Paulina Klepacz: Dobre ciało, czyli jakie? Bo na to hasło pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to książka Eve Ensler o takim właśnie tytule.

Kamila Raczyńska-Chomyn: Eve Ensler to dobry trop. Najpierw przeczytałam jej „Monologi waginy”, potem „Dobre ciało”. To było naprawdę dawno temu, ale te książki były dla mnie ważne. Kiedy w ubiegłym roku postanowiłam, że chcę zawodowo pracować z kobietami, zajmować się treningiem mięśni głębokich i dna miednicy, „dobre ciało” wydało mi się idealną nazwą. Na początku miałam z jej powodu dość chybione polubienia na fanpage’u na Facebooku ze strony młodych mężczyzn. Może się mylę, ale raczej nie chcieli trenować mięśni dna miednicy (śmiech). Raczej spodziewali się wyrzeźbionych ciał, celebrytek.

 

Paulina: No tak, dobre ciało większości z nas kojarzy się z ciałem modelki i to jeszcze poprawionym w Photoshopie.

Kamila: Potocznie mówi się przecież „dobra dupa”, więc myślę, że szli według tego właśnie klucza. Musieli się zawieść, kiedy zaczęły pojawiać się posty o nacięciu krocza, porodzie, nietrzymaniu moczu.

 

Paulina: Jakby nie było, są to treści silnie związane z seksualnością. Czyli szukali raczej czegoś seksownego, a nie seksualnego.

Kamila: Dokładnie tak. Z jednej strony jest seksualność pornograficzna, cukierkowa, ale z drugiej jest seksualność rozumiana jako pewna całość, coś więcej niż seksowny wygląd. Wpisują się w nią również te niedomagania, o których mówię. Dla mnie dobre ciało to takie, o które dbam, za co ono mi się odwdzięcza tym, że nie boli czy przynajmniej chwilowo boli mniej, odpowiada na moje zabiegi, relaksuje się, odpuszcza spięcie mięśni. Niektóre kursantki zgłaszają mi, że po zajęciach, na których się rozciągamy i uważnie oddychamy, zauważyły, że mają mniej bolesne miesiączki, mogą odstawić po latach leki przeciwbólowe, już nie walczą ze swoimi zachciankami, nie wciągają brzucha, który „wystaje” tuż przed menstruacją. Dla mnie to też jest opowieść o dobrym ciele.

 

Paulina: Mówisz o wciąganiu brzucha, więc pojawia się temat akceptacji ciała. Wydaje mi się, że wciąż jest w nas napięcie na dobre ciało rozumiane jako wyrzeźbione, odpowiednio ubrane, umalowane. Czy możemy być zrobieni od stóp do głów, ale i tak wciąż gdzieś obok tego naszego ciała?

Kamila: Można mieć ciało wypielęgnowane do granic możliwości, takie, że ludzie się za nami oglądają na ulicy, i kobiety, i mężczyźni, a być obok tego ciała. Czasami, kiedy zaczynam mówić na warsztatach o cielesności, seksualności, o pochwie na przykład, to widzę dziewczyny, które na słowo „pochwa” się krzywią. Absolutnie ich nie oceniam, nie naśmiewam się, nie piętnuję, ale wiem, że kryje się za tym jakaś trudna historia. Dotyczy to zwłaszcza młodych kobiet – na zewnątrz są zadbane, ale nie radzą sobie ze sprawami związanymi z fizjologią: z wydzielinami ciała, ich zapachem, smakiem, jak i gorszym samopoczuciem. To jest wciąż tabuizowane. Na tym tle fajnie wypadają panie koło pięćdziesiątki, które mają pozytywny stosunek do cielesności. Nie mogę się doczekać, kiedy sama będę miała pięćdziesiąt lat, jeszcze więcej siwych włosów, które bardzo lubię, i kiedy będę mogła powiedzieć, że moje ciało całkowicie należy do mnie, bo jestem z nim już pół wieku. Myślę, że uprawianie seksu w tym okresie i akceptacja partnera też robią swoje, kiedy to nasze ciało, wiadomo, nie wygląda jak w młodości – są zmarszczki, przebarwienia, gdzieś tam coś zwisa. Cieszę się, że coraz częściej i głośniej mówi się o seksualności osób starszych. Osobiście myślę o tym z wypiekami ekscytacji na twarzy, bo jawi mi się jako jedzenie dojrzałych owoców, kojarzy z późnym latem, czymś dla koneserów.

