Gdzie powstają pani obrazy? Czy miejsce tworzenie ma wpływ na tematykę dzieł?

W 1995 roku opuściłam rodzinny Łowicz i przeniosłam się do Łodzi. Rozpoczęłam naukę w Liceum Plastycznym. To czas ogromnej fascynacji Łodzią. Transformacja lat 90. odcisnęła swoje piętno właśnie szczególnie na tym mieście: opustoszałe fabryki miały swój niepowtarzalny klimat, kluby o artystycznym charakterze, Łódź Kaliska czy  Forum Fabricum (Prokadencja), zakamarki w podwórzach secesyjnych kamienic, miejsca, w których można się było ukryć przed całym światem, dziwne maleńkie sklepiki, herbaciarnie, rynek bałucki oraz wszelkiej maści ekscentrycy, indywidualiści i wariaci nadawali Łodzi szczególnego charakteru. No i sama przeszłość miasta. Łódź to przecież mityczna ziemia obiecana…

Od dziecka fascynował mnie świat rur, zaworów i trybików. Wielkich maszyn i dźwięków, jakie wydawały. Łódź była najlepszym, co mogło mnie wtedy spotkać. Dorastającą osobę, która kształtuje swój charakter. Żyjąc w Łodzi, nabierałam dystansu do łowickiej kultury, której wtedy nie umiałam właściwie odebrać. Z czasem moje spojrzenie ulegało zmianie. Łapczywie rozwijałam swoje zainteresowania, eksperymentowałam ze sztuką, poszukiwałam nowych brzmień. Muzyka była i jest dla mnie bardzo istotna.

4 Karolina Matyjaszkowicz

Zaraz po studiach znalazłam pracę w zawodzie jako projektant druków odzieżowych, ale pracując komercyjnie, nie chciałam, by moje działania były odarte z indywidualizmu, więc malowałam. Z czasem coraz częściej i intensywniej. W pewnym momencie (po chyba 16-17 latach!) poczułam, że czegoś mi brakuje. Moje obrazy podpowiadały mi, kim naprawdę jestem i jaką drogą powinnam podążać.

Chociaż zmiany przychodziły stopniowo, na moje życiowe wybory wpłynęła choroba i śmierć babci a potem dziadka. Oboje rozwijali moją dziecięcą wyobraźnię, babcia spędzała ze mną niemal każdą chwilę, czytała baśnie i legendy, a dziadek zabierał mnie czasem do swojego świata śrubek i trybików.

Zgiełk Łodzi przeszkadzał mi coraz bardziej, a Łowicz wydał się bardzo przyjazny. Gdy dziadek zachorował, wróciłam do rodzinnego miasta na stałe. Łowicz sprzyjał malowaniu obrazów, szczególnie tych, w których poruszałam wątki sztuki łowickiej. W każdej chwili mogłam udać się do miejsc, w których pokazywane jest artystyczne rzemiosło i piękno folkloru. Obcowanie ze sztuką ludową daje mi radość, te wszystkie kolory, mnogość ornamentów, przestawień i form potrafią dać ogromny zastrzyk energii. Powrót do Łowicza był nie tylko powrotem do miejsca, w którym się urodziłam. Malując, odczuwałam coraz większą potrzebę czerpania z rodzimej sztuki, wracałam do korzeni, dzięki czemu czułam bliskość kochanych osób, które odeszły. Powrót do korzeni pozwalał mi poznawać siebie. W myśl powiedzenia: powiedz mi skąd przyszedłeś, a powiem ci dokąd zmierzasz. To faktycznie tak działa. Poza tym lubię moje miasto, jego rytm, specyficzny, płaski pejzaż niekończących się łąk na jego obrzeżach...

 

Skąd takie oniryczne ujęcie ludowości? Co było inspiracją do takiego akurat spojrzenia?

