Zacznę od kwestii uchodźczyń i uchodźców, bo to temat, który podejmowała pani w swoich pracach, a uważam, że dziś jest bardziej aktualny niż kiedykolwiek. Jak dzisiaj w kulturze odbierane jest ciało uchodźczyni? Czy w ogóle takie pojęcie zostało wyodrębnione? Ponieważ silnie istnieje pojęcie „ciało uchodźcy” jako ciało obcego, innego, które budzi lęk. Mam wrażenie, że ciało kobiece w takim kontekście nie konotuje aż tak silnie i negatywnie.

Jednoznacznie tym pytaniem nawiązuje pani do mojej ostatniej pracy wideo „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…”, która w całości poświęcona jest tragedii uchodźstwa. W tym projekcie jest ono opisane przez 35 kobiet z Afganistanu, Syrii, Iraku, Birmy, Palestyny, Turcji, Kurdystanu, Kongo, Rumunii, Czeczenii, Inguszetii, Somalii, Nigerii, Kamerunu, Ekwadoru oraz kobiety romskie. Te autentyczne relacje kobiet poszukujących domu i warunków do życia z dala od wojny, terroryzmu, biedy, seksualnej opresji i przemocy jednego człowieka wobec drugiego, niosą ze sobą słowa rozpaczy, lęku, zwątpienia, a zarazem oburzenia, upominają się o sprawiedliwość, zrozumienie i unaoczniają traumę. W ogólnym dyskursie, niestety, kobiece przeżywanie tej tragedii jest pomijane. Pracę nad tym monumentalnym projektem zaczęłam na przełomie 2010 i 2011 roku w Sztokholmie i tam spotkałam moje pierwsze rozmówczynie. Dramat uchodźstwa wtedy nie był medialnym tematem i nie budził aż tak skrajnych reakcji. Sformułowanie „ciało uchodźczyni” kieruje nas w stronę innej wrażliwości, obserwacji oraz innego doświadczenia tego nieszczęścia, innego zapamiętania obrazów, języka, czasu, zapachów, dźwięków, emocji…  „Jej”  autopsja mogłaby wiele zmienić w rozumieniu współczesnego exodusu ludzi. Uchodźstwo – różnych synonimów możemy tutaj używać: exodus, ewakuacja, katorga, wydalenie, wygnanie, wypędzenie, wysiedlenie, wywóz, zesłanie – samo w sobie jest dojmującą ludzką tragedią i nie ma jednej twarzy…

 

Być może to pytanie jest naiwne, ale czy istnieje jakiś sposób albo możliwość wyzbycia się tego lęku? Bo zakładamy, że w większości jest on irracjonalny, produkowany medialnie, ale też w Polsce bardzo silnie obecny, jednocześnie wykorzystywany jako narzędzie do prowadzenia kampanii politycznych.

Obawa i lęk są czymś naturalnym, szczególnie wtedy, kiedy wchodzimy w kontakt z nieznanym. To organiczna reakcja, ale czy jest ona potrzebna, kiedy mamy do czynienia z drugim człowiekiem? Niestety, Polska jest krajem bardzo homogenicznym i jest to pokłosie czasów komuny. Świadomość społeczeństwa o tzw. inności współczesnych uchodźców jest znikoma. Opiera się na stereotypach i wyimaginowanych obrazach, które podsycane są przez media, często prawicowe i konserwatywno-nacjonalistyczne. Oficjalne stanowisko polskiego rządu o przyjmowaniu uchodźców jedynie wyznania katolickiego jest niedopuszczalne, jak i okrutnie wykreowany obraz w przestrzeni publicznej, łączący uchodźców z atakami państwa islamskiego. Kiedy ludzka tragedia wykorzystywana jest w taki sposób w politycznych rozgrywkach i kampaniach, coś się we mnie buntuje. Potrzebne jest zrozumienie oparte na empatii, rozpoznaniu drastycznych powodów ucieczki tych ludzi, ale przede wszystkim, jak pisałam we wstępie do książki pod tym samym tytułem, co mój projekt wideo „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…”, akceptacji człowieka jako podmiotu, mimo jego obcości i odmienności. Życie innego nie może przestać być wartością, a jego kruchość stać się nieistotna.

1 szczesliwej podozy anna konik 

Obserwując medialne narracje, które wytworzyły się wokół figury uchodźcy i uchodźczyni, jak pani na nie reaguje, jako osoba prywatna i artystka? Pytam o to, ponieważ w centrum swoich zainteresowań artystycznych stawia pani człowieka, w szczególności Innego. Pracowała i spotykała się pani niejednokrotnie z ludźmi, którzy konfrontowali się z sytuacją ucieczki, emigracji, uchodźstwa. Na pewno wytworzyło to w pani szczególną wrażliwość.

