Poland is far away from heaven

Jako językoznawczyni, feministka oraz człowiek, który przeczytał i usłyszał już w życiu bardzo wiele słów, mam do języka stosunek ostrożny i zachowawczy. Bo z jednej strony, słowami można robić „rzeczy”, ale z drugiej, stanowią najtańszy towar na naszym rynku. Przed ich przyjęciem czy też zakupem, zawsze starannie sprawdzam datę przydatność do spożycia. Pozbywam się również wszystkich tych, które mogą się szybko popsuć lub zdezaktualizować. Dlaczego? Ponieważ słowa mogą przyprawić nas o ból głowy, doprowadzić do mdłości albo wywołać gniew. Ten ostatni czynnik jest jedynym mającym jakąkolwiek moc sprawczą, napędzającą siłę twórczą. Z gniewu może zrodzić się krzyk, za pomocą którego to, o czym czasami boimy się mówić na głos, dotrze do wszystkich.

 

Jakie słowa mogą doprowadzić do gniewu i nudności?

Przede wszystkim te, które są wypowiadane przez mężczyzn. Brzmi seksistowsko prawda? Jak jednak inaczej ująć to, co wpisało się już do kanonu polskiej rzeczywistości? Mężczyźni podejmujący decyzje w sprawach aborcji, mężczyźni pozbawiający dostępu do antykoncepcji awaryjnej, mężczyźni-feminiści objaśniający kobietom świat, podkreślający ich wartość oraz siłę, ale jednocześnie molestujący je przy każdej możliwej okazji?

Polki mówią takiemu modelowi społeczeństwa wielkie, neonowe NIE. Polki mają też odwagę, by powiedzieć więcej. Każda z nas doskonale zna i rozumie hasła: „Moje ciało – mój wybór” czy „Ja też”. Żadna z nas nie chce takiej Polski – kraju, który zamiast okazywać nam wsparcie i zapewniać bezpieczeństwo, odziera z iluzji w sposób brutalny i bezkompromisowy, pozostawiając ze świadomością, że jedyną rzeczą, na jaką możemy od niego liczyć, jest poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.

Ostatnio powiedziałam komuś w rozmowie na temat praw kobiet i sytuacji w Polsce, że marzę o takiej rzeczywistości, w której wszyscy będziemy mogli powiedzieć, że jesteśmy feministkami/feministami. Po czasie zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. Mówić można różne rzeczy. Można pięknie pisać o feminizmie, brać udział w wielu kobiecych inicjatywach i mieć jednocześnie te wszystkie kobiety za nic. Za przedmiot, rzecz, towar. Do wykorzystania, użycia, zużycia. Do skrzywdzenia i wyśmiania. Zbagatelizowania. Bo jak inaczej nazwać to wszystko, co dzieje się każdego dnia i spotyka każdą z nas?

Strach i poczucie krzywdy popycha kobiety, nawet te najbardziej introwertyczne, do organizowania różnych przedsięwzięć, protestów, marszy. Wiele razy czułam, że jeśli nie wezmę w czymś udziału, to zdradzę samą siebie. Świadomość, że decyzje w sprawach dotyczących przede wszystkim kobiet podejmuje grupka uprzywilejowanych mężczyzn, wywoływała u mnie krzyk i płacz.

Mężczyźni, przedstawiający się jako feminiści, z czasem zaczęli wywoływać u mnie podobne reakcje. To dzięki nim przekonałam się, że słowa, nie przekładające się na czyny, nadają się tylko do śmieci.

 

Skąd czerpać siłę i nadzieję?

Z dobrej literatury feministycznej. Niedawno swoją premierę miał tomik „Pozdrowienia ze świata” autorstwa Dominiki Dymińskiej (korporacja ha!art 2017). Przeczytałam go w całości cztery razy. Za każdym razem płakałam. Niemalże w każdym wierszu odnajduję siebie i swój ból. Utwory Dymińskiej to plastry. Plastry odklejane od rany. W moim przypadku okazało się, że ta rana nie jest jeszcze zagojona. Mam nadzieję, że w wielu z nas wciąż drzemie głęboka niezgoda na świat, który wartościujemy przy pomocy przysłówków „trochę” i „strasznie”, w którym ludziom, ogarniętym postępującą znieczulicą i brakiem empatii, podmiot liryczny przypomina, że jeśli serce nie pęka pod wpływem emocji, to zawsze można spróbować rozjebać je o ziemię.

