W ostatnich trzech latach Natalia Przybysz miała do czynienia zarówno z adoracją ze strony publiczności, jak i z hejtem oraz odrzuceniem. W listopadzie 2014 roku ukazał się album „Prąd”, na którym Przybysz w wysmakowany sposób połączyła bluesa i rock. Płyta pokryła się platyną, a artystka zgarnęła dwa Fryderyki. W zeszłym roku piosenkarka udzieliła głośnego wywiadu, w którym przyznała się do dokonania aborcji, co uruchomiło lawinę oskarżeń, pomówień i pretensji z jednej strony, z drugiej spotkało się ze zrozumieniem i otworzyło kobiety do mówienia o swoich doświadczeniach związanych z podejmowaniem decyzji o macierzyństwie. 

 

„Na pierwszy rzut wyglądam jak chłopak” – śpiewasz w singlu „Światło nocne”. Często zdarzało się, że brano cię za mężczyznę?

Miałam taką sytuację, że poszłam do toalety i pani sprzątaczka wygoniła mnie, mówiąc, że jest to damski przybytek (śmiech). Często mi się przytrafiały takie sytuacje. Byłam też parę razy łysa w swoim życiu.

 

Czemu goliłaś się na łyso? Fajna fryzura czy manifest?

Mnisi buddyjscy golą się na łyso, ponieważ uważają, że włosy to są „trawy ignorancji” (śmiech).

 

Też tak uważasz?

Z punktu widzenia buddystów nie można się z tym nie zgodzić. Wszystko, co dotyczy formy, zewnętrzności, ego oddziela nas od prawdziwej funkcji, jaką pełnimy w życiu. A tak zupełnie prywatnie uważam, że wizyty u fryzjera, siedzenie przed lustrem, zastanawianie się, w co się ubrać – to wszystko jest częścią maskarady, która głęboko mnie drażni. Lubię być łysa. Teraz zapuszczam włosy, bo wiąże się to z moją funkcją – mama. Córka poprosiła mnie o to i to dla niej zapuszczam włosy. Postanowiłam, że ogolę się na łyso, jak zostanę babcią.

1 natalia przybysz 

To ciekawe, biorąc pod uwagę, że twój zawód nierozerwalnie wiąże się z powierzchownym ocenianiem wyglądu artysty przez publikę. Jak sobie z tym radzisz? 

Staram się ubierać naturalnie, ale też lubię coś wyrażać. Wiem, że koncerty są trochę performatywne, że wszystko ma znaczenie, że tym znaczeniem można się bawić. Lubię zdejmować z siebie warstwy, zbliżać się do ludzi, otwierać się na nich, ale też mieć swoje kontury. 

Otwierasz się, gdy śpiewasz: „popłyńmy daleko za tęcze, za dekolt/spotkamy tam Jezusa – on będzie kobietą”?

Siostra mi opowiadała, jak kiedyś siedziała na placu Zbawiciela z moim nauczycielem śpiewu, Hannibalem, który wygląda zjawiskowo: maluje sobie oczy eyelinerem, jest pięknym, czarnoskórym mężczyzną, ekscentrycznym z zachowania śpiewakiem operowym. Rozmawiali sobie, podczas gdy w tle odbywała się demonstracja przeciw słynnej tęczy. Gdy Hannibal podszedł do nich bliżej, obecne tam siostry zakonne zaczęły odmawiać różaniec bardzo nerwowo – jakby w obawie przed Hannibalem. Wers nawiązuje do tej sytuacji oraz do przemówienia z koncertu Anthony and the Johnsons pt. „Modern Feminism”. Antohny mówi, że najbardziej wspaniałomyślne ze strony Dalajlamy byłoby, gdyby odrodził się jako kobieta.

To nie ma znaczenia, czy Jezus był mężczyzną, czy kobietą. Przecież chodzi o miłość! Jednak większość wyznań wynosi mężczyznę na piedestał.

 

U ciebie na płycie to kobiety rządzą. Koleżanka mi opowiadała o tym, jak widziała twój występ na tegorocznym Open’erze, gdzie wykonywałaś „Vardo”. Dwa miesiące przed premierą nowej płyty. Wszyscy spodziewali się, że tekst zacznie się rozwijać, ale ty przez ponad trzy minuty wymieniasz nieustannie kobiece imiona.

