Twoje kolaże często przedstawiają ludzi skonfrontowanych z pięknymi, lecz przede wszystkim monumentalnymi krajobrazami. Posługujesz się widokami pustyni, oceanu, strzelistych gór – przyroda bywa przytłaczająca swoim ogromem, bezpretensjonalnością i niepodważalną stałością. Często również stawiasz bohaterów w obliczu zagrożenia, jakie stanowią katastrofy ekologiczne, wojna (mocno zaznaczona za pomocą grzybów dymu powstałych w wyniku wybuchu bomby atomowej) czy brutalistyczna architektura XX wieku. Chciałabym się dowiedzieć, co myślisz o otaczającym Cię świecie?

Karolina Wojciechowska: Uważam, że każdy z nas postrzega świat inaczej. Kiedyś szłam wrocławskim rynkiem z koleżanką, która w zachwycie krzyknęła „Zobacz, Karolina, jakie piękne kamienice!”, a ja w ogóle nie zwracałam na nie uwagi, bo przecież „Kamienice? Spójrz na ten stary neon!”. Chodzi trochę o to, że widzimy to, co chcemy widzieć i tak, jak chcemy, a to, na co zwracamy uwagę, bezpośrednio wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. W Poznaniu mieszkałam na blokowisku, które jest  stosunkowo brzydkie, ale te betonowe bloki przy odpowiednim kolorze nieba potrafiły wyglądać super.

 

W takim razie to, co przedstawiają twoje kolaże ten nieco futurystyczny świat  czy to wizja przyszłości? Utopia? Wspomnienia? Bardziej lęki czy też fantazja?

Karolina Wojciechowska: Myślę, że to raczej moja chora fantazja. Chociaż zauważam, że w przypadku kolaży katastroficznych ludzie raczej są w statycznej pozycji – siedzą, patrzą na to, co się przed nimi wydarza i nie reagują. Jest to moja odpowiedź na to, co dzieje się we współczesnym świecie. Pokazuję powszechne zobojętnienie dzisiejszych ludzi. Staram się jednak nie dookreślać czasu ani miejsca, nie pokazywać, jaki będzie świat, ale bardziej jacy są/będą/mogą być ludzie funkcjonujący w danej rzeczywistości. Zdjęcia, których używam pochodzą z różnych okresów – to pomaga w stwarzaniu bardziej uniwersalnych przekazów.

 

Jest jednak jedna praca, która dla mnie jest wyjątkowo mocna, zwłaszcza w zestawieniu z pozostałymi. Powtórzony jest w niej schemat siedzącej pary wpatrującej się w przestrzeń. Przed nimi ocean, ogromna palma, jednak krajobraz ma rozdarcia – to czemu się przyglądają, to ściana pokryta fototapetą z rajskim krajobrazem.

Karolina Wojciechowska: Tak, może to, co oni widzą, to wcale nie jest prawda. A może prawdą też nie są krajobrazy z innych kolaży? Wspomnianą przez ciebie pracę traktuję również bardzo wspomnieniowo – jakbyś patrzyła na swoje wspomnienia, które z biegiem czasu marnieją, ale mają w sobie wciąż to piękno.

 

Nie da się nie zwrócić uwagi na monstrualność przyrody skontrastowanej z człowiekiem. Jakie stanowisko zajmujesz wobec dualizmu naturakultura?

Karolina Wojciechowska: Niesamowicie wpływamy na naturę, ale to ona wygrywa. Nawet przy aktualnym zaawansowaniu technologicznym naszych narzędzi. Natura jest bezkompromisowa, jeśli ma ochotę dać deszcz – daje go. Przy czym jest absolutnie w tym piękna i żadne zdjęcie, żadna moja praca czy prace innych artystów, które uwypuklą potęgę czy piękno natury, nie będą lepsze niż autentyczny widok czegoś, co powstawało, rosło setki lub tysiące lat.

1 kolaze 

Dlaczego wybrałaś kolaż jako formę wyrazu?

Karolina Wojciechowska: Przede wszystkim myślę, że nie umiem pisać tak, aby dać ujście własnym emocjom, dlatego tworzę obrazki. Muszę jednak przyznać, że większości kolaży znajdowanych w trakcie sprawdzania konkurencji na rynku nie lubię, nie podobają mi się. Nie przepadam za zbyt dużym nagromadzenia elementów, dlatego moje prace składają się z maksymalnie czterech składowych. Mało jest kolaży minimalistycznych i nie mówię tego, by myśleć sobie, że jestem jakaś super i robię wyjątkowe rzeczy. Sama zaczęłam robić kolaże przez totalny przypadek – byłam na pierwszym roku grafiki komputerowej, drukowałam na sitodruku zestawione fragmenty klatek z filmów Antonioniego. Trzy lata później wróciłam do tych prac i pomyślałam: „tak, wycinanki to zawsze była jakaś taka moja rzecz”. W jakiś sposób okazało się, że wszystko, co tworzę, oparte jest na wycinaniu jakichś fragmentów i składaniu ich w inną, nową całość.

