– Nie różnimy się aż tak bardzo na polu ideologicznym, jak mogłoby się wydawać. Jeśli miałabym wymienić główną różnicę, z pewnością byłaby to aborcja. Jako katoliczka nie zdecydowałabym się na ten zabieg. Jako feministka nie czuję, że mam moc, aby zabronić tego komukolwiek – mówi mi Alicja, studentka kulturoznawstwa na Uniwerystecie Jagiellońskim i feministka katolicka. Nie chce podawać nazwiska, a ja jej do tego nie namawiam. Najpierw szukałam znajomych, wśród których oprócz kobiet wyznających wartości lewicujące i feminizujące nie brakuje również konserwatystek. Żadna z nich nie uznała się jednak za feministkę katolicką. Co więcej, część z nich po raz pierwszy zetknęła się z tym terminem. Dziwne, bo istnieje od dawna jako liberalny prąd teologiczny, a związany jest z bezpośrednią potrzebą równości i równouprawnienia płci, szczególnie na poziomie życia w Kościele jako wspólnocie.

1 katolicki feminizm feminizm

Szukałam więc dalej. Znajome znajomych – taki był kolejny trop. Udało się. W Krakowie. Zapytałam Alicję o definicję feminizmu katolickiego, choć sama woli określenie feminizmu chrześcijańskiego, bo jak powtarza za jedną z najważniejszych przedstawicielek tego nurtu w Polsce, doktor Elżbietą Adamiak, teolożką i feministką współpracującą m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym”, preferuje pojęcie feminizm chrześcijański, bo feminizm katolicki brzmi wyznaniowo, zbyt wąsko. W ten sposób Adamiak tłumaczyła tę formę feminizmu Joannie Podgórskiej z „Polityki”, podkreślając, że „chrześcijański znaczy ekumeniczny, nawet jeśli każdy z jego nurtów będzie miał swój specyficzny język”. I to Adamiak w książce „Milcząca obecność” pisze o konieczności otworzenia Kościoła na aktywność kobiet wewnątrz organizacji.

Marta, absolwentka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, tłumaczy mi, że tu nie chodzi o rywalizację, próbę udowodnienia siły mężczyznom, ale zrozumienie i akceptację równości kobiety i mężczyzny w sensie moralnym, socjalnym i przede wszystkim duchowym. – Najwyższy nie dyskryminuje ze względu na kolor skóry, dlaczego miałby dyskryminować ze względu na płeć? O równości nauczał Chrystus – mówi Marta. Zgoda, odpowiadam, ale jednocześnie nie dyskryminuje mniejszości seksualnych, jednak język współczesnego Kościoła mówi w tym przypadku o grzechu. I co z gender? – Jako katolicka feministka nie do końca zgadzam się z gender, to trudna kwestia dyskusji nad płcią kulturowo-społeczną. Wierzę, że wszystkie stworzenia zostały stworzone przez Boga jako równe. Kobiety mają takie same prawa jak mężczyźni. Uważam, że powinnyśmy zabiegać o równouprawnienie w życiu Kościoła, choć struktury od wieków są niezmienne – dodaje Marta.

Rzeczywiście tak jest. I choć pojęcie feminizmu – a konkretnie nowego ruchu feministycznego – jakim dziś się posługujemy to termin nierozerwalnie związany z ruchami mającymi miejsce w latach 60. XX wieku, należy wspomnieć o realnym wpływie chrześcijańskich ruchów kobiet, które brały udział w tworzeniu silnych fundamentów tego, czym dziś jest feminizm. Feminizm? Ten walczący, atakujący, plujący? Ten sam, który konserwatywne media demonizują nie tylko piórem prawicowych – najczęściej wierzących-praktykujących dziennikarzy i autorytetów, ale również dziennikarek. To dziwne, bo ruch feministyczny, który coraz częściej staje się wrogiem – a którego konieczność obrony w państwie europejskim w XXI wieku jest co najmniej zdumiewająca – ma realny wpływ na zmiany społeczno-historyczne, dzięki którym szanse kobiet względem mężczyzn przez ostatnie dekady bardzo się wyrównały. Choć zostaje jeszcze dużo pracy do zrobienia. Tymczasem jego zasługi próbuje się marginalizować, określając je jako „lewackie”, a więc przypisane i dotyczące jedynie określonej grupy społecznej i politycznej. Na katolickich portalach czytam więc, że „każda forma feminizmu zakłada konflikt między kobietą a mężczyzną”. Dalej, mówi się o promowaniu „rewolucji seksualnej, antykoncepcji i aborcji oraz walki z małżeństwem i rodziną”. Konserwatywni publicyści nie chcą zgodzić się na przejmowanie męskich zachowań i ról przez kobiety. – Skoro mowa o równości, nie można rozgraniczać tego, co wypada mężczyźnie, a co nie wypada kobiecie. Właśnie dlatego jestem feministką, sprzeciwiam się takiemu kwadratowemu myśleniu, sprzeciwiam się sprowadzaniu feminizmu do polityki, pornografii i prostytucji – komentuje Alicja.

