Moonee umie pluć na odległość i wie, jak zdobyć darmowe lody. Ma sześć lat, klnie jak szewc, biega szalonym pędem i jest prowodyrką wszystkich wybryków, w które angażuje zaprzyjaźnione okoliczne dzieciaki. Szuka duchów w opuszczonych kiczowatych domach, objada się goframi z syropem klonowym, zabiera przyjaciółkę na wyobrażone safari. Nic jej nie ogranicza – mieszanka wyobraźni, upartości i krnąbrności jest w stanie otworzyć przed nią każde drzwi pastelowego uniwersum. Przynajmniej do czasu, bo dziecięcy świat nie będzie w stanie w nieskończoność opierać się atakom brutalnej rzeczywistości.

Jest i Halley. Z zielonymi włosami, masą tatuaży i rozbrajającym uśmiechem. Imprezująca wraz z przyjaciółką i żaląca się jej na facetów. Łapiąca się wszelkich prac, byle uzbierać pieniądze na przeżycie kolejnego tygodnia. Zabierająca Moonee i jej przyjaciół na pikniki pod gwiazdami lub chociaż pod przelatującymi helikopterami. Ma cięty język, jest impulsywna i energiczna jak dziecko. Przypomina zbuntowaną starszą siostrę, z którą zawsze można świetnie się bawić. Ale jest matką. Wychowującą Moonee samotnie w różowym motelu o wymownej nazwie Magic Castle. Stamtąd już tylko dwa kroki do słynnego Disneylandu, a mieszkający wokół niego ludzie żyją z turystów. Bajka nie jest im jednak pisana, muszą zadowolić się popkulturowymi odpadkami.

Sean Baker, reżyser „Mandarynki”, „Gwiazdeczki” czy „Księcia Broadwayu”, znów igra z amerykańskim snem i bierze pod lupę ludzi wykluczonych, znajdujących się nisko w społecznej hierarchii, zrzuconych poza mainstream stojących równo jak od linijki podmiejskich domów. To Ameryka odmitologizowana, biedna, ale z pewnością nie szara. Ameryka, która wymownie dała o sobie znać w ostatnich wyborach prezydenckich – kraj ludzi, którzy z dnia na dzień walczą o przetrwanie, żyją w cieniu drogich hoteli, wielkich firm i innych świątyń konsumpcjonizmu.

1 the florida project

Baker nie ma jednak zamiaru ani się użalać, ani piętnować, ani tym bardziej moralizować. Swoich bohaterów, dalekich przecież od ideału, przedstawia z sympatią i humorem. Nie ma najmniejszej ochoty kreślić pesymistycznego obrazu pełnego smętnych scen. Dla niego bieda ma kolor pastelowy. Reżyser – a za nim widzowie – daje się ponieść urokowi postaci, których świat, choć przepełniony trudnościami, wydaje się całkiem ciekawy. Dopiero z czasem zaczynamy coraz wyraźniej dostrzegać wyrwy w tej cukierkowej rzeczywistości. A wtedy kontrast między kolorowymi, przerysowanymi budynkami, jakby wyjętymi z bajki, a dramatami mieszkańców tych budynków wydaje się jeszcze bardziej jaskrawy. Ale wciąż nienarzucający się sentymentalizmem.

Warto wspomnieć o tym, że siła „The Florida Project” tkwi także w naturalności aktorów, których po prostu trudno nie polubić. Do głównych ról Baker wybrał dziewczyny, które emanują szczerością i urokiem. Zarówno Brooklynn Prince grająca Moonee, jak i Bria Vinaite wcielająca się Halley. Ta druga nie jest profesjonalną aktorką. Podobnie zresztą jak wiele innych filmowych mieszkańców motelu. A jednak naturszczycy sprawdzają się świetnie i dodają filmowi aury autentyczności. Bogatym aktorskim doświadczeniem może się natomiast pochwalić Willem Dafoe, który również bardzo dobrze sprawdza się w roli zarządcy motelu. Już teraz amerykańskie media piszą, że aktorskie trio, jak i sam obraz, ma szansę na Oskary. I nie byłyby to nagrody niezasłużone. „The Florida Project” wyraźnie się wyróżnia – nie tylko ciekawą formą, ale i cenną bezpretensjonalnością.

Fot. materiały prasowe