Znacie ten moment, kiedy już wiecie, co będziecie robić do końca życia? Kiedy odnajdujecie siłę napędową waszej marnej egzystencji? Kiedy znajdujecie powołanie? Ja znam. Dotarłam do tego momentu w wieku 12 lat, tak myślę. Jako gówniara nie za bardzo byłam tego świadoma, ale teraz już wiem, że skateboarding pojawił się na mojej drodze nie bez powodu. 

Nie pamiętam dokładnie, co pchnęło mnie do decyzji, że będę jeździć na deskorolce. Czynników chyba było kilka. Nie obyło się jednak bez życiowych „skate stopperów”. Przez pewien okres wręcz błagałam rodzicielkę, żeby kupiła mi deskorolkę. Wielokrotnie słyszałam, że „to nie jest sport dla dziewczynek”. Trochę tego nie rozumiałam, dlatego też często się wkurzałam i czułam się bezsilna w namawianiu. Miałam zrozumieć, o co chodzi nieco później. Oczywiście mama w końcu się ugięła pod moją nieugiętością. Dostałam deskorolkę na trzynaste urodziny, zaczęłam jeździć i dość szybko uczyłam się podstaw. Zostałam wychowana w poczuciu, że jako kobieta mogę robić, co tylko zapragnę, a zapragnęłam być skejterką.

PO PROSTU D E S K O R O L K A

Był rok 2007, czyli czas, w którym, powiedzmy, kultura skateboardingu dotarła już dawno do Polski – bo było to w latach 90., a w Ameryce powstała w latach 50. – ale dopiero co zaczęła być widoczna oraz jako tako uznawana za sport. Powstawały pierwsze skateparki, które w moim mieście raczej służyły jako plac zabaw dla dzieci niż miejsce treningu dla skateboarderów. Skejci musieli się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Zmuszeni byli zostawić „street”, przestać być wrogiem publicznym numer jeden na parkingach pod supermarketami i przenieść się do skateparków. To oswajanie dzikiej zwierzyny trochę się udało, a trochę nie. Cały urok skateboardingu tkwi w nonkonformizmie czy też niedawaniu się zamknąć na małej powierzchni. W dużej mierze o wolność poruszania się tutaj rozchodzi, ale również o wolność myślenia. To mnie właśnie przyciągnęło. Jednak okazało się, że wolność poruszania i myślenia istnieje tylko dla chłopców. Kiedy to do mnie dotarło, ogarnęły mnie złość i smutek zarazem. Mój młody rozum nie pojmował, dlaczego chłopcy mogą robić takie fajne rzeczy, a ja nie. Szukałam odpowiedzi wszędzie. W szkole dowiedziałam się jedynie od kolegi, że jestem feministką i to w niezbyt pozytywnym tego słowa znaczeniu. Poczułam się wręcz urażona. Mama zaś chyba nie potrafiła mi tego logicznie wyjaśnić. Bo tak naprawdę brak w tym logiki. Była przeciwna deskorolce, ale bardziej w obawie o moje zdrowie niż o coś innego. Jednak nie dała rady dosadnie wyjaśnić, dlaczego chłopcy mogą, a dziewczynki nie mogą. No co? Miała mi powiedzieć: „dziecko, jesteśmy po prostu niżej w hierarchii płci, pogódź się z tym”? To nie tak, że mam jakieś intelektualne braki, oczywiście zdaję sobie sprawę z ogromu różnic między płcią, jak to zwykło się powiadać, piękną i płcią brzydszą. Jednak to w dalszym ciągu było jakieś niejasne. Hierarchia płci była dla mnie niedorzeczna.

F E M I  S K A T E B O A R D I N G

Miałam chwile zwątpienia. Przez głowę przechodziły mi myśli, że może rzeczywiście powinnam znać swoje miejsce w szeregu i być „podczłowiekiem”, bo silniejszym powinno się ulegać. Powinnam być „kobieca”.

Posiadanie internetu w tamtych czasach było bardzo przydatne, jeśli szukało się konkretnych odpowiedzi. Znalazłam ten „feminizm” i od tamtej pory to czułam. Wpisując w wyszukiwarkę termin „kobiecość”, natknęłam się na fragmenty różnych feministycznych publikacji, w tym na kilka cytatów Betty Friedan. Na YouTube znalazłam dziewczyny z USA, które jeździły na desce lepiej niż niejeden chłopak z mojego miasta. Oglądałam ich poczynania z otwartą buzią, poznałam ich historię i chciałam być dokładnie taka jak one. Nie chciałam być już „kobieca”.

Mózg zaczął nadawać na innych falach i właśnie wtedy „kobiecość”, którą dotychczas znałam, ściągnęła maskę i ukazała prawdziwą twarz. Stała się czymś, z czym mogłam się utożsamić. Jednak kiedy już raz to pojmiesz, dostrzegasz jak bardzo w czarnej dupie byłaś, jesteś i nie wiadomo jak długo jeszcze będziesz. Podejmujesz walkę… Postanowiłam udowodnić sobie i innym, że kobiety nie są „podludźmi”. Jeździłam dzień w dzień, a mój poziom piął się w górę. Zdobyłam w końcu szacunek, udowodniłam, że jak się kobieta uprze, to potrafi, ale stałam się bardziej maskotką i wyjątkiem od reguły. To nie było to, co chciałam osiągnąć.