Zazwyczaj ogrania mnie smutek i niezgoda na ksenofobię, która uaktywnia się w ludziach, szczególnie wokół figury Obcego/Innego. Obcy/Inny przecież to ja. Uczymy się siebie nawzajem, robimy to nawet my we własnym kraju. Dlaczego więc nie podjąć próby zrozumienia i akceptacji tego drugiego, który woła o pomoc? Jeśli będziemy ciągle odbierać go jako wroga, zatracimy się w nacjonalizmie.

Pracując przez wiele lat z ludźmi bezdomnymi – Tadeuszem, Swietłaną, Davidem, Gaborem, Miją, Doris, Gerardem, Mircą – chorymi na schizofrenię, wykluczonymi ze względu na starość, uchodźczyniami, wiem, że odmienność to podstawowa wartość i bogactwo, a przeżywanie życia to skomplikowana i mozolna droga. Wszystko to, co obecnie obserwuję, motywuje mnie do dalszej pracy nad „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…”. Chciałabym rozpocząć nową część tego projektu, ale w innym kontekście politycznym i społecznym. Myślę o realizacji w Izraelu, Indiach, Pakistanie, Afryce… Ale to długi oraz bardzo skomplikowany proces.

 

Właściwie, jak zaczęło się to, że temat marginalizacji, wykluczenia, Innego stał się główną osią pani twórczości artystycznej?

Od kiedy pracuję nad najnowszym projektem dotyczącym historii ludzi z miejscowości z której pochodzę, czyli Dobrodzienia, myślę, że wyczulenie na te aspekty wyniosłam już stamtąd. W jakimś stopniu wiąże się to z historią moich rodziców, która zakorzeniona jest w ziemiach wschodnich, czyli okolicach Lwowa. Obecnie te tereny należą do Ukrainy. Jako dzieci w roku 1945 zostali przesiedleni na ziemie Śląska. Sądzę, że to mój biologiczny początek doświadczania inności, wykluczenia i różnorodności wpisany w życiorys.

Moje zainteresowanie tym tematem zaczęło się krystalizować intensywniej już w trakcie studiów na warszawskiej ASP. Pracowałam wtedy także z aktorem psychotycznym. To doświadczenie oraz nurtujące mnie wówczas pytanie o obszary nadwrażliwości  odmienności, zawarłam w mojej wideo instalacji „Toys”. Później w 2001 roku rozpoczęłam cykl „In the Middle of the Way”, nad którym pracuję do dzisiaj. Jest on poświęcony bezdomnym oraz współczesnym nomadom, którzy swoje domy noszą ze sobą. Następnie powstały inne wideo instalacje jak „Our Lady`s Forever”, „Play back (of Irène), „Willa Zauroczonych” czy „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…” oraz będący jeszcze w realizacji projekt „Obłoki płyną nad nami”. W projektach tych moja kamera jest bardzo blisko ludzi, jest cierpliwym i czułym towarzyszem, obserwatorem, tak więc nie prowokuję ekshibicjonizmu, nie dążę do znalezienia w człowieku ciekawego „obiektu”.

 

Ma pani poczucie, że pani prace są głosem w dyskursie feministycznym, jeśli chodzi o odzyskiwanie historii kobiet, ale też oddawanie im głosu obecnie, dawanie im pola do wypowiedzi tam, gdzie najczęściej ktoś mówi za nie? Oraz niwelowania myślenia o kobiecie jako o Innej, tylko ze względu na płeć?

Z pewnością głos kobiet z projektu „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…” jest donośny. Pokazanie okropności wojny ich oczami, opresji seksualnej, domowej jest niemożliwy do zagłuszenia i pominięcia, wyśmiania czy zlekceważenia. Jednak mechanizm stereotypizacji i dyskryminacji osób ze względu na płeć jest dość powszedni i tworzony jest w różnych konfiguracjach. Mam nadzieję, że mój głos wraz z nimi jest ważny i wnosi inny – istotny – rodzaj rozpoznania współczesnego świata. Przyznam, że nigdy nie myślałam o moich pracach jako feministycznych, ale zawierają one w sobie historie kobiety/kobiet, które mówią swoim głosem, są świadkami i pełnoprawnymi uczestnikami zmian politycznych, społecznych.

 3 szczesliwej podozy anna konik

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że „sztuka nie jest narzędziem, którym można dokonywać widocznych zmian politycznych”. To było jakiś czas temu, czy coś się od tej pory zmieniło, czy sztuka w obecnej sytuacji politycznej, dominującej coraz bardziej różne sfery życia, może stać się narzędziem interwencyjnym?

