Łukasz Saturczak: Mijają dwie dekady od powstania Kapeli ze Wsi Warszawa. Czujesz się jak emeryt?
Maciej Szajkowski: Na pewno czuję ogrom doświadczeń. Myślę, że można by z tego zrobić niejedną powieść sensacyjną albo thriller.
Łukasz Saturczak: Ze zwrotami akcji.
Maciej Szajkowski: Wieloma suspensami. W każdym razie bardzo się cieszę, że działamy. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy są i tworzą ten zespół. Swoją drogą – nie spodziewałem się, że tak to się rozwinie. Początki bywają niezobowiązujące. A tu muzyka stała się istotą naszego życia.
Łukasz Saturczak: Historia waszego zespołu zaczęła się w zasadzie nie od muzyki, ale od poszukiwań.
Maciej Szajkowski: Sama edukacja trwała kilka lat, jeśli weźmiesz pod uwagę pracę reporterską, wyjazdy, badania terenowe i niezliczone festiwale, które odwiedzaliśmy, szukając inspiracji. To jednak nie zapowiadało tego typu działalności, na pewno nie w tej skali. Gdyby ktoś powiedział, że będziemy grać za granicą...
Łukasz Saturczak: Jako trzeci polski zespół, po SBB i Republice, zagraliście na festiwalu w Roskilde.
Maciej Szajkowski: A później Glastonbury, Womad. To było nie do uwierzenia.
Łukasz Saturczak: Zwłaszcza że kiedy zaczynaliście, to nie były lata chłopomanii.
Maciej Szajkowski: Wręcz przeciwnie. To były lata bardzo posuniętej ignorancji: zapatrzenia na Zachód, wykorzenienia i niechęci do wiejskości. Chcieliśmy odczarować pewien klimat, który później Marcin Piotrowski z Chutoru Gorajec określił „chamofobią”. Wśród wielu ludzi kompleks pochodzenia był dojmujący, szczególnie na prowincji. My go nie znaliśmy o tyle, że urodziliśmy się w Warszawie, dlatego może łatwiej było nam punktować pewne zjawiska lub obracać je w żart. Dobrze to oddaje na przykład nazwa zespołu.
Łukasz Saturczak: A zderzaliście się ze ścianą, kiedy jechaliście na wschód, szukając starych pieśni? Pukając od drzwi do drzwi, łażąc od wsi do wsi?
Maciej Szajkowski: Wręcz przeciwnie. To były bardzo otwarte, serdeczne spotkania. Ci ludzie witali nas z ogromnym entuzjazmem. I czym chata bogata. Okazywali wdzięczność, że ktoś się nimi interesuje. Wcześniej czuli się zapomniani, odsunięci na margines. A pamiętaj – był to czas triumfu disco polo, czyli całkiem innej formy kultury ludowej, i ci starzy mistrzowie byli pomijani, uważani za relikt dawnych czasów. Démodé. Na szczęście mody się zmieniają. Dziś dojrzało całe pokolenie uczniów tych starych mistrzów.
Łukasz Saturczak: Co zadecydowało o tym, że poszukiwania zamieniły się w stworzenie grupy muzycznej? To był naturalny proces?
Maciej Szajkowski: Nie było misji. Było szukanie źródeł, na które składało się wiele kosmosów, bo ta kultura jest ogromna i różnorodna. Masz tam zarówno motywy religijne, jak i przedchrześcijańskie. Od rubasznych przyśpiewek po filozoficzne pieśni. Wiesław Myśliwski pisał, że w kulturze chłopskiej słowo było początkiem, wokół którego zaczęła się nieskończona imaginacja. Słowo kreowało wiele światów.
Łukasz Saturczak: W Polsce każda epoka literacka czerpała z kultury chłopskiej, ale lata 90. były jednak odwrotem od tego, zaczęło się patrzenie na kulturę zachodnią, którą – w co uwierzyliśmy, czytając Kunderę – nam porwano i teraz wróciliśmy tam, gdzie nasze miejsce.
Maciej Szajkowski: Zapatrzenie na Zachód to był jeden z dziesiątków powodów. Tak samo jak wiekowa relacja feudalna pan–sługa. Ekspresja chłopów była tłumiona, rzeczywistość była okrutna, opresyjna, a oni żyli w nędzy. Mało masz pieśni wesołych, to raczej smutna nuta. Podskórnie dalej to siedzi gdzieś w ludziach. A co do relacji społecznych – czytałem właśnie o tym, jak w korporacjach wygląda relacja szef–pracownik. Straszna sytuacja. Sprawdza się na naszych oczach diagnoza Jakuba Bojko, pioniera ruchu ludowego z Galicji, że piętno pańszczyzny będziemy dziedziczyć przez wiele pokoleń. Może stąd ta tęsknota za rządami twardej ręki? Nie potrafimy być wolni, ktoś nas musi za mordę trzymać. Sami do tego przemy.