Szukam dalej – tym razem docieram do felietonu znanej z walki z instytucjonalizmem chrześcijańskiej feministki Celii Wexler, która w „The Huffington Post” przytacza słowa papieża Franciszka, który mówi: „doceniam feminizm, ale nie tę jego formę, która zakłada negację rodzicielstwa”. To dobra wiadomość, kiedy zwierzchnik Kościoła otwarcie mówi o poszanowaniu praw kobiet przez reprezentowaną przez siebie organizację, nie marginalizując dokonań feminizmu ani jego obecnej formy. Co za tym idzie w praktyce? Niewiele. Franciszka uważa się za zbyt postępowego. Choć o kobietach wcale jako pierwszy się nie wypowiadał. Wystarczy wspomnieć, wciąż tak samo często cytowany słynny „List do kobiet” Jana Pawła II – to za jego pontyfikatu powstawały poważniejsze teksty na temat kobiet w Kościele. A w 2015 roku Papieska Rada ds. Kultury i watykańska grupa konsultacyjna ds. kobiet zorganizowały spotkanie pod tytułem „Kultury kobiet: równość i różnica”. I co? Jak relacjonowała Zuzanna Radzik, autorka „Kościoła kobiet” i publicystka „Tygodnika Powszechnego” oraz feministka katolicka: nic. O kobietach mówili mężczyźni. Tylko mężczyźni. Czyli co? Nic nowego.

Mimo częstych, całkiem pozytywnych wypowiedzi głów Kościoła, związani z nim publicyści piszą, że w feminizmie „chodzi o to, by walczyć z kobietą, która jest zdolna do założenia szczęśliwej i trwałej rodziny, gdyż na takiej rodzinie nie można się łatwo wzbogacić. Tam natomiast, gdzie kobieta popada w kryzys, zarówno ona, jak i cała rodzina może stać się łatwym łupem producentów alkoholu i narkotyków, pornografii i prostytucji, tabletek antykoncepcyjnych i prezerwatyw, 'usług' aborcyjnych i ośrodków terapeutycznych”. Oto część tekstu ks. Marka Dziewieckiego pt. „Geniusz kobiety” opublikowanego na portalu Opoka, prowadzonego przez Fundację Konferencji Episkopatu Polski, będącego „analizą antropologiczną i psychospołeczną” – jak się dowiaduję.

2 katolicki feminizm feminizm

Skąd sprowadzenie i analiza jednoznacznie prowadząca do utożsamienia feminizmu z podziemiem aborcyjnym? Idę do jednego z warszawskich kościołów w Śródmieściu. Spotykam księdza Marka, jedynego, który decyduje się odpowiedzieć na kilka moich pytań. Mówię mu, że rozmawiając z kilkoma feministkami katolickimi i tymi, które wolą określenie chrześcijańskich, dowiedziałam się, że dążą do wyrównania szans w Kościele, a przecież Bóg jest miłością, a więc nie ma możliwości, żeby pochwalał dyskryminację. Przywołuję nie tylko nierówności w instytucjonalnym życiu Kościoła, które są wynikiem wielowiekowej tradycji i porządku, ale potem mówię już o tym, co dotyczy nas, kobiet bezpośrednio – szczególnie w momencie, kiedy partia rządząca działa w sprawach kobiet tak a nie inaczej. – Wie pani, była taka wspaniała rozmowa z profesor historii współczesnej na szanowanym Uniwersytecie La Sapienza, Lucettą Scaraffią. Ona pięknie opowiada o tym, jak katolickie ruchy feministyczne otaczały opieką robotnice. Kościół nie jest przeciwny feminizmowi. Jest przeciwny machinie śmierci. W porządku – a co z konwencją antyprzemocową? – dopytuję. – Konwencja nie jest rozwiązaniem, niczemu nie pomoże. Cała siła tkwi za to w kobietach, bo to one mogą dobrze wychować swoich synów i nauczyć ich szacunku. Za tę edukację odpowiedzialne mają być tylko kobiety? – zastanawiam się. – Oczywiście, że nie! Chodzi o całą rodzinę. Rozumiem tok myślenia księdza, wedle antropologii biblijnej, istotne jest przesłanie równości kobiet i mężczyzn. Jednak ko nie jest jakimś nieistotnym dokumentem, którego podpisanie nic nie znaczy. To ona zapewnia przeciwdziałanie i ściganie, a co za tym idzie likwidację przemocy. Agresja w stosunku do kobiet jest jednym z podstawowych „mechanizmów społecznych, za pomocą którego kobiety są spychane na podległą wobec mężczyzn pozycję”. I to właśnie takie zapisy są nie do przyjęcia przez Kościół, nie do końca zgadzają się również z relacjami moich rozmówczyń, które wierzą, że język Świętej Księgi mówi jasno o równości. Być może mają rację, dlaczego jednak ta równość nie jest kontynuowana w długiej tradycji religii? Kościół musi uważać też na język, bo zrozumiała jest obrona przed nagłymi zmianami, jednak mniej jasna jest blokada przed argumentami. Finalnie agresywnie odmawiający siły konwencji Kościół doprowadził do tego, że poparło ją w Polsce ponad 80% kobiet – według różnych statystyk.

