Karolina Wajman: Zapraszając cię na wywiad, przygotowując się do rozmowy z malarką nie myślałam, że rozpocznę ją od muzyki, ale czuję się wewnętrznie do tego zmuszona. Bardzo często tworzysz cykle prac nawiązujące do jednej konkretnej piosenki. Chciałabym zacząć od mojej ulubionej serii obrazów, czyli „When I grow up” odnoszącej się do absolutnie hipnotyzującej piosenki zespołu Fever Ray o tym samym tytule. Utwór, który zawiera w sobie niesamowitą energię, oniryzm, dzikość i twój projekt malarski – jeden z najbardziej dynamicznych i ekspresyjnych. Jakie znaczenie ma dla ciebie muzyka? Jak wpływa na ciebie i twoje obrazy?
Klara Cicha: Bardzo się cieszę, że zaczynamy od tego właśnie cyklu, bo jest to moje pierwsze doświadczenie z malowaniem do danego utworu. Po raz pierwszy spróbowałam oddać nastrój, emocje, które towarzyszą mi przy odbiorze bliskiej mi kompozycji muzycznej. To był też pierwszy raz, kiedy postanowiłam połączyć dwie tak bardzo istotne dla mnie rzeczy – malarstwo i dźwięk. Była to próba jeszcze nieśmiała, mało odważna, swoiste badanie terenu. Piosenka „When I grow up” towarzyszy mi w życiu już od wielu lat. Kocham zespół The Knife, kocham też nieskończoną miłością Fever Ray. Szukając inspiracji i pola do eksperymentu, doszłam do wniosku, że połączę malowanie i słuchanie w jedno.
Karolina Wajman: Czyli to dźwięk prowadził twoją dłonią.
Klara Cicha: Coś w tym rodzaju. W trakcie tworzenia tego cyklu zainteresowałam się tematem synestezji, której poświęciłam potem pracę magisterską. Muzyka ma ogromny wpływ na mój nastrój, prowadzi mnie i wpływa na moje prace. Na tym procesie opieram cykle dedykowanie utworom muzycznym. Zastanawiam się, jakie emocje on we mnie wywołują, co widzę, kiedy zamknę oczy, czy dźwięki, z których się składają rozsypują się subtelnie, czy może rytmicznie wyznaczają linie, według których poruszają się w piosence. Nie chciałabym, żeby to brzmiało pretensjonalnie, ale staram się nadać muzyce jakiś swój kod interpretacyjny, żeby być może ktoś inny był w stanie poczuć to podobnie jak ja. Kolory, kontrasty, ostre krawędzie, łagodne gradienty – to wszystko oddziałuje na nas, bardziej lub mniej świadomie, a to w jaki sposób to robi to absolutnie indywidualna sprawa i to jest w malarstwie najbardziej fascynujące.
Karolina Wajman: Wydaje mi się, że w przypadku tego cyklu obrazów, nie tylko muzyka kształtowała obraz na płótnie. Teledysk „When I grow up” zabiera nas nad krawędź basenu wypełnionego jesiennymi liśćmi. Delikatnie mroczny, baśniowy klimat i błękit nieokiełznanej wody – trochę jak na twoich płótnach.
Klara Cicha: Masz rację, w tym konkretnym przypadku punktem odniesienia był również teledysk – czyli już konkretna w swojej formie wizja artystyczna, konkretny obraz, który zawsze robił na mnie ogromne wrażenie. Emocje, które mi towarzyszą podczas oglądania tego teledysku są zawsze równie intensywne i silne. Jest magiczny, tajemniczy, wręcz szamański. Do tego przepełniony kolorem niebieskim, który chyba wtedy oswoiłam i tak już u mnie został. Melancholia, tajemnica – odpływam przy tej piosence, zabiera mnie w inny świat. Cykl „When I grow up” nie składa się jednak z przemalowanych kadrów. Starałam się przede wszystkim odnaleźć w tej pracy coś nowego dla siebie – wyznaczyć sobie drogę pomiędzy własną wrażliwością, utworem a teledyskiem, zachowując dialog, ale robiąc to według własnej wrażliwości, malując w swoim języku.
