Książka przypomina album, silva rerum. Znajdują się w niej archiwalne zdjęcia, naukowe tabelki, fragmenty dzienników ekspedycji. Próbki materiałów i sądowa identyfikacja genetyczna. Mapki, protokoły z obdukcji i listy miłosne. Wszystko ma na celu rozwiązanie zagadki – dlaczego wszyscy członkowie ekspedycji Andréego w 1897 r. zginęli? Choć wypadałoby raczej postawić pytanie: jak? Teraz wiadomo, że wybrali się na samobójczą wyprawę. Bea Uusma, zafascynowana historią trzech niewydarzonych podróżników, dosłownie poszła w ich ślady i z obsesyjną skrupulatnością udokumentowała ich losy. Efektem jest opowieść smutna – znamy przecież jej zakończenie, ale i wciągająca oraz pełna humoru: już na okładce, pod tytułem „Ekspedycja. Historia mojej miłości” widnieje dopisek: Wszystko w tej książce jest prawdą. Wszystko się wydarzyło. Oprócz tego, co napisano na stronach 275 i 276. Choć Uusma przestrzega, że żadna z niej poszukiwaczka przygód, i to nie jest prawda. 

 

Miłość, śmierć, baloniarstwo. To ramy losów wyprawy Andréego, ale też książki Juliana Barnesa „Wymiary życia”, w której to autor mierzy się ze śmiercią swojej żony i wykorzystuje do tego historię baloniarstwa. Zestawia ze sobą dosyć abstrakcyjne tematy – miłość, śmierć, pierwsze powietrzne eskapady – co jest podobne do tego, o czym piszesz. Baloniarstwo wydaje się absurdalne.

To jedna z najbardziej szalonych rzeczy, na jakie można się zdecydować!

 1 Bea Uusma

Czy nie jest to zajęcie dla romantycznych frajerów? Bohaterowie twojej książki porwali się na coś niemożliwego do zrealizowania. Nie masz wrażenia, że byli romantycznymi lekkoduchami?

Tak, jestem zainteresowana emocjami, nauką i historiami porażek. Moja pierwsza książka, która była wydana w Szwecji i Stanach Zjednoczonych pod tytułem „The Man Who Went to the Far Side of the Moon”, była poświęcona astronaucie Michaelowi Collinsowi. Gdy statek kosmiczny Apollo 11 dotarł do Księżyca, to Buz Aldrin i Neil Armstrong zyskali całą sławę. Oni zostali bohaterami, a przecież był jeszcze trzeci kosmonauta, który musiał zostać w rakiecie! Okrążył Księżyc 14 razy, lecz nigdy na nim nie wylądował. Musiałam o nim napisać książkę! O nim też można powiedzieć, że jest takim „romantycznym przegrywem”. Nie ekscytują mnie historie tych polarników, którzy zdobyli biegun, wrócili i otrzymali za to medale.

 

Twoi bohaterowie byli zupełnie nieprzygotowani do wyprawy. Jak to się stało, że w ogóle wyruszyli? Nikt nie chciał ich powstrzymać?

Nie, to był rok 1897 i baloniarstwo było wtedy najnowocześniejszym wynalazkiem, w którym pokładano wielkie nadzieje. To była era industrialna, kiedy mocno wierzono w postęp, maszyny, intelekt. Członkowie ekspedycji bardzo dużo pracy włożyli w konstrukcję swojego balonu i po prostu uwierzyli, że to musi się przełożyć na powodzenie ich misji. Byli szaleni, że zdecydowali się wyruszyć w tę podróż – a kiedy już wystartowali, natychmiast stracili liny zabezpieczające. Powinni zdecydować się na lądowanie awaryjne, ale zamiast tego – lecieli dalej. Dużo o tym myślałam i jestem pewna, że nie zdawali sobie sprawy, jak trudne jest przemieszczanie się po lodzie. Byli beztroscy w swojej decyzji o kontynuowaniu ekspedycji.