Po naszym spotkaniu szukam rozmowy z prof. Scaraffią. Znajduję, w tygodniku katolickim „Niedziela”. Rozmawiał Włodzimierz Rędzioch. Wywiad toczy się wokół książki „Wojna z chrześcijaństwem. ONZ i UE jako nowa ideologia”, jednak rozmowa dotyka również feministek i feministek katolickich, które profesor wyraźnie różnicuje. Czytam: „Na płaszczyźnie międzynarodowej współczesny feminizm katolicki jest szczególnie wyczulony na wykorzystywanie kobiet pod pretekstem respektowania tzw. praw reproduktywnych (w rzeczywistości prawa reproduktywne służą temu, aby uniemożliwić kobietom rodzenie dzieci, i obejmują także aborcję). Feministki katolickie sprzeciwiają się także szerzeniu w całym świecie złego modelu emancypacji, której ideałem miałaby być kobieta bez dzieci i bez rodziny. Ten model emancypacji – narzucany krajom w zamian za pomoc gospodarczą – jest bardzo źle postrzegany w krajach Trzeciego Świata. Dlatego feministki katolickie starają się pomóc miejscowym kobietom w walce z tą fałszywą emancypacją. Poza tym działaczki katolickie są wrażliwe na wielkie problemy bioetyczne, pojawiające się w związku z dynamicznym rozwojem nauki i technologii, a związane z zapłodnieniem, manipulacją embrionami, itp.”.

Przywołuję ten tekst Alicji. Twierdzi, że nie do końca się z nim zgadza. – Mówiąc o manipulacji embrionami, chodzi pewnie o zapłodnienie in vitro. Jako katoliczka nie jestem w stanie zrozumieć wszechobecnej nagonki na dzieci poczęte tą metodą. Są to dzieci wyczekane, ukochane i boli mnie – znów jako katoliczkę, katolicką feministkę – że przez wielu księży określane jako naznaczone bruzdami na czole. Przecież to nie jest normalne! Na szczęście Kościół nie jest w tej kwestii jednorodny.

3 katolicki feminizm feminizm

Rzeczywiście, przypominam sobie o ks. Lemańskim. I myślę, że chyba śmiało można uznać go za katolickiego feministę. Pamiętam tekst Katarzyny Wiśniewskiej opublikowany w „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej” w marcu 2012 roku, gdzie ksiądz mówił: „Gdy prawo pozwala na in vitro czy aborcję, to nie znaczy, że kogokolwiek się do tego zmusza. Wiązanie Kościoła z państwem jest drogą donikąd. Mamy tak głosić Ewangelię, by człowieka do niej przekonać, a nie zmusić. Nie powinno się zamykać połowy miasta, bo Kościół organizuje procesję. Ale policja powinna zapewnić ochronę, żeby jakiś idiota nie wjechał w środek procesji samochodem. Państwo nie powinno nam budować Świątyni Opatrzności, ale mamy prawo domagać się, żeby ktoś nam nie niszczył kościołów czy nie zakłócał nabożeństw”. I kolejny cytat z sierpnia 2014, z reportażu Agaty Żrałko dla „Gazety Wyborczej”: „Gdy człowiek, jak papież Franciszek, wsłucha się w ból i rozpacz, to później nie opowiada banialuków o szlachetności cierpienia matce, która urodziła nieuleczalnie chore dziecko. Gdyby biskupi przyjechali tutaj i posłuchali, o czym mówią młodzi, pewnie uszy by im zwiędły, ale dowiedzieliby się czegoś, czego nie usłyszą w kuriach. Ale czemu się dziwić, skoro organizatorami Światowych Dni Młodzieży są ludzie dobrze po siedemdziesiątce”.