 1 Kamila RaczynskaChomyn dobre ciao

Paulina: A jaki jest twój stosunek do makijażu i zabiegów upiększających?

Kamila: Osobiście nie jestem typem kobiety zrobionej, czasem tylko delikatnie się maluję. Dla mnie pielęgnacja, dbanie o swój wygląd, swoje ciało to przede wszystkim długa kąpiel, masaż, szczotkowanie na sucho, wcieranie olejków czy innych specyfików, najczęściej zrobionych samodzielnie w kuchni. W moim odczuciu to pogłębia więź z ciałem: oglądam je z bliska, masuję tam, gdzie boli. Nie zawsze tak było, w liceum na pierwszym miejscu stawiałam makijaż – zrywałam się o świcie, żeby go zrobić – farbowałam też włosy, zawsze miałam zrobione paznokcie. Od dziecka jesteśmy z różnych stron „pompowane” tym, co powinnyśmy zrobić wokół siebie, aby być atrakcyjnymi. Prowadzę w gimnazjum zajęcia, które nazywają się trening umiejętności psychologicznych, i widzę, że moje uczennice mają wypchane po brzegi kosmetyczki. Ja tylu kosmetyków nie zabieram na dwutygodniowy urlop. Dlatego staram się dużo z nimi rozmawiać o ciele, akceptacji, chcę się dowiedzieć, co one próbują tymi wszystkimi kosmetykami przykryć, na kim się wzorują. Na szczęście ich świadomość jest coraz większa, same poruszają tematy okołofeministyczne. 13-, 14-latki robiły na zaliczenie prezentacje na temat stereotypów, którym ulegamy. One je dostrzegają i starają się im opierać, ale nie oszukujmy się, to jest strasznie silna machina. Poza tym gimnazjaliści nie czują się najlepiej w swoim ciele, cóż, to jest ten wiek, kiedy psuje się cera, przetłuszczają się włosy, pojawia się więcej tkanki tłuszczowej, hormony zaczynają buzować. W połączeniu z przekazem medialnym powstaje wybuchowa mieszkanka, którą my, dorośli, powinniśmy pomóc im opanować.

 

Paulina: Jak to się dzieje, że dziewczyny trafiają do ciebie na zajęcia? Jakie problemy powodują, że chcą odzyskać czy nawiązać kontakt ze swoim ciałem?

Kamila: Zaczynając zajmować się dnem miednicy, mięśniami głębokimi, nie spodziewałam się wielkiego odzewu. Okazało się jednak, że jest duże zapotrzebowanie na takie zajęcia. Przychodzą do mnie panie w przeróżnym wieku i z przeróżnych powodów. Części z nich doskwiera ból pleców. Ból w dolnym odcinku kręgosłupa, czyli lędźwiowym, jest efektem siedzącego trybu życia, trudno dziś tego uniknąć. Słyszę też historie o wspomnianych bolesnych miesiączkach, ale i stosunkach. Niektóre kursantki mówią otwarcie, że chcą mieć lepszy seks. I to super, że chcą lepiej czuć siebie i mieć większą świadomość ciała. Wprawdzie zdajemy sobie w większości sprawę, że powinnyśmy trenować tak zwane mięśnie Kegla, ale nie wiemy, czy robimy to dobrze. Z tymi mięśniami Kegla to też duże uproszczenie, bo to tylko jedne z wielu mięśni dna miednicy (mięsień łonowo-guziczny). Nie jest więc tak, że mam na sali ćwiczeń głównie panie po pięćdziesiątce z obniżeniem narządów i nietrzymaniem moczu.

