Warszawski raper mówi dobitnie, ale z uśmiechem: „bywam chamem i uważam, że jest to uzasadnione”. Artysta znany z zespołów Molesta Ewenement i Parias, od zawsze kojarzony jest z bezkompromisowym podejściem, wyraźnymi opiniami i srebrnym dymem ze skręta. W rozmowie z nami Włodi opowiada o anarchii, wewnętrznych rozterkach, fabularnych utworach i braku asertywności wśród artystów. 

 

Masz taki wers, gdzie mówisz, że płacisz za „bity, błędy i komitet rodzicielski”. Co kosztuje najwięcej?

Błędy (śmiech).

 

Jakiego błędu nie chciałbyś nigdy popełnić w swojej twórczości?

Pełno jest we współczesnej muzyce tzw. „ego trippin”, czyli skupiania się wyłącznie na sobie i na swoim ego. Razi mnie to. „Ja, ja, ja” w twórczości artysty jest miałkie i słabe. Choć wiem, że podstawą w muzyce jest ciągłe weryfikowanie, kim jesteśmy i kim chcemy być. Sami dla siebie. To musi być źródłem twórczości, ale nie jej jedyną ambicją. 

 

Właśnie o źródłach twojej twórczości chciałem dziś rozmawiać. Czytałem niedawno wywiad z Jerzym Pilchem, gdzie pisarz przytaczał takie zdanie: „życie trzeba prowadzić stateczne i ułożone, a całe szaleństwo pakować w sztukę”. Nie wiem czemu, ale czytając to, pomyślałem o tobie.

Coś w tym jest, chociaż tego szaleństwa trochę potrzeba w życiu. Tym sposobem możesz naturalnie się rozwinąć, a wady przekuć na zalety. Ja to robię w muzyce. 

Skoro o muzyce mowa, to na pewno wielu fanów jest ciekawych genezy wspólnego utworu z zespołem Pro8l3m. To efekt waszej wspólnej trasy koncertowej czy od początku planowałeś zaprosić Oskara i Steeza na album?

Numer powstał na długo przed trasą koncertową. Od początku słyszałem Oskara na tym minimalistycznym bicie DJ-a B, dlatego zaproponowałem mu udział. 

 

Rozmawialiście w studiu o tym, że to pierwszy „feat.” w historii zespołu?

Oczywiście, że tak. Jaram się tym, że Pro8l3m z nikim nie nagrywa, a mi się udało ich zwerbować do współpracy. Wydaje mi się, że ta niedostępność tworzy ich stylówkę. W szczegóły nie chcę wchodzić, ale dla mnie jest to gratyfikacja i czuję się zaszczycony udziałem chłopków na mojej płycie. Wiem, że Oskar docenia mnie jako rapera i dla niego to też było wyróżnienie. 

 

I choć wielu artystów w tym środowisku cię docenia, to numer z Pro8l3mem zaczynasz od słów: „z większością raperów jest mi sporo nie po drodze/ jak ich widzę, nawet kurwa nie podchodzę”.

Nasza osobowość i sposób patrzenia na świat decydują o tym, z kim się zadajemy. Nie ma co nawiązywać relacji na siłę. Z nikim. Bywam chamem i uważam, że jest to uzasadnione. Wielu ludzi w branży ma bardzo wysokie mniemanie o sobie i czasem mam ochotę „sprowadzić typa do parteru”. Im dłużej tworzę muzykę i im bardziej zmienia się scena, tym większy dysonans do niej czuję. Myślę, że idę właściwą drogą.

 

A jak myślisz, gdzie ta droga cię zaprowadzi w przyszłości? Zastanawiasz się nad tym, jak twoje życie będzie wyglądać za powiedzmy 10 lat?

