Skąd potrzeba zaangażowania się w działalność społeczną?
Nina: Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat, byłam pierwszy raz z mamą i siostrą na Paradzie Równości. Wtedy średnio rozumiałam, o co w niej chodzi, ale bawiłam się świetnie. Zawsze chciałam angażować się społecznie. Dużo udzielałam się przy czarnych protestach i Baśka napisała do mnie „Nina, zróbmy coś z tym”. Wcześniej nie znałyśmy się za bardzo.
Basia: Zobaczyłyśmy, że nikt nie interesuje się tym tematem. Nie ma organizacji, przedstawicielek, które wypowiadałaby się publicznie w imieniu młodych osób. Chciałyśmy zrobić coś, żeby wprowadzić w tę dyskusję przedstawicieli młodego pokolenia. Żeby społeczeństwo zobaczyło, że młodzi ludzie też się tym interesują, bo nas też to dotyczy.
Nina: Kiedy wcześniej był mniejszy protest pod domem Jarosława Kaczyńskiego, uznałam, że zabiorę głos, chociaż nie byłam przygotowana. Później podchodzili do mnie ludzie i mówili: „To niesamowite, że młodzi ludzie tak myślą”.
Weronika: A my wiemy, że młodzi ludzie myślą tak samo jak my, tylko boją się odzywać. To są kontrowersyjne tematy. Polityka nie jest cool, a przynajmniej nie jest za taką uznawana. Jeśli ktoś zabiera głos w tej sprawie, to ma wrażenie, że nie będzie uznawany za fajną osobę.
Basia: My chodzimy do takich szkół, gdzie są osoby, które angażują się w działalność społeczną, mają świadomość, że to ich dotyczy. Ale większość się tym nie interesuje albo nie są po prostu doinformowani. W mediach nie ma przestrzeni, w której informacje są przekazywane językiem przystępnym dla nas. Dlatego chciałyśmy stworzyć Dziewuszki, żeby informować o tym językiem przystępnym.
Nina: Ja myślę, że ludzie się trochę boją, że ktoś powie: „jesteś młody, to nic nie wiesz, jesteś dzieckiem, to co ty wiesz o świecie”.
Weronika: Patrzą bardzo protekcjonalnie, nie dają nam możliwości, żeby się wypowiedzieć, bo z góry zakładają, że nic nie wiemy.
Nina Gajewska, fot. Tomasz Zakolski
Macie poczucie, że ktoś chce decydować albo mówić za was?
Basia: Na przykład minister Radziwiłł, który mówi, że „łykamy tabletki jak cukierki”. To jest właśnie to traktowanie nas jak dzieci, które nie mają żadnej wiedzy o świecie.
Miałyście wcześniej doświadczenie z aktywnością społeczną np. w szkołach?
Weronika: Kiedy mieszkałam w Radomiu nie udzielałam się na polu feministycznym, ale zawsze siedziała we mnie ogromna chęć zrobienia czegoś i bardzo chciałam mieć wpływ na to, co się dzieje wokół mnie. Wiedzieć, że dokładam od siebie jakiś kawałeczek dla społeczeństwa. Ale nie widziałam szansy, żeby coś zmienić, tym bardziej w małym mieście, gdzie ludzie są bardziej zamknięci. Wyróżnianie się jest odbierane negatywnie: jeśli ktoś się wyróżnia, głośno mówi, skupia na sobie uwagę. Kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, zobaczyłam, jak wiele drzwi jest dla mnie otwartych i mam realną szansę, żeby coś zrobić. To było przepiękne. Poszłam na czarny protest, później na kilka innych demonstracji i nie widziałam tam ludzi w moim wieku. Najpierw chciałam zaangażować się w jakiś wolontariat u Dziewuch, choćby zebrać jakąś grupę na protesty, żeby później to mogło pójść dalej. Ale okazało się, że już na początku pomysł ma ogromny potencjał. Najpierw napisałam do Basi.