 

Jak często powstają twoje prace?

Karolina Wojciechowska: Gdy szykuję się do realizacji projektu lub zlecenia, pracuję do momentu satysfakcji. Czasami robię kolaż, by przepracować jakiś temat. Mam też mocne postanowienie, aby tworzyć minimum jeden kolaż w tygodniu, ale robić to dla siebie, aby czuć, że się rozwijam, poszerzam umiejętności.

 

Czujesz się artystką?

Karolina Wojciechowska: Mam do tego dystans. Nie mam problemu z tym, że moje prace idą na użytek komercyjny, bo stanowią na przykład okładkę magazynu. Moim marzeniem jest stworzyć autorską okładkę do albumu muzycznego! Uważam się bardziej za graficzkę niż młodą polską artystkę. Myślę, że nie mam na tyle „jaj” i odwagi, żeby iść w świat sztuki. Zresztą  moje kolaże nie są rozbudowane, cechuje je prostota, są obrazkami – mają moc, ale wydaje mi się, że mogą zostać wpuszczone w trochę inną niszę, niekoniecznie w przestrzeń galeryjną. Takie zawieszenie między sztuką a projektowaniem bardzo mi odpowiada. Jednocześnie projekty, które współtworzę obok, jak na przykład „Dziewczyństwo”, dają mi za to dużo swobody artystycznej. Aktualnie rozwijam się też w kierunku animowania obrazów, mam już parę pomysłów.

 

Dopada cię czasem kryzys twórczy lub niemoc i nagle brakuje ci pomysłów bądź nie możesz dokończyć pracy? A jeśli tak, to jak sobie radzisz z takim stanem?

Karolina Wojciechowska: Jasne, że tak! Co robię wtedy? Czekam. Ale pozwalam sobie czekać maksymalnie dwa dni, potem ruszam do pracy, nawet jeśli nie wychodzi. To jest tak jakbyś jechała na rowerze pod górę – początek jest ciężki, ale gdy nabierzesz rozpędu i pokonasz szczyt – po prostu jedziesz. Kryzys trzeba przepracować. Czasem prace lądują w folderze „śmieci” na pulpicie, ale dzięki nim możesz zobaczyć swoje postępy i zachować obiektywizm.

 

Co jest twoją inspiracją w tworzeniu?

Karolina Wojciechowska: Muzyka. Kiedyś potrafiłam przerobić rocznie sto nowych albumów. Słucham wszystkiego – od indie, rocka ninetisowego, przez ambient, drone i wielu innych mocno industrialnych rzeczy, na których koncertach ludzie czasem wychodzą, bo jest im niedobrze. Kolaże powstają przy skrajnie różnej muzyce. Teraz mam trochę mniej czasu, by nadganiać nowości, lecz nie zmienia to faktu, że muzyka i sytuacje z dnia powszedniego mają na to, co tworzę, największy wpływ. Wystarczy otworzyć oczy i się trochę rozejrzeć, podnieść głowę znad telefonu – jest tyle jakichś dziwnych ludzi, dziwnych sytuacji. Inspiracje są na wyciągnięcie ręki. Lubię też betonowe bloki – stąd w moich pracach brutaliści, surowość i prostota.

 

O tym, że obserwujesz rzeczywistość może świadczyć jeden z twoich najnowszych kolaży – zalana wodą ulica, dziewczyna stojąca na bagażniku roweru i trzymająca w rękach flagę. Materiał nie sugeruje żadnego kraju, partii, czy ugrupowania.

Karolina Wojciechowska: Zrobiłam kolaż związany z aktualnymi wydarzeniami w Polsce. Na tyle mnie to gryzło, że nie mogłam tego ominąć. Mam jednak nadzieję, że następny będzie już ujściem dla pozytywnych emocji. Nie wszystkie moje kolaże są przecież niepokojące. Czasem są po prostu ładne.

2 kolaze 

Zgadzam się. W niektórych twoich kolażach mamy do czynienia z przepięknymi kobietami wskakującymi do wody lub pokazanymi na tle betonowej architektury. Co robią kobiety w twoich kolażach? Jakie jest ich miejsce?

Karolina Wojciechowska: Myślę, że dzięki temu, że sama jestem dziewczyną, dużo łatwiej jest mi posługiwać się ciałem kobiecym. Nie wiem do końca dlaczego – przecież jest tak samo dużo pięknych zdjęć kobiet, jak i mężczyzn. Pewnie chodzi o kwestię utożsamiania się.

 

Byłaś jedną z inicjatorek wydania zinu „Dziewczyństwo”, stworzonego w Poznaniu w marcu tego roku. Opowiedz o tym.