Nie. Przeraża mnie to. Nigdy nie myślałem perspektywicznie, bo dla mnie to jest paranoja. Uwielbiam życie z dnia na dzień, choć nie w każdej dziedzinie mogę sobie na to pozwolić. Moja rodzina to sfera, którą kategoryzuję w inny sposób. Jednak jeśli chodzi o mój zawód i to, co dalej, to nie myślę nad tym. Jestem otwarty na zmiany, bo je uwielbiam. 

 

Na przykład?

Potrafię zainteresować się czymś nowym i przelać na to 100% mojej uwagi. W ten sposób jako nastolatek „przeskoczyłem” z deskorolki na muzykę. A przecież między 14. a 19. rokiem życia nie widziałem świata poza deskorolką. Byłem pewien, że zaistnieję w środowisku, będę prowadził swój sklep, organizował zawody etc. Nagle, zupełnie z dnia na dzień, muzyka zdominowała moje życie.

 

Jakie to było uczucie?

Jakby młotkiem mnie ktoś pierdolnął (śmiech). Z miejsca pokochałem wszystkie aspekty związane z muzyką: ludzi, którzy ją tworzą, zależności, które sprawiają że powstaje, efekt końcowy. W deskorolce jest artyzm, ale to tylko sport, który jest tu i teraz, kiedy go uprawiasz. Muzyka pozwalała przeżywać coś dłużej. Nie umiałem nawet opisać emocji z nią związanych, były tak intensywne. Wierzę, że w przyszłości znajdę kolejną pasję...

Choć patrząc na niektórych amerykańskich artystów, liczę, że można rapować z sukcesami oraz, mimo solidnego stażu na karku, nie powielać przy tym schematów. Raekwon wydał niedawno świetny album w wieku 47 lat [„The Wild” z marca tego roku – przyp. red.], zespół Run The Jewels [Killer Mike i E-LP, obaj w wieku 42 lat – przyp. red.] tworzy progresywne i intrygujące rzeczy. 

 

Nikt nie broni czterdziestolatkom wyznaczać trendów, choć jest to trudna sztuka. Kultura hip-hopowa w Polsce jest ciągle bardzo młoda i dopiero obserwujemy, jak pierwsze pokolenie, które ją tworzyło, przechodzi kryzys wieku średniego. 

Polskie społeczeństwo lubi też narzucać granice pewnych możliwości na podstawie wieku: „musisz mieć dziecko do trzydziestki”, „po czterdziestce nie wolno ci tego, bo się ośmieszasz” itp. Takie myślenie mija i my tworzymy pierwsze pokolenie, które ma gdzieś te mity, które sprawiają, że ludzie starzeją się bardzo szybko.

Jest w rapie pokolenie czterdziestolatków, którzy ciągle są aktywni: ja, Borixon, Sokół, Popek, Peja. Każdy robi to na swój sposób i to działa. Nie jest tak źle, skoro gość taki jak ja sprzedaje cały preorder, jest zainteresowanie w Empikach, a na fanpage’u widzę pełen przekrój wiekowy wśród fanów.

Wiele osób rozprawia o starzejących się raperach, ale wydaję mi się, że zapominają o starzejących się wraz z nimi słuchaczach. Czterdziestolatek wychowany na hip-hopie częściej sięgnie po album artystów przez ciebie wymienionych niż dwudziestoletniego rapera, z którym ciężko mu się utożsamić.

O to chodzi! Swoją drogą, to śmiać mi się chce, kiedy ktoś ciągle krytykuje młodych wykonawców na naszej scenie. Jakby istnieli starzy raperzy zanim wydaliśmy „Skandal”, to też by nas cisnęli. Ale nikogo takiego nie było, bo byliśmy pionierami.

 

Ty młodych nie krytykujesz, a nawet zapraszasz na swój album rapera Otsochodzi, który ma 21 lat.