Jak wymyślałam tę piosenkę, sądziłam, że będę improwizować na koncertach. Jednak do tych imion przylgnęły melodie, więc jest to teraz kompozycja zamknięta. Może kogoś zdziwić taka struktura i forma tekstu, ale od tego jest język, żeby eksperymentować.

Skończyłam czytać przedostatnią książkę Zadie Smith [„NW” z 2012 roku – przyp. red.], gdzie autorka tak układała słowa, że przedstawiały na stronie, jak wygląda uzębienie jednej pracowniczki socjalnej. Litery tworzyły kształt ust, zębów, języka. To jest super.

 

A jak widzisz „Vardo”, jeśli chodzi o treść? Feministycznego przesłania chyba nie można mu odmówić?

Dla mnie to bardzo mocny numer. Wszystko się zaczęło od tego, że po wywiadzie w „Wysokich Obcasach” [w publikacji z jesieni 2016 roku artystka opowiedziała o zabiegu przerwania ciąży, na który się zdecydowała, co spotkało się z silnym odzewem mediów i publiki – przy. red.] dostałam grubą księgę z wyrazami wsparcia od ludzi, którzy do mnie pisali. To dzięki Akcji Demokracji, bardzo im dziękuję. Postanowiłam oprzeć utwór na imionach tych ludzi, a z czasem doszłam do wniosku, że muszą to być wyłącznie kobiece imiona. Później natrafiłam na cytat Djuny Barnes, jaki znalazłam w dziennikach Susan Sontag dotyczący kobiet wykluczonych z różnych przyczyn. Końcówka piosenki jest próbą odczarowania tego złego zaklęcia. Moja koleżanka Marta Berens zajmuje się projektem fotograficznym o polowaniach na czarownice. Pojechała do Vardo w Norwegii, gdzie dokonano największego i najbardziej brutalnego spalenia czarownic w historii Europy [91 kobiet – przyp. red.]. Jadąc tam, chciała dostać ode mnie jakąś piosenkę. Dałam jej „Vardo” w ówczesnej, jeszcze bez tytułu. Marta wróciła z tytułem i filmem dla mnie. Miejmy nadzieję, że niebawem go zobaczymy.

 

Piotr Metz sugerował w swojej recenzji, że przez kontrowersję związaną z wywiadem dla „Wysokich Obcasów” twój nowy album przeleżał rok. Czy tak faktycznie było? W wywiadzie dla Artura Rawicza wspominałaś, że w tamtym okresie miałaś dopiero 1/3 materiału i niektóre numery są wynikiem refleksji związanych z tym newralgicznym wydarzeniem w twoim życiu, o którym przed chwilą mówiłaś.

Tak naprawdę nie wyrobiliśmy się na początek wiosny, kiedy wytwórnia chciała wydać płytę. Z kolei wakacje to nie jest dobry okres wydawniczy i trzeba było poczekać na jesień, co dla mnie jest naturalne. Sama urodziłam się jesienią i tak się składa, że moje albumy zawsze wychodzą w tym czasie.

 

Skąd pomysł na okładkę albumu i uwiecznienie się na niej wspólnie z chłopakiem?

Monika Kmita robiła nam zdjęcia, było kilka wariantów, gdzie byliśmy razem, a nasz wybór można podziwiać na coverze. Zainspirowałam się okładką płyty „Chet”, gdzie siedzi Chet Baker w ciepłym swetrze i przytula się do niego kobieta. Zjawisko, gdzie czuć bliskość dwójki osób, tak normalną, ale też coraz bardziej egzotyczną w dzisiejszych czasach. Lubię, że siedzimy razem, że jesteśmy opakowani, zatrzymani w czasie. 

 

Myślałem, że może jest jakiś powód, dla którego oboje jesteście przykryci czarnym kocem na zdjęciu.