Najważniejsza jest wyobraźnia. Jej rozwijanie uważam za swój obowiązek. Fascynuje mnie rodzima sztuka i rzemiosło, jednak przede wszystkim zależy mi na zachowaniu indywidualnego spojrzenia i na ukazaniu folkloru lub jego ornamentyki w innym, nowym kontekście. Lubię niedopowiedzenia. Pociąga mnie tajemnica. Miewam niezwykłe sny, co nie jest bez znaczenia dla mojego malarstwa.

 

Jak bardzo interpretuje pani ludową mitologię i wierzenia, a w jakim stopniu tworzy je na nowo?

Chyba najczęściej snuję własne opowieści. Oczywiście, gdy przedstawiam mityczną istotę, staram się, by zachowała swoje charakterystyczne cechy i atrybuty. Jednak nie odtwarzam mitów i legend. I nie tylko dlatego, że mnie to nie interesuje. Słowiańska mitologia nie jest tak dobrze zbadana i opisana jak grecka, choć z całą pewnością jest równie bogata i niezwykła. Pewne niedopowiedzenia, niekompletne przekazy w moim odczuciu są na plus, ponieważ dają szersze pole dla wyobraźni a co za tym idzie, interpretacji. Świat wierzeń naszych przodków zamieszkują fantastyczne istoty. Czytając mity, szybko dostrzegłam zafascynowanie przyrodą przez starożytnych Słowian, ich szacunek dla natury i zjawisk, które próbowali zrozumieć. To, co dziś traktujemy jako mity, było swego rodzaju kodeksem moralnym, wskazówkami jak należy i jak nie powinno się postępować. Były to próby racjonalizowania i porządkowania otaczającego ich świata pełnego tajemniczych, często groźnych zjawisk, których działania nie rozumieli. Przykładowo mit o Południcy przestrzegał przed wypuszczaniem się w pole lub na łąki południową porą podczas upalnych, letnich dni. Dzięki lękowi przed spotkaniem boginki z całą pewnością wielu ludzi uniknęło udaru wywoływanego wysoką temperaturą. Szacunek wobec plonów gwarantował pomyślne zbiory. Dokarmiając chochliki, kłobuczki i plumki, gospodarz zaskarbiał sobie ich wdzięczność, a przy tym pomagał dzikim zwierzętom. Ówczesny człowiek stanowił część naturalnego świata. Miał w sobie pokorę i szacunek dla przyrody. Nie uważał się za króla wszelkiego stworzenia.

 2 Karolina Matyjaszkowicz

Jakie stwory i istoty z zaświatów, podań ludowych, legend lubi pani przedstawiać najbardziej? Kim lub czym są właściwie istoty, które możemy zobaczyć na obrazach?

Postaciami z mitów, do których wracam najczęściej, są boginki. Szczególnie upodobałam sobie Dziewannę, Dziwożony, Wiły oraz panny łąkowe. Natomiast z folkloru zdecydowanie najchętniej maluję czorty. Polska jest specyficznym miejscem na mapie Europy, dochodziło tutaj do styku wielu kultur. W jednym czasie żyli obok siebie ludzie wierzący w świat fantastycznych bóstw oraz ci, którzy wyznawali wiarę w jednego Boga. Podania ludowe są wynikiem mieszania się kultury Wschodu i Zachodu oraz tego, co się zrodziło z połączenia wierzeń ludów północy i południa. Tutejsze chrześcijaństwo wiele zapożyczyło z obrządków pogańskich. I chyba dlatego czorty z rodzimych podań ludowych w niczym nie przypominają diabłów z przedstawień typowych dla chrześcijaństwa. Nasze diabły nigdy nie były do końca złe. Właściwie to były bardzo ludzkie. Miały swoje słabostki, przywary i nie zawsze mądrze postępowały. Często były bardziej zabawne niż straszne. Zdarzało się nawet, że budziły litość i współczucie. Oczywiście były wśród nich prawdziwe psotniki i szkodniki, które złośliwie niszczyły uprawy, porywały dziewki i płatały figle gospodarzom. Ale niemal zawsze można było się z nimi dogadać, albo je przechytrzyć. Ukazane w taki sposób mają w sobie coś ujmującego. Świat wierzeń naszych przodków nie składał się jedynie z bieli i czerni. Nie zakładali oni  jednoznacznych podziałów między  dobrem i złem. Przypuszczam, że wynikało to z ogromnego przywiązania do natury i wiary w jej potęgę. A natura wymyka się ocenom.