No dobrze. Zadaję więc pytanie inaczej. Jak to jest być feministką chrześcijańską w tak zmaskulinizowanej instytucji, jaką jest Kościół? I czy Bóg jest kobietą? To samo pytanie zadał Zuzannie Radzik redaktor Błażej Strzelczyk w rozmowie „O nas bez nas” opublikowanej w „Tygodniku Powszechnym”. Radzik odpowiada: „Ani mężczyzną, ani kobietą, jednak z pewnym wysiłkiem próbuję aplikować teologię feministyczną w swoim doświadczeniu wiary. Eksperymentuję czasem. Sprawdzam, co mi to robi, gdy pomyślę o Bogu jako matce. Tu Biblia przychodzi z pomocą. Jezus zwraca się do Boga: Ojcze, ale jest tam też szereg obrazów matczynych. Mogę więc i chcę zwracać się do Boga – Matko. Jeden z księży mi powiedział, że pod wpływem mojej książki w niedzielę Trójcy mówił o kobiecych aspektach Boga (...)”.

Część feministek chrześcijańskich widzi Boga jako ojca, inna – jako istotę bezpłciową. Teolożki spoglądają często na kobiece aspekty Boga i Chrystusa. I to od wieków – wystarczy wymienić waldensów czy kwakrów. Warto zwrócić uwagę, że kościół protestancki dopuścił kapłaństwo kobiet. Są też kościoły feministyczne, jak Luterański Kościół Ebenezera czy Feministyczny Kościół Uniwersalnej Miłości, a w Polsce Kościół Katolicki Mariawitów.

W swoim felietonie w „The Guardian” Kristina Keneally zaznaczyła swój katolicki feminizm, przyznając jednocześnie, że Kościół potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Przywołuje też historię, kiedy jako dzieciak chciała służyć do mszy, ale ksiądz kategorycznie się temu sprzeciwił. „Tak zaczął się mój feminizm” – pisze. Zdecydowała się na studia teologiczne ze specjalizacją teologii feministycznej. Dziś naciska, żeby doświadczenie kobiety było na równi istotne z męskim, jeśli brane jest pod uwagę rozumienie istoty Boga, nauczanie Chrystusa, ruch Ducha Świętego i to, jak żyjemy jako chrześcijanie.

Oprócz feminizmu katolickiego istnieje również silny nurt obecny w buddyzmie, chrześcijaństwie czy judaizmie, jakim jest teologia feministyczna. Nauka ta skupia się wokół roli kobiety w duchowieństwie, kobiety jako autorytetu religijnego czy języka, jakim opisuje się Boga. Patriarchalnym strukturom trudno zaprzeczyć, jednak należy pamiętać, że feminizm nie prowadzi tu do emancypacji. Mimo wszystko teolożki i feministki odnoszą się całkiem często nawet do Simone de Beauvoir i jej słynnej tezy, że kobietą się stajemy, nie rodzimy – choć to delikatne podejście jest napiętnowane przez prawicowych przeciwników zagadnień definiowania płci kulturowej.

4 katolicki feminizm feminizm

Należy też pamiętać, że nie jest to ruch jednorodny, choć ma pewne wspólne cele. Oficjalnie wyróżnia się jednak dwa nurty: reformistyczny i rewolucyjny. Kobiety dopominają się o możliwość wykładania na wydziałach teologicznych czy uczestnictwa w radach biskupich. Feminizm powinien być ubogaceniem dla Kościoła, nowym językiem dyskusji XXI wieku. Powszechnym zerwaniem z nieprawdziwym i często krzywdzącym stereotypem katoliczki jako kobiety ciemnej, zacofanej i absolutnie nieatrakcyjnej fizycznie i mentalnie. Feministki chrześcijańskie zgadzają się w wielu kwestiach z feministkami nowej fali, odrzucając jednocześnie feminizm radykalny, o czym pisała w swoich wielu artykułach Blanca Mijares. Podczas spotkania „Feminizm z prawej, lewej i kobiecej strony”, w którym udział wzięły Zuzanna Radzik z „Tygodnika Powszechnego”, Dominika Kozłowska – naczelna „Znaku”, Aneta Gawkowska z Uniwestytetu Warszawskiego, Małgorzata Fuszara i Agnieszka Graff z „Krytyki Politycznej”, feministki katolickie i radykalne przyznały, że trudno dogadać im się w sprawie „wolności cielesnej”, a także rozumienia wolności.

Mimo wszystko, siedzą obok siebie i prowadzą wyważoną dyskusję. Dyskusję, która społecznie jest na tyle głośna, że w końcu musiała dotknąć filarów tak ważnej instytucji, jaką jest Kościół. Zmiany nadejdą. Jednak znając opieszałość tej organizacji, potrwa to jeszcze bardzo długo. Ale machina ruszyła. I nic jej nie zatrzyma.

Fot. unsplash.com