Roos (Rifka Lodeizen), główna bohaterka „Niknięcia”, to dziewczyna taka, jak wiele z nas. Niezależna, na swój sposób samowystarczalna, pełna pasji, ciekawa świata, uparta. Fotografka, która zjechała już różne krańce globu w poszukiwaniu właściwych kadrów. Trudno nie zacząć darzyć jej sympatią od pierwszych scen filmu. A w nich widzimy, jak Roos po raz kolejny odwiedza rodzinny dom na zaśnieżonej norweskiej prowincji. Dom, w którym zbyt często nie bywa. Nie wiemy jednak jeszcze, że ta wizyta będzie inna niż wszystkie, bo tym razem dziewczyna, która jest już ciężko chora, przyjeżdża, by się pożegnać.

„Niknięcie” to przede wszystkim wnikliwe, złożone studium relacji. Tych między Roos a nią samą, jej bratem (Marcus Hanssen), dawnym chłopakiem (Jakob Oftebro), a przede wszystkim między nią a matką (Elsie de Brauw), kiedyś słynną pianistką. Ta ostania relacja jest silnie naznaczona nieprzepracowanymi kwestiami z przeszłości, starymi zatargami, urazami, niedostatkiem okazywanych uczuć. Obserwujemy dwie silne kobiety i ich nieustanną cichą batalię, w której główną bronią stają się drobne gesty i słowa – raz zawieszone gdzieś w przestrzeni, niedopowiedziane, niepotrzebnie przemilczane, innym razem impulsywnie wykrzyczane. Koole pokazuje, że niezależnie od tego, ile mamy lat, gdy znów trafiamy do rodzinnego domu, w pewne stare, dobrze nam znane, ale i destrukcyjne role wchodzimy wręcz automatycznie. Reżyser nie snuje jednak pesymistycznej wizji, w której dotyczące relacji schematy są nie do rozbicia, każda z portretowanych przez niego postaci ma szansę na jakąś ewolucję, nawet jeśli niespektakularną, to szczerą. I choć reżyser stawia na pierwszym planie związek bohaterki z matką, chyba najbardziej urzeka jednak jej relacja z bratem – bezpretensjonalna i szalenie intymna.

1 film nikniecie spektator

„Niknięcie” zachwyca też stroną wizualną. Ascetyczny, surowy, monumentalny norweski krajobraz staje się tłem do opowiedzenia historii o przemijaniu. Dramat człowieka skonfrontowany z obezwładniającą, potężną i na swój sposób niezmienną naturą, nabiera nowego wymiaru. Ciekawym zabiegiem jest też wplecenie do filmu zdjęć robionych przez Roos – te nieruchome kadry kojarzą się z dramatyczną próbą zatrzymania choć na chwilę czasu, który nieubłaganie pędzi do przodu i którego ilość jest już z góry ograniczona. Równie ciekawe jest zaprezentowanie pasji utalentowanego muzycznie brata Roos, Bengta, który rejestruje z szaloną precyzją otaczające go dźwięki – wydawane przez drzewa, sople lodu, ciała bliskich mu osób. Chłopiec też stara się uwiecznić rzeczywistość, ale jego muzyczne eksperymenty gwarantują filmowi coś jeszcze – lekko surrealistyczny klimat, który sprawia, że jako widzowie coraz mocniej zanurzamy się w „Niknięciu”.

Skąd pomysł na „Niknięcie”? Tak opowiada o nim Boudewijn Koole w udzielonym nam wywiadzie przeprowadzonym przez Magdę Wojciechowską: „»Niknięcie« jest częściowo oparte na osobistych historiach i doświadczeniach. Jolein Laarman, pisarka, która pomagała mi przy scenariuszu do filmu »Kauwboy. Chłopiec i kawka«, pokonała białaczkę. To doświadczenie zmusiło ją do refleksji i przyniosło zmiany w skomplikowanej więzi z jej matką. To dziwne, że bardzo często potrzebujemy śmierci, żeby przełamać pewne schematy, żeby odsłonić prawdę, odkryć miłość, która była w nas przez cały czas pod woalem błędnych przekonań. Ta opowieść ma ponadto swoje korzenie w trudnej relacji, którą widziałem między moją mamą i jej córkami – moimi siostrami. Starałem się je zrozumieć. Przybierałem rolę mediatora, próbując przekazać wiadomość, że ich słowa i gesty wypływały z miłości. Biegałem od jednej osoby do drugiej. Z tej postawy zrodziła się postać Bengta. Może ten film był moją ostatnią próbą wyleczenia ich ran”. Pełen wywiad z reżyserem przeczytacie już jutro, a film możecie oglądać na ekranach polskich kin od 17 listopada.

Redakcja „enter the ROOM” objęła patronat medialny nad tytułem.

6 film nikniecie spektator

Fot. materiały prasowe