Świat, który opisujesz w „Pozdrowieniach ze świata” jest jednoznacznie gorzki.

Wystarczy rozejrzeć się dookoła i można bez trudu zauważyć, że taki jest. Jest fatalnie, jesteśmy w Polsce, trzeba walczyć o coraz bardziej elementarne prawa. Świat, przynajmniej w pewnych względach, idzie do przodu, rozwija się, do głosu dochodzi feminizm, a Polska robi głównie kolejne kroki w tył.

 

Odniosłam wrażenie, że w twoich wierszach nie ma jednoznacznego wezwania do natychmiastowego buntu, ale opisujesz dość chłodno stan naszej codzienności.

Pisałam to na mocnym wkurwie i on w moich tekstach mocno się przebija. Złość w tej sytuacji jest jedyną alternatywą dla strachu. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to być źli, a dla mnie bycie złą w oczywisty sposób przekłada się na działanie, żeby przyczyny złości zwalczyć.

 

Czyli uważasz, że jako Polki, wkurzone Polki, jesteśmy gotowe na rewolucję?

Nie wiem, czy jesteśmy gotowe na rewolucję. W położeniu, w którym ostatnio się znalazłam, czasami w to wątpię. Największym problemem jest to, że strasznie kłamiemy. Nie tylko my „Polki, kobiety, feministki”, lewica, ale sporo ludzi, którzy, jak się wydaje, opowiadają się za słusznymi ideami. Mam wrażenie, że tak naprawdę robią to, żeby się wylansować i nie stosują tych szumnych haseł, którymi chętnie posługują się publicznie, do swojego życia. Później tłumaczą się, że to sfera prywatna. A przecież prywatne jest polityczne.

 

Irytuje cię poprawność polityczna?

W moich wierszach uprawiam poetykę codzienności i uważam, że dobrze by było najpierw zająć się codziennością. Może lepiej by było, gdyby każdy skupił się na tych kilku osobach, które ma wokół siebie, a wrażliwość zastosował dla indywidualnych relacji, a dopiero później o niej opowiadał w telewizji, a nie odwrotnie.

 

Dużo piszesz o relacjach międzyludzkich, ale też między jednostką a światem i zastanawiam się, czy te relacje, które opisujesz w wierszach, mają jakiś związek z twoimi rzeczywistymi relacjami? Starasz się je w ten sposób przepracować?

Jestem zmęczona teorią, że poetki zawsze zajmują się sobą i wszystko, co robią, robią, żeby przepracować traumy. To bardzo antykobiece myślenie. Relacje międzyludzkie są ciężką sprawą. Ja jestem dość ostra i nie należę do osób, którym można powiedzieć wszystko i zawsze wybaczą, w związku z tym mój krąg znajomych jest ograniczony. Nie jestem w stanie rezygnować z pewnych potrzeb, które są dla mnie kluczowe, takich jak lojalność. Rzecz, której nie można oczekiwać od bardzo wielu osób, a oczekiwanie jej spotyka się nierzadko z oskarżeniem o śmieszność. Jesteśmy poprawni i polityczni, ale jak przyjdzie co do czego, to nie umiemy nawet nie kłamać. To są dla mnie tak elementarne sprawy, że jeśli ceną za nie ma być posiadanie dziesięciu znajomych, a nie stu dziesięciu, to będę ten koszt ponosić z uśmiechem na ustach.

 1

W twoich wierszach mocno obrywa się też Polsce i polskości.

Polska mocno sobie nagrabiła, kiedy zaczęła odbierać kobietom elementarne prawa. Nie sądziłam, że będę musiała połowę 2017 roku spędzić, martwiąc się, czy w ogóle da się tu żyć. Wcześniej nie byłam bardzo zaangażowana, nawet nie deklarowałam się jako feministka. Martwienie się o życie prywatne zajmowało mi niegdyś tyle czasu, że nie wystarczało mi go na rozważania nad poglądami. Później zaczęły docierać do mnie inne rzeczy – nie tylko ja sama, ale też ja jako jednostka w jakimś kraju i położeniu politycznym. Założyłam okulary o nazwie feminizm i zobaczyłam rzeczy, których nie widziałam wcześniej. Przełomowym momentem był dla mnie czas przed Czarnym Protestem, kiedy w osobisty sposób poczułam jak mocno polityka wkracza w prywatność. Że ten kraj, miejsce, w którym tak długo żyłam, gardzi mną, pluje na mnie. Zaczęłam mocno sprzeciwiać się patriarchalnemu środowisku. Dotarło też do mnie, że wiele naszych feministek nie potrafi się wyzbyć kolesiostwa. Publicznie krzyczą o zmianie, prywatnie – głaszczą hipokrytów po głowach.

