Ilustracja Filthy Ratba "A Friend Visits"

Chociaż każda dziewczyna codziennie mija na ulicy co najmniej kilkanaście innych kobiet, które w tym samym czasie przechodzą menstruację, we współczesnym świecie zgromadzenie się we wspólnym rytuale wytwarzania siostrzeństwa nie przychodzi im do głowy. Idea szałasów miesiączkowych, w których kobiety spotykają się, aby razem celebrować dni menstruacji, jest dzisiaj niemożliwa do odtworzenia w przestrzeni publicznej. 

Problem z widocznością krwi menstruacyjnej lokuje się na granicy abjektu, czego kilka miesięcy temu mieliśmy okazję doświadczać, poprzez dyskusję, która wytworzyła się wokół spotu promującego poznańską Manifę. Plama krwi na bieliźnie dziewczyny wychodzącej z basenu, okazała się dla społeczeństwa o wiele trudniejsza do zaakceptowania, budząca większe emocje niż kobieca masturbacja. W kontekście niedokonanej albo niedokończonej w polskim społeczeństwie rewolucji seksualnej – to pocieszające. W kontekście oswajania naturalnych procesów biologicznych – już nie.

Okres w mieście to temat złożony i słabo wybrzmiewający, a zarazem sprowadza się do bardzo podstawowego wymiaru – obecności ciała w przestrzeni publicznej.

„Spośród wszystkich krwotoków największy oddźwięk psychiczny budzi okresowy krwotok menstruacyjny (…). Krew kobiet jest wszędzie i bezustannie mielibyśmy z nią do czynienia, gdybyśmy nie dokładali wszelkich starań, żeby się z nią nie zetknąć”, możemy przeczytać w opracowaniu antropologicznym dotyczącym krwi. Dalej jest tylko lepiej: „Trwoga jest tu zbyt słabym określeniem. Wobec krwi menstruacyjnej mężczyzna wpada w stan, który niepodobna opisać. Rację mają ci, którzy głoszą, że żadne inne zdarzenie w życiu, nawet tortura lub zgon najdroższej osoby – przynajmniej w społeczeństwach archaicznych – nie mogą go bardziej przerazić. Gdy przypadek zetknie go z krwią menstruacji, wrażenie jest tak silne, że może odebrać mu rozum”. Przytoczona diagnoza wybrzmiewa szczególnie ciekawe, jeśli zestawi się ją z tekstem „Krwawa sprawa: seks w trakcie menstruacji”, który dla Enter the ROOM pisała Paulina Klepacz. Być może seks jest sytuacją, w której obecność wydzielin – nawet krwi – nie odrzuca, a pociąga. Jeśli o krwi menstruacyjnej mówimy w kontekście współdzielenia albo wymiany płynów, staje się to aktem zespolenia kobiety z mężczyzną, współczesnym rytuałem podniecenia.

1 okres

Zdjęcie prac ze strony becomeamenstruator.org

O ile, jak się wydaje, wyszliśmy poza myślenie w perspektywie, przyjętej przez autora „Antropologii krwi”, zwłaszcza, że jest ona jednak perspektywą męską, a więc z przyczyn oczywistych zewnętrzną i niepełną – o tyle ciekawsza wydaje się reakcja innych kobiet na krew menstruacyjną widzianą na ubraniu, kiedy ta z prywatnego przenosi się w publiczne. Problem plam poruszam dlatego, że to pierwszy lęk związany z menstruacją, którego doświadczają kobiety poruszające się w przestrzeni miasta. Plama jest czymś, co nas zdradza i obnaża. Okres w mieście to temat złożony i słabo wybrzmiewający, a zarazem sprowadza się do bardzo podstawowego wymiaru – obecności ciała w przestrzeni publicznej. Ciała indywidualnego, bo okres nie podlega już wspólnej celebracji. Należy do mojego jednostkowego ciała i staje się „moją sprawą”, której nie mogę dzielić. Kolorowe reklamy środków higienicznych robią krzywdę – udręczona okresem kobieta odkrywa podpaskę prezentowanej firmy i już bez obaw wsiada na rower w białej sukience. Nikt się nie dowie i nie zobaczy – obawy znikają.

