest tak, jak mówi Xavery, że jest to świeże, jest to język młodego pokolenia. Jak popatrzymy na konkursy na świecie, to też jest on dominujący. 

 

Anna Pajęcka: Ty Marcinie zajmujesz się głównie malarstwem, ale działając w rozszerzonym polu tego medium. Jak oceniasz pozycję młodych artystów, którzy wybrali tę dziedzinę, na rynku sztuki?

Marcin Zawicki: W moim odczuciu tradycyjne media wracają do łask z dużym impetem. Po przesycie nowymi mediami, które faktycznie zdominowały art world na jakiś czas, w tradycyjnym warsztatowo malarstwie uwydatniają się z tej perspektywy jego kluczowe właściwości. Inaczej mówiąc: zawłaszczenie dyskursu przez nowe media i ich nadeksploatacja ujawniły braki w nich samych: pola przynależne właśnie malarstwu czy tradycyjnej rzeźbie niemożliwe do zastąpienia czymkolwiek innym. Jeśli zaś chodzi o rynek, to tutaj malarstwo ma się bardzo dobrze. Obraz sztalugowy od zarania związany jest z kapitalizmem, świetnie spełnia warunki przedmiotu, który można mieć na własność. W tym kontekście malarze są chyba bezpieczni. Natomiast samo założenie wybierania jakiejkolwiek dziedziny twórczości artystycznej pod kątem rynkowym mija się z celem. Sprzedawanie obrazów i zarabianie pieniędzy jest oczywiście bardzo przyjemne, ale jeśli młody artysta wypracowuje swoje jakości dlatego, żeby zaistnieć na rynku, te jakości w większości wypadków szybko się wyczerpują, obnażają. Malarstwo ma to do siebie, że musi być bardzo uczciwie przepracowane, żeby mogło oddziaływać w pełni. 

2 

Wystawa indywidualna Olgi Kowalskiej w galerii Studio, Obietnica Sukcesu, Warszawa, 2017; fot. O. Skowron 

Anna Pajęcka: Dlaczego APH oferuje akurat takie nagrody – rezydencję artystyczną zagranicą i wystawę indywidualną w Warszawie? Dlaczego nie nagroda pieniężna?

Magdalena Kąkolewska: Myślę, że za pieniądze nie można kupić sobie wystawy indywidualnej. Oczywiście, za pieniądze można jechać do Nowego Jorku, ale przypuszczam, że student, który dostanie 50 tysięcy złotych do ręki, niekoniecznie się tam wybierze. Jasne, można przełożyć wyjazd na pieniądze, bo rezydencja kosztuje, ale my staramy się, aby ta rezydencja była pełna – żeby artysta mógł tam spotkać ciekawych ludzi, czuł się zaopiekowany. I myślę, że tego pieniądze nie załatwiają: takiej pracy, kontaktów, nawiązywania relacji. Ponieważ później ci ludzie robią na rezydencjach więcej dla artystów niż jest to przewidziane w regulaminie. Były przypadki, kiedy nasi laureaci mieli tam wystawy. Agnieszka Kobyłecka uczestniczyła w dość dużej wystawie w 2013 roku w Hiszpanii.

Xavery Deskur Wolski: Możliwość przeżycia takiego doświadczenia i pojechania na rezydencję do Nowego Jorku, zdobycia nowych kontaktów, daje więcej niż nagroda pieniężna. Warto, aby inne instytucje, które organizują konkursy, też wzięły to pod uwagę. Cała maszyneria, która się wokół tego uruchamia, możliwość, którą daje Hestia – jest najważniejsza. W wypadku takiej nagrody, pieniądze mają ostatecznie mniejszą siłę rażenia.

Olga Kowalska: Dla mnie niezwykle istotna jest wystawa indywidualna, bo mając za sobą wsparcie konkursu, mam większą szansę dostać się do miejsca, gdzie nie miałabym możliwości, aby zrobić wystawę. Jest konkretny budżet na jej zorganizowanie, mam za sobą poważną instytucję, która gwarantuje, że ta wystawa się odbędzie. Mogłabym zapukać do drzwi galerii, zostawić im CV, ale nie oszukujmy się, takie rzeczy nie działają.  

 

Anna Pajęcka: A sam pobyt na rezydencji pomaga i uczy nowego doświadczenia?

