„Co pani czyta” – pyta bohater książki piękną nieznajomą w autobusie pospiesznym linii A i jest to początek – jak to w życiu bywa – pięknej znajomości.
– Co pani czyta? – pan w średnim wieku, czyli idealnie w moim – zagaduje. Kolega obok dzielnie wspiera.
– I don't understand – uśmiecham się milutko i powoli.
– Zbyszek, pani nie z Polski, idziemy.
Całkiem niechcący odkładam książkę stroną tytułową do góry. Nie sposób nie zauważyć. Jerzy Pilch, „Inne rozkosze” (bardzo polecam!).
A zresztą, za chwilkę.
– Ciociu!
– Mamo!
– Ciociu a w najnowszej „Epoce Lodowcowej” jest o jodze. I w „Angry Birds” też. Matylda ćwiczy jogę.
Panowie z niesmakiem przesiadają się dwa kocyki dalej. Prosto do pani, która wdzięcznie czyta czasopismo o typowo polskiej nazwie „Be Acitive”.
Leżę na plaży. Wieje Bora.
(To taki rodzaj wiatru jest)
Ale zaraz żałuję. I w głowie bulgocze mi nieco natrętna myśl – czy dobrze zrobiłam? Bo nasza kultura wciąż uczy, że wielka to wartość, być adorowaną przez mężczyzn. Ach, ten Zbigniew co to tak uroczo przepuszcza każdą z nas w drzwiach. I płaszcz podaje. To ci dopiero prawdziwy dżentelmen. I Rysiek, co „rączki pani Kasiu całuję, całuję rączki”. Ach.
Apel szkolny. Stoję w rzędzie dziewczynek ubranych w granatowe mundurki. Wczesne lata osiemdziesiąte. Dumnie wzorowa uczennica. Wygładzam fałd spódniczki i okruszki, co prawda niewidzialne, ale jednak strzepuję. Chłopcy szaleją gdzieś pomiędzy. Próbują ciągnąć za warkocze, wygłupiają się. Dziewczynki są grzeczne i stoją cicho, a z tymi chłopakami to zawsze jest jakiś problem. Wiadomo! Bo oni przecież muszą się wyszaleć. I zwrócić na siebie uwagę. Taka natura. Wojownik, rycerz, obrońca. Na białym koniu rozbójnik jeden. Przyjedzie. Albo i nie.
Idziemy w życie, my, grzeczne dziewczynki. I z czasem pojmujemy, że warto tę grzeczność doprawić. Odrobinką kokieterii, staranną fryzurą a może nawet dekoltem. Nasze ciała jako element walki. Walki o mężczyznę. Rozglądamy się wokół. Oczywiście bezwiednie. Mrużymy oczy i wygładzamy spódniczki. Z ust robimy uroczy dzióbek. I słyszymy: „Eee, lalunia, no niezły kociak z ciebie”. Miau.
Nie wyrażamy się zbyt głośno. A już na pewno nie w kategorycznym tonie. „Siedź w kącie, to cię zauważą” (czyżby?). Siadamy. „Nóżki razem. No moja droga usiądź jak przyzwoita dziewczynka, bo co ty sobie tak właściwie wyobrażasz? A rączki to połóż grzecznie na kołdrze. No już!”
Z biegiem lat stajemy się coraz bardziej niewidoczne. Bez Photoshopa, z dala od tego całego jarmarku sztuczności, powiększania, odsysania i konieczności dobrze–wyglądania. A nasza stara twarz pełna zmarszczek i przebarwień, linii mimicznych to trochę jak porno w przestrzeni publicznej. I ciężki grzech. A fuj! „A botoks to już nie działa?” Teraz tylko beret i jesionka. Nikt starej baby nie będzie przecież słuchał. „Czarownica jedna. A kysz!”
Ale wciąż uporczywie pamiętamy o tym, że mamy być uprzejme. I uroczo miłe. Czekamy. Na wnuki. A nuż coś się zmieni?
Leżę na plaży. Wieje Bora. Czytam książkę.
„Co pani czyta” – pyta bohater książki piękną nieznajomą w autobusie pospiesznym linii A i jest to początek – jak to w życiu bywa – pięknej znajomości.
Podnoszę wzrok z nad książki i rozglądałam się wokół. Dwaj panowie w średnim wieku i z brzuszkiem zapamiętale towarzyszą młodej dziewczynie na kocyku obok. „Hehe”, zgodnie rechoczą. Ten starszy przysuwa się odrobinę niebezpiecznie. Młodszy filuternie i tak jakby zagaduje:
– Taka piękna i taka samotna, jak to tak można?
Dziewczyna tłumi ziewnięcie a potem robi ruch jakby chciała wygładzić fałdy niewidzialnej spódniczki i strzepnąć okruszki, których przecież nie ma.
Katarzyna Szota-Eksner – joginka, wegetarianka, felietonistka. Właścicielka szkoły jogi Yogasana. Mocno zaangażowana w projekt Sunday is Monday – nawołujący do mądrego dbania o siebie. Razem z Emilią Kołowacik organizuje warsztaty dla kobiet Zadbaj o siebie!, czyli unikatowe zestawienie twórczego procesu design thinking z jogą. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły (i radości!) w sobie. Dziewczyna ze Śląska.