 

Gdzie współcześnie mogłyby się rozgrywać sceny z pani obrazów?

Ależ moje przedstawienia są współczesne. Choć w zasadzie umiejscawiam je poza czasem. Dzieją się tam, gdzie zaprowadzi mnie wyobraźnia. W zaświatach żyję na co dzień, są moją rzeczywistością, moim tu i teraz. Faktycznie w swoich obrazach unikam typowo współczesnych „elementów scenograficznych”  jak np. szklanych wieżowców, telefonów komórkowych czy asfaltowych ulic. Robię to celowo, ponieważ dobrze znam swoje czorty i boginki i wiem, że nie lubią zgiełku miasta. Poza tym hałas, wyścig z czasem i wszystko to, co kojarzy się z życiem w mieście kłóciłoby się z wartościami, jakim hołdują, z szacunkiem i miłością do natury i ciszą. Wizyta na łące nieopodal mojego domu, obcowanie ze światem roślin, obserwacja owadów dają mi więcej szczęścia i inspiracji niż podróż do Łodzi lub Warszawy. Chociaż kto wie, może moje czorty odwiedzą kiedyś jakąś fabrykę. W wielu miejscach można się jeszcze natknąć na opustoszałe hale, które mają genius loci.

 

Jak rozumie pani sztukę ludową? Czy można nazwać ją peryferyjną? Przez długi czas kojarzyła się z cepelią, a ostatnio nastąpił boom na etno-design. Pani obrazy sytuują się w moim odczuciu gdzieś obok: pozostają zakorzenione w ludowości, ale podążają gdzieś indziej.

Sztukę ludową, naiwną, brut art cenię szczególnie. Jej twórcy, żyjąc i tworząc z dala od tego co oficjalne, chcieli nam coś powiedzieć, a my powinniśmy ich wysłuchać. Artystów naiwnych cechowało posłannictwo. Mieli lepszy kontakt z podświadomością  zbiorową wyrażoną w snach, legendach i mitach. Potrafili lepiej się wsłuchać w to co ważne. Oczywiście wśród outsiderów znaleźli się uznani twórcy, ale zdarzali się zupełnie anonimowi lub słabo znani artyści, którzy zasługują na taką samą uwagę i szacunek. Myślę, że taka sztuka budzi wciąż większe zainteresowanie. Dzieje się tak z uwagi na rosnącą potrzebę obcowania z czymś prawdziwym i szczerym. A w świecie sztuki oficjalnej czy głównego nurtu, pojawia się coraz więcej hochsztaplerki i chwytów marketingowych niż prawdziwej pasji.

Faktycznie  moje malarstwo podąża gdzieś indziej, wymyka się zaszufladkowaniu. Nie zamykam się na nowe pomysły. Mam swój warsztat, ale nadal lubię eksperymentować. Nie interesuje mnie podążanie utartymi ścieżkami, dlatego nie zmierzam w stronę cepelii i nie ograniczam się do dekoracyjnej użytkowości, którą oferuje etno-design. A skoro mowa o projektowaniu, to cieszy fakt, że motywy ludowe stały się modne, ale z drugiej strony martwi, że pojawia się coraz więcej folkowego kiczu… Czasem kicz jest fajny, ale bez przesady.

