Tworząc magazyn „G’rls ROOM”, jednym z naszych głównych zadań, które przed sobą postawiłyśmy, było oswajanie was z seksualnością, zachęcanie do poznawania i afirmowania swojego ciała. Pokazywanie potencjału seksualnego, który jest w naszych ciałach, z czego można korzystać, ale nie trzeba. Wszystko to w duchu pozytywnej seksualności, która nam przyświeca a o której więcej dowiecie się z wiosennego numeru (z wywiadu z seksuolożką Agatą Loewe, założycielką Instytutu Pozytywnej Seksualności). W wielkim skrócie bycie sex positive oznacza otwarte i pozytywne podejście do seksualności, pokazywanie z jednej strony, że seks to ważna sfera naszego życia, fajna i przyjemna aktywność, z drugiej strony to także promowanie odpowiedzialności za własne decyzje seksualne i szanowanie cudzych wyborów, jak i seksualnych granic.
I wszystko fajnie, jednak wciąż z trudem przychodzi nam szczere i otwarte rozmawianie o seksualności. Bariery pojawiają się już na poziomie językowym. Mamy problemy z nazywaniem rzeczy po imieniu, słowa takie jak „cipka” czy „wagina” nie przechodzą nam przez gardło albo po prostu uważamy, że te wszystkie określenia, które istnieją albo są zbyt zmedykalizowane, albo zbyt wulgarne, albo infantylne. Trudno więc dyskutować o seksie w takich warunkach, kiedy „cipka” jednego razi, drugiego nie, kiedy jedna osoba poczuje zażenowanie, a inna wybuchnie śmiechem na jego dźwięk. Najpierw potrzebne wydaje się więc wypracowanie przyjaznego, wspólnego języka. W pierwszym numerze w artykule „Wagina: instrukcja obsługi” pisałyśmy, że nie ma złych słów na określenie naszych narządów intymnych, że to kwestia ćwiczeń, mówienia i słuchania, bo to my nadajemy wydźwięk taki a nie inny wyrazom, którymi się posługujemy. I uważamy tak nadal. Jesteśmy za tym, aby oswajać słowa, zamiast się ich bać. U nas w redakcji na luzie latają głównie „cipki” i „waginy”, które są dla nas totalnie neutralne, używamy ich wymiennie, naturalnie, bez zastanowienia. Zdajemy sobie jednak sprawę, że dla wielu osób taka swoboda językowa jest wciąż poza zasięgiem, szanujemy to, że może być dla nich rażąca z różnych powodów.
Pomyślałyśmy, że można stworzyć nowe słowo, które nie byłoby nacechowane, które podkreślałoby moc tkwiącą w kobiecej seksualności. Gloria Steinem w przedmowie do „Monologów waginy” Eve Ensler pisała o „splocie mocy”, czyli globalnym określeniu żeńskich wewnętrznych i zewnętrznych narządów seksualno-rozrodczych. Określenie to Steinem usłyszała od paru kilkuletnich dziewczynek. Z zazdrością patrzymy też na Szwedów. W 2014 roku The Swedish Association for Sexuality Education (RFSU) ogłosiło konkurs na nazwę dla kobiecej masturbacji w związku między innymi z tym, że wszystkie nazwy zachowań autoerotycznych kojarzyły się z męską seksualnością. Tym samy chciano nie tylko wypełnić lukę językową, lecz przede wszystkim ostatecznie obalić historyczne tabu ciążące na kobiecej seksualności i podkreślić, że jest ona równoprawna z tą męską. W wyniku ogólnokrajowego konkursu z pośród ponad 1200 zgłoszeń w lipcu 2015 wybrano ostatecznie słowo „klittra”, stanowiące połączenie wyrazów „clitoris” i „glitter”, czyli „łechtaczki” i „brokatu” albo „blasku” (jak kto woli), co ma wskazywać na istotną rolę tej pierwszej w osiąganiu seksualnej satysfakcji przez kobiety.
Nasz pomysł skonsultowałyśmy z doktor Anną Niepytalską-Osiecką z IJP PAN, która przyznała, że „polszczyzna rzeczywiście nie jest łaskawa dla swobodnego mówienia o seksie i intymnych częściach ciała. Brakuje pola pośredniego pomiędzy wulgaryzacją a medykalizacją języka”. Ekspertka zwróciła nam jednak uwagę, że „język polski jest żywym organizmem, który tworzą ludzie mówiący tym językiem”, więc ciężko narzucić użytkownikom jakieś słowo, sprawić, aby stało się powszechnie stosowanym, każdy powinien wybrać najbardziej odpowiadające mu słowo w zależności od sytuacji.
Seksuolożka i edukatorka seksualna Izabela Jąderek dodaje, że „w polszczyźnie istniało całe bogactwo słów odnoszących się do naszej seksualności, których się nie zna, bo zostały zapomniane. To słowa ze staropolszczyzny, fraszek, wierszy. To między innymi efekt cenzury, głównie w czasach powojennych treści erotyczne były ocenzurowane. Teraz można do tego wrócić i przy okazji zaznajomienia się z takimi określeniami, tworzyć nowe”.
W związku z tym stwierdziłyśmy, że najlepszym wyjściem będzie dalsze promowanie nazywania rzeczy po imieniu, oswajania z nazwami intymnych części naszych ciał, bo to pierwszy najważniejszy krok. A potem pewnie konkretne nazwy staną się neutralne. Chcemy więc was zachęcić do oswajania słów razem z nami. Do stworzenia repozytorium najróżniejszych synonimów dla „cipek” i „wagin”, które można by swobodnie i radośnie stosować wymiennie. W ten sposób wszystkie (i wszyscy) będziemy mieli wpływ na otaczająca nas rzeczywistość, na język, na nasze ciała, na ich status.
Dzielcie się z nami i innymi czytelniczkami swoimi ulubionymi słowami lub uwzględniając słowotwórcze zasady języka polskiego, a może i je naginając, wymyślajcie nowe przyjazne określenia dla żeńskich narządów płciowych. Ślijcie je do nas wraz z krótkim uzasadnieniem, dlaczego to słowo wydaje wam się najlepsze, warte promowania i/lub z wyjaśnieniem jego genezy. Nasz adres mailowy: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Na wasze propozycje czekamy do 20.04. Następnie zbierzemy je wszystkie i opublikujemy na girlsroom.pl. O komentarz i wybranie swoich ulubionych słów z tego zbioru poprosimy też ekspertki takie jak seksuolożkaIzabela Jąderek czy socjolożka Maria Woźniak.
WAŻNE!
Wysłanie zgłoszenia oznacza zgodę na ewentualne podanie swoich danych osobowych (imię i nazwisko) w artykułach dedykowanych tematowi repozytorium oraz w naszych kanałach społecznościowych przez nieograniczony okres w celu związanym z promowaniem konkretnych słów. Wysłanie zgłoszenia jest także równoznaczne z wyrażeniem zgody na nieodpłatne używanie przez wydawcę magazynu, jak i innych użytkowników języka, zgłoszonego słowa.
Opracowanie graficzne Małgorzata Stolińska