Basia: Już wcześniej chciałam porozmawiać z Weroniką, bo to jest osoba, o której wiedziałam, że bardzo chciałaby działać. Kiedy zaproponowała inicjatywę, pomyślałam: „wow, super”. Tak wyszło, że w tym samym czasie pomyślałyśmy o tym samym. Werka poszła na spotkanie z Dziewuchami pierwszy raz. A jeśli chodzi o doświadczenia z aktywizmem, to moja szkoła wspiera takie działania. W czarnym proteście nauczyciele prawnie nie mogą brać udziału, ale skrzyknęłam młodzież. Frekwencja na lekcji była bardzo niska, udało się przez Facebooka, napisali o nas w „Wyborczej”. Moja szkoła jest fajna, bo wspiera takie inicjatywy, czasami głośno, czasami po cichu. Ale jeszcze nie trafiłam na dywanik do dyrektorki. Zawsze chciałam działać społecznie, wiążę z tym swoją przyszłość. Chciałabym studiować dziennikarstwo albo prawo międzynarodowe i działać w obronie praw człowieka. To też jest bliski nam temat.
A wasze pierwsze spotkanie z Dziewuchami?
Weronika: Bardzo chciałam się z nimi skontaktować, ale nie przypuszczałam, że to tak łatwo wyjdzie. Teraz mieszkam w bursie i tam, kiedy gdzieś wychodzimy, musimy wpisać dokąd idziemy. Często wpisywałam, że idę na protest albo na manifestację. Mam tam nauczyciela, który przyjaźni się z jedną z Dziewuch, jest też aktywistą. Zainteresował się tym, że ciągle biegam na protesty. Dał mi kontakt do dziewczyny, która była kiedyś w Dziewuchach, a ona skierowała mnie na ich galę urodzinową 1 kwietnia. Wtedy porozmawiałam z Baśką Baran. Bardzo ciepło mnie przyjęły, mówiły, że szukały kogoś takiego, bo chciały zacząć działać w naszych kręgach. Powiedziały, że w młodych ludziach jest duża siła. Zaczęłyśmy działać szybko, bo trzy tygodnie później powstała nasza strona. Basia do teraz bardzo nam pomaga i bardzo nas wspiera. Dziewczyny dają nam rady, które uzyskały z doświadczenia.
Nina: One są naszą mamą.
A miałyście wcześniej wrażenie, że w tym dyskursie feministycznym nie ma miejsca dla młodych dziewczyn, że wasze problemy nie są do końca w nim reprezentowane?
Nina: Na Instagramie jest tego bardzo dużo. Dziewczyny, które są feministkami, publikują tam, ale nie wychodzą poza sferę internetu. Przekazują to poprzez zdjęcia, a my chcemy spotykać się z ludźmi, mówić, co to jest feminizm, o edukacji seksualnej. Tego jest dużo na Instagramie, ale już na facebooku czy w innych mediach społecznościowych tego nie widzę.
Basia: Sprawy kobiety młodej i starszej są bardzo podobne. Wydaje mi się, że feministkom młodszym jest dużo ciężej, bo są traktowane jako niepoważne. Jeśli chodzi o siłę przebicia.
Weronika: Jest taka tendencja, że dorośli bardzo protekcjonalnie traktują młodych ludzi. Bardzo z góry. Na nas nie patrzy się jak na młodych dorosłych, a przecież my niedługo wkraczamy w dorosły świat, mamy coś do powiedzenia i powinnyśmy mieć głos. Mamy problemy, które potrzebują reprezentacji, a jej nie otrzymujemy. Jesteśmy tłumione przez dorosłych.
No właśnie, wspomniałyście o edukacji seksualnej. Jak wygląda to z waszej perspektywy w polskich szkołach, jakie macie doświadczenia?
Nina: W podstawówce miałam wychowanie do życia w rodzinie z zakonnicą. Pokazała nam książkę „Jak ma żyć rodzina zgodnie z Jezusem”. Moja mama to zobaczyła i mnie wypisała. Nikt z mojej klasy nie chodził na zajęcia, jak zobaczyliśmy tę książkę. W gimnazjum miałam mieć zajęcia z panią od biologii, ale też nikt nie chciał w nich uczestniczyć. W liceum, na seminariach ze świata współczesnego, jak na razie czytaliśmy książkę o AIDS, o tym, jak to wygląda w Afryce. W książce było dużo o prezerwatywach. I wtedy miałam moje jedyne zajęcia z edukacji seksualnej. Ale to nie była stricte edukacja seksualna.