 

Tak bardzo byli skoncentrowaniu na biegunie i osiągnięciu wymarzonego celu. Czy to była też potrzeba przechytrzenia, a może nawet podbicia natury? Twoi bohaterowie wydają mi się pewni, że człowiek wygra z nawet tak niesprzyjającą przyrodą, jak biegun północny.

Sporo podróżowałam po Arktyce, byłam w strefie podbiegunowej przez trzy miesiące – to była nieustanna walka. Miałam poczucie, że to nie jest miejsce dla człowieka. Ciekawi mnie, co dzieje się z ludźmi, gdy zostaną pozbawieni swojego środowiska naturalnego, gdy zostaną wyrwani ze swojej strefy komfortu – co się dzieje z człowiekiem w kosmosie albo Arktyce?

 2 Bea Uusma

Ta ekspedycja nie miała najmniejszych szans – to historia powolnej śmierci trojga osób, o czym wiemy już od początku. Wydajesz się wręcz obsesyjnie zainteresowana tym, co im się przydarzyło. Czy po tym, jak książka została opublikowana, poczułaś satysfakcję, że już wystarczająco wiele poświęciłaś dla tej historii?

Nie, to nie koniec mojej obsesji. Sądziłam, że kiedy zdobędę Wyspę Białą, wtedy poczuję, że ta historia się we mnie wypełni, że będę mogła ją odpuścić. Jednak nie był to moment przełomowy. Coś każe mi wracać na Wyspę Białą – ostatniej jesieni znów próbowałam się tam dostać. Dobiliśmy do brzegu, a śnieg tak zabielał powietrze, że nie wiadomo było, gdzie jest ląd, gdzie niebo, a gdzie woda. To było ogromnie niebezpieczne, do tego w oddali widziałam sylwetki niedźwiedzi polarnych. Musieliśmy zawrócić, a ja znów mam poczucie, że muszę tam wrócić. Wydanie tej książki to próba zebrania tego, co wiem, w zgrabną kompilację – prawda jest taka, że mogłabym napisać chyba 20 takich książek, bo tyle już wiem na temat ekspedycji. Kiedy zaczynałam pisać „Historię mojej miłości”, miałam już ogromną wiedzę na temat samej wyprawy. Wiedziałam, że nie chcę napisać badawczej rozprawy, w której po prostu przedstawiam fakty. Chciałam zabrać czytelnika ze sobą i odkrywać razem z nim. Chciałam się tą historią z kimś podzielić, więc przez zdrowy rozsądek ograniczyłam treść. Musiałam skrócić opowieść z 700 stron do tego, co pozostało wydane. Nadal żyję tą ekspedycją. Pracuję jako lekarka przez trzy dni w tygodniu, a resztę czasu poświęcam pasji, którą jest właśnie ekspedycja Andréego.

 

Czy w takim razie możemy spodziewać się kontynuacji „Ekspedycji”?

Nie potrafię tego teraz stwierdzić – nadal prowadzę badania, wciąż coś dopisuję i znajduję nowe informacje…

 

Na przykład?

Znalazłam kurtkę, którą Knut Frænkel miał na sobie w momencie śmierci. Nie była naprawiana ani czyszczona od tego czasu. W środku materiał pokryty jest brunatnymi plamami – zbadam, czy to krew. To dopiero ekscytujące! Czy to jego krew? Niedźwiedzia? Nilsa Strindberga? Parę razy w roku znajduję nowe wskazówki. Dlatego też wciąż interesuje mnie ta historia – ciągle mnie zaskakuje.

 

Badania nad ekspedycją przypominają podróż pełną przygód.

Czasami myślę, co będzie, jeśli rozwikłam zagadkę ich śmierci – nie jestem pewna, czy w ogóle chcę tego dokonać! Podoba mi się ta podróż.

 

Czy wciąż szukasz ostatniego listu Nilsa Strindberga do Anny Charlier?

