Jest rok 1930, Marlena Dietrich ubrana w czarny męski smoking schodząc ze sceny całuje w usta siedzącą przy stoliku kobietę. Film „Maroko” Josefa von Sternberga wywołuje skandal, podsycając krążące od dawna plotki o biseksualizmie aktorki. Szok miesza się tu jednak z potężną fascynacją – silna, wyzwolona femme fatale może pozwolić sobie na wszystko i nie grozi jej upadek z piedestału, ba!  kontrowersyjny film okazuje się ostatecznie trampoliną do jej zawrotnej kariery.

Minie jednak sporo czasu, zanim publiczność będzie gotowa przyglądać się z bliska  homoseksualnym relacjom, a twórcy filmowi będą w stanie pożegnać się z rolą strażników moralności. Za sprawą konserwatywnego Kodeksu Haysa wszelkie tego typu sceny zyskały w amerykańskim kinie miano seksualnej perwersji i przez ponad dwie dekady omijano wątki gejowskie w scenariuszach, by jeszcze długo po zniesieniu przepisów przedstawiać je bardzo płasko, zupełnie odzierając je z normalności. Aż do lat 50. popularna była postać „homo-potwora”, którego demoniczny wizerunek służył przede wszystkim podkreśleniu złowieszczych cech i zepsucia czarnego bohatera, podtrzymując przy tym ówczesny mocno niepochlebny stereotyp.

Nieliczni filmowi geje obrazowani byli zwykle jako pochodzący z kryminalnego półświatka zwyrodnialcy, zboczeńcy lub po prostu osoby zagubione, głęboko nieszczęśliwe i ogarnięte psychozą (jak u Hitchcocka), często podejmujące desperackie próby samobójcze. Murowaną klęską kończyła się też każda „zbytnia zażyłość” kobiet (Shirley MacLaine i Audrey Hepburn w „Niewiniątkach”) – jedynym ratunkiem dla wszelkiego rodzaju filmowych chłopczyc było przyodzianie sukienki i wpadnięcie w ramiona silnego mężczyzny, dzięki któremu w końcu odnajdywały swą prawdziwą tożsamość. Filmy takie jak brytyjski „Victim” (1961) z Dirkiem Bogardem opowiadający o geju będącym ofiarą dyskryminacji – podejmujące bezowocną próbę walki z systemem, w którym homoseksualiści karani są więzieniem – były niezwykłą rzadkością.

1 homoseksualizm na ekranie 

„Maroko”

Gay power a purytańskie Hollywood

W końcu nadeszło jednak przełomowe Lato Miłości, geje i lesbijki wyszli z cienia, a po kilkudniowych zamieszkach pod nowojorskim klubem Stonewall Inn w 1969 roku po raz pierwszy na ulicy rozbrzmiało hasło „Gay power!”, draq queens w połyskujących sukniach stawiały czynny opór policji, ruch Gay Liberation przybierał na sile. Rewolucja seksualna wylansowała modę na liberalizm w stosunkach międzyludzkich, a jednym z jej owoców było także powolne odmitologizowywanie negatywnego bohatera-geja. Kino odkryło zróżnicowanie społeczeństwa i małymi krokami zaczęło otwierać się na wszelkiego rodzaju odmienność.

Pierwszym filmem, w którym wątek homoseksualny odarty został ze wszelkich negatywnych konotacji był „Kabaret” (1972) Boba Fosse. Artystyczna bohema Berlina lat 30., dekadenckie nastroje i obyczajowa swoboda stanowiły doskonałe tło do zobrazowania biseksualnego romansu trójki bohaterów. Z wyjątkowym na tamte czasy wyczuciem potraktowano także temat biseksualizmu głównego bohatera (głośna rola Ala Pacino) w „Pieskim popołudniu” (1975) Sidneya Lumeta, w którym kochankowie napadają na bank, by zdobyć pieniądze na operację zmiany płci jednego z nich.

Do przełomu wciąż jednak było daleko. Konserwatywne Hollywood nadal stało na straży tradycyjnych wartości (czyt. obawiało się finansowej porażki) i kiedy tylko mogło, temat po prostu omijało. W filmie „Midnight Express” (1978) wątek gejowski obecny w scenariuszu Oliviera Stone'a został ostatecznie usunięty, w „Kolorze purpury” (1985) Stevena Spielberga, powstałym na podstawie powieści zdeklarowanej lesbijki Alice Walker, erotyczny związek żony i kochanki tego samego mężczyzny został bardzo ugrzeczniony, a w „Smażonych zielonych pomidorach” (1991) podobna relacja zamieniona została w przyjaźń.