Basia: W podstawówce był jakiś WDŻ, nawet byłam na kilku lekcjach, ale stwierdziłam, że mi się to nie przyda, ponieważ to było o przyjaźniach, relacjach koleżeńskich, w podręcznikach były opisywane oczywiste sprawy i mama mnie wypisała. W gimnazjum też przystąpiłam na pierwszą lekcję, ale jak pani powiedziała o czym będziemy rozmawiali, to stwierdziłam, że nie ma sensu. Zero tematów związanych z seksem, antykoncepcją. W liceum są takie zajęcia, ale nikt z mojej klasy się nie zapisał, więc się nie odbywają. Nie zapisał się, bo w szkołach publicznych tematy seksualne to tematy tabu. A szkoda.
Weronika: Przykładem, jakim tabu zasłonięte jest podejście do seksu, jest to, że nie nazywa się tych lekcji edukacją seksualną. Zawsze to było wychowanie do życia w rodzinie. A seks to jest ludzka sprawa. To wszystkich czeka. Albo w bezpieczny sposób, albo w mniej. Nikt nas do tego nie przygotował. Ja mam kontrast, bo przyjechałam z małego miasta, gdzie w podstawówce nie mieliśmy nawet namiastki WDŻ. To nawet nie było wpisane w planie. W gimnazjum miałam WDŻ z panią, która miała 75 lat. Dowiedziałam się, czym jest okres w 6 klasie od mojej koleżanki. W gimnazjum to były zajęcia obowiązkowe dla wszystkich i przez te trzy lata ani razu nie usłyszałam słowa seks. Tak naprawdę stosunek płciowy jest w Polsce dozwolony od 15. roku życia, a my do 16. roku życia nie usłyszeliśmy nawet tego słowa w szkole. Nie wiem, na czym miałaby opierać się nasza wiedza, chyba na wiadomościach z internetu.
To jeśli szkoła tego nie zapewnia, to gdzie szukacie informacji?
Basia: Niestety, w internecie. Młodzież szuka tam i trafia na filmy pornograficzne. Później młodzi ludzie siedzą u seksuologów – ich życie seksualne nie jest dla nich satysfakcjonujące, bo widzieli nieprawdziwe obrazy.
Nina: Ja uważam, że młodzież nie zapisuje się na takie zajęcia jak WDŻ, bo się wstydzi. Jeśli lekcje prowadzi starsza pani, to pojawia się wstyd. Ale jeśli byłaby to młodsza osoba, to ten wstyd by się nie pojawiał, bo to inny rodzaj kontaktu.
Weronika: Ten wstyd przed seksem jest w nas bardzo zakorzeniony, a nie powinien być. To jest naturalna potrzeba człowieka. A władza, która decyduje o programie zajęć, uważa, że my tego seksu nie uprawiamy.
Nina: Z jednej strony uważa, że tego nie robimy, a z drugiej mówi, że „łykamy tabletki jak cukierki”.
Basia: Oczywiście, możemy dowiedzieć się od rodziców, ale nie każdy ma rodzinę, w której mówi się o tym otwarcie.
Basia Wołk, fot. Anna Straszyńska
A co waszym zdaniem tak zdemonizowało temat seksualności młodych ludzi?
Nina: Mnie się wydaje, że to jest kwestia polskiej kultury.
Weronika: Taka na przykłada religijność. Seks jest dozwolony dopiero po slubie, a małżeństwo to nie jest wczesna siedemnastka. Uznają, że nie musimy wiedzieć o takich rzeczach, podczas gdy średnia wieku, w którym dochodzi do utraty dziewictwa to jest chyba 16 lat.
To skoro mamy okazję, zaproponujmy idealny model edukacji seksualnej, z waszego punktu widzenia.
Nina: Takie zajęcia powinna prowadzić młoda, otwarta osoba. Wszystko powinno odbywać się od podstaw, bo tak naprawdę, my nic nie wiemy. Jeśli chodzi o okres, to jego obraz na bazie wiadomości z sieci i reklam, jest taki, że jak kobieta je lody, to dlatego, że ma okres. Te obrazy są fałszywe. Oprócz tego same sprawy seksu i zabezpieczenia: w internecie jest tyle informacji i nie możemy zweryfikować, które są prawdziwe. Kiedy moja koleżanka powiedziała mi, jaką ma antykoncepcję, to zapytałam: czy coś takiego w ogóle istnieje?
Basia: Zajęcia powinny więc traktować ogólnie o seksualności, że jest ona procesem, zmienia się, my się rozwijamy, że są sprawy hormonalne, które mają na nas wpływ.
Weronika: Ważne jest, żeby zacząć odpowiednio wcześnie dawkować tę wiedzę. Zaznajamiać powoli, oswajać ludzi z tym tematem.