Jakiś czas temu graliśmy koncert z Raphaelem Rogińskim w Cricotece [Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora w Krakowie – przyp. red.] i zwiedziłam sobie wystawę o Tadeuszu Kantorze, który stosował ambalaże – jest to działalność w sztuce współczesnej wykorzystująca wszelkiego rodzaju opakowywanie czy zasłanianie. Widziałam na przykład zdjęcia z przedstawienia, gdzie aktorzy byli zawinięci w czarne płachty, wystawały im tylko głowy i dłonie. Spodobała mi się ta koncepcja, bo jest coś w tym, że ludzie poprzez zakrywanie się próbują podtrzymać bliskość, powstrzymać przemijanie.

3 natalia przybysz 

Skoro jesteśmy w temacie przemijania – jak mocno utwór „Dzieci malarzy” kreśli obraz twojego dzieciństwa?

Nie opisuje mojego dzieciństwa 1:1. Fabuła numeru jest inspirowana różnymi sprawami. Pierwsza zwrotka nawiązuje do opowiadania Amosa Oza o chłopcu, który biegł do domu, w którym mieszkali jego rodzice.

 

Wzruszający jest wers w refrenie, gdzie śpiewasz, że dzieci malarzy zawsze dadzą sobie radę, bo potrafią „chleb bez masła jeść”.

Kolega z zespołu zawsze, kiedy ma kanapkę bez masła, to mówi, że to jak od taty (śmiech). Z tego, co pamiętam, w dzieciństwie jadłam bardzo dużo zupek Vifon. Na sucho albo na mokro. Rodzice mieli firmę i często robiliśmy zakupy w Makro, gdzie kupowaliśmy je hurtowo. Dostałyśmy przykaz od rodziców, że jak będziemy głodne, to zawsze możemy zjeść takie szybkie danie. Do tej pory mam podświadomy fetysz na te zupki, ale boję się je jeść, jakbym miała dostać po nich migreny (śmiech). Oczywiście zawsze jadłam wegetariańską, zieloną wersję!

 

OK, czyli „chleb bez masła” to metafora tych zupek (śmiech). Wracając do samego utworu, zastanawia mnie zawsze zdanie: „dzieci malarzy są poza obrazem”. Można się tutaj doszukiwać drugiego dna?

Totalnie, ale powiem ci szczerze, że ja nie lubię sama zbyt głęboko analizować swoich numerów, bo nie chcę pozbawić odbiorców możliwości własnej interpretacji. Uważam, że te utwory należą już do nich. Czy to nie problem, że nie chcę interpretować poszczególnych wersów?

 

Nie, choć połowa moich pytań właśnie wyleciała (śmiech).

„Dzieci malarzy” są o tym, że rodzice miewają pomysły, które nie muszą być dobre dla dzieci. Podobnie jak we wspomnianym opowiadaniu Oza. Ostatnio widziałam bardzo mocny film „Jej twarz” Seana Penna. Świetne kino, które opowiada o akcji ONZ w Sudanie. W filmie pada niesamowite zdanie: „Dla dzieci synonimem miłości jest czas”. Wypowiada je kobieta, której ojciec pracował na misjach i choć był wspaniałym człowiekiem, który ratował życie ludzkie, to ona nie czuła się kochana. Nie miało znaczenia, że był bohaterem. Nie poświęcił jej czasu, więc jakby jej nie kochał.

 

Według powyższej teorii czas to miłość. Co byś robiła z czasem, gdyby był towarem dostępnym w sklepie?

Hmmm. Pewne chwile bym na pewno wydłużała. Tak w ogóle, to nie uważam, żeby „Wróg u bram” był jakiś genialny.

 

Zastanawiałem się, czym sobie zasłużył na wspomnienie na płycie.

Tam jest taka scena „łóżkowa”, ale bez łóżka. Zdaniem mojego chłopaka wspaniała, ale ja tak nie uważam (śmiech). Dlatego o tym śpiewam.

 

Podobno twoi rodzice uważają, że „Dzieci malarzy” są o nich.

Oczywiście, że tak nie jest, ale mama tak na początku powiedziała. Ja to jestem ciekawa, co kiedyś o mnie moje dzieci powiedzą czy zaśpiewają. A to jest lawina... Jak powiedzą jedną rzecz, to ruszy (śmiech).

