Prawdopodobnie przechodzę właśnie PMS, który odbija się na jakości mojego snu, relacjach towarzyskich oraz na związku. Gdy jestem w jego trakcie, czasem czuję, jakbym miała oszaleć, każdy nerw mam na wierzchu, potrzebuję być sama i jeszcze bardziej niż zwykle męczy mnie hałas, ostre światło, tłumy ludzi. Czuję, że moje ciało jakby zapadało się w siebie i nasila się mój rys introwertyczny, a spada potrzeba kontaktu fizycznego oraz seksualnego. W dniu, w którym dostanę okres, będę miała problemy ze skupieniem uwagi, a działania matematyczne, które i tak na co dzień wykonuję z mizernym skutkiem, będę musiała przeprowadzać na palcach.

Mało tego – to wszystko podobno WIDAĆ. Kiedyś na moje zajęcia chodziła doula wraz ze swoją dorosłą córką. Tego dnia miałam pierwszy dzień miesiączki i kiepsko docierały do mnie sygnały z zewnątrz ciała. Czułam, że cała moja moc przerobowa skierowana jest do środka, że najchętniej wlazłabym do symbolicznego czerwonego namiotu z innymi miesiączkującymi i posiedziała w ciszy. Córka douli zadała mi jakieś banalne pytanie, a ja zupełnie nie potrafiłam na nie odpowiedzieć! Wtedy doula spojrzała na mnie i powiedziała: „O, masz pierwszy dzień miesiączki? To zawsze widać u nas. Cała twoja uwaga jest w środku, jesteś spowolniona i wyciszona. To normalne, nie stresuj się tym. Nasze ciała są niesamowite, co?”.

Jej słowa były dla mnie jak olśnienie i tylko potwierdziły to, co od dawna we mnie kiełkowało – że czas przed miesiączką oraz ona sama to nie jakaś przykra wyrwa w naszym życiu. To nie moment, który nam coś psuje, niweczy plany, jest zamachem na samopoczucie fizyczne, psychiczne, jakość seksu oraz potencjał wykazywany na zewnątrz. To jest czas, który rządzi się własnymi prawami, sprawia, że moje obserwacje samej siebie i otoczenia w skali mikro (ja-mąż, ja-mama, ja-najlepsza przyjaciółka, w końcu ja-ja/moje ciało/emocje/potrzeby/lęki/zasoby oraz deficyty) są pogłębione, trafne i – co najważniejsze – odbijają się pozytywnie na moim życiu w pozostałych dniach cyklu, gdy pędząc, nie mam czasu dla siebie i tracę z oczu własne potrzeby.

„O, masz pierwszy dzień miesiączki? To zawsze widać u nas. Cała twoja uwaga jest w środku, jesteś spowolniona i wyciszona. To normalne, nie stresuj się tym. Nasze ciała są niesamowite, co?”.

Dotarło do mnie, jak ogromną krzywdę robimy sobie, złoszcząc się na swoje ciało, że okres wypada, gdy egzamin, wyjazd, randka. O ile ewentualny ból czy konieczność biegania do łazienki mogą być uciążliwe w niektórych sytuacjach, o tyle problemy z emocjami już nie muszą.

Gdy dałam sobie zgodę na to, żeby w miarę możliwości planować swoje działania, biorąc pod uwagę miesiączkę (nie zapisywać się na egzamin na prawo jazdy w ostatniej fazie cyklu, wybierać sporty omijające wzmacnianie mięśni brzucha podczas okresu, nie zmuszać się do aktywności towarzyskich, gdy czuję, że czas wczołgać się do namiotu), to przestałam patrzeć na miesiączkę i PMS jak na przekleństwo, a zaczęłam – jak na zasób oraz czas dedykowany innym aktywnościom. Gdybym medytowała, to myślę, że mogłabym właśnie do medytacji ze sobą porównać czas przed miesiączką oraz jej 2–3 pierwsze dni. Szkoda tylko, że żyjemy w czasach, w których introwertyzm oraz czas poświęcony sobie wciąż nie są wartością, ale oznaką braku widocznej aktywności.A ten brak i zaniechanie działań niosących widoczny efekt na zewnątrz interpretowane są jako marnowanie potencjału. Czy nie dlatego stawiamy miesiączkę często na równi z chorobą, jednocześnie nie czerpiąc z tego, co nam daje?

Kamila Raczyńska-Chomyn – edukatorka seksualna oraz trenerka, prowadzi warsztaty dla kobiet w ramach własnego projektu Dobre Ciało. Prywatnie – oddana kocia mama. 

 

Tekst ukazał się pierwotnie w piątym numerze magazynu „G'rls ROOM” (zima 2017/2018).

Fot. unsplash.com