Przeciętny odbiorca dwudziestolecie międzywojenne zna z relacji bardziej efektownych, wyższych warstw społecznych. Pisanie pamiętników czy wspomnień było charakterystyczne dla osób wykształconych i lepiej sytuowanych, bo przecież świat biednych jest na ogół światem niemym (choć oczywiście istnieją ciekawe wyjątki). O ileż bardziej interesująca wydaje się opowieść hrabiny czy księżnej, znanej artystki czy gwiazdy filmowej na temat wystawnego beztroskiego życia, upływającego wśród zbytków i dostatków niż ubogiej pensjonarki walczącej każdego dnia o byt? Tym bardziej, że o ile aspiracje i perspektywy zawodowe kobiet w znaczący sposób zmieniły się w warstwie inteligencko-mieszczańskiej, o tyle wśród kręgów najliczniejszych, czyli chłopek, służących i robotnic zmiany te były niewielkie, a więc niezauważalne. Jaki więc był świat kobiet w którym żadna nie żyła z wyboru a z konieczności?
Pomimo wielu zmian, które nastąpiły w Polsce po 1918 r. w kwestii kobiecej, to przedstawicielki płci żeńskiej wciąż stanowiły liczną grupę obywateli drugiej kategorii, a ich życie nierzadko było przesądzone już na początku. Sytuacja najgorzej przedstawiała się na wsi. W 1931 roku 23 mln osób, czyli 70% ludności II RP mieszkało na terenach wiejskich, a wśród nich prawie 12 mln kobiet. Kobiety wiejskie od wczesnego dzieciństwa aż po niedołężność wykonywały nieodpłatną pracę na rzecz rodziny i gospodarstwa domowego. Były one bardziej obciążone pracą niż mężczyźni – gospodyni pracowała przeciętnie 500 godzin dłużej niż gospodarz (czyli niemal 21 dni więcej w roku). Choć istniał dokładny podział na prace męskie i kobiece, nierzadko dochodziło do zatarcia tej granicy. Jak pisała w 1937 r. trzydziestoletnia pamiętnikarka: „Ponieważ w naszem gospodarstwie brakowało sił męskich do pracy, więc część tej pracy należała do mnie jako do najstarszego z dzieci. Przyswoiłam sobie osprzęt bydła i koni, podorywkę, bronowanie, kierowanie końmi przy pługu i wozie”. Oczywiście wykonywanie codziennej pracy w gospodarstwie, nie zwalniało kobiety od innych powinności życiowych, zwłaszcza rodzenia i wychowywania dzieci. Kobieta wiejska zaczynała pracę od wczesnego dzieciństwa. Marcjanna Fornalska w swoich wspomnieniach dzieliła się obawami z lat dziecięcych: „Mam skończone dziesięć lat i powinnam zastąpić starszą siostrę, która ma lat piętnaście w pasieniu bydła, tj. krów, cieląt i owiec. Gdy to usłyszałam, przelękłam się okropnie, bo widziałam, jak starsza siostra czasem nie może dać sobie rady (...) Ale było to nieuniknione. Siostra jest już cennym robotnikiem, więc ja muszę ją zastąpić. (...) Tak przeszło parę lat mego życia - w lecie pasę bydło, w zimie przędę i bawię młodsze dzieci. Ale znów przemiana w mym życiu. Zaczęłam trzynasty rok. Starsza siostra wychodzi za mąż, ja już nie będę paść bydła i ze strachem myślę, jak podołam robocie, którą wykonywała starsza siostra. Wszak trzeba wydoić trzy razy na dzień 5-6 krów, przynieść z dziesięć razy na dzień wiadrami wody z rzeki, ponieważ wózek zepsuł się i już wody się nie wozi, a gospodarstwo duże i rodzina wielka”. Kolejne lata zmieniały jedynie zakres obowiązków, a starość z nich nie zwalniała.
Uczennice na przystanku tramwajowym w Warszawie, rok 1931
Taka praca ponad siły doprowadzała do wyniszczenia organizmu. W swych pamiętnikach lekarze donosili: „Kobieta wiejska pracuje zbyt ciężko (...) Praca ta rozpoczyna się od wyjścia ze szkoły, a kończy się śmiercią. Przerywana jest częstymi okresami ciąży, w czasie której ochrona macierzyństwa praktycznie nie istnieje. Pewna mała część kobiet dobrze rozwija się fizycznie, większość szybko słabnie i marnieje. Często też spotyka się kobiety wiejskie trzydziestoletnie o wyglądzie staruszki. Prawie każda kobieta ma zniszczone uzębienie, wskutek braku starań o stan zębów i czyszczenia ich, opadnięcie żołądka i jelit wskutek braku higieny ciąży i okresów popołogowych, przewlekłe cierpienia narządu trawienia”. Dramatyczną sytuację dopełniały pokątne aborcje, które nierzadko kończyły się śmiercią.