 

Paulina: Poza tym nietrzymanie moczu to problem niezależny od wieku, prawda?

Kamila: Bardzo dużo młodych kobiet cierpi na wysiłkowe nietrzymanie moczu. I niekoniecznie powodem jest poród. Wpływ na to może mieć uprawianie niektórych sportów, na przykład skakanie na trampolinach albo zumba. Dziewczyny dużo skaczą, napinają pośladki, ale nie pracują brzuchem i mocz z pęcherza jest jakby „wytrzepywany”. Z jednej strony bywa to temat tabu, z drugiej jest lekceważony. W szatniach po fitness jumpingu dziewczyny o tym rozmawiają, ale w takim klimacie, że to normalne, że popuszczasz, następnym razem załóż większą podpaskę na zajęcia. Tymczasem nie powinno się tego lekceważyć, bo nie możesz wychodzić – przepraszam za dosadność – obsikana z jakichkolwiek zajęć. Jeśli ci się to zdarza, powinnaś poruszyć ten temat najlepiej z instruktorem, zapytać, jak temu zaradzić. Najbardziej wkurzają mnie lekarze ginekolodzy, którzy bagatelizują przypadłości swoich pacjentek i na przykład mówią im: „ale co się pani dziwi, takie życie, taka natura, urodziła pani zdrowe dziecko i powinna pani o tym myśleć, tym się cieszyć”, 
zamiast starać się im pomóc, doradzić ćwiczenia.

 

Paulina: Dlaczego mamy płacić dyskomfortem, kiedy możemy go zniwelować?

Kamila: To takie myślenie, że trzeba nieść swój krzyż. Jest oczywiście jakaś cena za poród naturalny, ale mamy sposoby, aby minimalizować jego uboczne skutki. Trzeba też powiedzieć, że same ćwiczenia nie w każdym przypadku są wystarczające. Czasami jest już albo za późno, albo stopień nietrzymania moczu jest zbyt zaawansowany. Wtedy staram się odsyłać do sprawdzonej osteopatki ginekologicznej czy zaprzyjaźnionej fizjoterapeutki ginekologicznej, które mogą dziewczynom zaproponować dajmy na to elektrostymulację lub pracę manualną na tkankach. Wiem, gdzie moje kompetencje się kończą, i nie uważam, że ćwiczenia załatwią nam wszystko. Możemy sobie jednak dzięki nim zafundować pewien poziom profilaktyki, trochę zabawy, bo mimo wszystko jest przyjemnie, kiedy podczas ćwiczeń wydzielają się endorfiny. Dochodzi do tego większa świadomość ciała i poczucie, że robisz coś dla siebie. A jeśli w nagrodę przestaną cię boleć plecy, miesiączki będą łagodniejsze, seks będzie fajniejszy, bardziej satysfakcjonujący, to czego można chcieć więcej?

 

Paulina: A możemy się pozbyć zmarszczek dzięki ćwiczeniom? Skoro mówisz, że oznaczają one spięcie ciała, a na zajęciach się rozluźniamy?

Kamila: Niesamowite, jak ciało jest mądre, jak pokazuje nam, że jesteśmy całością. Zauważam, że kiedy mamy nadmiernie spięte mięśnie dna miednicy, to pojawia się też pionowa zmarszczka między brwiami czy szczękościsk. Jeśli cały dzień pracujemy w jednej pozycji, zestresowani, skuleni, z zamkniętymi barkami, które podjechały nam pod uszy, mamy zaciśnięte zęby, zmarszczone czoło, to nie ma opcji, żeby obszar dna miednicy na to nie zareagował. I potem dziewczyna wraca z pracy do domu i mówi, że ją plecy bolą albo wiecznie boli ją brzuch. Widzę, że dziewczyny ćwiczą i mają pomarszczone czoła, zagryzione usta. Każę im rozluźniać twarz, czoło, szczękę, potem barki i dopiero możemy przejść z rozluźnianiem dalej. Także w trakcie porodów mądre położne wiedzą, że nie pomoże zaciskanie, że lepiej przeć z otwartym gardłem. Jeszcze raz podkreślę, że przez wiele lat myślano, że trzeba tylko wzmacniać mięśnie dna miednicy, tymczasem zbyt zaciśnięte mięśnie w dole brzucha mogą utrudnić akcję porodową. Jeśli mimo parcia nic się na dole nie rozluźnia, to zwykle kończy się cesarką. To jedno. Druga sprawa – masa kobiet zbyt płytko oddycha, tylko do gardła lub klatki piersiowej, nie potrafią angażować mięśni brzucha, są poblokowane przez wieczne wciąganie tej partii ciała.

