Didaskalia – przymierająca scena agresywnych rolek jest zdominowana przez chłopaków, a dziewczyny, które jeżdżą, są w mniejszości i mocno kopiują męski styl. Na deskach pojawia się coraz więcej dziewczynek i kobiet, ale dalej nie biorą udziału w zawodach, przynajmniej nie w Polsce. Dziewczyny na longboardach i małych deskach fiszkach. Rolki? Proszę bardzo, uzdolnione, pełne gracji slalomistki. Agresywna jazda na skateparkach? Raczej tego nie zobaczycie. Chciałybyście? Magiczne słowa klucze do świata endorfin i adrenaliny to Moxi Skates, Chicks in Bowls i roller derby.

Kiedy na skateparku zdominowanym przez nastoletnich chłopców pojawiają się dziewczyny w krótkich kolorowych szortach i zakolanówkach, nastaje cisza. Nie dlatego, że są ładne. Co one tam w ogóle robią? Utarło się, że dziewczyny przychodzą co najwyżej popatrzeć na swoich utalentowanych kumpli. Są twardzielki, które jeżdżą na bmx-ach, deskorolkach czy rolkach, nie wyglądają jednak w ogóle jak dziewczyny na wrotkach, które oprócz wielkich ochraniaczy na kolona i kasków noszą też sukienki. Zdziwienie mija, a szacunek rośnie, kiedy zaczynają jeździć.

 

Nie ma znaczenia jak wyglądamy, liczy się to, że w jeździe nie odpuszczamy i dajemy z siebie 100%  mówią.

Chociaż wrotki mają swoją punkowo-cukierkową stylistykę, nie dlatego wyróżniają się wśród sportów ekstremalnych. Tak naprawdę wrotki jako relikt przeszłości były niszą, której nikt nie zajmował. Dawniej służyły po prostu do jazdy rekreacyjnej, ewentualnie jammingu, czyli tańczenia, no ewentualnie do jazdy figurowej, jak łyżwy. Później wyparły je rolki, w których ułożenie liniowe kółek sprawia, że jeździ się szybciej, wstrząsów jest mniej, są wygodniejsze. To właśnie na nich można wykonywać tricki na skateparkach czy ulicy. Po co wracać do wrotek? Bo są niepowtarzalne. Bo nikt ich nie ruszał przez dekady. Bo we wrotkach nie chodzi tylko o technikę, chodzi o styl. Współczesna jazda na wrotkach w niczym nie przypomina łagodnej przejażdżki ku zachodzącemu słońcu gdzieś na kalifornijskim deptaku. Przynajmniej nie w wykonaniu Estro Jen.

 1 roller skater wrotki Michelle Steilen

Instagram @estrojen

ŁOBUZIARA

Estro Jen, a właściwie Michelle Steilen, ma długie kręcone włosy, mocne uda i uśmiech na twarzy. Jest nieustannie krytykowana za propagowanie jazdy bez kasku i ochraniaczy. I faktycznie, jak spojrzeć, co wyprawia ta dziewczyna, to widać, że z jej oceną zagrożenia jest coś mocno nie tak. Ale to nie z tego powodu jest sławna. Mimo że jeździ bez kasku, ma głowę na karku! Nie dość, że założyła światowej sławy firmę produkującą wrotki, stworzyła wokół niej gang dziewczyn, które nie tylko jeżdżą, ale jeszcze aktywizują nowe dziewczyny. Moxi Team znany jest w środowisku na każdym kontynencie, a pastelowe, zamszowe buty Moxi, nawiązujące do klasycznych figurówek, to obiekt westchnień niejednej skejterki, właściwie obiekt kultu i klasyka gatunku. Jest jednak coś jeszcze. Estro Jen nie boi się niczego. Nie boi się ścian rampy wysokich na kilka metrów, nie boi się skakać z betonowych donic na deptaku i obić kości ogonowej, nie boi się też z wrotkami na nogach robić salt w Barcelonie, gdzie odbywał się związany z wrotkami event, więc spakowała cały swój babski gang i wyruszyła w poszukiwaniu przygody. Klipy, na których przewraca się i podejmuje kolejne próby biją rekordy wyświetleń, a jej konto na Instagramie w całości poświęcone wrotkom ma ponad 56 tysięcy obserwujących. Jeśli ktokolwiek miałby mieć wątpliwości, że dziewczyny potrafią, powinien zobaczyć właśnie ją. A potem grzecznie pozbierać szczękę z podłogi.