 

Czy masz wrażenie, że każdy człowiek, niezależnie od wieku, chciałby być tylko przytulony i pocieszony przez rodziców? Taką myśl przemycasz na albumie.

Dokładnie tak uważam. Jest coś kosmicznie niezwykłego w tym uczuciu, kiedy ktoś nas bierze na ręce. Szczególnie że z czasem robi się to tak rzadkie. Jak już jesteś wyrośnięty, to kto cię weźmie na ręce? A to jest potrzebne i niesamowite uczucie.

Szczególnie w Polsce, gdzie wszyscy jesteśmy pokiereszowani przez historię. Lawina nierozwiązanych problemów, które przeżywali nasi dziadkowie czy rodzice, niejednokrotnie przechodzi na młodsze pokolenia. Mam wrażenie, że to jeden z powodów, dla którego coraz więcej osób decyduje się na terapie.

 

Czytałem, że przed wyjściem płyty „Prąd” też chodziłaś na terapię.

Tak, wszystkie numery na ten album pisałam prawie że „na kozetce”. Po wyjściu z sesji terapeutycznej zazwyczaj powstawały kolejne piosenki.

 

Po premierze płyty kontynuowałaś leczenie?

Nie, bo to trwało mniej więcej rok i wyjście albumu zbiegło się z końcem terapii.

Często zdarzają ci się bezsenne noce?

Bardzo rzadko. Czasem jak jest pełnia Księżyca albo Jurek wrobi mnie w późne picie kawy. Poza tym śpię świetnie i mogłabym spać dużo.

 

Przemijanie nie spędza ci snu z powiek? Podobno na twoje koncerty przychodzą fani, których rodzice słuchali Sistars.

Tak, występuje takie zjawisko. I jest OK (śmiech). Jestem świadoma przemijania i czasu, więc co mogę poradzić?

4 natalia przybysz 

A czy jako nastolatka zaczynająca przygodę muzyczną w Sistars miałaś jakieś wyobrażenie, jak to będzie, gdy już będziesz miała parę płyt na koncie? Miałaś konkretne oczekiwania wobec swojej kariery?

Wydawało mi się, że zawsze będziemy tworzyć Sistars i grać ze sobą. Bardzo byłam zaskoczona, gdy moja siostra wydała pierwszą płytę. Czułam się dziwnie, pracując nad własną solówką. Pamiętam, jak mój nauczyciel śpiewu napisał mi maila, w którym tłumaczył: „Kiedyś Natalia będziesz musiała wiedzieć sama, jak śpiewać, jak wyprodukować własny wokal. Nikt ci już tego nie powie”. Jak to czytałam, nie mogłam uwierzyć, że kiedyś tak będzie.

 

Kiedy poczułaś, że te słowa stały się rzeczywistością?

Przy „Prądzie” trochę to czułam. Głównie ze względu na pracę z Jurkiem Zagórskim, który jest jak kot... Moje życie w Sistars i produkcja Bartka Królika wyglądała tak, że to on mówił, czy jest fajnie, czy niefajnie. Z Pauliną byłyśmy tylko plasteliną, którą chłopaki układały. Każdy dźwięk był pod kontrolą. Nie było miejsca na przypadkowe frazy. Z Jurkiem jest ekstremalnie w drugą stronę. Ale ta wolność może zadziałać tylko wtedy, kiedy jest się już dojrzałym artystą i mniej więcej wie, czego się chce. Jurek dał mi bardzo dużo wiary w siebie. Zakolegowałam się z moim głosem, a relacja pomiędzy mną i moim głosem się poprawiła, bo wcześnie bywało z tym różnie (śmiech). Ważne jest, żeby wokalista miał zdrową, a nie patologiczną relację ze swoim głosem, a niestety obserwuję to drugie u wielu piosenkarzy.

 

Na twoim nowym albumie znalazł się cover utworu Kabaretu Starszych Panów. Od jak dawna znasz „S.O.S” i kiedy pojawił się pomysł, by nagrać własną wersję utworu?