Współpraca przebiegła stylem charakterystycznym dla młodszych pokoleń, czyli mocno internetowo. Wysłałem mu bit, którym się jaraliśmy, wymieniając między sobą pełne ekscytacji wiadomości. Janek zwrotkę nagrał u siebie, bo ma swojego realizatora. Ja to szanuję, bo ważne, aby mieć swoją wizję. Wymienialiśmy się zwrotkami, aż w końcu spotkaliśmy się  w studiu, żeby nagrać wspólnie refren. Otsochodzi wie, czego chce, jest konkretny i ma swój styl. Wyróżnia go też rzadka barwa głosu.

1 wodi strowski wywiad 

Lepsze jest tworzenie korespondencyjne czy wspólne siedzenie w studiu?

Nie ma co do tego reguły. Możesz z kimś wymienić dwa esemesy czy krótko pogadać przez telefon i wiesz, że masz do czynienia z gościem nadającym na podobnych falach.

 

A można przesiedzieć z kimś 5 godzin i nie znaleźć tematu do rozmowy.

Doświadczyłem tego, bo spędziłem bardzo dużo czasu, angażując się w różne projekty. Podkreślałem chęć współpracy, po czym okazywało się, że nic z tej relacji nie może wyjść. Było mi strasznie głupio, ale to jest naturalne i trzeba się tego nauczyć.

 

Uważasz, że artystom brakuje asertywności?

Tak. Wiele znajomości raperskich kończy się projektami, które nie są fajne. Ludziom ciężko o szczerość, ale tworząc muzykę, musisz być skurwielem. To nie są relacje towarzyskie. Tutaj najważniejszy jest końcowy efekt, czyli słuchacz, który po odpaleniu twojego numeru mówi: „o kurwa”. To się nie wydarzy, jeśli wolisz poświęcić efekt końcowy dla uniknięcia niezręczności. Dla mnie nie ma takiej opcji.

Jestem w swojej muzyce dyktatorem i chuj mnie obchodzi, jak ktoś na to reaguje. Bawi mnie, kiedy czasem w odpowiedzi na moją krytyczną uwagę, słyszę: „ale ja nad tym bitem siedziałem 2 tygodnie”. I co z tego? A jakbyś stworzył go w 5 minut i byłby kozacki? Liczy się efekt końcowy, a nie czas, który poświęcasz, by go uzyskać.

 

Z jakimi reakcjami spotyka się twoja szczerość?

Różnymi. Nie ma co się obrażać, bo muzykę odbieramy bardzo subiektywnie, choć wszyscy myślą, że jest jakaś ogólna reguła na postrzeganie tego, co jest dobre. „Jak to ci się nie podoba? To jest fajne!” – padają takie zdania, które mają mnie do czegoś równać.

 

Nie ma chyba bardziej subiektywnej sprawy niż gust.

I dla tego sztuka jest taka piękna. Możemy rozmawiać, wymieniać opinie, kłócić się nawet; ale bez tej iskry sztuka nie byłaby sztuką. Muzyka to nie bułka, która z każdej piekarni smakuje podobnie.

 

Boisz się kategoryzowania, tego, że twoja muzyka jest wyłącznie o trawie?

Nie boję się, bo wiem, że tak nie jest. Ale jeśli tak to ktoś postrzega, to nie mam z tym problemu. Jestem Włodi i to jest moja stylówa, przynajmniej jej znacząca część. Każdy reprezentuje siebie. Polska scena rapowa jest najebana, a ja jestem kontrą do tego. Co drugi raper w naszym kraju jest alkoholikiem i mówi o tym w sposób tak smutny, że potrzebny jest taki pierwiastek rozweselania w postaci Włodka (śmiech). 

 

Kuba Knap nawinął kiedyś: „mam burdel w głowie, stąd czerwona zasłona w oczach”. Podpisałbyś się pod tym?

