Marta Mitek: Czy Girls to the Front powstało z gniewu?

Ola Kamińska: Trochę z gniewu, a trochę z braku podobnej inicjatywy. Zaczęłyśmy jako kolektyw didżejski Damsels in Distress, grałyśmy aftery z naszymi ulubionymi piosenkami. Martwił nas brak dziewczyn na warszawskiej scenie muzycznej. Stwierdziłyśmy, że fajnie byłoby rozszerzyć naszą działalność o organizowanie koncertów, żeby dziewczyny, które zajmują się muzyką, miały łatwiejszy start. W duchu Riot Grrrl, który nas inspiruje, zaczęłyśmy też tworzyć zina. Byłam pod wpływem podróży do Kalifornii. Korzystając z  couchsurfingu, zamieszkałam u grupy dziewczyn. Ich dom to był spory, stary budynek, który nazwały Gal Palace. Organizowały tam koncerty i wieczory poetyckie, a każda z lokatorek była powiązana z queerowym czy feministycznym środowiskiem. Jedna z nich prowadziła w radiu feministyczną audycję, inna queerowe zajęcia ze swingu. Po powrocie do Polski stwierdziłam, że brakuje mi tutaj podobnej społeczności młodych kobiet i dziewczyn.

 

Marta: W jaki sposób dziewczyny przebijają się na przód sceny?

Ola: Świetną robotę wykonują organizatorki obozów Karioka Girls Rock Camp dla dziewczyn do 19. roku życia oraz Lucciola Ladies Rock Camp dla starszych. Przyjeżdżają na nie nawet 60-latki. Organizatorkami są Małgo Grygierczyk, Ewa Langer i Anka Górska. To świetna rzecz, bo dziewczyny w parę dni uczą się grać na instrumentach, zakładają pierwsze zespoły, wychodzą na scenę. Myślę, że już niedługo będziemy zapraszać na nasze imprezy grupy, które powstały na tych obozach. Uczestniczyłam w pierwszej edycji obozu Lucciola i wspaniale to wspominam.

 

Marta: Jak się teraz odnajdujecie na scenie?

Ola: Mamy świetny feedback od dziewczyn, które albo u nas występują, albo przychodzą na imprezy. I to jest najfajniejsza rzecz na świecie. Po koncertach dziewczyny dziękują nam i cieszą się, że mają platformę, gdzie mogą się zaprezentować. Staramy się zapewnić im bezpieczną przestrzeń. Nie chodzi tylko o koncerty, ale i o ziny – aktualnie jest więcej podobnych magazynów, ale gdy ponad dwa lata temu zaczynałyśmy publikować, była to prawdziwa nisza.

 

Marta: Od początku działacie nieco punkowo, w duchu do-it-yourself.

Ola: Działanie z własną energią się sprawdza – wiadomo, że fajnie byłoby przekształcić GTTF w stały cykl ze względu na fundusze. Zawsze płacimy dziewczynom, które występują na naszych koncertach, a byłoby super, gdybyśmy mogły płacić też tym, którzy tworzą naszego zina, ale póki co na nim nie zarabiamy. Lubię jednak naszą niezależność.

 

Marta: Na Zachodzie jest sporo podobnych do waszych inicjatyw – wy w Polsce byłyście pierwsze. Kolejnym etapem jest idea, by całe wytwórnie muzyczne były prowadzone przez dziewczyny. Myślisz, że i u nas do tego dojdzie?

Ola: Mam nadzieję! Dziewczyny chcą mieć pełną kontrolę nad tym, co tworzą, i czasami niektóre wolałyby, żeby to również dziewczyny produkowały ich muzykę. Wiem, że teraz pod tym względem dużo się dzieje – w Londynie, ale i Krakowie, warto sprawdzić np. inicjatywę Oramics. Dziewczyny tworzące muzykę elektroniczną pokazują swoją siłę, swoją wspólnotę.

 

Marta: Jak rozwija się GTTF? Działacie tylko w Warszawie czy współpracujecie z kolektywami z innych miast?

Ola: Dzisiaj zagadały do nas dziewczyny z Poznania – chcą stworzyć międzymiastową platformę dla artystek i feministycznych zinów, więc zapewne taka współpraca szybko się rozwinie. Naszego zina rozsyłamy po całej Polsce, piszą do nas dziewczyny z małych miejscowości, ale i ze Stanów, Londynu…

 

Marta: Na fanpage’u GTTF zamieszczacie sporo klasyków, utwory Cat Power czy Blondie. A kogo z polskiej sceny muzycznej możecie polecić czytelniczkom „G’rls”?

Ola: Jednym z moich ulubionych zespołów, który polecam, gdzie się da, jest Rosa Vertov. Bardzo dobrze wspominamy też koncerty na Girls to the Front zespołów WAiT oraz HER SIDE. Poza tym chociażby zespół Kasi Kalinowskiej i Pauliny Sztramskiej – nazwały go Brednie i śpiewają po polsku, co jest rzadkie. Zagrały kilka koncertów, można je znaleźć na Bandcampie – mają świetne teksty!

 

Marta: Czy możesz zdradzić temat przewodni kolejnego zina?

Ola: Będzie nim obcość. O tym, kiedy czujemy się u siebie, a kiedy nie, od czego to zależy. Co to za momenty, gdy czujemy się wykluczone? Liczymy na historie dziewczyn, które wyemigrowały z Polski lub do Polski. Zapraszamy do nadsyłania prac na maila damsels.in.distress.djs@gmail.com. Głównie osoby, które czują się dziewczynami, ale chłopców również.

 1 girls to the front

Tutaj znajdziecie Girls to the Front

[facebook.com/pg/allgirlstothefront]

[instagram: @girlstothefront_]