Obraz z cyklu WHEN I GROW UP
Karolina Wajman: W teledysku, jak i w twoich pracach, główną rolę gra wspomniana wcześniej woda. Im bardziej ambientalna muzyka wciąga nas w swój świat, tym bardziej staje się ona nieokiełznanym żywiołem, jakby coś się miało z niej wyłonić, lub miała się w coś przeobrazić. Obrazy z tego projektu nie są jedynymi przedstawieniami wody twojego autorstwa. Co w niej takiego jest, że tak często cię inspiruje? Co w niej widzisz?
Klara Cicha: Woda inspiruje mnie z wielu względów. Jest przede wszystkim absolutnie piękna, olśniewająca i zachwycająca. Znajduję w niej ukojenie, ale jednocześnie wywołuje ona u mnie respekt, a czasem nawet lęk. Woda to równoległy świat, tajemnica. Ma tysiące barw, może być ciemna i głęboka, a może zachęcająco migotać w słońcu swoim turkusem. Przez wiele lat bardzo się jej bałam. Z dzieciństwa wyszłam z traumą. W podstawówce, kiedy inne dzieci dzielnie uczyły się pływać na basenie, ja ze łzami w oczach kurczowo trzymałam się nauczycielki. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat udało mi się oswoić lęk, poczuć w wodzie swobodnie. W zeszłym roku pierwszy raz nurkowałam w oceanie – niesamowite uczucie euforii i jednoczesne porażenie ogromem, brakiem gruntu pod nogami. Fascynacja powiązana z lękiem.
Karolina Wajman: W twoim portfolio możemy jeszcze znaleźć prace powstałe przy utworze „Fok” Ólafura Arnaldsa. Z głośników delikatna symfonia, smyczki – twoje płótna intensywnie niebieskie. Z kolei w obrazach, przy których wspominasz o ciepłej i intymnej piosence „We have the map of the piano” eksperymentalnej islandskiej grupy muzycznej Múm, dominuje barwa zielona. W brązach pojawiają się również plenery z 2012 roku. Ziemia czy woda? Ląd czy ocean?
Klara Cicha: Zdecydowanie na tym etapie woda i ocean. Każdy chyba zna to uczucie, kiedy zafascynowany wpatruje się morze, jakby widział je po raz pierwszy. Jest w tym coś pierwotnego, jakiś magiczny pierwiastek. Zetknięcie z potężną siłą, która jest na wyciągnięcie ręki. Możemy jej dotknąć, możemy ją usłyszeć, jednocześnie czuć się wobec niej bezpiecznie i dobrze.
Karolina Wajman: Dużo Skandynawii. Co ma w sobie muzyka stamtąd, że cię tak przyciąga?
Klara Cicha: Pamiętam dokładnie moment, w którym po raz pierwszy usłyszałam „Green grass of tunnel” Múm. Pamiętam doskonale, co czułam i pamiętam, że było to dla mnie jedno z ważniejszych odkryć muzycznych. Jedno z tych, które oddziałują na ciebie przez wiele lat i na zawsze pozostają bardzo ważne. Pamiętam też The Knife i Fever Ray. Potem Iamamiwhoami. I odkrywanie kolejnych artystów, którzy otwierali we mnie tę część, która zawsze tęskni i będzie tęsknić za zimą, spokojem i tą melancholią, która pojawia się w momencie zetknięcia z czymś tak łagodnymi, subtelnym, jak na przykład utwory Múm. Ich muzyka jest trochę jak padający śnieg – wzrusza, koi. Jest czymś, co znam i czego mogę się spodziewać. Ma w sobie jednocześnie coś smutnego, ale i coś, co pozwala na chwilę się zatrzymać. Zmusza, żeby założyć skarpetki na noc, wypić coś ciepłego, poświęcić czas sobie. Ba, potrafi zmusić chociażby takim katarem! Chodzi właśnie o zatrzymanie się. Uważność i spokój – odnajduję je w tej muzyce.