 

Odnosisz wrażenie, że feminizm w Polsce jest raczej odbierany jako styl życia niż myśl społeczno-polityczna, która ma wprowadzać zmiany systemowe?

Feminizm zrobił się modny, co ma swoje plusy i minusy. Czerwona lampka zapaliła mi się przy okazji dyskusji wokół selfie-feminizmu. Nagle okazało się, że jeśli jestem kobietą i deklaruję się jako feministka, wszystko co robię, każdy mój wybór staje się feministyczny. Założenia były chyba znacząco inne. Nie chodziło tylko o bycie sobą i skrajny indywidualizm. Feminizm to przede wszystkim ruch solidarnościowy. Wpadłyśmy w pułapkę dyscyplinowania się i dyscyplinowania się za dyscyplinowanie się. Szach-mat, możemy sobie pogratulować, teraz każde krytyczne słowo wypowiedziane na temat innej kobiety czy uprawianej przez nią wersji feminizmu może zostać zinterpretowane jako atak i działanie antykobiece. Feminizm od zawsze się redefiniował, dyskutował sam o sobie. Z drugiej strony – może w tym tkwi problem, który nie pozwala radykalnie ruszyć z miejsca.

 

Co w takim razie z siostrzeństwem i kobiecą solidarnością?

Siostrzeństwo może jest możliwe, ale tym, co je buduje, jest walka o wspólne cele albo przynajmniej orientacja na wspólne cele, która pomaga przejść nad tym, co nas dzieli albo uznać to za nieważne. Zamiast rozmieniania się na drobne i atakowania się wzajemnie.

 

Powiedziałaś wcześniej, że nie da się żyć w Polsce, w Berlinie jest inaczej?

Odczuwam różnicę w otaczającej mnie zdrowszej energii. W Berlinie panuje atmosfera akceptacji i afirmacji różnych stylów życia. Możesz mieć rodzinę, dwójkę dzieci, psa i to jest super, a możesz nie mieć, spędzać życie na Tinderze i też jest OK. W Warszawie odnosiłam wrażenie, że wszystko dzieli się na dwa światy: albo jesteś „basic”, osobą zakwalifikowaną jako konserwatywna i musisz się z tego tłumaczyć na każdym roku, albo mieścisz się w zakresie wyzwolonych stylów życia, określonych jako niekonserwatywnie i jest piętnaście miejsc, w które chodzisz i sto pięćdziesiąt osób, które spotykasz. Jeśli coś ci się nie spodoba i nie masz ochoty uczestniczyć w tym chowie wsobnym, czeka cię wykluczenie. Wiele moich warszawskich koleżanek czuje się w tym bardzo źle, ale nie widzi drogi ucieczki. Pozostaje skarżenie się podczas rozmów na Facebooku.

 

Zbierając to wszystko, bierzesz pod uwagę powrót do Polski?

Może kiedyś tu wrócę, nie myślę o tym. Nie wyobrażam sobie tego w tym momencie, bo czuję się tu źle psychicznie. Nie lubię spotykać ciągle tych samych ludzi i nie interesują mnie imprezy. Moje życie wciąż jest jednak związane z Polską – o tym piszę, o tym myślę, ale dzięki temu, że nie jestem tu ciałem, mam więcej siły. Cała moja energia, którą straciłabym będąc na miejscu, szłaby w drżenie związane z bezpośrednim uczestnictwem w jakimś szkodliwym bałaganie.

 

Mimo wszystko wydajesz w Polsce. Jak to jest być poetką w Polsce? Wydaje się, że zawód poety, a w ogóle poetki, jest tu bardzo niewdzięczny.

Nie jestem całkowicie poetką. Wcześniej wydałam prozę, więc wychodzę z trochę innej pozycji. Dzięki temu, że weszłam w poezję z innej strony, nigdy nie musiałam się z nią tak mocno identyfikować i mogłam ominąć środowiskowe kwestie. Podobno jestem postacią kontrowersyjną i budzę emocje, ale nie jest to efekt celowych kalkulacji. Czasem mówię coś, co wszyscy trochę myślą, ale jednocześnie nie mogą tego przyznać na głos, bo to niesłuszne i straszne. Dostaję potem feedback, że jestem wspaniała na zmianę z głosami, że jestem śmieciem, który nie zasługuje na życie. O ile na początku budziło to we mnie skrajne emocje, to teraz już podchodzę do tego na chłodno.