2 homoseksualizm na ekranie 

„Kabaret”

„Co z waszym współczuciem?”, czyli homoseksualizm w dobie AIDS

W latach 90. królowała poprawność polityczna, intensywnie rozwijał się nurt new queer cinema, a tematyka LGBT – wraz ze swoją najmroczniejszą stroną i najbardziej kontrowersyjnymi aspektami – zagościła w kinie na stałe, kończąc tym samym erę zaciekłych protestów i ostrych restrykcji. Otwarcie zaczęto mówić o męskiej prostytucji („Moje własne Idaho”) czy społeczności transseksualnej („Paryż płonie”).

Fabryka Snów potrzebowała jednak aż dziesięciu lat od czasu wykrycia AIDS, by w końcu zrealizować pierwszy wysokobudżetowy film stworzony wokół tego budzącego mnóstwo emocji tematu. Twórcy „Filadelfii” (1992) podeszli do niego z niemałymi obawami, doskonale zdając sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nich ciąży. Ostatecznie dzieło Jonathana Demme przerosło oczekiwania – okazało się przełomowym filmem podejmującym tematykę odmiennej orientacji, choroby i dyskryminacji, obnażającym przy tym bezduszność społeczeństwa wobec inności.

Oparta na faktycznych wydarzeniach fabuła umiejętnie balansowała pomiędzy kontrowersyjnym dramatem a klasycznie hollywoodzkim wyciskaczem łez. Po raz pierwszy filmowa postać geja stała się dla odbiorców kimś prawdziwie bliskim. Główny bohater Andrew (genialny, nagrodzony Oscarem Tom Hanks) – błyskotliwy, młody, utalentowany prawnik mógłby być naszym kolegą z pracy czy sąsiadem. Jest szczęśliwie zakochany w swoim partnerze Miguelu, a wirus HIV to tragiczna konsekwencja zdrady, jakiej dopuścił się w przeszłości. Kiedy po nieoczekiwanym zwolnieniu z pracy podejmuje trudną walkę z byłymi przełożonymi w sądzie, wszelkie przejawy nietolerancji: kolejne odmowy adwokatów, krzywdzące uwagi, niezrozumienie i strach jaki nagle wzbudza w znajomych czy nawet sugestia w bibliotece, aby skorzystał z osobnej czytelni, pogłębiają jego bunt przed wykluczeniem i potrzebę odzyskania godności. 

Postawę społeczeństwa tamtych czasów doskonale obrazuje pytanie jednego z członków zarządu kancelarii wygłoszone do kolegów: „Co z waszym współczuciem?”, które oczywiście równie dobrze można zadać każdemu odbiorcy filmu. Ostatecznie umierający Andrew przestaje przestaje być „gejem”, „nosicielem HIV”, stając się po prostu jednym z nas. Wygrywa – przede wszystkim moralnie. Jesteśmy o krok bliżej do zwalczenia krzywdzących uprzedzeń.

3 homoseksualizm na ekranie 

„Fucking Amal” 

Pierwszy pocałunek, pierwszy seks

Innym naturalne nasuwającym się tematem, który zainspirował filmowców, było dojrzewanie i odkrywanie swojej seksualności przez zagubionych młodych bohaterów. W ciekawym homoseksualnym kontekście pojawiły się dziewczyny. Jednym z najważniejszych, docenionych przez krytykę i publiczność filmem obnażającym emocjonalną prawdę dotyczącą dojrzewania i samotności był szwedzki obraz „Fucking Amal” (1998). Reżyser Lucas Moodysson opowiedział o małym miasteczku jak każde inne – pełnym chłopców w czapkach z daszkiem i dziewczyn z rozmazanym makijażem, ich szkolnych perypetiach, pierwszych doświadczeniach seksualnych i wyskokach alkoholowych kończących się nad toaletą. Na tym tle przyglądamy się kiełkującemu uczuciu dwóch nastolatek: odrzuconej przez nowe towarzystwo, introwertycznej Agnes i przebojowej, „popularnej” Elin. Ich pierwszy pocałunek jest wynikiem zakładu, Elin robi to dla zabawy – by powoli odkrywać zderzenie pustki otaczającej jej rzeczywistości z wrażliwością i autentycznością szkolnej koleżanki. Wszystko w tej historii jest bardzo prawdziwe: wstyd, lęk, fascynacja i próby uporania się z powszechnym niezrozumieniem. Powszechne etapy miłości, która wydaje się irracjonalna.

