We współpracy z programem Re:VIVE i Narodowym Instytutem Audiowizualnym Hatti Vatti cofnął się do Polski z przełomu lat 70. i 80. XX w., czerpiąc z nastrojów ówczesnych artystów. 24 marca nakładem MOST records „SZUM” został dostarczony do swoich pierwszych właścicieli, obecnie już dostępny we wszystkich podstawowych formatach. W tym wydanie na winylu dla tych, którzy chcą pogłębić jego analogowy odbiór. Udało nam się porozmawiać z Piotrem na temat syntezatorów, maszyn i polskiego zagłębia elektroniki.

 

Przygotowywanie „SZUMu” musiało być czasochłonnym wyzwaniem. Udało ci się znaleźć chwilę dla siebie i odpocząć czy nie przestajesz i pracujesz dalej?

Hatti Vatti: Po zakończeniu produkcji płyty zdążyłem już przeskoczyć na dwa inne projekty i produkcję koncertową „SZUMu” Także na pewno jest co robić, jeśli nie od czego zwariować! (śmiech)

 

Jak udał się koncert? Jak przyjęła się na żywo kombinacja elektroniki i wizualizacji?

Hatti Vatti: Bardzo się podobało, chociaż denerwowałem się trochę jak to wyjdzie. Nie mieliśmy wielu prób, a był to nasz pierwszy wspólny koncert. Myślę, że odbiór był pozytywny, a samo wykonanie przyjemnością. Zresztą był to mój drugi koncert w NInIe i z doświadczenia mogę powiedzieć, że zarówno sala, jak i ekipa realizacyjna zapewniają naprawdę komfortowe warunki do grania. Jeśli chodzi o film, chcieliśmy, żeby „Gwiazda” w reżyserii Witolda Giersza leciała w tle, ponieważ właśnie z sampli z tego filmu korzystałem najwięcej przy SZUMie. Ostatnio mieliśmy spotkanie z reżyserem tego filmu. Udało nam się usiąść i porozmawiać. Mimo sporej różnicy wieku rozmawiało nam się rewelacyjnie. Podobno zresztą teledysk, który używa fragmentów filmu, bardzo się reżyserowi spodobał, także myślę, że ta współpraca nam się udała.

 1 hatti vatti most records

Jesteś jednym z niewielu polskich producentów, którzy na szerszą skalę inspirowali się muzyką sound-systemową, ambientowym dubstepem, dub techno… W dodatku od początku swojej kariery podjąłeś współpracę bezpośrednio z zagranicznymi wytwórniami i producentami. Skąd takie relacje?

Hatti Vatti: Myślę, że stwierdzenie, że jestem jednym z niewielu jest nieprawdziwe. Wiele jest osób, które się tym zajmowały, ale możliwe, że w moim wypadku było to trochę bardziej zauważalne. Może dlatego, że te rzeczy zaczęły się pojawiać te 8-10 lat temu właśnie za granicą. Pierwszą płytę winylową wydałem w Anglii w małej wytwórni, którą prowadzili moi znajomi producenci – Synkro i Indigo. No i wiesz co… Tak to się jakoś potoczyło. To było dość zabawne. Ludzie pisali do mnie potem po angielsku, nie zdając sobie sprawy, że jestem z Polski. (śmiech)

Poza tym muszę dodać, że to charakterystyka tego gatunku muzycznego: ludzie zmotywowani wspólnymi zainteresowaniami i inspiracjami spotykają się spontanicznie, by stworzyć konkretny kawałek, nie myśląc o albumach, szerszych formach wydawniczych, zazwyczaj ograniczając się do EP-ki czy pojedynczej kolaboracji, która wynika z chęci współpracy pojawiającej się w danej chwili. Gdzieś w tym kręgu wynika to naturalnie, żeby się wspierać, spotkać i coś razem stworzyć.

 

Chciałam zapytać o wytwórnię MOST. Pojawiłeś się już na kompilacji zapowiadającej otwarcie wytwórni. Jak wspominałam kiedyś w rozmowie z Duitem, MOST prezentuje ciekawą kombinację pomiędzy elektronicznym podziemiem a jego warstwą wszech dostępną. Nie chcę tu gloryfikować zagranicznej sceny muzycznej, ale mam wrażenie, że polski muzyczny rynek w tej kwestii kuleje. Czy myślisz, że aspiracje MOSTu są takie, by połączyć te dwa światy? Jeśli tak, jak twoja produkcja wpisuje się w ten koncept?