Krzysztof Maniak: Tak, oczywiście. Wyjazd był niezapomnianą przygodą i w dodatku moją pierwszą rezydencją. Myślę zresztą, że dla większości laureatów APH wyjazdy do Nowego Jorku czy Walencji były pierwszym przetarciem szlaków na gruncie artystycznych pobytów. Takie wyjazdy na pewno dla każdego są czymś innym, otwierają inne możliwości. W dużej mierze zależy to od samego artysty, jego charakteru, przebojowości, a przede wszystkim samego nastawienia do tego, czym jest dla niego twórczość i sztuka. Inspiracje i doświadczenia nabyte podczas takich pobytów można przekuć w różny sposób. Mnie na pewno dodał odwagi, napędził i zmobilizował do jeszcze większej pracy. Wyjazd ten pozwolił mi też zobaczyć, jak zagraniczne, tym razem już międzynarodowe środowisko, odbiera to, co robię. Nauczyłem się o tym mówić.

Marcin Zawicki: Stypendium w Walencji wspominam bardzo dobrze. Dla młodego artysty poszerzenie perspektywy jest kluczowe. Miesięczny wyjazd pozwala zagłębić się nieco w nowe miejsce. To czas wystarczający, żeby zgubić perspektywę turysty i poczuć naprawdę środowisko. Walencja jest miejscem dość egzotycznym, życie płynie tam inaczej niż w Polsce. Takie zanurzenie się w odmiennej kulturze odświeża i pozwala spojrzeć na okoliczności, w jakich jest się na co dzień, w nowy sposób. Nie mniej ważny był dla mnie oddech, mała przerwa od codziennej pracy twórczej. Kiedy obcuje się z własną twórczością non stop, taka mała separacja jest nie do przecenienia. Stypendium było rodzajem zwieńczenia okresu studiów. Tam przewietrzyłem głowę, zostawiłem to, co do tej pory wypracowałem i przygotowałem się na zmaganie z nowymi problemami. 

3 

Krzysztof Maniak w czasie rezydencji w Nowym Jorku

Anna Pajęcka: Kolejną nagrodą, nieoficjalną, jest mecenat, którym Fundacja Hestii obejmuje artystów w ich dalszej drodze.

Magdalena Kąkolewska: Przez udział w konkursie łatwiej jest pokazać się galeriom czy kuratorom. Staramy się zrobić stosunkowo dużą promocję po to, żeby potem finaliści i laureaci nie byli no name, aby umożliwić im budowanie nazwiska. Nie tylko dlatego, że byli w konkursie, ale też dlatego, że śledzimy ich dalsze losy, promujemy ich na portalach, pokazujemy, co robią, jesteśmy z nich dumni i chcemy się tym dzielić. Ta artystyczna podróż się za nimi ciągnie. To jest bardzo ciekawe, że kiedy obejmowałam konkurs, to musiałam strasznie się napracować, żeby dotrzeć do poprzednich laureatów i wspomnieć o tym, żeby od czasu do czasu mówili, że są z APH, co nie było takie łatwe. Teraz sytuacja się zmieniła i kiedy artyści robią coś nowego, to sami przysyłają do nas informacje. To jest dla nich samych ważne.

Olga Kowalska: Ja dużo zawdzięczam Fundacji w kwestii promocji mojej wystawy. Myślę, że gdyby nie ta pomoc przy promocji wydarzenia, miałabym mniejszą publiczność podczas performansu, a przy takich wydarzeniach to jest ważne, aby skupić ludzi w jednym miejscu, na wernisażu.

 

Anna Pajęcka: W takim razie, powiedzcie mi, czy sytuacja absolwentów i studentów akademii i szkół artystycznych naprawdę jest taka trudna, jaką się ją rysuje? Bo rysuje się ją jako ciężką – brak chęci współpracy ze strony instytucji, galerii, brak możliwości finansowania projektów i jeszcze ta czarna wizja przyszłości, którą przedstawiają artyści starszego pokolenia – mam tu na myśli na przykład gest Libery, który wychodzi z Kongresu Kultury i mówi, że w Polsce potrzebny artysta to martwy artysta.