Innym świetnym studium emocjonalnych rozterek nastolatki powoli oswajającej się z wchodzeniem w dorosłość jest także nagrodzone Złotą Palmą w Cannes „Życie Adeli  - Rozdział 1 i 2” (2013). Film, będący połączeniem oryginalnego pomysłu reżysera Abdellatifa Kechiche z adaptacją powieści graficznej Julie Maroh „Le bleu est une couleur chaude”, ogromne kontrowersje wzbudzał już na etapie produkcji. Nie można mu jednak odmówić świeżości i odwagi w podejściu do tematu lesbijskiej miłości. Relacja Adeli ze zbuntowaną niebieskowłosą Emmą przedstawiana jest bardzo intymnie, a pierwsze fizyczne zbliżenie celebrowane jest na ekranie z niespotykaną dotąd dosłownością. Kilkuminutowa, szczegółowo dokumentowana scena seksu bohaterek zyskała już miano kultowej.

Temat powrócił w jednym z najgłośniejszych filmów zeszłego roku, „Moonlight” (2016) Barry'ego Jenkinsa. Obserwując schemat historii, łatwo zauważyć jej pozorną sztampowość: dorastanie w trudnym środowisku, próby oswajania się z własną innością, bunt, samotność, zakochanie. Jej wyjątkowość polega jednak nie tylko na tym, że tym razem bohater jest czarnoskóry, środowisko wyjątkowo homofobiczne, a na jego życiu wyraźne piętno odciskają kolejne traumatyczne wydarzenia. Dochodzi tu parę gestów, magicznych chwil i żywych emocji, by ten intymny portret chłopaka-homoseksualisty stał się ponadczasową opowieścią o potrzebie miłości.

4 homoseksualizm na ekranie 

„Filadelfia” 

Oswajanie tabu, czyli geje-czarnoskórzy, politycy i kowboje

Być może wciąż nie byłoby w Hollywood miejsca na filmy takie jak „Moonlight”, gdyby ścieżki nie wydeptali wcześniej twórcy „bezczelnie” konfrontujący się z najgłębiej zakorzenionymi społecznymi wyobrażeniami. Odważnym posunięciem było tu np. umieszczenie związku homoseksualnego w głównym wątku melodramatu. Za prawdziwie przełomowy obraz tego typu uznano „Tajemnicę Brokeback Mountain” (2005) Anga Lee, film dosadnie rozprawiający się z konwenansami i jednym z najwymowniejszych amerykańskich stereotypów – trudno przecież o symbol bardziej macho niż kowboj. Trudny związek Ennisa i Jake'a umieszczono w konserwatywnym małomiasteczkowym środowisku lat 60., co tym bardziej podkreśla ich poczucie wyobcowania i próby zaprzeczania własnej tożsamości – ostatecznie historia obnaża jednak absolutną bezsilność wobec uczucia.

Co ciekawe, temat wydawał się na tyle kontrowersyjny, że w trakcie produkcji wróżono filmowi klapę, a Jake'owi Gyllenhaalowi i Heathowi Ledgerowi odradzano przyjęcie głównych ról. Oskarżono go o „zgniliznę moralną” i zakazano dystrybucji w Chinach i w amerykańskim stanie Utah. Sukces był jednak nieunikniony – wytwórnie dostrzegły wówczas potencjał gejowskiego kina, a krytycy filmowi mówili wręcz o wysypie homoseksualnych bohaterów na wielkim ekranie.

5 homoseksualizm na ekranie

„Carol”

Kino nadal nie uciekało od trudnych tematów, ale gej czy lesbijka coraz częściej bywali kimś żyjącym pośród nas: empatycznym wrażliwcem, który świetnie sprawdza się w roli najlepszego przyjaciela, jak u Almodóvara i w hollywoodzkich komediach romantycznych, politykiem walczącym o prawa dyskryminowanej mniejszości jak w „Obywatelu Milku” (2008), profesorem próbującym pozbierać się po śmierci ukochanego („Samotny mężczyzna”, 2009) czy złaknioną prawdziwego uczucia żoną i matką („Carol”, 2015). Jeszcze dalej poszli twórcy hitowego serialu komediowego Netflixa, „Grace and Frankie” (2015-), opowiadając o perypetiach  dwóch mężatek z ponad czterdziestoletnim stażem, których partnerzy zakochują się w sobie nawzajem.

Jak widać, homoseksualizm nie potrzebuje wzniosłych filmowych pomników – przestaje być cechą nadającą postaciom wyjątkowego charakteru, wciąż bywa jednak pretekstem do kolejnych konfrontacji ze społecznymi uprzedzeniami, obnażając przy tym absurdalność strachu przed innością. W tej kwestii kino pomogło nam zrobić potężny krok do przodu.

Fot. youtube.com, materiały prasowe