Jesienią zostałam zaproszona do udziału w kolejnej edycji festiwalu Łódź Design. Było to fantastyczne doświadczenie. Szczególnie spotkanie z Zosią Biernacką, młodą, ale świadomą swoich działań kuratorką wystawy Et[n]os. Wpływ łowickiej sztuki ludowej na współczesne projektowanie” organizowanej w ramach 10. edycji Łódź Design Festival. Jako jedna z nielicznych odpowiedziała na hasło przewodnie 10. edycji festiwalu, czyli: tożsamość. Projekt  Zofii to świetny przykład na to, co znaczy dobry etno-design. Artyści prezentujący tam swoje prace czerpali z korzeni, ale tworzyli zupełnie nową jakość. Bardzo się cieszę, że moje malarstwo znalazło się w otoczeniu przedmiotów, które stworzyli ludzie czerpiący z tradycji, a zarazem poszukujący głębszych wartości. Dobry etnio-disign musi mieć duszę. W swojej twórczości kieruję się tymi samymi wartościami. Możliwe, że niebawem moje obrazy zatracą elementy kojarzone ze sztuką ludową. Inspiruje mnie tak wiele zjawisk. Nie chcę się ograniczać. Nadal konsekwentnie będę starała się podążać dawno obraną drogą. Postępować i tworzyć w zgodzie ze sobą.

 3 Karolina Matyjaszkowicz

Woli pani wystawy w dużych miastach czy małych miejscowościach?

W ostatnich latach miałam sporo wystaw zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych, jednak nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na tak postawione pytanie. Wyraźniej rysuje mi się podział między galeriami o typowo komercyjnym charakterze a dajmy na to muzeami.

Wolę pracować przy wystawach, gdzie spotykam ludzi mających ciekawe koncepcje i wnoszących coś od siebie. To dla mnie równie ważne jak miejsce, w którym wystawiam.  Na szczęście spotkałam kilka takich osób.

Wszystko zależy też od indywidualnych predyspozycji organizatorów i kuratorów. Każda wystawa to dla mnie wyzwanie, duże wydarzenie i możliwość poznania niezwykłych ludzi. Często prawdziwych osobowości jak Robert Kuśmirowski, który zaprosił mnie do swojego projektu „Palindrom” wystawy prezentowanej w 2015 r. w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Celem pokazu było skonfrontowanie sztuki artystów uznanych, m.in. Władysława Hasiora, Romana Opałki, Paweła Althamera, artystów dobrze funkcjonujących i tych początkujących, z twórczością osób chorych i izolowanych. Prace były nieopisane i zestawione ze sobą dla uzyskania wspólnego poziomu estetycznego. Zwiedzający mieli za zadanie odgadnąć, kto jest autorem danego dzieła. Robert zadał istotne pytania o znaczenie twórczości dla rozwoju jednostki i społeczeństwa, o to, czy istnieją różnice między tym, co profesjonalne a amatorskie. Podkreślił znaczenie wyobraźni, która przecież nie zna granic. Ani podziałów na ludzi chorych, zdrowych, znanych czy anonimowych. Wszystkie takie szufladki i ograniczenia narzucamy sobie sami. Kontynuował swój zamysł przy kolejnej wystawie Krew-Werk, która miała miejsce w Fundacji Galerii Foksal w 2016 roku. Również tam prezentowałam swoje obrazy. Oba wydarzenia były dla mnie wyjątkowe. Zamysł projektu Palindrom” jest mi szczególnie bliski.

 

Część pani obrazów to techniki łączone o nietypowych, ciekawych kształtach. Proszę o tym opowiedzieć.