Hatti Vatti: Coś tu jest na rzeczy. Produkcje, które na zachodzie robią większą karierę, w pewien sposób znikają w Polsce ze względu na braki dystrybucyjno-promocyjne. Przewinąłem się przez wytwórnie duże i małe. Dlatego pewnie mogę się trochę wypowiedzieć w tym temacie. Myślę, że problemem polskiego undergroundu jest najzwyczajniej w świecie brak pieniędzy i jakichś tam inwestycji. Często byłem zdziwiony, widząc, że zagraniczne utwory, które są równie niszowe jak produkcje moje, kolegów i koleżanek, trafiają na playlisty moich znajomych w Polsce i nagle wszyscy to znają. Natomiast ich powiedzmy polscy odpowiednicy pozostają w undergroundzie i nie wychodzą poza zamknięte koło Facebooka, Soundclouda i tym podobnych. To jest interesujące, że zaczynają pojawiać się takie labele o trochę szerszej świadomości muzycznej. Pojawił się MOST, od pewnego czasu działa U Know Me Records, w której też zaczęły wydawać rozpoznawalne twarze. To dobry znak, że coś tam się dzieje dobrego w tym polskim niezalu elektronicznym. Jeśli chodzi o MOST, to ciekawym jest, że nie jest zdefiniowany muzycznie, choć jest to dość ryzykowne. Biorąc pod uwagę na przykład płytę moją i Duita, które wyszły po sobie, a nie mają żadnych punktów wspólnych. Osobiście cieszę się, że MOST to nie jest po prostu kolejny label ukierunkowany na daną stylistykę, tylko kładzie raczej nacisk na projekty, które mają za sobą jakąś historię. Nie są to po prostu single celujące w dany gatunek, tylko jakieś szczególne muzyczne okazje.

 

Przejdźmy do „SZUMu”. Jak wyglądał początek tego projektu? Kto wpadł na pomysł współpracy z Re:VIVE i Narodowym Instytutem Audiowizualnym (NInA)?

Hatti Vatti: Od jakiegoś już czasu miałem w planie stworzenie kolejnej solowej płyty i wypowiedzenie się artystycznie solowo, więc po prostu zacząłem nagrywać. Ta płyta była praktycznie w połowie gotowa, kiedy NInA zgłosiła się z tym projektem. Szczerze mówiąc, zazwyczaj staram się trzymać z daleka od zamawianych projektów, bo nie do końca mnie tego typu rzeczy przekonują. Po prostu nie czuję sytuacji, gdzie zgłasza się do ciebie instytucja i musisz wykonać zamówione zadanie jak w szkole. To było o tyle fajne, że oni zgłosili się z propozycją zrobienia czegoś, co ja już robiłem niezależnie, dlatego nasze wizje były praktycznie identyczne. Chciałem podtrzymać ducha nagrań z lat 70. i 80., żeby ta płyta miała właśnie jakiś polski charakter i żeby miała w sobie trochę charakterystycznych sampli. W dużej mierze była nagrywana na instrumentach z tamtej epoki lub klonach tych urządzeń, więc siłą rzeczy to złączyło się kompletnie nieinwazyjnie. Następnie dałem znać MOSTowi, że jest taka propozycja i spotkało się to z bardzo pozytywnym odbiorem przede wszystkim przez to, że NInA jest jednak poważaną instytucją w Polsce. My bardzo lubimy to, co ona robi. Nie mówię tego przez podpisany z nimi kontrakt czy jakieś zobowiązania, ale zwyczajnie – lubię i szanuję ich działalność muzyczną. Bardzo dobrze wspominam wykonywane tam koncerty i wysoko sobie cenię ich wydawnictwa. Dla nas współpraca z nimi była swego rodzaju nobilitacją.

 

Wyjaśnij proszę, czym jest koncept „SZUMu”. Skąd taki pomysł?