1 dziewczyny na deskorolkach

K O L E S I E

Moją idolką stała się długowłosa, wówczas, blondynka, ubrana „na chłopaka”. Laska robiła hardflipa ze schodów! Pomyślałam sobie, że na pewno była darzona szacunkiem przez ludzi. Bardziej nie mogłam się mylić! Wystarczyło przeczytać kilka pierwszych komentarzy z największą liczbą lajków: „Wracaj do kuchni, tam gdzie twoje miejsce”, „O ho, chyba zgubiła drogę do kuchni”, „Tomboy (chłopczyca)”, „Lesbijka”, „Wygląda jak chłop”, „Zabijcie to zanim złoży jaja”... Wszystkie inne kobiece skate video były dokładnie tak samo odbierane przez publiczność youtuberską. Najbardziej drażniły mnie komentarze, że miejsce dziewczyny jest w kuchni albo te nieco łagodniejsze, ale również stereotypowe, że dziewczyny są takie delikatne i komentujący kolesie nie mogą patrzeć, jak kobieta się przewraca, nabija sobie siniaki czy zdziera skórę. Dotarłam też do absurdalnej dyskusji na forum pewnego polskiego skate medium pod tytułem: „Czy umówiłbyś się z dziewczyną jeżdżącą na deskorolce?”. Komentarzy było sporo, ale wszyscy (zakładam) panowie jednogłośnie stwierdzili, że „to niemożliwe, bo to tak jakbyś umawiał się z kumplem - G E J O Z A”. Teraz oczywiście jest zupełnie odwrotnie. Okazuje się również, że skateboarding to nie tylko grupa hetero kolesi.

U P R Z E D M I O T O W I E N I E

Gdy słyszałam tego typu rzeczy, to siłą woli powstrzymywałam się od niecnych czynów. Nadal się powstrzymuję. Wstrzymuję się, bo w pewnym momencie „skate life” zauważyłam, że gdy uodporniłam się na docinki, to nagle świat dookoła mnie był bardziej znośny. Jednak robienie swojego, aklimatyzacja w gronie skejtów i niezwracanie uwagi na zaczepki, od pewnego momentu po prostu przestały działać. Od czasu do czasu widziałam reklamy firm, których set-up trzymały wyzywająco wyglądające albo nagie dziewczyny. Co chwilę gdzieś mi wyskakiwały blaty deskorolek z nagimi kobietami, potem pojawił się hit – wosk do smarowania poręczy w kształcie piersi. Nie tego się spodziewałam po deskorolce „bardziej sztuce niż sporcie” oraz po tej rzekomej „wolności myślenia”.

Kiedy indziej, w internetowym wydaniu magazynu skateboardingowego, pojawiło się zdjęcie dziewczyny robiącej trik boardslide – w wolnym tłumaczeniu ślizg deski po poręczy – a pod nim seksistowskie komentarze o tym, że powinna robić slide’a częścią intymną, a nie udawać, że jeździ na desce. To był moment, kiedy doznałam kolejnego olśnienia. Uświadomiłam sobie, że pomimo pojawiających się na scenie kobiet, marketing deskorolkowy nastawiony jest jedynie na mężczyzn. Tych młodych, jak i starszych mężczyzn. I to, w jak bardzo rażący sposób sprzedaje się im produkty. Czara goryczy się przelała. Ten skierowany do mężczyzn marketing nie dość, że był uwłaczający dla tych, które chciały zaistnieć w skateboardingu, to jeszcze wychowywał chłopców na seksistów, dla których kobieta jest przedmiotem.

Coś było nie tak i trzeba było to zmienić. Zaczęłam więc najpierw prowadzić z koleżanką bloga, na wzór Girls Skateboarding Network, a potem współtworzyłam innego, chyba jedynego, najważniejszego polskiego, kobiecego – Shake Your Board. I to działało. Nie obyło się bez krytyki i komentarzy, że na pewno jakiś facet mnie skrzywdził, więc teraz wyżywam się na innych biedakach. Wiedziałam, że nie mogę się przejmować, tylko muszę działać.

2 dziewczyny na deskorolkach

N I E R Ó W N O Ś Ć

W 2012 okazało się, że równa współpraca na scenie deskorolkowej jest niemożliwa, trzeba podzielić ją na płcie oraz stworzyć przyjazną przestrzeń dla tej żeńskiej. Oczywiście wszystko zaczęło się w Stanach. Dziewczyny z dłuższym stażem na deskorolce i większą ilością świeczek na torcie zaczęły zakładać firmy z prawdziwego zdarzenia „od kobiet dla kobiet”. Między innymi powstało Meow Skateboards czy Hoopla Skateboards. W międzyczasie rozwijały się babskie skate media. Dzięki zwiększającej się obecności kobiet w skateboardingu, zaczęto organizować zawody stricte dla kobiet oraz kategorie w tych poważniejszych, gdzie niegdyś popisywali się tylko mężczyźni. Oczywiście zawody, to nie tylko możliwość zaistnienia i wykazania się, ale również możliwość wygrania niebanalnej kwoty lub drogiego sprzętu. To jeden z głównych czynników, który czyni deskorolkę pełnoprawnym sportem, a tym samym profesją. Oczywiście, jak wszędzie, kobiety wciąż walczą i na tym polu o równą płacę. Jakże by inaczej? To kolejna rzecz, której nie rozumiem.