Krzysztof Maniak: Trudno powiedzieć. W dużej mierze wszytko zależy od determinacji danej osoby, a nie każdy ma ją w charakterze. Łatwo się zrazić, kiedy któryś raz nie dostaje się odpowiedzi na wysłane portfolio. Konkursy są dobre, ponieważ ma się pewność, że nadesłana propozycja zostanie rozpatrzona. Jeśli chodzi o finansowanie, nie ukrywam, że jest niezbędne i o nie najtrudniej. Niektóre prace wymagają sporych nakładów finansowych i trudno jest artyście zapłacić z własnej kieszeni. Nigdy też nie wiadomo, czy te pieniądze się zwrócą.

Olga Kowalska: To jest ciekawe, bo na przykład ja i Xavery jesteśmy różnymi przypadkami. Xavery ma niesamowite szczęście i pracuje ze świetną galerią, natomiast mi zostało kilka miesięcy do zakończenia studiów i prawdopodobnie później będę pracować normalnie, jak każdy człowiek. I myślę, że nie będę się bać pracy w korporacji, bo z mojego doświadczenia współpraca z dużą firmą była najbardziej sprawiedliwa. Często projekty realizowane ze znajomymi polegają na tym, że pracuje się za darmo, a idąc do dużej firmy, mam pewność, że dostanę wynagrodzenie.

Xavery Deskur Wolski: Kuba Szreder w swojej ostatniej książce „ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia” opisywał, że przeważająca grupa artystów, która istnieje już w świecie sztuki, ma pewne zaplecze, na przykład przez to, że pracują od czasu do czasu w korporacjach lub mają pewną zapomogę finansową ze strony rodziny. Bycia artystą nie należy wiązać z korzyściami finansowymi. To jest bardzo trudna sprawa. Myślę, że warto, żeby w Polsce to się powoli zmieniało. Wszyscy na to zwracają uwagę już od niepamiętnych czasów, jednak dalej zdarzają się absurdalne sytuacje w tym temacie.

Do tej pory czasami się zdarza, że zgłasza się do mnie magazyn, żebym opublikował w nim swoją pracę, zrobioną specjalnie na tę okazję i kiedy pytam o honorarium, to okazuje się, że honorarium nie ma. A jest to magazyn, który jest wydawany w dużym nakładzie. Dla mnie to jest przerażające i dziwne, że w Polsce nadal tak to wygląda, że duży magazyn z dużym nakładem chce zaprosić artystów, aby zrobili nową pracę zupełnie za darmo. To jest brak szacunku dla pracy i czasu artysty – a robienie sztuki nie jest dla nas fanaberią. Oni na naszej pracy zarobią, bo ten numer kupi część osób, które chcą taką pracę zobaczyć.

Marcin Zawicki: Moja sytuacja jest bardzo nietypowa: bezpośrednio po studiach związałem się z Fundacją Rozwoju Sztuki Zielona Marchewka, która wspierała, także finansowo, moją twórczość. W międzyczasie wygrałem konkurs na asystenta na Wydziale Malarstwa ASP w Gdańsku. Po zakończeniu współpracy z Fundacją związałem się z Galerią m2 z Warszawy. Także w gruncie rzeczy od początku miałem bardzo stabilną sytuację; nie musiałem mierzyć się typowymi problemami absolwenta malarstwa. Z drugiej strony jeszcze do niedawna w Trójmieście nie było zaplecza instytucjonalnego dla młodych, dlatego silna była tu tradycja do samoorganizacji, działania oddolnego. Kiedy byłem na studiach, rynek sztuki wydawał się być mitem i wystawiając się, nikt chyba nie aspirował do tego, żeby zostać dostrzeżonym przez komercyjną galerię. Wystawy odbywały się wtedy, kiedy ktoś miał coś do powiedzenia czy pokazania światu. Moje pierwsze wystawy miały miejsce w Akademiku ASP i sopockim klubie Sfinks. Jeśli student czy świeży absolwent ma inicjatywę, ma coś do powiedzenia, może zaistnieć. Czasami wymaga to dłuższego odczekania i pokory, której często brakuje obecnemu pokoleniu najmłodszych artystów. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Dobre malarstwo poza intuicją wymaga zaplecza intelektualnego, przemyślenia i przepracowania, nieraz bardzo mozolnego. Trzeba robić swoje, próbować, szukać. Nie czekać bezczynnie na mitycznego kuratora z CSW.