Hatti Vatti: Jeżeli chodzi o ogólny pomysł płyty, to składa się on z wielu podpomysłów, które są, powiedzmy, impresjami. Starałem się utrzymać raczej konkretną atmosferę dźwiękową niż tematyczną. Szczerze mówiąc, nie jest to płyta o czymś dokładnie, ponieważ na płycie nawet nie ma słów, które by to jakoś formułowały. Po pierwsze w nagraniach próbowałem utrzymać klimat polskości, łącząc brzmienie z konkretnym backgroundem, który nie wziął się przecież znikąd. Po drugie, było to poszukiwanie rzeczy brzmiących dość  old schoolowo czy nawet klasycznie. Sięgałem po sprzęty analogowe, starej daty nagrania wokalne, które podobają mi się bardziej niż te popularne obecnie. W końcu koncept „SZUMu” to koncept bałaganu, układanki dźwiękowej, która się wyłania z niedokładnych, niedoskonałych informacji. Niektóre z sampli pochodziły z filmów, których tematyka dotyczyła szumu informacyjnego, szumu maszynowego, kontroli odgórnej i ingerencji maszyn w nasze życie. Jest to myślenie, tendencja artystyczna z lat 70., która była wówczas stricte futurystyczna. Obecnie takie wynalazki jak soczewka z wszczepioną kamerą, wnikliwe algorytmy online, inteligentna synteza mowy i tym podobne rzeczy powoli zaczynają się stawać rzeczywistością. Za kilka lat wiele z tych urządzeń, które dodają maszynom potęgę i kontrolę, może wejść do masowej produkcji, mimo że w przeszłości wydawało się to tylko futurystycznym, przejmującym snem.

 

Na tym albumie nie ograniczasz się gatunkowo. Utwory bardziej pasują do siebie jako całość niż jednostkowo. Czy odejście od bardziej znanych ci i używanych ram i koncepcji pomogło ci skupić się na treści albumu? Wiem, że już wcześniej pracowałeś nad muzyką w bardziej wyzwolony sposób (szczególnie jeśli przypomnimy sobie Algebrę). Tym razem w większości przypadków muzyka jest dość rytmiczna. Czy to oznacza, że zmierzasz w nowym kierunku ze swoimi produkcjami, czy jest to część konceptualności albumu?

Hatti Vatti: Można powiedzieć, że podwaliny tego albumu powstały w dwa dni. Pojechałem w lato zeszłego roku na działkę i naszkicowałem około ¾ „SZUMu”, oczywiście w wersji super surowej. Od dłuższego już czasu miałem marzenie, żeby stworzyć płytę bez żadnych skojarzeń. Wcześniej właśnie pojawiały się problemy gatunkowe: zastanawiałem się, czy to drum and bass czy ambient? Ludzie pytali, czy współpraca z NOONem to był hip-hop? Dużo określeń i dużo łatek się wówczas pojawiało i przyczepiało, a ja po prostu chciałem napisać płytę muzyczną. Nie gatunkową. Nie chciałem posiłkować się gośćmi, mimo że bardzo zawsze lubiłem współpracę. Tym razem chciałem się artystycznie wypowiedzieć sam. Chciałem także, żeby płyta dotyczyła tematów, które są dla mnie aktualne w danym momencie, co udało mi się zrealizować dzięki MOSTowi. Została wydana dość szybko od momentu napisania pierwszej nuty, dlatego tematyka i przemyślenia dotyczące konceptu są bardzo świeże, a to dla mnie jako artysty jest bardzo istotne.

 

Jak uzyskałeś równowagę pomiędzy samplami i syntezatorami? Na czym skupiałeś się przy produkcji? Co przeważało w kreatywnym procesie twórczym - najpierw sample dla inspiracji, czy najpierw warstwa melodyczna i rytmiczna?

Hatti Vatti: Sample raczej są dodatkiem, mają funkcje ornamentalną dla materiału, który jest normalną, świadomą wypowiedzią artystyczną. W momencie zawiązania współpracy mój materiał był już w fazie mocno zaawansowanej.

 2 hatti vatti most records

3 hatti vatti most records

Czy jest jakiś sprzęt, bez którego nie wyobrażasz sobie powstania tej płyty?

Hatti Vatti: Zdecydowanie. Jakiś czas temu kupiłem analoga Korg Minilogue. Bardzo dużo partii i brzmień ukształtowało się właśnie na tym instrumencie. Jak jeżdżę na koncerty, to mam walizkę, w której ten synth mi się nie mieści o jakieś 10 cm i przeszkadza mi w transporcie. Wielokrotnie myślałem, żeby wziąć jakiś inny, podobny model. Okazuje się, że nie mogę go zastąpić, bo zmieniłoby to całkowicie brzmienie. W ten sposób Minilogue stał się integralną częścią „SZUMu”. Drugim charakterystycznym elementem są pogłosy sprężynowe: krótkie, specyficzne, metaliczne. Charakterystyczne dla rhythm and bluesa z lat 50. w Ameryce czy np. dubu na Jamajce w latach 70. Bardzo lubię takie brzmienia.