Moja ulubienica Lacey Baker udzieliła kiedyś wywiadu dla feministycznej odnogi Vice’a – Broadly. Wyjawiła tam pewne dysproporcje finansowe w nagrodach w kategorii kobiet i w kategorii mężczyzn na przykładzie zawodów Street League Skateboarding. Okazało się, że mężczyzna, za pierwsze miejsce na podium w swojej kategorii dostał 200 000 dolarów, natomiast kobieta, za równie ciężko wywalczone pierwsze miejsce w swojej kategorii, wygrała 30 000 dolarów. Wielokrotnie rozmawiałam na ten temat z kolegami. Wszyscy uważali, że kobiety powinny dostawać mniejszą wygraną bo: jest nas mniej, jesteśmy słabsze fizycznie, nie jeździmy na takim poziomie jak mężczyźni, media i publiczność się nami nie interesują. Poczułam jakby mówili: „jesteś gorsza, ale jak już musisz być, to akceptujemy twój udział, więc ciesz się z tego co masz, bo mogłaś nie mieć nic”. Dziękuję królu. Całuję rączki. Pocałuj mnie w dupę. 

W Y G L Ą D

Żeby było śmieszniej, współcześnie, nastały czasy kiedy to aparycja przesądza o talencie, więc wiele utalentowanych, ale nie pasujących do kanonów piękna kobiet jest ignorowanych. W tej chwili skateboarding ma tutaj największy problem. Dylemat oscyluje wokół dwóch niesamowicie uzdolnionych skejterek, ikon damskiej deskorolki oraz reprezentacji pewnych grup kobiet w tej kulturze – Lacey Baker i Leticii Bufoni. Pierwsza jest zaprzeczeniem i pewnego rodzaju buntem wobec popularnego kanonu kobiecego piękna, druga zaś stała się, uwaga, piersiami oraz twarzą kobiecej deskorolki. Obydwie jeżdżą na bardzo wysokim poziomie. Jednak talent Baker jest bardzo często pomijany, ale zawsze znajdzie się osoba, która skomentuje jej łysą głowę lub wygląd „na chłopaka”. Natomiast Bufoni jest za aparycję kochana, a dopiero na drugim miejscu doceniana jest jej jazda na desce. Pierwsza przyciąga takie skejterki jak ja, a druga zwraca uwagę mężczyzn i jednocześnie z powrotem zamyka nas w jakimś stereotypie. Czy nie ze stereotypami walczą kobiety?

Z tego co obserwuję, Bufoni jest produktem medialnym. Ma zachwycać, przyciągać oraz zwracać uwagę męskiej części społeczeństwa, ale jednocześnie zaznaczać obecność kobiet na scenie skateboardingu. Jest to jakiś plus, ale również minus. Natomiast Baker jest głosem undergroundu.

N A D Z I E J A

Kocham skateboarding i jednocześnie go nienawidzę. Ciężko jest być kobietą w takim sporcie. W sporcie, gdzie ciągle jesteś oceniana: a to przez pryzmat biologiczny, a to przez swój wygląd, a to przez miejsce w społeczeństwie. Ciągle się walczy, choć wcale się nie chce, bo tak naprawdę chce się tylko jeździć i się z tym nie kryć, nikogo przy tym nie krzywdząc.

Będąc wychowawczynią na obozie deskorolkowym, zauważyłam zmiany w podejściu młodszego pokolenia. Z roku na rok przyjeżdża tam coraz większa grupa dziewcząt, są nieco przerażone tabunem chłopców i czasem zwyczajnie boją się wejść na skatepark, ale chłopcy służą im pomocą, motywacyjną rozmową – traktują je po ludzku. Rzadko kiedy mogłam uzyskać takie wsparcie w 2007 roku.

Podobny wspaniały wytwór, pokazujący siłę kobiet, siłę deskorolki i siłę współpracy płci to Skateistan, o którym mogliście przeczytać w pierwszym, papierowym wydaniu „Girls Room”, dlatego nie będę się rozpisywać, a polecę lekturę artykułu.

Nie jeżdżę na desce już tak często jak kiedyś, ale bycie częścią tej kultury wiele mnie nauczyło i ciągle uczy innego spoglądania na świat. Minęła dekada, wiele się zmieniło i wiele się zmieni. Na lepsze, bo deskorolka, albo ogólnie rzecz ujmując, sport to wolność i równość. Tylko czasem trzeba to głośno przypominać.

3 dziewczyny na deskorolkach

Fot. dzięki uprzejmości autorki