Basia: Zwłaszcza, że jest duży skok. Dzisiaj przychodzą do gimnazjum dzieciaki, które uważają, że już są dorosłe i szybko zaczynają współżyć. Dostarczanie wiedzy jest więc potrzebne już na tym etapie.
A podejście do ciała?
Weronika: Brakuje podejścia do ciała, w którym nie byłoby ono traktowane jako coś wstydliwego. Nie jak fantom, ale coś ludzkiego, bliskiego. Bo ciało jest naszym domem, w którym żyjemy. Ono jest traktowane jako przedmiot medyczny albo coś, czego musimy się wstydzić.
Basia: Byłby mniejszy problem z chorobami, takimi jak anoreksja, bulimia, gdybyśmy mówili o ciele, jako o czymś pozytywnym, o akceptacji samego siebie.
A zapytam was, jako nastolatki, jak na podejście do ciała wpływają media społecznościowe?
Nina: Można to pokazać na prostym przykładzie. Ilu followersów ma Kim Kardashian, a ile feministki? Zdjęcia celebrytek są fotoszopowane, te kobiety pokazują jak codziennie ćwiczą, obsesyjnie dbają o ciało, a miliard ludzi to ogląda. Widzisz idealną osobę i sam chcesz tak wyglądać. Mało kto wygląda tak, jak one to pokazują.
Weronika: A manekiny w sklepach? Nie ma takich osób.
Basia: Nasze pokolenie od dziecka jest bombardowane idealnym wizerunkiem. W pokoleniu naszych rodziców, to są lata 80., 90., to inaczej wyglądało. A my od dziecka widzimy takie obrazy i czujemy presję, że tak właśnie powinnyśmy wyglądać.
Macie wrażenie opresji wśród rówieśników?
Basia: Jest nawet linczowanie.
Weronika: To jest utożsamianie samodyscypliny i sukcesu z tym, jak się wygląda. A na to kompletnie nie możemy mieć wpływu. Mam koleżankę, która się odchudza, ale ma schorzenie, które nie pozwala jej schudnąć i jest większa. Jest świetną osobą, ale w szkole doświadcza ogromnej przemocy.
Nina: W gimnazjum i podstawówce sama byłam wyśmiewana za to, że jestem gruba. Jadłam w toalecie, żeby nikt nie widział. Kiedy chodziliśmy na basen, płakałam.
Basia: Ty, naprawdę? Jesteś śliczną kobietą!
Nina: Mi to zawsze niszczyło psychikę. W podstawówce, kiedy chłopcy krzyczą takie rzeczy, to co masz o sobie myśleć?
Weronika: Dla mnie gorsze było to, że to nie byli chłopcy, tylko dziewczyny. Ja wpadłam w straszne problemy z jedzeniem w gimnazjum. Teraz jest w porządku.
Basia: Gdzie to siostrzeństwo? Brakuje mi tego wspierania, bo w grupie siła. Jeśli razem, od początku nie zaczniemy zmian w relacjach między kobietami, nie dojdziemy do celu, którym jest równouprawnienie. Najpierw musimy pokazać facetom, że mamy ten sam cel, poglądy, ale to jest skrajne. Kobiety ze sobą nie współpracują, ale najbardziej się wyśmiewają.
A jak wasze znajome reagują na Dziewuszki Dziewuszkom?
Nina: Mi się wydaje, że bardzo pozytywnie. Raczej nas motywują.
Basia: Chcą się przyłączyć do naszej działalności, a my oczywiście jesteśmy otwarte.
Nina: Wydaje mi, że cieszą się, że ktoś to w końcu zrobił. Mówią, że są dumne.
Czyli idea feminizmu wśród młodych kobiet istnieje?
Wszystkie dziewczyny: Istnieje!
Nina: Myślę, że wszystkie dziewczyny mają dość obrazu idealnej kobiety i myślą: super dziewczyny, że to pokazujecie, nie będę musiała chudnąć! Trochę tego potrzebują, już mają dosyć.
A samo słowo feminizm? Bo wy próbujecie je trochę przepisywać.