Wrotki to obite tyłki, zdarte łokcie, czasem wybite zęby. Ale to wielka adrenalina i masa endorfin. 

LASKI W MISCE

Bowl, czyli miska. Nie, tym razem nie chodzi o pieczenie ciasteczek. Bowl to coś w rodzaju pustego basenu, wewnątrz którego jeździ się na deskach, wrotkach lub rolkach. Ściany są wysokie lub niskie, ale żadne nie są nie do pokonania dla Lady Trample. Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie w 2012 w Auckland, kiedy Samara Pepperell, bo tak naprawdę ma na imię Lady T., zaczęła budzić zainteresowanie, kiedy mówiła o śmiganiu w misce, mimo że jeżdżenie na wrotkach w bowlu znane jest od lat 70. To wtedy, jak mówi, postanowiła przekształcić grupę na Facebooku w firmę sprzedającą ubrania pod banderą Chicks in bowls. Zaraz potem odezwały się do niej dziewczyny z Argentyny, które podchwyciły pomysł i chciały utworzyć tam swoją dywizję pod tą samą nazwą. Ku wielkiemu zdziwieniu założycielki, chętnych było więcej i więcej. I tym sposobem Chicks in bowls stało się niespodziewanie marką, która znana jest na całym świecie. Laski w miskach mają już ponad 100 oddziałów, w tym w Polsce i, jak podaje polski fanpejdż, ich celem jest zachęcanie i ośmielanie lasek, żeby nie bały się próbować swoich sił na skejtparkach, współtworzenie społeczności i wspieranie jej swoimi radami oraz pomoc w… zdominowaniu świata. Jeśli chodzi o wsparcie w stawianiu pierwszych kroków, czasami jest bardzo potrzebne. Początki bywają onieśmielające, zwłaszcza w takim kraju jak Polska, gdzie dziewczyn na wrotkach choć coraz więcej, to i tak nadal jest mało. Budzą zainteresowanie i chociaż często jest one życzliwe, ciężko stawiać pierwsze, chwiejne kroki na boxach i rampach pod obstrzałem wścibskich spojrzeń.

Pytana o cele i skejterskie marzenia Lady Trample mówi jednym tchem: „żeby było tyle samo jeżdżących na wrotkach co na deskach. I żeby na skejtparkach było równie dużo dziewczyn co facetów”.

 3 roller skater wrotki Lady Trample

Instagram @ladytrample

POLSKIE PODWÓRKO

Chick in bowls choć istnieje w Polsce, tak naprawdę jest zbieraniną pasjonatek wrotek z różnych kręgów. Są tam dziewczyny, które jeżdżą tylko na parkach, ale są też te, które na co dzień trenują drużynowo do roller derby. Roller derby, czyli wrotkarstwo torowe, dawniej krwawa jatka, dziś raczej prędkość i zabawa. Nie obędzie się jednak bez kasku i ochraniaczy na kolana oraz zęby! W każdym meczu, który fachowo nazywa się jamem, biorą udział dwie drużyny po pięć zawodniczek. Każda drużyna typuje jedną jammerkę, która zdobywa dla niej punkt poprzez wyprzedzanie reszty znajdującej się na torze, podczas kiedy owa reszta robi absolutnie wszystko co możliwe, żeby jej na to nie pozwolić. Mecz powinien trwać godzinę i być podzielony na 2-minutowe wyścigi. Ten sport wymaga nie lada kondycji, siły i odwagi. Trzeba liczyć się z gigantycznymi siniakami, obitymi kolanami i pośladkami, a czasem i skręceniami. Dziewczyn nie powstrzymuje to jednak przed organizowaniem drużyn, załatwianiem sal treningowych i szkoleniem wśród siebie trenerek. Polska może na razie pochwalić się drużynami w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie i we Wrocławiu. Właściwie nie wiadomo co jest trudniejsze: zdobycie podstawowych umiejętności, czyli zaliczenie testu minimal skills, czy znalezienie miejsca do ćwiczeń.