4

Praca Krzysztofa Maniaka, bez tytułu, cykl fotografii cyfrowych, 2016

Anna Pajęcka: Czyli systemy konkursowe, pomimo tego, że są poddawane krytyce, nadal okazują się najlepszym rozwiązaniem dla młodych artystów?

Magdalena Kąkolewska: Ja odniosę się do krytyki własnego konkursu, której doświadczyliśmy w zeszłym roku. Uważam, że to jest bardzo potrzebne – bez krytyki nie ma rozwoju i postępu. Mogę dyskutować z rzeczami, z którymi się nie zgadzam, ale lekcję pobrałam. Mogę odrzucać język, sposób czy formę, ale nie uważam, żeby w ogóle bez krytyki można było rozwijać cokolwiek. Myślę, że artyści potwierdzą, że kreatywność nie znosi wolności. Żeby zmieniać konkurs, trzeba słuchać innych ludzi. Mieć swoje zdanie, ale jednak słuchać. U mnie ta zeszłoroczna krytyka spowodowała zmiany.

 

Anna Pajęcka: Jeden z zarzutów dotyczył etapu prezentacji, który miał zostać porównany do talent show czy naśladowania strategii agencji reklamowych.

Xavery Deskur Wolski: Kiedy jedzie się do Nowego Jorku, to staje się to bardzo odczuwalne. Język komunikacji w środowisku artystycznym jest zupełnie inny. I taka umiejętność, którą trzeba było wykazać w czasie prezentacji, jest konieczna.

 

Anna Pajęcka: To na koniec powiedzcie mi proszę o waszych doświadczeniach z życiem po APH. Czy konkurs zmienił coś w waszych karierach?

Olga Kowalska: Można powiedzieć, że przestałam być studentką, a zaczęłam być artystką. Pierwszy raz wzięłam odpowiedzialność za duże przedsięwzięcie – wystawę indywidualną. Za to, żeby to wszystko zorganizować – miałam kuratora, galerię, grafików i to wszystko trzeba było razem trzymać. Oczywiście, miałam wsparcie ze strony organizatorów konkursu. A jeśli chodzi o rezydencję, to doświadczenie nauczyło mnie organizowania własnej pracy. Nauczyło też odpowiedzialności, bo to nie są realia, jak na akademii, aby uzyskać zaliczenie, tylko robi się to dla samego siebie.

Krzysztof Maniak: Wygrana w APH nie była moim debiutem artystycznym, jednak zwiększyła zainteresowanie tym, co robię, poniekąd o mnie przypomniała. Od tego momentu mogę powiedzieć, że więcej dzieje się w moim artystycznym życiu. Wystawa w BWA Warszawa również była takim punktem, bo była moją pierwszą w ważnej komercyjnej galerii, zwiększającej możliwość kontaktu z kolekcjonerami i mecenasami sztuki. W dodatku, dzięki wsparciu finansowemu APH, została wyprodukowana dokładnie tak, jak sobie zaplanowałem, co zazwyczaj nie jest łatwe.

Xavery Deskur Wolski: Dla mnie moment wygrania konkursu był rodzajem bomby atomowej rzuconej w twarz, ponieważ poszły za tym mocne sytuacje, które się wydarzały. Pobyt w Nowym Jorku był takim odwróceniem mojego życia do góry nogami. Nie tyle, tak jak u Olgi, że poczułem, że staję się artystą, bo artystą czułem się wcześniej. Tylko wcześniej działałem bardzo niezależnie, środowiskowo. W tej sytuacji to było pewne uderzenie w twarz, które dało mi do zrozumienia, że życie jest zupełnie inne i trzeba brać dużą odpowiedzialność za to, że się wybiera taką drogę, a nie inną i ona nie jest łatwa. Wygrana też nie jest sytuacją, w której wszystko się układa i rozpoczyna się cudowne życie artysty. To jest tylko kolejny etap, który trzeba przejść. Równie ciężki, a nawet cięższy niż kiedy było się studentem podejmującym niezależne działania artystyczne.

7

Xavery Wolski

8 

Olga Kowalska, Magdalena Kąkolewska

Fot. materiały prasowe