Karolina Wajman: Byłaś tam?
Klara Cicha: Marzę o Skandynawii, marzę o Finlandii i Islandii. Jest tak od kiedy pamiętam, nie potrafię nawet wskazać momentu, w którym ta fascynacja się zaczęła. Wiem jednak, że kiedyś tam pojadę. Cieszy mnie fakt, że sześć moich obrazów mieszka na stałe w Sztokholmie (w tym jeden z moich autoportretów z wielorybami – to prawie tak jakbym sama tam była). Skandynawię, Finlandię i Islandię wyobrażam sobie jako krainy spokoju. To trochę takie moje miejsce w głowie, do którego wracam, kiedy potrzebuję ukojenia.
Obrazy z cyklu AMIINA
Karolina Wajman: W zupełnie odmienny klimat wprowadza nas utwór „San Francisco” Scotta McKenziego, który stanowi swoisty soundtrack do cyklu zatytułowanego „SF”. Jest zupełnie różny muzycznie, ale wzbogacony o niesamowitą historię. Twoje obrazy są natomiast dużo bardziej delikatne, jakby spokojniejsze, wypełnione pastelowymi barwami. Jakie uczucie wywołuje w tobie piosenka, która stała się hymnem dzieci kwiatów w latach 70.?
Klara Cicha: To jest jeden z tych utworów, który bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa. Mam przed oczami obraz małej siebie siedzącej na tylnej kanapie w samochodzie, jadę dokądś z rodzicami, w tle leci ta piosenka, moja mama nuci ją cicho pod nosem. Jest miło i dobrze, spokojnie i bezpiecznie. Dziś ten utwór sprawia, że mam ochotę zapleść sobie wianek, rzucić wszystko i biegać boso po trawie bez względu na porę roku. Budzi się we mnie ukryta hipiska. To jedno z moich wewnętrznych wcieleń. Czuję się przy tej piosence bardzo wolna, beztroska, ale nie w bezmyślny sposób, tylko taki, w którym stawiam sobie ważne pytania i odpuszczam, jeśli czuję, że czegoś jest za dużo.
Karolina Wajman: Czym jest dla ciebie malarstwo (w dodatku tak silnie połączone z muzycznym tłem)? To zapis chwili? Stanu emocjonalnego?
Klara Cicha: W przypadku prac malowanych do muzyki jest to przede wszystkim zapis stanu emocjonalnego. Jednak maluję także prace, które mogłabym określić mianem uchwycenia chwili. Na przykład jeden z moich ostatnich obrazów „BLUE” powstał, ponieważ czułam, że muszę namalować coś bardziej ekspresyjnego, coś mocniejszego w formie, coś dużego i coś, po czym poczuję ulgę. Odnalazłam to w pracy nad tym obrazem. Jestem też w trakcie malowania serii obrazów związanych z tematem konsumpcjonizmu i trendów. Sporo czasu poświęciłam na samą koncepcję. To będzie pierwsza tego typu seria.
W malarstwie czuję się bardzo wolna. To jest to miejsce, w którym mogę być sobą i to jest ta płaszczyzna, w której nie ma błędów ani pomyłek. Wyznaję zasadę, że w moim malowaniu mogę sobie pozwolić na odwagę, mogę uczyć się akceptacji, poprawiać coś aż do momentu, w którym poczuję, że jestem całkowicie zadowolona i dać sobie na to dokładnie tyle czasu, ile potrzebuję, nawet jeśli racjonalne myślenie podpowiada mi, że to za wiele. To mi daje przewagę nad codziennym życiem, gdzie wszystko ma swoje konsekwencje, a raz zrobionej rzeczy nie da się cofnąć. Ta wolność jest dla mnie ważna.
Karolina Wajman: Jak wygląda twój dzień? Czy malujesz codziennie?