Karolina Wojciechowska: To był również przypadek. Siedziałam z koleżanką Klaudią Kozińską w poznańskim Piece of Cake, robiłyśmy jakieś prace na komputerach. Od słowa do słowa okazało się, że frustruje nas, że środowisko artystyczne jest zdominowane przez mężczyzn. Na ASP 85% studentów stanowią dziewczyny, jednak na rynku te dziewczyny gdzieś giną. Pomyślałyśmy, czemu by nie stworzyć dla nich przestrzeni: „zróbmy coś z dziewczynami!”. Skrzyknęłyśmy się z Ulą Lucińską, z którą wcześniej współpracowałam w kolektywie „000000”, Pauliną Piórkowską i Agatą Konarską – kumpelami, aktywistkami, dziewczynami z ASP i zaczęłyśmy działać. Chciałyśmy, aby nasz zin miał totalnie otwartą formę – nie zamykałyśmy się na chłopaków, ale głównym tematem miał być GIRLHOOD. Chciałyśmy, aby zin cechowała lekkość, poczucie swobody – unikałyśmy jednostronności, polityczności czy bezpośrednich skojarzeń z feminizmem. Celem było coś pomiędzy. Ogłosiłyśmy open call, a efekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Miał być zin, a otrzymywałyśmy video, nagrania performansów, nawet pliki muzyczne! Z ponad dziewięćdziesięciu zgłoszeń z całego świata zrezygnowałyśmy tylko z kilku – dyskusje nie były łatwe, w końcu pięć dziewczyn w kolektywie, każda absolutnie różna od drugiej, miałyśmy faworytów. Termin GIRLHOOD został opowiedziany przez ludzi, którzy nadesłali pracę – niezwykła różnorodność umysłów – myślę, że całkiem fajnie nam to wyszło. Nasz zin towarzyszył też wystawie Tomka Pawłowskiego „Przyjaźni moc” w lokalu_30 w Warszawie.

 

Czym więc jest dla ciebie feminizm?

Karolina Wojciechowska: Według mnie w feminizmie chodzi o współpracę, o rodzaj symbiozy między kobietami i mężczyznami, ale i tą samą płcią. Znać swoje różnice, słabości i nawzajem się uzupełniać. Nikt nie jest samowystarczalny. I nie chodzi o wniesienie lodówki na 3. piętro, raczej o dystans i zgodę. Każdy fanatyzm jest zły. Poglądów nie trzeba wypisywać sobie na czole, nie trzeba ograniczać się do jednego słowa, wystarczy szanować różne zdania.

 

Będzie kolejny zin? Gdzie będzie można was jeszcze złapać?

Karolina Wojciechowska: Teraz sieciujemy się z dziewczynami, ale zamierzamy kontynuować współpracę. Być może nie będzie już to wersja papierowa. Zin pochłonął naprawdę dużo czasu – był różowym segregatorem, który własnoręcznie obijałyśmy różowym welurem – szaleństwo! Wyszło 45 sztuk, został jeden egzemplarz na naszą piątkę. Myślimy jednak nad czymś w rodzaju apolitycznej platformy dla dziewczyn, poprowadzimy też warsztaty z zinowania we współpracy z dziewczynami siedzącymi w tym temacie w trakcie Kongresu Kobiet w Poznaniu. Rozpoczynamy też dziewczyński projekt z galerią Arsenał na jesień. Z pewnością coś będziemy dziewczyńsko robić.

 

Do publikacji kolaży korzystasz z takich portali jak Instagram, Facebook, Tumblr. Właśnie obroniłaś dyplom na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Zakończyła się również twoja wystawa w Fundacji BęcZmiana zatytułowana „Nierzeczywistość”. Gdzie można zobaczyć aktualnie twoje prace?

Karolina Wojciechowska: Tworzę grafiki dla magazynu o muzyce współczesnej „Glissando”. Moje kolaże można kupić w Room Service w poznańskim SPOT na Dolnej Wildzie. Od października jedna z moich ulubionych prac będzie też częścią wystawy w galerii Re w MOCAKu.

 

Gdybyś mogła wybrać jakiś czas i jakieś miejsce, gdzie byś żyła? Czy robiłabyś kolaże?

Karolina Wojciechowska: Robiłabym kolaże! Jednak nie miałabym komputera ani telefonu. Ręcznie cięłabym fotografie z gazet kupionych w kiosku. Byłby to rok 1986 w Berlinie Zachodnim. W wolnym czasie piłabym piwo w klubie „Risiko” z Blixa Bargeldem. Tak sobie to wyobrażam – miasto, zgiełk, centrum wydarzeń.

3 kolaze 

Więcej kolaży Karoliny możecie znaleźć na jej Instagramie oraz Facebooku.

Fot. prace publikujemy dzięki uprzejmości artystki