Chciałem poza tym, żeby ta płyta była także oszlifowana w konkretny sposób: nie za głośny, z equalizacją, która tłumi jaśniejsze, wysokie brzmienia, na korzyść spójniejszej, cieplejszej całości. Dlatego też masteringiem zajmowali się specjaliści z Dubplates & Mastering Studio w Berlinie, prowadzone zresztą przez moich absolutnych idoli muzycznych, ludzi z Basic Channel, turbo znanych, jeżeli chodzi o techno na świecie z lat 90. czy mój ukochany projekt Rhythm and Sound. Bardzo chciałem, żeby to było właśnie tam realizowane. Master ma ogromny wpływ na odbiór finalny całości.

 

Jako że album po części dotyczy historii sztuk audiowizualnych, klipy wydają się ważną częścią tego wydania. Miałeś wpływ na pomysł do tych wizualizacji?

Hatti Vatti: Jak najbardziej. Wymyśliliśmy to razem z Krystianem Bielatowiczem. To było super, bo z Krystianem wcześniej nie znaliśmy się w ogóle i pewnego dnia umówiliśmy się na kawę i burzę mózgów. Rzadko się zdarza, żeby dwoje ludzi, którzy ledwo się znają, nadawali na tak podobnych twórczych falach, szczególnie ze względu na to, że jesteśmy z innej branży: ja muzycznej, Krystian filmowej. I tak od zera wyszliśmy z pomysłem. Cieszę się, że mogłem mieć na to wpływ, bo żyjemy w takich czasach, gdzie klip jest integralną częścią muzyki.

 

Czy możemy liczyć na więcej wystąpień na żywo?

Hatti Vatti: Tak. Mam parę koncertów i DJ-setów w planie. Z chłopakami chcę grać tych koncertów jak najwięcej. Mamy już parę zaplanowanych: w Gdańsku, w Poznaniu na Spring Breaku, parę dużych miast mamy nagranych, ostatnio był Kraków… Myślę, że ta muzyka bardzo dużo zyskuje w wersji live i kocham grać z chłopakami. Jest to dla mnie zaszczyt współpracować z tak profesjonalnymi muzykami, bo ja muzykiem nie jestem, jestem producentem muzycznym i bardziej zajmuję się klejeniem tych dźwięków razem. Dlatego granie z nimi jest super: ja też się dużo uczę i widzę, że chłopaki też mają z tego frajdę. Mam nadzieję, że uda mi się z „SZUMem” dotrzeć do wielu ludzi. Dzięki temu, że nie ma on targetowanego odbiorcy, możemy się z nim zmierzać w różnych aspektach stricte scenicznych.

 

Myśleliście o zagranicznych koncertach?

Hatti Vatti: Tak. Na pewno zagramy w Pradze i w Holandii. W przeszłości sam wiele grałem zagranicą, byłem dwa razy w Japonii, gdzie dałem łącznie z dwanaście koncertów. Byłem też raz w Korei i aktualnie pracuję nad tym, żeby w tym roku pojechać tam jeszcze raz. Z Japonią coś mnie łączy w sposób specjalny. Moje płyty są w Japonii w sklepach, wydaliśmy na ich rynek kolekcjonerskie limitowane wydawnictwo z zespołem Rysy i Justyną Święs w moim remiksie, wyszła płyta HV/NOON z poligrafią po japońsku, także istnieje tam jakaś rozpoznawalność mojej twórczości, także za sprawą utworu „Tokyo”.

 

Pracujesz nad czymś nowym?

Hatti Vatti: Są nowe rzeczy, ale nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów. Teraz jest przede wszystkim czas dla tej płyty i jest to dla mnie najważniejszy projekt, bo jest to mój projekt solowy. Pasuje mi bardzo do tego, co mam w głowie na chwilę obecną, dlatego skupiam się głównie na promocji tego wydawnictwa i na koncertach. Chciałbym ten materiał oszlifować. My dopiero zaczynamy: zagraliśmy może 4 razy razem jako zespół, wliczając przygotowania, przed koncertem mieliśmy 2 próby! Chcemy poświęcić więcej czasu na zgranie się, dopracowanie jakichś elementów i grać jak najwięcej, aż przyjdzie czas przejść do kolejnego projektu.

Fot. materiały prasowe