Ciało kobiety i wszystkie procesy fizjologiczne, które związane są z posiadaniem kobiecego ciała, zostają rozmyte przez pełną uniwersalizację, tak jakby tych ciał nie było w ogóle albo byłyby pozbawione swoich naturalnych funkcji. Przecież one, nawet jeśli nie są widoczne, to na pewno są wizualne. A problemy znajdują praktyczne rozwiązania, chociaż ciało kobiety jest z nich wykluczone.

Szczególnie piersi, bardziej wrażliwe w czasie okresu, chcemy uwolnić od konieczności noszenia w staniku. Brak tej części bielizny nie tylko naraża kobiety na opresyjne męskie uwagi, ale też nie spotyka się ze zrozumieniem innych kobiet w przestrzeni publicznej.

Problemy strukturalne wiążą się m.in. z brakiem czystych publicznych toalet. Albo toalet w ogóle. Co wiąże się w naturalny sposób z tym, że miasto z założenia jest przestrzenią męskocentryczną, budowaną głównie dla mężczyzn i z myślą o ich potrzebach. Warto wspomnieć chociażby wizję Le Corbusiera, który ustalił schemat proporcji, mający stać się optymalnym punktem odniesienia dla projektowania przestrzeni i mebli na 183 cm – średnią wzrostu angielskiego policjanta.

Problem ciała i jego widoczności w przestrzeni, który pośrednio łączy się z problematyką menstruacji, to zmiany somatyczne, które dzieją się w trakcie okresu. Szczególnie piersi, w tym czasie bardziej wrażliwe, chcemy uwolnić od konieczności noszenia w staniku. Brak tej części bielizny nie tylko naraża kobiety na opresyjne męskie uwagi, ale też nie spotyka się ze zrozumieniem innych kobiet w przestrzeni publicznej. Tu szczególnie uwidocznia się różnica pokoleniowa, w której widoczność sutków przebijających się przez garderobę, utożsamiana jest z frywolnością, nadmiernym epatowaniem seksualnością lub ideową emancypacją. Bardzo rzadko motywuje się to wygodą, a przez wcześniej wspomniane stereotypy, wręcz takie (lub jakiekolwiek) zrozumienie nie można się przebić. Ciało przestaje być nie-ciałem, ponieważ ujawnia to, co skrywane pod ubraniem – nawet jeżeli nie wprost, sama sugestia wizualizowania piersi, staje się niebezpieczna i potrafi być przyczynkiem do zachwiania bezpieczeństwa, jakie wytwarza przestrzeń publiczna dla wszystkich uczestników. Nagle pojawia się w niej coś, co jest seksualne, chociaż same – jako kobiety – nie myślimy o tym w tej kategorii. Seksualne równa się tutaj zagrażające komfortowi innych.