 

Paulina: Czyli tak podstawowej czynności jak oddychanie też musimy się uczyć?

Kamila: Chodzi tu o odpowiednią technikę, jak i o uważność w ogóle. O to, jak się oddycha, ale też jak korzysta z toalety. Na zajęciach uczymy się, jak bezpiecznie dźwigać, wstawać, aby nie obciążać dna miednicy, nie gubić moczu, jak słuchać swojego ciała. Ale jakby nie patrzeć, jest to po prostu gimnastyka i każdy może z zajęć wynieść tyle, ile chce. Jedne panie po prostu chcą się poruszać świadomie, inne pracują głębiej, angażują emocje, przepracowują trudne zdarzenia z przeszłości.

2 Kamila RaczynskaChomyn dobre ciao 

Paulina: Albo chcą ulepszyć swoje życie seksualne, o czym wspominałaś.

Kamila: Dostałam ostatnio cudownego maila od jednej z moich kursantek, która napisała, że po każdych zajęciach czuje się piękniejsza, bardziej atrakcyjna. Inna mówi, że po ćwiczeniach ma ogromną ochotę na seks, aż ją wszystko w dole brzucha łaskocze, mrowi. I te zajęcia faktycznie pomagają, bo zarówno dużo mówimy na nich o seksualności, jak i pracujemy z obszarem mięśni, które kurczą się także podczas orgazmu, więc jeśli fundujesz sobie to sama, ćwiczeniami, to możesz tylko się z tego cieszyć!

 

Paulina: Kiedyś spotkałam się z wypowiedzią, że kobieca seksualność jest jak ogród, który powinien pielęgnować mężczyzna. Mnie to nie pasuje. Nasza seksualność nie powinna chyba być zależna od tego, czy mamy partnera i jakie ma on umiejętności.

Kamila: Nie powinna być zależna od tego, czy mamy ogrodnika, czy nie (śmiech). Oczywiście, super jest mieć partnera czy partnerkę, kogoś, z kim jest nam dobrze w łóżku. Dobry seks z reguły wzmacnia więź. Ale jeśli ja nie wiem, co mnie satysfakcjonuje, nie przepadam za własnym ciałem i nie umiem się sama doprowadzić do orgazmu, to będę zawsze skazana, aby ktoś mnie do tego orgazmu doprowadził. Albo nie.

 

Paulina: Jeśli nie przepadam za swoim ciałem, nie znam go, wstydzę się, to chyba najlepszy ogrodnik nie pomoże?