Raczej nie. Nie jestem specjalnie poukładanym człowiekiem, ale nie miałem też nigdy problemu z właściwym „prowadzeniem się” w życiu. „Czerwona zasłona” w moich oczach wiąże się z wieloma głębszymi sprawami, o których nie chciałbym za dużo mówić, ale można je wyczytać między wersami. Nadwrażliwość sprawia, że widzę i przeżywam dużo więcej niż większość osób. Czasami nie chcę dać po sobie tego poznać. Bycie nałogowcem, w jakiejkolwiek kwestii, jest chyba złe. Nie ważne, czy chodzi o marihuanę czy o słodycze. Ale jeśli już palę te jointy, sprawia mi to przyjemność i uatrakcyjnia pracę, to staram się to przekuć na coś konstruktywnego i dobrego.

 

Jednak używasz na płycie takich określeń jak np. „łajza”, gdy mówisz o tym, jak niektórzy postrzegają cię przez pryzmat używki.

To jest taki sarkazm z mojej strony, bo bycie konsumentem trawki ma związek z charakterystyką, która ma wpływ na twój styl bycia. Osoby patrzące na mnie z boku mogą używać takich określeń, dlatego staram się patrzeć na to z dystansem.

Lubię autoanalizę i ta wewnętrzna rozterka dostarcza mi dużo uniwersalnych tematów pozwalających opisać świat zewnętrzny. Wszystko jest we mnie i we wszystkim jestem ja. Takie Heglowskie podejście o tezie i antytezie w jednym. Uważam, że jeśli człowiek dobrze pozna siebie, to przy okazji lepiej  poznaje wszystkich dookoła.

 

Ciekawe, że wspominasz znanego filozofa, bo na płycie Miuosha i Onara miałeś takie wersy: „kogo dziś przekona Nietzsche, Freud czy Kant/ulice chcą bohaterów, którzy znają ich świat”. 

Ha ha, dokładnie. Sam jestem przeciwny szafowaniu takimi filozoficznymi bon motami, bo wszystko przemija i niewiele nam pomoże cytat myśliciela sprzed kilkuset lat. Moim zdaniem wraz z rozwojem cywilizacji potrzebne są nam nowe punkty odniesienia. Nie chodzi tu o żaden przewrót czy rewolucję. Po prostu akademickie podejście do psychologii mija się z celem, gdy człowiek „poszedł” tak bardzo naprzód. Trzeba umieć oddzielić myśli archaiczne i śmieszne od tych uniwersalnych i trafnych.

 

W rapie jest podobnie?

Tak. Obserwuję pełno takiego akademickiego, wydumanego podejścia. Koleś kończy pięcioletnie studia i myśli, że teraz wyłoży na bicie wszelkie prawdy o życiu. Dowiedział się paru rzeczy od pana profesora i stwierdza, że to pozwoli mu stworzyć album wręcz mitologiczny. Drwię z tego. Takie podejście może zaimponować tylko niemyślącym jednostkom, które niczego nie przeżyły, nie podważyły w życiu żadnej myśli. 

 

Z kolei ty bardzo lubisz podważać przyjęte normy i schematy. Ostatni raz kiedy się widzieliśmy, powiedziałeś, że „anarchia to naturalny stan człowieka”. Kiedy ta postawa się w tobie wykształciła?

W podstawówce, bo od dziecka byłem obserwatorem. Byłem zbuntowany przeciwko systemowi nauczania, nie znosiłem wszechobecnego klasyfikowania. Jednak nie jest tak, że widziałem tylko negatywy. Chodzenie do szkoły też sprawiało mi przyjemność: spotkania z rówieśnikami, poczucie wspólnoty, itd. Teraz w sposób świadomy mogę analizować dzieciństwo, bo wtedy to była czysta reakcja na zastaną rzeczywistość. Wycofywałem się, kiedy wyczuwałem coś, co mi nie pasowało. Miałem problem w szkole? To nie chodziłem. Moja mama i babcia zapewniały mi byt i uwagę na tyle, na ile mogły. Były jednak tak zaangażowane w pracę, że przez większość dnia byłem na podwórku.