Dymińska nie ma litości dla tych, którzy potrafią tylko operować ładnymi, okrągłymi zdaniami, nie mającymi odzwierciedlenia w czynach. Kpi z hipokryzji, nonszalancji, niehumanitarnych, antykobiecych działań polskich polityków, ludzi, żyjących i postrzegających świat przez pryzmat mediów społecznościowych. Czytając ten tomik miałam wrażenie, że oglądam świat, którego większość z nas nie chce widzieć. Świat, który kreujemy, w którym żyjemy, ale z którego nie jesteśmy dumni.

Wiersz o Aleppo

Wczoraj cztery razy płakałam nad Aleppo

i myślałam o spadaniu z bardzo wysokich budynków.

Podobno przyczyną zgonu po upadku z wysokości jest

 pękniecie serca.

Kto by się spodziewał,

że to serce pęka?

A jak wy, kochani?

Może też tak macie?

Może też nad czymś obecnie płaczecie?

Jak tak, to pamiętajcie:

jak wam serce nie da rady pęknąć samo z siebie,

możecie je zawsze rozjebać o ziemię.

Szczególną uwagę zwróciłam na dwa wiersze. Pierwszym z nich jest „Wiersz o Aleppo” przypominający o gorącej dyskusji, której powinni się wstydzić Polacy, mówiący wtedy z przekonaniem, że granice naszego kraju należy zamknąć, bo potencjalni uchodźcy muszą nauczyć się rozwiązywać problemy własnej ojczyzny u siebie. W kolejnym, „Post-truth”, podmiot liryczny nazywa po imieniu zjawiska wynikające z powszechnej małostkowości, nieświadomości, ignorancji, konsumpcjonizmu i egoizmu. W jeszcze innych mówi o nierównościach płciowych i społecznych. Oraz o hipokryzji.

„Pozdrowienia ze świata” odebrałam jako krzyk. Jako oskarżający, rozliczający manifest, pod którym podpisać mogłoby się większość z nas – kobiet, którym zależy na sprawiedliwości i własnej godności. Ten krzyk dał mi siłę i wiarę, że wciąż mamy szansę na lepsze jutro.

Post-truth

Polskie tłumaczenie: dzisiejszy świat,

kiedyś to była prawda.

Czekam, aż Polacy wymyślą wreszcie jakieś od tego słowa

 zdrobnienie,

nie ma co przecież być takim poważnym.

W końcu w tym kraiku, w którym się je wiecznie tylko

 chlebek z szyneczką

i w którym przez pół roku świeci słoneczko,

a przez drugie pół pada deszczyk,

ktoś wreszcie powinien zacząć mówić tylko prawdkę.

Wysłałabym do niego pocztówkę z gratulacjami,

a na pocztówce bym napisała:

PS to postprawda

w nagłówku: spierdalaj.

 

A w treści:

witaj, mój drogi, gdziekolwiek jesteś,

ja siedzę tutaj.

I w ogóle nawet nie wiem, co ja tutaj robię.

W miejscu, gdzie dorośli młodzi ludzie

myślą, że kobiety sikają pochwą,

że wszyscy muzułmanie to terroryści,

że nienawiść da się zwalczyć większą nienawiścią.

Gdzie kobiety ceni się tylko o tyle,

o ile przynoszą na świat mężczyzn.

Może wynieśli to z domu.

Może im nikt nie powiedział.

Za to na pewno ktoś im powiedział,

że fakty są mniej ważne niż ich dobre samopoczucie.

A tobie co i kto powiedział, że jesteś tam, gdzie jesteś?

Co już wiesz o świecie?

A czego nie dowiedziałeś się

 

jeszcze?

 

Na razie jednak bądźmy dla siebie mili,

tylko nam tyle zostało.

 

Pozdrowienia ze świata.

Jest ciepło, nie pada.

 

 1 dominika dyminska pozdrowienia ze swiata

--

Wiktoria Bieliaszyn (1994) - tłumaczka, językoznawczyni, feministka. Publikuje m.in. w Krytyce Politycznej, Ha!arcie, Magazynie "Osiem Dziewięć" Gazety Wyborczej. Najbardziej nie lubi, kiedy mężczyźni próbują objaśniać jej świat.

Fot. materiały prasowe