Kamila: Wyobraź sobie taką sytuację: kobieta i mężczyzna są w łóżku. On jej daje seks oralny i jeszcze mówi, że ona ma najsmaczniejszą i najpiękniejszą cipkę, jaką widział, bo wie, że cipki są przeróżne. Bardzo przyjemna sytuacja. Jeśli ona zna swoje ciało, lubi swoją cipkę, to z radością przyjmie ten komplement i tyle. Jeśli jednak sytuacja jest taka, że jej cipka jest drugą, którą on widzi w życiu, i mówi: „ojej, twoja cipka jest jakaś dziwna, bo ma inny kolor niż cipka mojej byłej” albo „czy mogłabyś się ogolić”, „dlaczego jest asymetryczna” czy „pachniesz inaczej” – co nie znaczy, że źle, po prostu inaczej – wtedy dziewczyna, która nie zna swojego ciała, zaczyna się zastanawiać, co jest z nią nie tak. To zresztą bardzo rozległy temat, jak odnosimy się do swoich intymnych części ciała, jak je traktujemy. Czy na zasadzie: włożyć tampon, szybko naciągnąć majtki i umyć ręce, czy raczej chcemy się nauczyć z tym ciałem dobrze żyć, sprawdzać, co sprawia nam satysfakcję, jakiego typu dotyk i tak dalej. Wtedy też możemy komunikować się lepiej z partnerem, mówić o swoich potrzebach, jak i dać sobie zgodę na mówienie, że nie mam akurat dziś ochoty na seks, to czy tamto mnie nie kręci, coś mnie boli i chcę przerwać.

 

Paulina: O, to właśnie chyba trudno nam przychodzi, bo ulegamy presji bycia zawsze gotowymi na seks i mającymi za każdym razem orgazm.

Kamila: Jak na filmach. Dla mnie niesamowite jest, jak w pewnym momencie swojego życia łaskawszym okiem spojrzałam na tak zwane naturalne sposoby planowania rodziny, które przez WHO nie są uznawane za metodę antykoncepcyjną, ale promowane są między innymi przez Kościół katolicki. Zresztą na lekcjach WDŻ mówię o tym, bo nie wyobrażam sobie pomijania żadnej z metod i uważam, że młodzież powinna wiedzieć, że coś takiego jest. Co więcej, 
obserwacja cyklu jest szalenie ważna, bo kiedy go zrozumiesz, uwzględnisz, to zaczynasz żyć w większej zgodzie ze swoim ciałem, widzisz powtarzalność pewnych stanów, rozumiesz, że na przykład libido spada w ostatniej fazie cyklu, tuż przed miesiączką i po prostu nie masz ochoty na seks. Oczywiście nie wszystkie kobiety tak mają, ale naprawdę wiele z nich czuje się gorzej i nie ma sensu się tym frustrować, zastanawiać się, co jest znowu ze mną nie tak. To taka kolej rzeczy, efekt pracy gospodarki hormonalnej w tym właśnie momencie cyklu. Dobrze to wiedzieć i się z tym pogodzić zamiast szamotać się aż do menopauzy, jęczeć, że znowu okres. Osobiście postrzegam pojawienie się okresu jako oznakę, że jestem zdrowa, że wszystko OK, choć czasem oczywiście czuję się gorzej fizycznie i psychicznie. Prawdziwym testem takiego podejścia była moja podróż poślubna, którą rozpoczęłam od dostania miesiączki. Jasne, że planowałam ten wyjazd inaczej, ale co mieliśmy zrobić? Śmiejemy się z mężem, że pojechaliśmy we trójkę i trzeba było planować piesze wycieczki z uwzględnieniem toalet. Miałam też okazję przetestować kubeczek menstruacyjny. Do wyrobienia w sobie takiego podejścia potrzebny jest też fajny i myślący partner, który nie krzywi się na hasło „mam okres”. Ja z takim wzięłam ślub. Będąc z Łukaszem 5 lat, „osadziłam się” w swoim ciele jeszcze mocniej, między innymi dzięki jego podejściu do ciała, seksualności i fizjologii. Naprawdę myślę, że wspólne starzenie się będzie przygodą; nie chciałabym robić tego z nikim innym.

 

Paulina: Tymczasem wiele z nas stara się zrobić wszystko, aby ta miesiączka nie wpływała na nasze życie w żaden sposób. Trudno nam się przyznać, że ją mamy i że z jej powodu tego czy tamtego nie zrobimy.

