Latem 1971 roku Tove Jansson i jej partnerka Tooti, wyruszyły w wielką podróż po świecie. Zwiedziły Japonię, Stany Zjednoczone, Meksyk… Jak pisze Boel Westin, autorka biografii Tove Jansson: „Podróżowanie było dla Tove i Tooti koniecznością życiową. (…) stały się dla siebie nawzajem towarzyszkami wędrówek o podobnym usposobieniu”.
Obie bardzo przeżywały tę wyprawę, Tooti codziennie po kilka godzin uczyła się angielskiego, przeglądały mapy. Wyjazd stanowił dla nich czas wolności, dawał możliwość nabrania dystansu i odwiedzenia miejsc, o których zawsze marzyły. Nareszcie mogły skupić się na własnym pisaniu, a nie na odpisywaniu na korespondencję, która nieustannie zapełniała skrzynkę pocztową.
W czasie podróży po Stanach trafiły do miasta Saint Petersburgu na Florydzie, gdzie planowały zwiedzić statek, który zagrał w filmie „Bunt na Bounty”. Tymczasem Tove zafascynowała się przede wszystkim „geriatryczną esencją miasta”, którego trzecią część stanowili mieszkańcy powyżej siedemdziesiątego roku życia – to zainspirowało autorkę do napisania powieści „Słoneczne miasto” (właśnie ukazała się w przekładzie Justyny Czechowskiej nakładem wydawnictwa Marginesy).
Tove Jansson prześwietla ludzkie dusze, odkrywa emocje, które kipią w ludziach nawet wtedy, gdy wraz z wiekiem ciało stopniowo odmawia posłuszeństwa. Mówiła: „starałam się napisać książkę o tym, co to znaczy, gdy człowiek się zestarzeje”.
Zgodnie z broszurą reklamową dystrybuowaną na miejscu, Sun Cities to „cudowne i spokojne miasta, w których gwarantujemy wieczne słońce, raj na ziemi, ożywiające niczym stare wino…”. To spełnienie „American dream” dla emerytów, realizowanego od początku lat sześćdziesiątych – miasta z wszelkimi udogodnieniami dla starszych ludzi, wychowanych w dobrobycie prezydentury Eisenhowera.
Do poruszania służą tutaj wózki golfowe. To nimi podróżuje się do centrów rekreacyjnych, sklepów, na basen, do biblioteki, a także do dyskretnie rozlokowanych centrów medycznych i wypożyczalni sprzętu rehabilitacyjnego. Słoneczne miasta dają starszym ludziom nadzieję na ostatnie schronienie, spokój i odpoczynek… Tove pisała: „Otwarte werandy z rzędami bujaków, wszystkimi zwróconymi na ulicę, tonęły w zieleni. Spokój wydawał się niemal okropny. Potem dotarło do mnie, że jest to jedno z miast słońca, miast ludzi starych, gdzie słoneczna pogoda utrzymuje się przez cały rok. Wszystko jest przystosowane do odpoczynku, starości, nieubłagane i idealne”. W tych warunkach nawet śmierć ulega komercjalizacji.
Tove z charakterystycznym dla siebie dystansem i ironią opisuje galerię postaci zamieszkujących to miejsce: milczącą panią Peabody, majestatyczną Elizabeth Morris z brwiami pomalowanymi na ciemnoniebiesko, udającego głuchego pan Thompsona czy rygorystycznie wychowaną pannę Ruthermer-Berkley, która skończywszy dziewięćdziesiąt lat, zastanawia się, czy w swoim życiu nie przegapiła przypadkiem porywów serca…
Pisanie o końcu życia, pogarszającym się zdrowiu jest mocne, okrutne, pokazuje nieubłagany los. Nie wszyscy mieszkańcy ulegają powierzchownemu urokowi słonecznego miasta, niektórzy wycofują się w głąb siebie, by przestać komunikować się z innymi.
Niechęć do porozumiewania się ze światem towarzyszy także bohaterowi drugiej powieści zawartej w tomie – „Kamienne pole” (w tłumaczeniu Teresy Chłapowskiej). To historia emerytowanego dziennikarza Jonasza, który ma napisać biografię dawnego redaktora (nazywanego Igrekiem) – człowieka, którego nie szanuje. Pisanie mu nie idzie, jego dorosłe córki próbują mu pomóc, zapraszając go na wyspę. Biografia coraz bardziej przypomina autobiografię, ostatecznie Jonasz zakopuje zapisane strony na kamienistym polu – kamienuje w ten sposób swoją wypowiedź. Zaczyna wspominać własne życie i uświadamia sobie różne niewygodne fakty, jak choćby brak bliższych relacji z własnymi córkami. Zdaje sobie sprawę z tego, jak często uciekał od konfrontacji z życiem w świat słów. Kryjąc się za tekstem unikał konfrontacji z drugim człowiekiem, ta refleksja przynosi bolesny rozrachunek z samym sobą. Tę powieść Tove wydała jako siedemdziesięciolatka. I ona zmagała się w tym czasie z niemożnością precyzyjnego wyrażenia myśli, narzekała, że pisanie idzie jej wolniej niż kiedyś.
Tove Jansson prześwietla ludzkie dusze, odkrywa emocje, które kipią w ludziach nawet wtedy, gdy wraz z wiekiem ciało stopniowo odmawia posłuszeństwa. Mówiła: „starałam się napisać książkę o tym, co to znaczy, gdy człowiek się zestarzeje”.
Fot. materiały prasowe