2 okres

Ilustracja Frances Cannon

Narzędziem do zmiany myślenia jest oczywiście praktyka. Uświadomienie sobie opresji męskiego spojrzenia (albo oceniającego spojrzenia innych kobiet) sprawia, że w środkach komunikacji czy sklepach, zdominowane przez uczucie wstydu, zostanie wykluczone zaspokojenie potrzeby komfortu. Jeśli ciało jest akceptowane w przestrzeni publicznej, to znowu jako brak-ciała. Ciało przykryte ubraniem, nieodsłaniające żadnych procesów, które zachodzą w jego wnętrzu i często wydostają się na zewnątrz. Krew menstruacyjna być może już nie jest traktowana jako tabu w teorii, ale w praktyce – nadal. To dziedzictwo przekazane z pokolenia, stanowiące decyzję kobiet o tym, żeby proces miesiączkowania uczynić niewidocznym. To zdanie nie ma wybrzmieć jak oskarżenie, jeśli przyjmiemy, że na decyzje naszych prababek i przodkiń wpływały przede wszystkim warunki społeczne, w których się wychowywały, a więc te dyktowane przez dominujący i nienaruszony patriarchat. Zresztą, zepchnięcie krwi menstruacyjnej w sferę niewidzialności przez kobiety ma silne uzasadnienie w ich doświadczeniu. Niedostępność środków higienicznych, nieistnienie podpasek i tamponów, kazały kobietom mierzyć się właśnie z widocznością procesów, które zachodzą w ich ciele. Plamy nie istniały wtedy jako demaskujące procesy kobiece – były oswojone, ale nie znaczy, że mniej wstydliwe. Być może nie potrafimy sobie dzisiaj uświadomić, jaki wstyd temu towarzyszył.

Krew menstruacyjna być może już nie jest traktowana jako tabu w teorii, ale w praktyce – nadal. To dziedzictwo przekazane z pokolenia, stanowiące decyzję kobiet o tym, żeby proces miesiączkowania uczynić niewidocznym. 

Narzędzia, które umożliwiły ich niewidzialność, powitano bardziej z ulgą niż potraktowano jako ograniczenie czy wprowadzanie sfer tabu. Widoczna plama krwi na sukience to, można wnioskować z opowieści, scena codzienna z przeszłości żyjących jeszcze pokoleń kobiet, gdzie dostęp do gąbek wchłaniających krew lub innych zastępujących współczesne środki higieniczne, a nawet pojawiających się pierwszych tamponów i podpasek, był determinowany klasowo. Do tworzenia jakichkolwiek pełnych analiz potrzebne byłoby ich świadectwo. Czy zneutralizowały to zjawisko, ignorując obecność spojrzenia mężczyzny, czy wywoływało ono poczucie wstydu? Z perspektywy mojego pokolenia, nie wolno mi się na ten temat wypowiadać.

Z powyższego wynika dylemat autorki podpisanej pod tekstem – skąd taka silna potrzeba przywracania tym procesom widoczności i cofania się do tego, co kiedyś zostało naznaczone wstydem i w końcu od niego uwolnione? Być może chodzi o samą krew, która w kulturze sama w sobie nie jest tabuizowana. Krew bohaterów jest gloryfikowana. Krew w horrorach budzi czasem obrzydzenie, ale nadal staje się pewnego rodzaju rozrywką, skoro kino ma docelowo taką funkcję. Krew pochodząca z tortur też nie jest cenzurowana, a nawet, jak pisze Brach-Czajna, na krwi budowane były cywilizacje. Być może mój opór polega na tym, że ten rodzaj krwi – krew menstruacyjna – jest przykryty brakiem przyzwolenia na obecność. Męska krew to krew bohaterów. Kobieca krew też jest bohaterska. Poród to moment, w którym kobieta staje się bohaterką, kiedy wychodzi z niej pokryte krwią i wydzielinami dziecko. Te obrazy są dozwolone, a więc znamy je, nawet jeśli ich nie doświadczyłyśmy. Pojawiają się w filmach i na fotografiach. Ta krew jest zneutralizowana, pomimo że wychodzi z tego samego miejsca, z którego krew menstruacyjna, właśnie poprzez to uważana za nieczystą.