Klara Cicha: Mój dzień rzadko kiedy wygląda tak samo – za to lubię swoją pracę i swoje życie. Są pewne stałe składowe, które powtarzają się codziennie o podobnych porach, jak poranny spacer z psami, czy spokojne śniadanie. Wciąż jednak czuję, że jestem w jakimś procesie, w którym elementy mojego życia jeszcze „osiadają”, żeby być może zostać w nim na dłużej. Obserwuję, co się sprawdza i weryfikuję. Staram się malować codziennie, jednak nie robię sobie presji. Czasem mam tydzień przerwy, który poświęcam na coś zupełnie innego, na przykład maluję ściany na biało, dużo biegam i dużo gotuję. Wszystko ma swój czas i miejsce. Jeszcze kilka lat temu byłam bardzo skoncentrowana na tym, żeby robić jak najwięcej. Pracować, rozwijać się, gonić, spieszyć, nadążać, a wręcz jak najszybciej nadążać. Ostatnio usłyszałam od przyjaciela z Poznania, że żyję powoli. W pierwszej chwili poczułam się dotknięta, potem poczułam wzbierający się we mnie bunt, po chwili pomyślałam, że przecież o to właśnie walczyłam zmieniając pewne swoje nawyki wobec samej siebie. Nie chcę być już osobą robiącą sobie niekończące się listy „do zrobienia na dziś”, która na koniec dnia wypomina sobie, że z czymś sobie nie poradziła, nie zdążyła. Chcę dawać sobie czas i mieć satysfakcję z dnia, nawet jeśli mam w danym momencie mniej siły i mniej zrobię.
Karolina Wajman: Brzmi to wszystko bardzo spokojnie. Brzmi jakby malowanie było pasją, rodzajem oazy, a pracownia azylem. Brzmisz jakby otaczająca cię przestrzeń była dobra, wypełniona prostotą. Co zapewnia ten spokój, co go wzburza? Czy dobrze czujesz się ze sobą i światem?
Klara Cicha: Nie zaskoczę cię, jeśli powiem, że malowanie to jedna z moich ulubionych czynności. Wciąż pracuję nad tym, aby żyć w zgodzie ze sobą i otaczającą mnie rzeczywistością. Pracownia mieści się w moim domu, a dom jako taki jest moim azylem, moim miejscem. Emocje, które towarzyszą malowaniu czy też pojawiają się we mnie w trakcie słuchania muzyki, staram się przełożyć na obraz. Wybieram utwory, które wpływają na mnie dobrze, kojąco – nie szukam niepokoju. Spokój, który odnajduję w sobie, jakąś jego cząstkę, próbuję zawrzeć w obrazach i oddać innym. Niezmiennie kocham akwarele, gdy chwilowo czuję inaczej, wracam do oleju. Nie gromadzę rzeczy, nie mam szafy, ani wielu ubrań. Mam za to wiele roślin i kilka amuletów: zegarek po babci, porcelanowy dalmatyńczyk od kochanych znajomych, kamienie zebrane w różnych miejscach świata, ulubiona filiżanka, trochę książek. Lubię być tu, gdzie jestem, staram się to pielęgnować. Lubię gotować, jeść, pić wino, być otoczona dobrymi ludźmi. Fascynuje mnie czas, który płynie, niezauważalnie zmieniając rzeczy, tworząc nowe historie i wspomnienia. Poza domem najlepiej czuję się wśród natury. Wybija mnie krzywda, brak porozumienia. Każda decyzja ma swoje konsekwencje, staram się być w porządku wobec siebie i innych.
Obraz z cyklu WHEN I GROW UP
Karolina Wajman: Wśród stonowanych kolorów, abstrakcyjnych i jednocześnie minimalistycznych, delikatnych form, czule rozbawił mnie obraz przedstawiający najzwyklejszego, najdoskonalszego w swoim podłużnym, wygiętym kształcie, żółtego banana, podpisany „są takie dni, kiedy po prostu trzeba namalować coś mniej na serio”. Czy to w te dni powstają też sitodruki much, pięcioletniej Klary Cichej na nartach, psa w roli perfekcyjnej gospodyni domowej czy też portrety niesporczaka w kosmosie?