Kiedy zaczynałam prace nad „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…”, bo wyraziłam ten pogląd w kontekście tej pracy, sądziłam, że sztuka pozwoli mi na bardziej aktywne zaangażowanie i da namacalne efekty. Czułam, że realna sytuacja tego wymaga. Jednak im dłużej zadaję sobie pytanie o oddziaływanie sztuki, tym bardziej czuję jej intymny charakter i sprawstwo. Trudno jest mówić o masowym wpływie, kiedy tak niewiele osób odwiedza muzea sztuki współczesnej w Polsce, porównując np. z berlińskim Hamburger Bahnhof czy paryskim Palais de Tokio. Myślę, że szansa dla takiej sztuki jest w  oddziaływaniu jednostkowym, moje projekty tak też są konstruowane. Widz przejmuje moje miejsce i wchodzi w proces, który był moim udziałem. Ma on kształt dzieła otwartego. Zmiana, jaką udało mi się osiągnąć, której świadkiem sama jestem, to zaangażowanie i akceptacja „innego” przez kobiety lokalne, które wzięły udział w projekcie w Sztokholmie, Białymstoku, Bukareszcie, Stambule i Nantes. Projekt jest szeroko pokazywany i omawiany, zostanie zaprezentowany w Belfaście w ramach European Social Science History Conference w 2018. Została wydana przez Centrum Sztuki Współczesnej książka z historiami kobiet w języku polskim i angielskim, to zbiór trzydziestu pięciu historii, które tworzą ścieżkę dźwiękową projektu „W tym samym mieście, pod tym samym niebem...”. Staram się dopełniać zaufanie, jakim obdarzyły mnie spotkane przy realizacji tego projektu kobiety – oswajać, tłumaczyć, przybliżać, archiwizować, pokazywać, komentować, w taki sposób, jaki sztuka mi tylko umożliwia.

 

Jako artystka, wyszła pani ze słynnej Kowalni, podobnie jak wielu artystów wpisywanych w nurt sztuki krytycznej. Ale pani sztuka nie daje się łatwo zaklasyfikować jako taka. Nie chcę sugerować wkładania się w jakieś ramy, ale określiłaby pani swoją sztukę jako społeczną, interwencyjną bardziej niż krytyczną?

Myślę, że to raczej pytanie do krytyków sztuki lub historyków sztuki analizujących różne postawy i kierunki. Osobiście traktuję moją sztukę jako środek wrażliwej obserwacji i proces poznawczy, nie tylko rzeczywistości, ale i stanów psychicznych, nadwrażliwości, pamięci, retrospekcji, języka, miejsca, czasu, aspektów politycznych, antropologicznych i społecznych. Ostatecznie staram się to przenieść na składnię instalacji wideo. Zawiera ona w sobie wiele wątków o charakterze transgresyjnym i transdyscyplinarnym, sytuują się na pograniczach albo też wspólnych obszarach różnych dziedzin twórczych. Naruszając w ten sposób i poniekąd unieważniając (a przynajmniej problematyzując) granice między nimi, artystka powołuje do istnienia formy instytucjonalnie hybrydyczne, łączące w sobie atrybuty zwykle rozproszone w różnych sferach aktywności społecznych – jak trafnie to określił Ryszard W. Kluszczyński.[1]

 

Została pani określona jako artystka nomadyczna, powiedziała pani również o sobie, że czuje się emigrantką, kilkanaście lat temu wyjechała pani z Polski. Czy korzystała pani ze swoich doświadczeń, przebywania w miejscach, w których sama mogła być odbierana jako Obca, w pracy z kobietami np. przy projekcie „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…”?

Zaraz po studiach wyjechałam na stypendium do Berlina. Później mieszkałam tam przez parę lat i ciągle wracam. Wyjeżdżałam, wracałam z i do Warszawy, Dobrodzienia, Berlina. Pomiędzy spędziłam dużo czasu w Zug, Nantes, Wiedniu, Bukareszcie, Salzburgu, Stuttgarcie, Bielefeld, Sztokholmie czy Cleveland. Mieszkałam w różnych miastach, poznałam rozmaitych ludzi, ale ciągle czekam na nowe spotkania i miejsca. W podróży właściwie jestem od 15. roku życia. Nomadyzm jest częścią mnie, a gen obcości jest w to wpisany. Bernhard Waldenfels, niemiecki fenomenolog badający różne formy obcości pisał: obcość nosimy w sobie, we własnym ciele, niezależnie gdzie jesteśmy, obcym można być zagranicą, ale i w rodzinnym domu czy we własnym kraju. Obcość obejmuje nie tylko nas samych i innych, ale i zwierzęta, rośliny…”. „W tym samym mieście, pod tym samym niebem…” wyniknęło z moich obserwacji i wyczulenia na różne formy obcości, ale pomogło mi ją też przepracować, paradoksalnie odrobinę oswoić.

 

Głównym medium, którego pani używa jest wideo i wydaje się to intencjonalne, postawię więc proste pytanie – dlaczego to medium ponad inne?