Tak, byłam na wyspie, na którą Strindberg planował zrzucić ten list. Jest schowany do pudełka, więc wpadłam na pomysł, by wyszukać go detektorem metali przymocowanym do helikoptera – w ten sposób na Północy szuka się ludzi pod lawinami. Może to dziwnie brzmi, ale taki wynalazek, który skanuje przestrzeń pod helikopterem, bardzo mi pomoże. Ale może Strindberg pomylił się i zrzucił list na inną wysepkę?

 4 Bea Uusma

To możliwe, mam wrażenie, że załoga Andréego wciąż popełniała jakieś błędy! Mylili się w obliczeniach, kierunkach…

Tak, nie można zaufać ich dziennikom.

 

Kiedy czytałam o ekspedycji Andréego, przyszła mi na myśl dyskusja, jaka obecnie toczy się w Polsce. Mamy swoich „Lodowych Wojowników”, himalaistów, którzy porywają się na wręcz samobójcze wyprawy. Dla niektórych są bohaterami narodowymi, dla innych – ryzykantami, którzy nie troszczą się o własne życie i rodziny. Czy nie było podobnie z wyprawą Andréego? Zdecydowali się na ekspedycję chyba tylko dla sławy – sami nie mieli przygotowania naukowego, by potraktować wyprawę jako misję badawczą.

Byli tak naprawdę bardzo młodzi, dopiero na początku swoich karier naukowych. Andrée wyliczył, że cała wyprawa zajmie im około sześciu dni. Po niecałym tygodniu mieli wrócić w chwale. Nils miał w planach zacząć nowe życie z narzeczoną, Anną. Nie sądzę, żeby wiedzieli, jak niebezpieczna będzie ich ekspedycja.

 

Trudno mi to zrozumieć – przecież to było już po pierwszych próbach podjętych przez Nansena, by zdobyć biegun.

Andrée nawet spotkał się z Nansenem. I nie spytał o nic, nie poprosił o żadną radę. Ale taki właśnie był Andrée – zbyt pewny siebie. Strindberg zaś zaczął sposobić się do wyprawy rok przed ekspedycją. Miał wtedy tylko 23 lata. Robił kalkulacje dotyczące materiałów, lin, dystansów – musiał być przekonany, że są wystarczająco przygotowani.

 

Wydaje mi się, że zabrakło im pokory.

Spójrz na zdjęcie na okładce – to moment, gdy wreszcie musieli wylądować awaryjnie. Nie wyglądają na spanikowanych! Pewni siebie opierają się o kosz balonu, sądząc, że z łatwością dotrą do cywilizacji. Nie mieli pojęcia, jakie okropności ich czekają. Zabrali ze sobą najdziwniejsze rzeczy – ich ekwipunek był stanowczo za ciężki, by ciągnąć go po lodzie. To śmieszne, ale ich wyprawa nie osiągnęła żadnych rezultatów – Nansen wraz z Johansenem już rok wcześniej, na nartach i z psimi zaprzęgami,  dotarli o wiele dalej na Północ, niż miejsce, gdzie wylądował balon Andréego. I oto nasi bohaterowie: wiedzą, że nie pobili żadnego rekordu, ich balon zawiódł po trzech dniach podróży, nikt nie wie, gdzie oni się znajdują. A jednak ich pozy wyrażają absurdalną wręcz zarozumiałość.

 

Jesteś matką, lekarką, pisarką, badaczką. W jaki sposób łączysz wszystkie te role w jednym życiu?

Nie mam pojęcia! Książka zajęła mi naprawdę sporo czasu. Ojciec moich dzieci mnie wspierał – podzieliliśmy opiekę nad nimi równo po połowie, więc ta równowaga w rodzicielstwie bardzo mi pomogła. Chcę być dobrym przykładem dla moich dzieci. Chociaż teraz są już bardzo znudzone wyprawą Andréego, chcę im pokazać, co matka może osiągnąć – mieć pasje, prowadzić odważne życie.

 5 Bea Uusma

Może w przyszłości podążą za własnymi pasjami – równie niebezpiecznymi.