Klara Cicha: Od zawsze czułam, że nie jestem w stanie iść jedną, określoną drogą. Jestem bałaganiarą ze skłonnością do pedantyzmu lub jak kto woli – pedantką ze skłonnością do bałaganiarstwa. Praktykuję jogę i jednocześnie uczę się sztuk walki. Przez większość czasu nie jestem umalowana, jednak są dni, w których potrafię spędzić godzinę przed lustrem. Kocham styl boho i minimalizm. Taka sama sytuacja ma miejsce, jeśli chodzi o tworzenie. Kiedyś pewien znajomy malarz powiedział mi, że dopóki czuję, że kierunek, w którym idę nie wyczerpał się, nie powinnam z niego rezygnować. Tego się trzymam. Czasem maluję banany – mam z tego ogromną przyjemność, pozwalam sobie na ten luz, moja głowa odpoczywa. Z pewnością namaluję jeszcze niejeden owoc, powstanie niejedna historia o buldożkach w kosmosie.
Karolina Wajman: Wydaje mi się, że skrajności, o których mówisz można również odnaleźć w narzędziach, formatach i teksturach, jakie wybierasz. Papier, drewno, płótno. Obrazy małe, obrazy ogromne. Oleje, akryle, wcześniej zabawy atramentem.
Klara Cicha: Tak, to kolejny dowód na to, że nie chcę się ograniczać. Czuję się zupełnie inna przy małych formatach, a inny rodzaj emocji towarzyszy mi przy tych dużych. Technika oczywiście też ma znaczenie. Wielokrotnie czułam, że zbiera się we mnie coś, co przełożenie może mieć jedynie w dużym formacie, w większej swobodzie. Często jest też tak, że zastanawiam się nad formą, nad środkiem wyrazu, emocją i sięgam po format bardzo niewielki, kilkucentymetrowy, pozwalając sobie poprowadzić samą siebie przez ten maleńki obszar i nauczyć się doceniać ich intymność.
Karolina Wajman: Na najbliższym wernisażu zaprezentujesz cykl prac zatytułowanych POOL. Pojawi się twój kolor – niebieski, pojawi się minimalizm i prostota, emocje, które oswajają wspomnienia i lęki. Ponownie woda. Opowiedz, proszę, o tym projekcie malarskim.
Klara Cicha: Ponownie sama wracam do traum z dzieciństwa związanych z basenem. Zapach chloru, śliska podłoga i te dziwne, okrągłe, plastikowe filtry pod wodą. Jednak teraz widzę, jak bardzo atrakcyjną formą jest sam basen, chociażby jako specyficzna przestrzeń, a osobista symbolika dodaje ciekawego kontekstu. Wszystkie moje baseny są puste, wszystkie bardzo czyste i dopracowane. Przy takiej formie granica między abstrakcją a malarstwem figuratywnym jest mocno przesunięta. Podoba mi się to. Mogę bawić się odcieniami błękitu i turkusu, zestawiać je ze sobą. Praca nad tym projektem sprawia mi tak dużo przyjemności, że nadal jest otwarty, planuję malować kolejne baseny.
Karolina Wajman: Ponieważ muzyka i obraz są w twojej twórczości sprzężone, czy poleciłabyś jakąś piosenkę na dziś, na ten moment?
Klara Cicha: Nie będzie to nic skandynawskiego, ani nic z lat 70. Na dziś zaproponuję King Krule z utworem „Czech One”. Wpisuje się w mój nastrój i to, co powoli rozpoczyna się za oknem.
Więcej o wernisażu, który już 18.09 w warszawskim MODzie (ul. Oleandrów 8) dowiecie się z Facebooka, a informacje o pracach artystki znajdziecie na stronie Young Art Store i Facebooku Klary.
Prace publikujemy dzięki uprzejmości artystki