Menstruacja jest dla każdej kobiety silnie tożsamościowa, identyfikująca ją ze stawaniem się kobietąto moment, w którym kończy się beztroska dziecięca nie-płciowość. Dziewczynka doświadczająca pierwszej menstruacji zaczyna badać swoje ciało i oswajać się z procesami, których będzie doświadczała całe życie i całe życie będą należały do niej. Przy polskim systemie edukacji seksualnej wiedza o miesiączce, dla wielu dziewczynek, przychodzi z praktyki. Z pojawiających się wydzielin i bólu, który temu towarzyszy. Metaforycznie obrazowałby to fragment z eseju Brach-Czajny: „Już pierwsza strużka soku tryskająca z naciśniętej zębami wiśni ujawnia cały smak. Jest tak złożony, że trudno jednym słowem określić, jaki jest. Chyba przede wszystkim niepokojący. Gdy idziemy za tą smugą, która w pierwszej chwili wydaje się słodyczą, powstrzymuje nas cierpkość. Więc stwierdzamy, że jest cierpki, ale przecież wiemy, że gdyby było to prawdą, nie zdawałby się nam tak pociągający. Czujemy się do tego stopnia zdezorientowani, że gdyby ktoś twierdził, że wiśnia jest gorzka, to wiedząc, że nie mówi prawdy, nie mielibyśmy odwagi zaprzeczyć”.

Moja pierwsza miesiączka była dla mnie szokiem. Zaczęła się bardzo wcześnie i spowodowała ogromną niezgodę – niezgodę na wyłączanie z dziecięcych aktywności, a co za tym idzie, niezgodę na nieuniknione uświadomienie sobie bycia kobietą. Mówienie o tym, że okres to moment wchodzenia z dziecięcości w nastoletniość, oswajanie się z kobiecością, nie jest do końca prawdziwy. To moment liminalny – stan pomiędzy świadomością a nieświadomością swojej płci i wszelkim kulturowym warunkom, jakim ta płeć podlega. Długość trwania i wychodzenia z tego stanu w dużej mierze zależy od edukacji. Dlatego tak ważna jest świadoma edukacja w temacie menstruacji. Edukacja, która powinna odbywać się na każdym poziomie. Ale też nauka, która nie będzie popychała kobiet w stronę chęci posiadania nie-ciała, zakrywania siebie. Nie będzie też intensyfikowała poczucia wstydu. To, co najważniejsze, w chwili obecnej, w kwestii oswajania menstruacji, to pozbycie się w tym kontekście kategorii wstydu – na zawsze. Myślenie o krwi menstruacyjnej tak samo jak myśli się o krwi bohaterów. Bo to również krew bohaterek, tylko często cichych i niewidzialnych, które codziennie mierzą się z byciem kobietą – byciem kobietą w sferze publicznej, byciem kobietą walczącą o głos i widzialność – a to współcześnie nadal oznacza bycie bohaterką. 

 

thank you @instagram for providing me with the exact response my work was created to critique. you deleted a photo of a woman who is fully covered and menstruating stating that it goes against community guidelines when your guidelines outline that it is nothing but acceptable. the girl is fully clothed. the photo is mine. it is not attacking a certain group. nor is it spam. and because it does not break those guidelines i will repost it again. i will not apologize for not feeding the ego and pride of misogynist society that will have my body in an underwear but not be okay with a small leak. when your pages are filled with countless photos/accounts where women (so many who are underage) are objectified. pornified. and treated less than human. thank you. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀⠀ ⠀⠀⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀ ⠀ this image is a part of my photoseries project for my visual rhetoric course. you can view the full series at rupikaur.com the photos were shot by myself and @prabhkaur1 (and no. the blood. is not real.) ⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀ ⠀⠀⠀⠀ ⠀⠀⠀⠀ ⠀ i bleed each month to help make humankind a possibility. my womb is home to the divine. a source of life for our species. whether i choose to create or not. but very few times it is seen that way. in older civilizations this blood was considered holy. in some it still is. but a majority of people. societies. and communities shun this natural process. some are more comfortable with the pornification of women. the sexualization of women. the violence and degradation of women than this. they cannot be bothered to express their disgust about all that. but will be angered and bothered by this. we menstruate and they see it as dirty. attention seeking. sick. a burden. as if this process is less natural than breathing. as if it is not a bridge between this universe and the last. as if this process is not love. labour. life. selfless and strikingly beautiful.

Post udostępniony przez rupi kaur (@rupikaur_)