Mój światopogląd wynikał z samoanalizy. Musiałem się jej nauczyć, bo wszędzie widziałem fałsz. Ktoś mi coś powiedział i za dwa dni dowiadywałem się, że to bzdura. Stąd wynikała moja ciągła podejrzliwość. Nawinąłem kiedyś: „czy to intuicja czy już paranoja?”. Cienka linia oddzielała w mojej głowie te sprawy. Doceniam cywilizację i postęp, pewne aspekty społeczeństwa... Jednak większość jego form mnie męczy. 

Próbowałeś żyć poza systemem, którego nienawidzisz?

Nie da się żyć poza systemem tak, jak bym chciał. Muszę zarabiać pieniądze i dopóki system monetarny będzie istniał, to muszę być jego częścią. Jakbym chciał skrajnie manifestować to, co czuję, to spakowałbym plecak i wypierdolił w Bieszczady. Zbudowałbym szałas i jadł grzyby, jagody. Ale co to za życie?

 

A gdyby państwo pozwoliłoby ci żyć w taki sposób jak chcesz, np. prowadząc coffee shop? Twoja anarchia by zelżała?

Nie chcę opierać światopoglądu na swoim ego. Staram się punktować rzeczy, które globalnie są szkodliwe. Co z tego, że ja miałbym coffee shop i bez stresu mógłbym sobie palić jointy, jeżeli na świecie, dalej toczyłyby się wojny i trwał niedostatek? Ten joint by nie smakował i nieraz jak palę, mam takie  poczucie.

 

Z czego wynika ta refleksja?

Często nie potrafię się skupić na sobie, bo przeżywam wszystko, co się dzieje dookoła. Momentami strasznie mi to doskwierało, choć wiem, że to jest także źródło mojej inspiracji. Chcę się od tego myślenia uwalniać, ale nie mogę, bo to mnie pobudza i inspiruje. Dysonans mojego życia.

 

Rozwiniesz wątek dysonansu, który cię trawi wewnętrznie?

Te moje numery i pierdolenie o tym, jak jest fajnie, wcale nie tak powinny wyglądać. Powinienem być mentorem i mówić o zmianach, które trzeba wprowadzić. A z drugiej strony nie chcę  tego robić, bo staram się żyć w pewien sposób, ale o tym nie nauczać. Kroczek po kroczku stosuję ideologię w swoim małym świecie. Wtedy się leczę z tego ogólnego i globalnego postrzegania spraw.

 

Jakie jest twoje spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość?

Postrzegam świat holistycznie i uważam, ze wszyscy jesteśmy ze sobą skonektowani. Nie istnieją dla mnie flagi, narodowości, granice, itp. To są tylko przypadki, które nas określają. Nic więcej. Ważne są rzeczy, które tworzymy świadomie: zgoda, analiza i radzenie sobie z problemami, wyciąganie wniosków. Orwell mi w takich sprawach imponował. On umiał pisać o rzeczach, które ja czuję, ale nie do końca potrafię nakreślić.

Jest taka książka „W hołdzie Katalonii”. Krótkie przemyślenia Orwella napisane w trakcie hiszpańskiej wojny domowej [w latach 1936-1939 – przyp. red.], w której brał udział. Pisarz chciał zweryfikować swój światopogląd, dlatego przyłączył się do skrajnych anarchistów. Przejeli kilka miasteczek, gdzie wszystko opierało się na zasadzie porozumień obywatelskich. Było to dalekie od socjalizmu, raczej łączyli indywidualizm ze wspólnotą. To się da zrobić, choć jest to idealistyczna wizja.

 

Co byś zmienił w swojej idealistycznej wizji świata?

Wydaje mi się, że w którymś momencie cywilizacja zacznie na serio podchodzić do takich spraw, jak alternatywne źródła energii, marnowanie jedzenia w krajach wysoko rozwiniętych czy fanatyczne organizacje charytatywne i finansowe korpo-mafie, które  zarabiają na ludzkiej krzywdzie. 