Dwa lata temu odbywało się w Opolu stulecie urodzin Jeremiego Przybory i Magda Umer zaprosiła mnie do udziału w koncercie. Robert Sankowski napisał, że to było najlepsze wystąpienie w Opolu tego dnia.

Pamiętam, że poszłam na próbę do warszwskiego teatru Ateneum i byłam pijana, czego nie planowałam. Wszystko przez to, że byłam wcześniej w restauracji Solec 44 należacej do mojego kolegi z klasy z liceum Aleksandra Barona, który podał mi wegańskie lody z burbonem. I ta wielka sztaba lodów mnie porządnie zakręciła. Wtedy na próbie po raz pierwszy to zaśpiewałam. Mam wrażenie, że to najpiękniejszy numer napisany po polsku. Przez moją miłość do Przybory mój syn nazywa się Jeremi. 

 

Czy uważasz, że TVP wycięło wasz tegoroczny występ z retransmisji koncertu „nowOsiecka” ze względu na kontrowersje wokół twojej osoby?

Z pierwszej ręki nic nie wiem, więc wolę myśleć, że musieli po prostu skrócić materiał z jakichś innych powodów. Szkoda czasu na rozkminianie tego i „dokładanie do ogniska”.

 

A na jaką dyskusję nie szkoda ci czasu?

Ostatnio byłam zaproszona do kina Muranów na dyskusję po holenderskim filmie „Głód mięsa”. Film jest naprawdę straszny. Myślałam, że będziemy rozmawiać o wegetarianizmie etc. Ale film uzasadnia jedzenie mięsa, bohaterka zatrudnia się w rzeźni, zabija krowę. Nie dawałam rady przez to przebrnąć, szczególnie że o zwierzętach mówiono per „produkt”.

W Polsce nie lubię biesiady pt. „na wesele wjeżdża świnia”. Przeraża mnie kłusownictwo, myśliwi. To jest straszne. Widzę, jak coraz więcej osób w moim otoczeniu przechodzi na wegetarianizm czy weganizm. Dlatego jak idę na taki film, dostaję nagle dotkliwe przypomnienie, że świat jednak dalej je mięso. To jest coś, czego się boję.

 

Ale chyba masz dystans także do wegan, bo trzy lata temu przy okazji wywiadu opowiadałaś mi ze smutkiem o tych, którzy przechodzą w agresywne tony względem jedzących mięso.

Tak, dokładnie. Jeśli dla dobra swojej sprawy chcemy być agresywni lub narzucać innym

nasze podejście, to zawsze przyniesie to odwrotny od zamierzonego skutek.

 

Dobry skutek przyniósł twój nowy duet z siostrą. Skąd pomysł na udział Pauliny w „Mandali”?

To zasługa mojego zespołu. Przyszłam na próbę i usłyszałam od nich, żeby poprosić Paulinę o zaśpiewanie w „Mandali”. Chyba stwierdzili, że skoro śpiewałyśmy „Sutrę” razem, to „Mandalę” też powinnyśmy (śmiech). Pomysł mi się spodobał, Paulina też była chętna, bo polubiła tekst. Siostra śpiewa w drugiej zwrotce, ale podobno dużo ludzi ma problem, aby nas odróżnić w tym numerze.

 

Tej jesieni obie wydałyście nowe solówki. Czy ten zbieg wydawniczy może sprawić, że pomyślicie o następnym wspólnym albumie?

Nie wiem, zobaczymy. Paulina miała dłuższe perturbacje, musi zaistnieć na scenie w jakiś autonomiczny sposób, bardzo trzymam za nią kciuki. Opowiada podobną historię do mojej, tylko innym językiem. Jest bardziej „digital”. To ona mi tłumaczy, co się dzieje muzycznie nowego, bo ja nie nadążam, jestem oldschoolowcem. Paulina to młodsza siostra na czasie. Może jeszcze nie czas na wspólny album, niech każda z nas idzie swoją drogą. Podnosimy sobie nawzajem poprzeczkę, ale nie odczuwamy konkurencji. Jej nowa płyta „Chodź tu” jest petardą!  

2 natalia przybysz 

Fot. Monika Kmita / materiały prasowe