W latach 30. nasilające się zjawisko przeludnienia wsi powodowało, że obecność średnio 40% córek w drobnych gospodarstwach rolnych była zbędna dla ich funkcjonowania. W takiej sytuacji młode kobiety poszukiwały odpłatnej pracy poza rodzinnym gospodarstwem, jednak udawało się to nielicznym ze względu na nadmiar rąk do pracy. Wtedy wyjściem okazywał się wyjazd do miasta, a czasem nawet za granicę, utożsamiany również z awansem społecznym, który niestety często pozostawał w sferze marzeń. Młode, niewykształcone kobiety, znajdowały zatrudnienie najczęściej w przemyśle, rzemiośle, usługach, handlu czy w charakterze pomocy domowej.
W okresie międzywojennym, najczęstszym sposobem zarobkowania kobiet była właśnie praca w charakterze służby domowej. Służące stanowiły aż 46,1% pracujących (dane z 1931 r.). Te dziewczyny (bo najczęściej były to kobiety młode i niezamężne) od wszystkiego stanowiły najniższy szczebel w hierarchii pomocników domowych. Nie mogły równać się z wykwalifikowanymi kucharkami czy kamerdynerami, dlatego też ich los mało kogo obchodził. Jak wspominała Irena Krzywicka w „Wyznaniach gorszycielki”: „Można było być demokratą, socjalistą, komunistą, ale niepodobna było sobie wyobrazić, aby służąca chodziła innymi schodami niż kuchenne, aby nie całowała pani w rękę albo pozwalała sobie usiąść w jej obecności. To się rozumiało samo przez się i nikt się nad tym stanem rzeczy nie zastanawiał, a najmniej same służące”. Prócz pracy od świtu do nocy, musiały znosić liczne upokorzenia, włącznie z umizgami swoich chlebodawców, przy wynagrodzeniu tygodniowym wynoszącym średnio 7 zł 60 gr (w 1935 r.). Dla porównania w fabryce mogły dostać około 18 zł, ale musiały się same utrzymać. Na służbie poza zakwaterowaniem dostawały jedzenie, choć zwykle były to resztki z pańskiego stołu. Służące nierzadko stawały się bohaterkami wspomnień swoich pań, które nierzadko narzekały na ich brak umiejętności, obycia czy lenistwo. Rzecz jasna, sytuacja służącej zależała od domu, w którym podjęła pracę w myśl porzekadła „jaki pan, taki kram”, które można sparafrazować: „jaka pani, taka jej służba”. W końcu nie jedna służąca spędzała ze swoim państwem całe życie, stając się z czasem członkiem rodziny.
Irena Krzywicka
Duży procent kobiet z warstw niższych znajdował zajęcie również w przemyśle. W 1931 r. było to blisko 341,4 tys. (39,6% ogółu pracujących jako najemne pracownice fizyczne). Mogły one znaleźć zajęcie przede wszystkim w tych zawodach, które wymagały mniejszego wysiłku fizycznego i większej sprawności manualnej – najwięcej kobiet było zatrudnionych w przemyśle włókienniczym i odzieżowym. Należy zaznaczyć, że praca kobiet w poszczególnych zawodach była ograniczana i kontrolowana przez państwo. Ustawa z dnia 2 VII 1924 r. zabraniała zatrudniać kobiety przy robotach szczególnie niebezpiecznych i szkodliwych dla zdrowia, a ponadto określała maksymalny czas pracy itp. Oczywiście, podobnie jak w PRL-u, często okazywało się, że w wielu przypadkach litera prawa pozostawała martwa. Pozycję kobiety w środowisku robotniczym w latach II RP określały przede wszystkim dwa czynniki: tradycja oraz kondycja materialna rodziny. W momentach, gdy zarobki mężczyzny nie były w stanie zaspokoić potrzeb rodziny, praca kobiety stawała się koniecznością. Niestety, nie wiązało się to z równouprawnieniem małżonków, co wynikało z ogromnych dysproporcjach płacowych. W 1935 r. przeciętne zarobki kobiety w przemyśle były dwukrotnie niższe niż mężczyzny. Nawet w sfeminizowanym włókiennictwie średnie zarobki godzinowe kobiety stanowiły 70% podobnych zarobków mężczyzn. Jednak historycy podkreślają, że pomimo iż najczęstszym czynnikiem podejmowania pracy przez kobiety z warstw niższych był aspekt ekonomiczny, pojawiają się w tym czasie również inne. Młode kobiety podejmując pracę często chciały się uzależnić od rodziny, a gdy zdecydowały się na założenie własnej, starały się przygotować do tego odpowiednio, nadając rys partnerstwa w stosunkach z wybrankiem.