Kamila: Wydaje mi się, że do niczego nie prowadzi udawanie, że miesiączki nie ma, zwłaszcza jeśli ma ona wpływ na mnie przez te kilka dni – mam wtedy osłabione zdolności intelektualne, fizyczne i chciałabym sobie w tym czasie dać trochę luzu. Wyobraź sobie dwóch facetów, którzy rozmawiają o służbowych sprawach i jeden z nich mówi do drugiego: „przepraszam, powtórz jeszcze raz, nic nie rozumiem z tego, co do mnie mówisz, mam kaca i jestem strasznie rozkojarzony”. Zakładam, że reakcją byłoby zaśmianie się ze zrozumieniem i powtórzenie wypowiedzi. Chciałabym, żebyśmy na tej samej zasadzie mogły otwarcie mówić: „przepraszam jestem tak rozkojarzona, bo jestem w trzeciej fazie cyklu, za chwilę dostanę miesiączkę” i żeby nie wywoływało to oburzenia. Czegoś takiego brakuje, ja osobiście próbuję to promować. Oczywiście nie robię tego nachalnie, bo nie chodzi o bombardowanie wszystkich opowieściami fizjologicznymi. Nie każdy musi mieć na nie ochotę i szanuję to, ale samo powiedzenie, że jestem w którejś fazie cyklu i w związku z tym coś konkretnego się ze mną dzieje, powinno być po prostu na porządku dziennym. I tu wracamy do naturalnej metody planowania rodziny i obserwacji cyklu – powinniśmy uczyć tego dziewczynki i chłopców, niekoniecznie w kontekście zapobiegania niechcianej ciąży, ale w kontekście znajomości swojego ciała.

 

Paulina: I tu powinna przyjść z pomocą rzetelna edukacja seksualna, która, niestety, dla wielu osób oznacza seksualizację dzieci i młodzieży…

Kamila: Od 2004 roku uczę wychowania do życia w rodzinie, tak to się nazywa formalnie, choć dla mnie to edukacja seksualna po prostu. Dużo mówimy o asertywności, podejmowaniu seksualnych decyzji, relacjach partnerskich, profilaktyce przemocy seksualnej. Przez 12 lat pracy nie usłyszałam, żebym rozbudziła seksualnie czyjeś dziecko. Zawsze jednak zanim zacznę zajęcia, robię spotkanie z rodzicami, bo wiem, że mają różne obawy, chodzi w końcu o ich kochane dzieci. Wielu rodziców ma problem ze zrozumieniem tego, że dziecko jest istotą seksualną, że lada moment będzie szukało informacji o seksie, najpewniej w sieci i że znajdzie tam pornografię. Czym innym jest kontakt osoby dorosłej, aktywnej seksualnie z pornografią, która wie, że tak jak w „Rambo” krew jest sztuczna, tak sztuczne może być nasienie, że tak jak kaskaderzy, są też aktorzy porno. A taki dzieciak może myśleć, że seks wygląda właśnie tak jak na filmie pornograficznym. Dlatego na zajęciach omawiamy mity dotyczące pornografii i młodzi skądś mają wiedzę na ich temat, pytają na przykład o seks analny. Dobrze chociaż, że pytają. Nie zatrzymamy tego. Zresztą chodzi o to, aby ktoś im rzetelnie, nie zabarwiając ideologicznie, wszystko wytłumaczył. A z braku edukacji wynikają nie tylko niechciane, nieplanowane ciąże w bardzo młodym wieku, lecz także niezrozumienie własnego ciała, wstyd czy obrzydzenie odczuwane względem procesów fizjologicznych. Uważam, że bardzo potrzebne jest nam wszystkim mówienie w sposób wyważony i otwarty, bez tabuizowania o ciele i seksualności. Z czułością, zrozumieniem, ale i z poczuciem humoru, bo to w końcu nasze ciało – nie ma co się nad nim umartwiać.

 

Kamila Raczyńska-Chomyn – edukatorka seksualna oraz trenerka, prowadzi warsztaty dla kobiet w ramach własnego projektu Dobre Ciało. Prywatnie – oddana kocia mama.  

 

Fot. Sara Leszczyńska w Fitology Klub Jogi i Fitnessu