 

Czemu w twojej muzyce nie ma więcej takich dosadnych akcentów socjologiczno-społecznych?

Muzyka tego nie potrzebuje, bo staje się łopatologiczna. Mentorska, nauczycielska.

 

Kawałki zmieniają się w orędzia?

Tak. Można oczywiście iść tym torem, ale granica dobrego smaku jest dość cienka. Choć czasem nie ma wyboru. Wychowałem się na rapie, gdzie gangsterzy mówili mądre rzeczy: Big L, Big Pun, Notorious B.I.G. To są artyści, którzy dorastali siw ciężkich i patologicznych warunkach. Choć postępowali źle, to czuli, że coś trzeba z tym zrobić. Podkreślali w tekstach dobro, które dostrzegali. Wnikliwie analizowali socjologiczne problemy i pozwalali słuchaczowi wniknąć w świat ich rozterek.

 

Jednym z twoich problemów jest nielegalność marihuany. Od wielu lat masz rodzinę i domyślam się, że nie chciałbyś być częścią tych sytuacji, które wiążą się z kupowaniem trawki. 

Oczywiście. To jest absurd, z którym palacze muszą się borykać. Na zachodzie czy południu od naszego kraju, podejście prawne jest diametralnie inne. Nie rozumiem, skąd się wziął ten mit strachu, który ciąży nad marihuaną w naszym kraju. Demonizacja tej używki jest skrajna i zupełnie niepotrzebna. Może gdzieś za dwadzieścia lat dokona się jakaś zmiana w Polsce w tej materii. Słyszy się też głosy, że Unia Europejska może odgórnie zalegalizować marihuanęwe wszystkich krajach członkowskich.

Nie rozumiem jednej kwestii w tym temacie. Można mieć różne spojrzenie na tę sprawę, ale patrząc pragmatycznie, do polityków powinny przemawiać pieniądze, które wpłynęłyby do budżetu w związku z legalizacją. W roku podatkowym 2015/2016 stan Colorado zarobił ponad sto trzydzieści milionów dolarów z podatków i udzielania licencji na „zielony biznes”.

Dokładnie. W Colorado lokalne władze urządzały sondaże wśród mieszkańców, aby uzyskać głos opinii publicznej, co robić z pieniędzmy pochodzącymi z „zielonego biznesu”. Amerykanie doświadczyli już pozytywnej zmiany związanej z legalizacją w poszczególnych stanach: spadł popyt na twarde narkotyki, zmniejszyło się zapotrzebowanie na ciężkie produkty farmaceutyczne, etc. 

Z tego co wiem, to Polska w latach 20. ubiegłego wieku, była przodownikiem przemysłu konopnego. Roślina rośnie bardzo szybko, nie trzeba ścinać drzew, by wytworzyć papier. Władza ustawodawcza nie może po prostu ignorować faktów i woli tak wielu ludzi. Szczególnie jeśli na szali jest także nasze zdrowie i życie, bo jak wiadomo, lecznicza marihuana jest już szeroko stosowanym środkiem w farmacji. 

 

W rozmowie z Gazetą Wyborczą sprzed dwóch lat, zwróciłeś uwagę na to, że nikt nie mówi o strasznej epidemii, jaką sieje wśród młodych używka o nazwie mefedron. Otsochodzi nawijał o tym, że „jego pokolenie kocha teraz biały kryształ”.

Dokładnie i jest jego wiele syntetycznych odmian, które bez problemu możesz kupić. Dlaczego nikt z rządzących nad tym się nie zastanawia i nie debatuje? Może jest to dla kogoś wygodne? Nie wiem. Nie chcę snuć teorii spiskowych, bo to może być rezultat dobrze nam znanej ignorancji.