Na ASP studiowałam rzeźbę w Kowalni, jak pani wspomniała, ale także u Krzysztofa M. Bednarskiego, który na zaproszenie Grzegorza Kowalskiego zastępował go w latach 1996/97. Później poznałam Jerzego Jarnuszkiewicza, z którym mogłam porozmawiać o trójwymiarze, przestrzeni, materii. Mimo że Kowalnia była pracownią eksperymentalną, to zawsze wychodziło się od studium człowieka lub obiektu, potem następowało przekształcanie przy użyciu różnych środków, nawet performance'u czy wideo. Rzeźba, mówiąc kolokwialnie, sprawiała mi dużą frajdę. Zawsze robiłam duże obiekty, ale już wtedy były wpisane w przestrzeń np. pracowni, drzwi do pracowni itd. Fizyczność rzeźby i jej trójwymiarowość była fascynująca, ale brakowało mi czwartego wymiaru, który odnajdywałam we współpracy z grupami teatralnymi. Te studenckie doświadczenia spotykają się w moich instalacjach wideo. W tej formie dopiero odkryłam miejsce na: złożoność emocji, pamięć, ruch, zawiłość słów, wielowarstwowość dźwięku, symultaniczność czy obserwowanie rzeczywistości.

 2 szczesliwej podozy anna konik

Rozmawiamy przy okazji cyklu „Podróże” w Goethe Institut, więc chciałabym zapytać również o pani doświadczanie podróży jako artystki – w jaki sposób pani z niego korzysta? W pewnym sensie o kategorii podróży traktuje również pani projekt „In the Middle of the Way”.

Cykl Instytutu Goethego przeanalizował różne formy podróżowania. Tym, co urzekło mnie w zaproszeniu do tego projektu, był tytuł „Szczęśliwej podróży”. Podróż może być udręką, ucieczką i obraz takiej w ostatnich latach mi towarzyszył przy realizacji projektu o uchodźstwie. Tytuł ten przypomniał mi, że podróż może być pozytywna, po prostu szczęśliwa. Pomimo tego, że projekt „W tym samym mieście….” mówi o ucieczce, strachu, bólu, śmierci i okrucieństwie Talibów w Afganistanie, to kobiety często kończyły, mówiąc, że są szczęśliwe, ponieważ udało im się dostać do krajów, gdzie nie ma wojny. To jedyny pozytywny moment w tych 35 historiach, z którego i my powinniśmy wyciągnąć dla siebie wnioski. Granice geograficzne są niczym w porównaniu do granic i barier tworzonych przez ludzi.

Cyklem poświęconym podróży fizycznej i mentalnej jest projekt w procesie „In the Middle of the Way”. Składa się obecnie z 11 paradokumentów. Bohaterami są ludzie bezdomni, współcześni nomadowie, napotkani w trakcie moich podroży artystycznych po świecie. Towarzyszyłam im w wędrówkach po miastach, w których żyją, słuchałam opowieści o ich życiu, pasjach i problemach. Bohaterką ostatniego filmu zatytułowanego postscriptum: Dobrodzien, Warszawa, Berlin, jestem ja sama. Realizacje składające się na ten projekt mieszczą się w konwencji subiektywnego dokumentu, w którym kamera i ja podążamy za „przewodnikiem”. Każda z historii jest przedłużeniem wcześniejszej, a każde miejsce dopełnia następne.

Kiedy odpowiadam na pani pytania, jestem właśnie w podróży, jednak tym razem do Drezna, gdzie będę w semestrze letnim pracować ze studentami na ASP w ramach Liebelt – międzynarodowej profesury gościnnej. Moja pierwsza artystyczna podróż do Niemiec miała miejsce w 2001 roku właśnie do tego miasta. Dość znamienne, a więc w mojej podróż nagle styka się przeszłość z przyszłością…

 

Czy dynamika współczesności, Baumanowskiej płynnej nowoczesności, nie generuje konieczności bycia w ciągłym ruchu, odbywania takich ciągłych metaforycznych podróży?

Powiedziałabym, że dynamika mojej wrażliwości, chłonięcia czasu i obrazów pcha mnie do ciągłych podróży nawet tych metaforycznych. Kiedy mogę, przemieszczam się fizycznie pomiędzy Berlinem – Warszawą – Dobrodzieniem – Bielefeld czy innymi miastami, stając się poniekąd częścią tej aktywnej i zaangażowanej grupy płynnej nowoczesności, o której pisał Zygmunt Bauman. Jednak kamera daje mi możliwość jeszcze innego przekraczania granic, tych istniejących między rzeczywistościami. To magia, która zasysa swoja różnorodnością, wielością światów i odmiennością od codzienności.


[1] Ryszard W. Kluszcz yński, Twórcze pogranicza — miejsca wspólnoty. Rozważania na temat twórczości Anny Konik, Centrum Sztuki Wspolczesnej Zamek Ujazdowski, 2016