Jednak w okresie narastającego kryzysu pracy nie starczało dla wszystkich chętnych. Gdy okazywało się, że niezbędne są redukcje, najczęściej ich ofiarą padały kobiety. Swego czasu zajmowałam się sytuacją kobiet w przemyśle zbrojeniowym. Na jednym z zebrań w największej fabryce amunicji w kraju związki zawodowe, które w teorii miały bronić praw każdego należącego do zrzeszenia pracowników, zaprezentowały następujące stanowisko: „(...) domagano się żeby redukcja, jeżeli jest konieczna, była przeprowadzana rzeczowo, tj. żeby zwalniano mężatki, których mężowie pracują, panny pozostające na utrzymaniu rodziców i te osoby, które posiadają dostateczne środki utrzymania”. Jednak czy w czasach, kiedy kobieta dopiero wybijała się na pozycję pełnoprawnego obywatela, może dziwić takie podejście? Nie, tym bardziej, że była to praktyka stosowana w całym ówczesnym świecie. Tak więc sytuacja przyjmowała dramatyczny obrót w momencie straty zatrudnienia.
Utrata pracy, brak bliskich, tarapaty finansowe – wszystko to składało się na kolejny wielki i nierozwiązany problem II RP – prostytucję. Wanda Melcer, zapomniana dziś reportażystka, dla której głównym tematem było życie tych biedniejszych, w reportażu o prostytucji „Kochanek zamordowanych dziewcząt” dokładnie opisała kilka domów publicznych. Z obrazu reporterskiego wyłania się dramat kobiet zmuszonych do prostytucji przez sytuację życiową. Jednak ile było kobiet, tyle przypadków, o czym informowała swoją rozmówczynię Marysia – prostytutka z wieloletnim stażem: „Marysia skarży się na ciężkie czasy: po pierwsze, ludzie nie mają pieniędzy, a po drugie, co dzień większa konkurencja. Służące żyć nie dają dziewczynie fachowej. Chociaż mają dom i utrzymanie, dorabiają sobie na mieście. Żona bezrobotnego, matka dzieciom, idzie na róg, żeby coś zarobić, to jest zrozumiałe, ale żeby taka służąca odbierała ludziom chleb na łachy…”. Dodatkowo ciężką sytuację potęgowało napiętnowane społecznie i wymogi prawne. Obowiązywała bowiem zasada neoreglamentacji, która zmuszała je do rejestrowania się na policji w jednostkach zajmujących się m.in. prostytucją, czyli w tzw. obyczajówkach. Jak zauważa Wanda Melcer powrót z tej drogi był niezwykle trudny: „Ich przyszłość? Krótkie życie. Obłęd. Samobójstwo. Ciągnienie zysków z innych młodych dziewcząt. Kucharowanie w domach publicznych. W każdym razie zawsze prawie pozostają w branży. Predestynuje ich do tego ich uległość, bierność, niesłychana, nieprawdopodobna wprost naiwność, niezaradność, lenistwo fizyczne i umysłowe. (...) Sprowadzić ją na prostą drogę może jedynie mężczyzna, który tego naprawdę zechce, bywają wtedy dobremi żonami i matkami. Są to jednak wypadki rzadkie”. W tym wszystkim często dopełniały obrazu nieślubne dzieci, które nie miały szans na pomoc materialną ze strony ojca lub państwa.
I w ten sposób Wanda Melcer przekazała kwintesencję sytuacji kobiet w dwudziestoleciu międzywojennym, zwłaszcza tych z warstw niższych, a mianowicie całkowite uzależnienie od mężczyzny – najpierw ojca, potem męża, aż wreszcie syna, a nawet urzędnika będącego przedstawicielem państwa. Okoliczności braku mężczyzny tworzyły kategorie kobiecej samotności – niezamężne, owdowiałe, porzucone mogły liczyć jedynie na pomoc krewnych.
Fot. wikipedia.org, nac.gov.pl, materiały prasowe z albumy wydawnictwa Bosz „Polska przedwojenna”