Malowanie na płytach, sklejkach i wycinanie w nich kształtów stanowi dodatkowy środek wyrazu. Kształty obrazów nie są przypadkowe. Czasem w ten sposób podkreślam temat, czasem kompozycję obrazu. W takim podejściu przejawia się też coraz większa chęć do zmierzenia się z dodatkowym, trzecim wymiarem. Jednak rzeźba to daleka przyszłość. Póki co eksperymentuję z dwoma wymiarami. Oczywiście maluję również na tradycyjnych podobraziach malarskich. Wszystko zależy od wcześniejszego zamysłu. Natomiast jeśli chodzi o technikę, czasem łączę tradycyjne techniki malarstwa akrylowego np. z sitodrukiem. Ukończyłam Wydział Tkaniny i Ubioru na łódzkiej ASP. Moją specjalnością był druk na tkaninie i tkanina. Do tej pory wykorzystuję umiejętności, które nabyłam podczas studiów. Kontakt z krosnami tkackimi, sitami wzbogacił mój warsztat malarski, a także zmienił moją optykę. Paradoksalnie, gdybym nie ukończyła studiów na tkaninie, prawdopodobnie nie zajmowałabym się malarstwem. Nie lubiłam farb olejnych ani tradycyjnych technik wykorzystywanych w malarstwie sztalugowym. Już samo malowanie na stojąco, przy sztaludze było dla mnie czymś nienaturalnym. Prócz profesora Zduniewskiego, który zawsze zachęcał mnie do poszukiwań i otwierania się na nowe, to Pracownia Druku na Tkaninie zmieniła moje podejście do malarstwa. Tam poznałam nowe techniki, technologie drukarskie, farby i pigmenty, które były dla mnie czymś odkrywczym. Otworzyłam się na eksperymentowanie, łączenie technik, położyłam nacisk na rozwijanie warsztatu. Sprawiało mi to radość. Od tego momentu malowanie przypominało bardziej pracownię alchemika niż warsztat malarza sztalugowego. Nadal największy nacisk kładę na drogę, jaką muszę przebyć nim ukończę obraz. Każdy obraz stanowi wyzwanie dla mojego warsztatu i wyobraźni. Nie wymyślam go wcześniej w każdym szczególe. Gdy zaczynam nowy, mam jedynie jakąś koncepcję, pomysł czy jego zarys. To obraz w trakcie powstawania mówi mi, czego jeszcze potrzebuje. Tak jest o wiele trudniej, przez co moje obrazy powstają dłużej, ale lubię wyzwania.

Dziękuję za rozmowę.

 

Karolina Matyjaszkowicz – urodzona w Łowiczu w 1980 roku. W 2008 roku ukończyła łódzką Akademię Sztuk Pięknych na Wydziale Tkaniny i Ubioru, kierunek Wzornictwo. Od ukończenia studiów artystka aktywnie uczestniczy w działaniach środowiska artystycznego, prezentując na wystawach swoje prace malarskie i tkaniny.

Jej prace można podziwiać na wystawach zbiorowych, jak również na indywidualnych prezentacjach, których z roku na rok przybywa. Ostatnio Karolina Matyjaszkowicz eksponowała swoje prace w warszawskiej galerii Bohema Nowa Sztuka na wystawie Zaświaty II, Częstochowskim Ośrodku Kultury na wystawie Zaświaty, w Muzeum w Łowiczu na wystawie Wianek. W roku ubiegłym malarstwo artystki prezentowane było na wystawie Kalejdoskop w Muzeum Regionalnym w Brzezinach, oraz na wystawie Korzenie w Galerii Gardzienice w Lublinie, w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi,  Wejherowskim Centrum Kultury.

Karolina Matyjaszkowicz jest laureatką wielu nagród i wyróżnień, m.in. Marszałka Województwa Łódzkiego w konkursie na najlepsze rozprawy doktorskie, prace magisterskie i dyplomowe tematycznie związane z województwem łódzkim. Obrazy Matyjaszkowicz znajdują się w zbiorach Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, Regionalnym Muzeum w Brzezinach, Muzeum w Łowiczu, oraz w prywatnych kolekcjach w Polsce i zagranicą.  

1 Karolina Matyjaszkowicz

5 Karolina Matyjaszkowicz 

Obrazy publikujemy dzięki uprzejmości nasze rozmówczyni, więcej prac można zobaczyć pod adresem: matyjaszkowicz.art.pl/malarstwo/