 

Nie chcę ignorować tematu nowej płyty, więc wróćmy jeszcze do „Wszystkie Drogi Prowadzą do Dymu”. To tylko dziesięć utworów, a wśród nich singiel „Widmo”, który debiutował na YouTube prawie dwa lata temu. Nie miałeś oporów by wrzucić go na album?

Nie.

 

Przed rozmową stwierdziłeś, że nie należysz do najbardziej produktywnych artystów. Czy tzw. „odrzuty” istnieją w twojej twórczości?

Co najwyżej mam niedokończone zwrotki z dobranym pod nie bitem. Jeśli stwierdzam, że jakiś element utworu mi „nie siedzi”, to nie dłubię w nim dłużej. Nie nagrywam numerów do końca, by potem stwierdzić, że mi się nie podobają. Jak tylko czuję, że coś jest nie tak, to to zostawiam.

Podchodzę bardzo selektywnie do muzyki i wynika to z mojego charakteru. Nie jestem najbardziej produktywnym raperem, ale uważam, że jakbym robił więcej, to byłoby to mniej charakterystyczne.

 

Charakterystyczna jest na pewno gangsterska opowieść zawarta na albumie „Zapach PS”. Można w niej dostrzec szczegóły, które mogą wskazywać, że to ty jesteś bohaterem wydarzeń. W utworze słuchacz doświadczy wątków autobiograficznych z życia Włodka?

Nie, bo kawałek opiera się na zasadzie prawdopodobieństwa. Ten numer nawiązuje też w pewnym stopniu do filmu „Zapach psiej sierści” [reż. Jan Batory, 1981 r.  przyp. red.]. Można powiedzieć, że to kino klasy „B”, ale z bardzo dobrym aktorem Romanem Wilhelmim i z genialną muzyką Włodzimierza Nahornego. Polecam każdemu sprawdzić soundtrack.

Któregoś dnia siedziałem przed telewizorem i trafiłem akurat na czołówkę tego filmu. Zaintrygował mnie tytuł, wciągnęło mnie i obejrzałem do końca, po czym stwierdziłem, że mogę za pomocą pastiszu przenieść to w swoje realia, używając tylko pewnych odnośników do mojego życia.

Co uważasz za esencję twojego obecnego stylu?

Uważam, że moją stylówką i punktem wyjścia w twórczości jest realizm fabularny. Rzadko kiedy upiększam to, co widzę. Lubię brud w słowie i w sztuce. Unikam „cukierkowości”. Wolę metafory, które uderzają w ciemniejsze nuty. To jest trochę oksymoron, bo w ponurych refleksjach jest dużo nadziei i tęsknoty za światłem.

 

Jak rodzą się te metafory? Jaki wygląda twój proces twórczy, jeśli chodzi o teksty?

Dużo czytam, bardzo inspiruje mnie forma książki czy scenariusza filmowego. Lubię sobie „ładować głowę” przed pisaniem. Dużo lektur, filmów, słuchania muzyki mniej, bo można się podświadomie czymś zainspirować i brzmieć podobnie do innego artysty. W procesie tworzenia nie słucham polskiej muzyki. Wierzę, że to fabularne podejście do muzyki sprawia, że mogę więcej opowiedzieć.

 

Powiedziałeś na początku, że potrzeba trochę szaleństwa w życiu. Wyobrażasz sobie stateczne życie na przedmieściach czy miejski styl bycia jest ci zbyt bliski?

Coraz bardziej sobie wyobrażam. Uwielbiam miasto, bo potrzebuje wielu bodźców. Nie czuję się wtedy samotny. Kocham naturę, ale jej przytłaczające piękno sprawia, że dotyka mnie uczucie samotności. Natura pozwala mi zatęsknić za społeczeństwem. Możemy się nie zgadzać, ale człowiek jest jednak stadnym stworzeniem.

2 wodi strowski wywiad 

Fot. Piotr Pytel