To nawet nie jest aż tak niebezpieczne, raczej nużące i drogie! Musisz wystarać się w najróżniejszych instytucjach o fundusze i pozwolenia, co wcale nie jest łatwe i wymaga wiele energii.

 

To przypomina mi bolączki Andréego: on też wciąż musiał zabiegać o wsparcie dla swojej ekspedycji i był z tego powodu bardzo rozżalony.

Zabawne, bo akurat jego lubię najmniej z całej załogi – ale jeśli musiałabym przyznać, kogo najbardziej przypominam, to właśnie jego.

 

Tak samo jako on organizujesz życie pod to, by osiągnąć cel. Masz poczucie, że musiałaś coś poświęcić dla swojej pasji?

Nie, zupełnie! Nikt mnie nie zmusza do kolejnych badań i wypraw. Zaczęło się od zwykłego hobby, czytania o ich wyprawie. I to pęczniało – aż do teraz, gdy jestem ekspertką od tematu wyprawy Andréego. Bardzo lubię być w czymś dobra, a do tego stworzyłam sobie swój własny świat, w którym mogę się zaszyć, jeśli chcę: skupić się na planowaniu kolejnej wyprawy czy badaniu. Nie mam pojęcia, jak wyglądałoby moje życie bez ekspedycji – co bym wtedy robiła? Oglądała dużo telewizji? Nie wiem, trudno to porównać.

 

Ile zajął cały proces przygotowania książki?

Kiedy zaczęłam uczyć się na studiach medycznych, już myślałam, jak przyda mi się to do badań nad ekspedycją. Nie planowałam napisać książki, ale przez 10, nawet 12 lat zbierałam coraz więcej materiałów i stało się dla mnie jasne, że nikt nie zrobi tego lepiej ode mnie. A kiedy już zostałam lekarką, otworzyło się przede mną wiele drzwi – mogłam zadzwonić do różnych ludzi, przedstawić się i spytać o najdziwniejsze detale, które mnie frapowały. Nikt się nie spodziewa, że lekarz może być równocześnie wariatem. Samo pisanie zajęło mi ponad dwa lata. Czasami brałam wolne w pracy, by skupić się na pisaniu. Ostatnie pół roku pisania było już bardzo wyczerpujące – praca, rozwód, dwójka dzieci… Wstawałam o 4:30 rano, pisałam, zawoziłam dzieci do szkoły, pracowałam. Nikomu tego nie polecam! Ale też wiedziałam, że muszę to zrobić. Jestem zadowolona z rezultatu.

 6 Bea Uusma

Czym zajmujesz się w swojej karierze jako lekarka?

Jestem pediatrą. Sporo osób przekonywało mnie, że byłabym dobra w medycynie sądowej, jednak to zupełnie co innego – śledzić przyczyny śmierci u osób, które zmarły wczoraj albo ponad wiek temu. Badania nad ciałami członków wyprawy Andréego nie były dla mnie przygnębiające ani przerażające. Mam do tego abstrakcyjny dystans: nie miałam problemu, by przechowywać w domu obojczyk, który, jak przypuszczaliśmy, należał do Knuta. Moje dzieci zaś przejmował wstręt! Na kości zostały resztki tkanki, ale dla mnie był to po prostu obiekt badawczy.

 

Podtytuł twojej książki to „Historia mojej miłości”. Wydaje mi się, że każda kultowa historia miłosna jest na swój sposób niespełniona – tak jak miłość Anny Charlier i Nilsa Strindberga. Czy tak jest i w twoim przypadku?

Zakochałam się w tej ekspedycji. Próbuję rozwiązać jej zagadkę, doświadczyć jej choć trochę. Podążam za tą wyprawą. Jestem w dobrym miejscu, ale w złym czasie. Jakkolwiek bym się nie starała – nigdy ich nie dogonię. Ta miłość po prostu mnie spotkała – jeśli ktoś by mi powiedział 20 lat temu, że treścią sporej części mojego życia będzie trójka zmarłych mężczyzn, wyśmiałabym go. Ale tak właśnie jest.

Fot. materiały prasowe