Łukasz Saturczak: Kiedy poczułeś, że wasz projekt jest nie do zatrzymania?
Maciej Szajkowski: Myślę, że były trzy takie momenty. Pierwszym było wystąpienie na koncercie „Nowa Tradycja” Polskiego Radia w 1998 roku, gdzie dostaliśmy III miejsce i nagrodę publiczności. Drugim – recenzja Rafała Księżyka dla pisma „Brum” naszej pierwszej płyty „Hop Sa Sa” z 1998 roku – niesamowita, napisał bardzo ważne rzeczy, utwierdzając nas, że to, co robimy, jest ważne. A trzecim – pierwszy koncert zagraniczny, w Niemczech, na festiwalu Rudolstadt i totalne szaleństwo publiczności.
Łukasz Saturczak: Nawet gdy już występowaliście za granicą, to i tak w Polsce uchodziliście za coś awangardowego i dziwnego. Długo musieliście udowadniać, że jesteście normalnym zespołem, chcącym grać.
Maciej Szajkowski: Robiliśmy swoje. Daleko od branżowych układów, dużych wydawców, promocji, nie znaliśmy też inżynierów dusz. Cementowała nas konsekwencja. Prawda przeciw światu. Masz w sobie wiarę, że postępujesz słusznie, nawet jak to jest szalone i przeciwko ustalonym konwenansom. Myśmy tę drogę obrali intuicyjnie. Nikt nam niczego nie narzucał, niczego też nie zabraniał, a w nas nie było wyrachowania ani kalkulowania.
Łukasz Saturczak: A dziś?
Maciej Szajkowski: Na Zachodzie często spotykamy się z pytaniami o tradycję. Oni czują, że w naszym graniu jest pierwiastek zakorzenienia. Bo w nim zawiera się wiele pytań o twój interior, o to skąd przychodzisz, w co wierzyli twoi przodkowie, cały bagaż doświadczeń...
Łukasz Saturczak: A wam nie chodziło przecież o to, żeby u Oskara Kolberga znaleźć starą pieśń i nowocześnie ją zagrać.
Maciej Szajkowski: Gramy tak, jak czujemy i potrafimy. Najczęściej bazujemy na bezpośredniej relacji uczeń–nauczyciel. Uwielbiamy jeździć do muzykantów, grać im nasze interpretacje starych tematów i obserwować ich reakcje. Są zaciekawieni, nierzadko wzruszeni. Nasz pierwszy nauczyciel Kazimierz Zdrzalik z Puszczy Kozienickiej powtarzał, że w muzyce chodzi o inspiracje, a nie imitacje. Lubił słuchać naszych wariacji jego melodii. Kazał grać po swojemu. Skrzypkowie weselni w latach 60.grali zarówno utwory ludowe, jak i te popularne, które usłyszeli w radiu. Tego oczekiwała publiczność. Również muzyka ewoluowała, fidele były wypierane przez skrzypce, skrzypce przez harmonie i akordeony, a później syntezatory… Nie wiemy, jak ta muzyka była grana przed epoką zapisu dźwięku. Posłuchaj starych głosów z początku XX wieku, jak one nisko wybrzmiewają, jak głosy duchów. Poznając korzenie muzyki, różne jej oblicza, narracje, interpretacje, poczuliśmy, że mamy zajęcie na wiele lat. I tak trwa to już dwie dekady.
Łukasz Saturczak: Wasza ostatnia płyta jest wyjściem szerzej poza teren Słowiańszczyzny. Chcieliście zobaczyć, jak muzycy z innych regionów świata zinterpretują tę muzykę?
Maciej Szajkowski: Jest też inny powód, determinowany wyjazdami w różne regiony świata. Konstatacja, że ludzi jednak w dalszym ciągu więcej łączy, niż dzieli. W dobie skorumpowanej polityki i bankructwa instytucji religijnych, to kultura może być lekarstwem na kryzys i bolączki współczesnego świata. Dlatego politycy tak bardzo chcą mieć na nią wpływ, wykorzystywać do swoich partykularnych interesów. Ale wszystko weryfikuje element wiarygodności, prawdy, publiczność wyczuwa natychmiast fałszywą sztukę, oddziela kulturę od propagandy. I czas, który jest sprawiedliwym sędzią. Zauważ, że muzyka ludowa na całym świecie właściwie się nie starzeje. Również o tym opowiadamy na „Święcie Słońca”. A kolejna płyta Kapeli jeszcze w tym roku. To będzie powrót do praźródeł naszej muzyki. I wyraz wdzięczności naszym przewodnikom, słowiańskim griotom.
Fot. materiały prasowe