Pozornie wszystko zaczyna się jak wiele innych historii miłosnych. Jest ona, jest on i początkowa euforia towarzysząca procesowi zakochiwania się. Tylko że w kształt związku Any (Diana Cavallioti) i Tomy (Mircea Postelnicu), którzy poznają się podczas studiów literackich, od początku wpisana jest pewna skaza. Już podczas pierwszego spotkania pary sam na sam w akademiku Ana dostaje ataku paniki. Toma od początku przybierze rolę opiekuna, Ana – osoby, która nieustannej opieki wymaga. Z czasem problemy psychiczne dziewczyny będą się tylko pogłębiać.

Călin Peter Netzer zdecydował się na nielinearną fabułę. Dzięki temu bardzo szybko dowiadujemy się, że relacja głównych bohaterów miała smutny finał, nie znamy jednak szczegółów. Obserwujemy sfrustrowanego życiem Tomę na kozetce u psychologa i wraz z nim odbywamy pozbawioną chronologii wędrówkę po losowych wspomnieniach, snach i skojarzeniach scalonych tylko postacią Any. Taka konstrukcja filmu, w ramach której obok siebie dostajemy obrazy namiętnych chwil i intymnych, pełnych ciepła rozmów oraz kryzysowych momentów z życia pary, które nieraz dzielą lata, tylko wzmaga dojmujący nastrój beznadziei i żalu za przemijalnością szczerych uczuć i młodzieńczych ideałów.

Reżyser bawi się w psychoanalityka i czyni osią swojego filmu terapię. W jej ramach mamy odnaleźć z czasem detale i symbole, które ułożą się w całość i pozwolą zinterpretować relację łączącą bohaterów, znaleźć źródła jej niepowodzenia oraz odkryć meandry psychiki Any i Tomy. Istotną rolę odgrywają tu rodzinne patologie, które pokutują na tyle, że odbijają się na całym życiu bohaterów, które wydaje się być formą przedłużenia życia rodziców, jakąś wariacją na jego temat, choć na początku bohaterowie z niezmąconą pewnością mogliby deklarować, że nie powtórzą rodzinnych błędów.

1 ane mon amour

U rumuńskiego twórcy nie ma nadziei dla uczucia. A z czasem to, co na początku bez wątpliwości odczytujemy jako miłość, oddanie, opiekuńczość i bezinteresowne poświęcenie, zaczyna jawić się jako toksyczne wzajemne uzależnienie, w którym każdy z bohaterów odgrywa określoną rolę, od której nie ma ucieczki. Momentami w tej reżyserskiej psychoanalizie uderza zbytni fatalizm. Bohaterowie wydają się być wręcz skazani na wejście w odpowiednie destrukcyjne schematy. Na szczęście Netzer nie zdradza nam wszystkiego, ale szczególnie pod koniec można mieć wrażenie, że kilka zbyt jednoznacznych wniosków reżyser mógł sobie po prostu podarować.

Minusem wydaje się być również to, że właściwie całą relację obserwujemy tylko oczami Tomy. Dopiero pod koniec Ana, jakby wybudzona ze snu, zaczyna przejmować kontrolę nad opowieścią o własnym życiu. Film zyskałby sporo na pokazaniu dwóch perspektyw, szczególnie, że mowa o pełnym zawiłości i skomplikowanych emocji związku. Mimo kilku wad „Ana, mon amour” to opowieść wiarygodna, pochłaniająca i pobudzająca do refleksji. Călin Peter Netzer, znany z mocnych dramatów psychologicznych (w 2013 roku jego film „Pozycja dziecka” zdobył Złotego Niedźwiedzia w Berlinie), ponownie zaprasza widza do posępnej, ale i szybko uzależniającej rzeczywistości.

Film „Ana, mon amour” na ekranach polskich kin można oglądać od 20 października. Redakcja „enter the ROOM” objęła patronat nad obrazem. 

Fot. materiały prasowe