Weronika: Próbujemy redefiniować. W społeczeństwie istnieje utarta definicja feminizmu, czyli kobieta z ogoloną głową, nieogolonymi nogami, bez stanika, nienawidząca mężczyzn. A to mnie boli najbardziej. Oni myślą, że nienawidzimy mężczyzn, a feminiści zdradzili płeć męską i też nienawidzą innych mężczyzn. Przecież poprawa sytuacji kobiet wpłynie na poprawę sytuacji mężczyzn. Mężczyzna nie będzie musiał być władczy, kobieta nie będzie musiała być uległa. Jeśli mężczyzna będzie mógł przyznać się do słabości, kobieta będzie mogła przyznać się do siły i wyciągnąć do niego pomocną dłoń. To jest bardzo powiązane.
Basia: Feminizm dąży do równouprawnienia obu płci.
Nina: Mnie na przykład denerwuje, że kobiety muszą nosić stanik. Nie rozumiem pytań: dlaczego nie masz stanika na sobie? To jest moja sprawa.
A czym według was jest feminizm, skoro rozmawiamy o redefinicji.
Basia: Dla mnie feminizm to jest dążenie do tego, żeby dostrzegać człowieka nie ze względu na płeć, ale jako czystą postać. Nieważne, czy jest kobietą czy mężczyzną. Żeby każdy miał te same możliwości, w ten sam sposób został wychowywany, dostawał równe szanse, taki sam bagaż od początku.
Nina: Słownikowo feminizm to ruch społeczno-polityczny mający na celu równouprawnienie kobiet w każdej możliwej aktywności ludzkiej. I to jest aktualne. Wczoraj byłyśmy na konferencji i mówiłam o tym, czym jest feminizm. Przygotowując się, wpisałam w google „kim jest feminista”, co wyszukiwarka od razu zmieniła na „kim jest feministka”. Nawet google twierdzi, że mężczyzna nie może być feministą, o co chodzi?
Weronika: Chyba czas na nowe podejście do feminizmu. Ja bym mówiła raczej o femimenizmie. Nie chcemy przewagi kobiet nad mężczyznami, chcemy równości z mężczyznami. To nie jest tak, że tylko kobiety są super. Myślę, że feminizm nie nazywa się humanizm, tylko dlatego, że humanizm był już zajęty. Tu chodzi o człowieczeństwo. Takie rzeczy jak pasja, miłość, aktywność, wiedza – one nie mają płci. To jest osoba w nas, a nie płeć.
Nina: Każdy inny, wszyscy równi.
Zdjęcie z konferencji Digital Youth, fot. Maciej Kruger.com
A uważacie, że wasze pokolenie jest tolerancyjne?
Basia: Uważam, że nietolerancja w XXI wieku to jest po prostu ignorancja. Jeśli ktoś mówi np. że homoseksualizm jest nienaturalny, to jest to ignorancja. Można czytać książki, jest internet – wszystko jest przesycone informacjami, że to nie jest nienaturalne.
Nina: Ja nienawidzę wyśmiewania mężczyzn, którzy się malują, bo zaczęli to mężczyźni w greckim teatrze. Społeczeństwo przyzwyczaiło się przypisywać makijaż kobietom, ale pierwsi byli mężczyźni. To powrót do korzeni. A co do równości? To zależy od środowiska. Rozmowy w internecie to jest jak rozbijanie się o ścianę. Ludzie nie chcą słuchać.
Ale Dziewuszki Dziewuszkom chcą zmieniać myślenie – jak chcecie to zrobić? Jakie macie plany?
Basia: Na pewno naszym narzędziem będą social media. Wszyscy są teraz w telefonach, więc tam musimy trafiać. Chcemy trafiać do szkół, działać w temacie edukacji seksualnej. Ale głównie social media. To proste narzędzie do użycia, chociaż szkoda, że tylko na tym skupiają uwagę ludzie w naszym wieku.
Weronika: Tworzymy blok na demonstracje. Na razie jesteśmy jeszcze za malutką społecznością na to, ale bierzemy udział np. w Paradzie Równości z Dziewuchami.
Nina: Myślimy o kanale wideo. Chcemy pytać ludzi o to, co wiedzą, i tłumaczyć im, jaka jest prawda, jeśli mają fałszywy obraz o feminizmie. Chcemy mówić o tym, czym jest feminizm, a później to rozszerzać.
Weronika: Bardzo dużo osób do nas pisze z propozycjami współdziałania.
Basia: Mamy skrzynkę na Facebooku, mamy maila, jesteśmy otwarte na to, żeby pisały do nas dziewczyny, które potrzebują rady czy wsparcia.