– Nigdzie nas nie chcieli. Potrafili nas wyrzucić, nawet kiedy miałyśmy opłaconą salę. Nie wiadomo, czy chodziło o to, że bali się, że porysujemy parkiet, o hałas czy o nasze tatuaże i kolorowe włosy. Miałyśmy gigantyczny problem ze znalezieniem sali na stałe – relacjonuje Beki Rotten, założycielka szczecińskiego Sailor Roller Derby Girls. – No a teraz mamy jeszcze jeden problem. W Polsce jest ciągle za mało drużyn, żeby rozgrywać porządne mecze. Liczymy, że pojawi się więcej dziewczyn!

Wrotki są damskie, dziewczyńskie, ale mocne.

Być może jej życzenia spełnią się niebawem, bo szał na wrotki dopiero się zaczyna. W Katowicach powstała Wrotkowania, gdzie można udać się na roller disco. Grupy zrzeszające pasjonatki butów na kółkach wyrastają na Facebooku jak grzyby po deszczu. Można podzielić się poradą, umówić na wspólną jazdę albo wymienić sprzętem. Chłopaki nie przyglądają się obojętnie. Warszawa ma Piotrka Combrzyńskiego, instruktora, który uczy podstaw jazdy. Filip Machoń towarzyszy swojej dziewczynie Ani Czaji we wrotkowych eskapadach po całej Polsce, gdzie spotykają nowe dziewczyny i uczą je tricków lub po prostu śmigają po skejtparkach. A mąż Beki Rotten po roku namawiania połknął wreszcie bakcyla i szkoli się, by zostać sędzią w zawodach roller derby.

Dlaczego wkrótce o tym retro sporcie będzie jeszcze głośniej? Bo wrotki są damskie, dziewczyńskie, ale mocne. Wrotki to obite tyłki, zdarte łokcie, czasem wybite zęby. Ale to wielka adrenalina i masa endorfin. To kobiece składy w rożnych miastach. To możliwość podróżowania z wrotkami i zgadywanie się z dziewczynami z innych miejsc na świecie. Wrotki to coś więcej niż sport. To społeczność, w której można być szybką, brutalną, pełną gracji i dziewczęcą. To kolorowe kaski i podarte rajtuzy. To w końcu akceptacja swojego ciała.  Mamy duże uda i tyłki, ale to nic nie szkodzi, bo to dzięki nim możemy robić więcej sztuczek i skakać wyżej – mówią skate sisters. To przekraczanie swoich ograniczeń. Wykreślanie wymówek i uwierzenie w siebie.

– Na świecie jest głuchoniema dziewczyna, która jest w drużynie roller derby. W szwedzkiej drużynie gra karlica. Swoje pierwsze ochraniacze kupiłam w lumpeksie za jakieś grosze. Myślałam, że sport nie jest dla mnie, bo wcześniej głównie chodziłam na siłownię, to znaczy przedłużyć karnet, bo ćwiczyć mi się nie chciało. Dziś wiem, że mogę być matką, pracować na trzech etatach, mieć dziurę w budżecie i robić swoje – opowiada Beki Rotten. Wrotki to wolność i bycie dużą dziewczyną, ale jednocześnie znów pięciolatką. Ciężko się nie zakochać.

1 roller skater wrotki Chicks in Bowls

Instagram @chicksinbowls

3 roller skater wrotki Michelle Steilen

Instagram @estrojen

2 roller skater wrotki Chicks in Bowls

Instagram @chicksinbowls