 

To w takim razie, jak wyobrażasz sobie przejście w oczach innych ludzi od publicznej roli Dominiki Dymińskiej, która budzi emocje, do takiego bycia, jak to określiłaś, „basic człowiekiem”? To jest w ogóle możliwe?

Ale ja nim cały czas jestem. Z jednej strony jest moja kreacja, osoba, którą wydaję się być w internecie, a z drugiej strony ja, osoba prywatna. Rozumiem, że na tę postać, moją kreację, ludzie jakoś reagują, rozmawiają o niej – niech tak będzie. Temu służą pewne działania artystyczne.

2 

Powiedziałaś, że w mediach społecznościowych występuje jakaś twoja kreacja. Czym są dla ciebie media społecznościowe? Narzędziem? Jaka jest w nich twoja rola?

Wszyscy chcą rozmawiać ze mną o mediach społecznościowych, a ja nawet nie mam normalnego Facebooka. Mam tylko stronę publiczną, w której zbieram to, czym się zajmuję i jeśli kogoś to interesuje, może to śledzić. Facebook pochłaniał mi dużo czasu i mnie denerwował. Kiedyś pisało się na Facebooku w trzeciej osobie piętnaście statusów dziennie, potem samemu to lajkowało. Później, gdy przekształcił się w platformę nachalnej autopromocji, zaczął mnie męczyć. Często to, co widzę na platformach społecznościowych, odbiega od tego, z czym spotykam się w rzeczywistości, jeśli chodzi o ludzi i zachowania. Zaczęła mnie męczyć wojna awatarów – udajemy, że o czymś dyskutujemy, a tak naprawdę toczymy walkę o to, kto w jak najmniejszej liczbie słów zawrze jak najbardziej złośliwy komentarz. Ten poziom agresji wyłaniający się spod tego, co ma być dyskusją, jest porażający. Jednocześnie to taka wspólnota, która sprawia, że jesteśmy kompletnie od siebie oddzieleni. To tylko zbiór kreacji, dający poczucie wspólnoty będącej kompletnym fałszem, co przynosi odwrotne rezultaty. Mnie to kosztowało trochę stresu. Kasujesz Facebooka i co teraz?

 

No właśnie – życie po Facebooku. Podobno pozostaje stałe wrażenie, że coś cię omija.

Obawa, że nie będzie się wiedzieć nic o świecie. Nie mam poczucia, żeby cokolwiek mnie omijało. Wcześniej irytowało mnie, kiedy ktoś mnie gdzieś oznaczał, zmuszając mnie do uczestnictwa w aktualnej dyskusji na lewicy. To, co się wytwarza, to bańka, fałszywy obraz świata.

 

W swoich wierszach piszesz też dużo o miłości. Miłość jest dzisiaj możliwa czy przedefiniowaliśmy ją przez każdą możliwą formę zmiany znaczenia?

Jestem wierną obrończynią miłości w tradycyjnym modelu – rozumianej również jako praca nad sobą, duże poświęcenie i coś trudnego, a nie łatwego. Nie mam dużo do powiedzenia na temat nowych form miłości, staram się chronić swoje życie przed nimi na tyle, na ile się da. Świat oferuje nam mnóstwo sytuacji, w których jest się jedną z wielu i w których żyje się tak, jak się nie chce. Miłość, dając poczucie absolutnej wyjątkowości, jest dla nich przeciwwagą. To źródło siły, która jest w stanie przełożyć się na wszystkie inne energie.

 

Jako recepta na ochronę przed każdym złem świata.

Ja tak uważam. Nie zawsze poszukiwanie kończy się sukcesem, ale ja nigdy się w nim nie poddałam, jestem niestrudzona. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym stwierdziła, że miłości nie ma.

 

Ostatnie zdanie twojego tomiku brzmi: „jeżeli żyje się tylko raz, to czemu tak beznadziejnie”. Naprawdę aż tak?

Nie trzeba tego tomiku czytać w odniesieniu do mnie. Moje książki nie są w całości o mnie, są skompilowane z różnych sytuacji, które zostały okrojone i podkręcone. To coś jak patrzenie na wielki obrazek przez lupę – naświetlając fragmenty, nie można zobaczyć całości. 

1 pozdrowienia ze swiata wywiad rozmowa dyminska danke ksiazka book

Fot. Marcos Rodriguez Velo; materiały prasowe