Aleksandra: W książce „Zakonnice odchodzą po cichu” pisze pani, że gdy przystępowała do pracy nad publikacją, bardzo trudno było znaleźć bohaterki, ale też w ogóle jakiekolwiek dane dotyczące zakonnic, które opuściły zakony. Szukała pani więc również informacji na temat innych osób, które zdecydowały się opuścić Kościół – byłych księży, zakonników. Jakie analogie bądź różnice w przypadku tych grup szczególnie zwróciły pani uwagę?

Marta: Rzeczywiście trudno było mi znaleźć bohaterki. O zakonnicach, które zdecydowały się odejść, nikt nie chciał mówić – był to temat tabu. Media donosiły natomiast o księżach czy zakonnikach – głośne było np. odejście Tadeusza Bartosia czy Jacka Krzysztofowicza, który nawet pożegnał się z parafianami w Gdańsku. To, co pisali na temat swoich decyzji, było dla mnie bardzo interesujące, ale skupiali się oni głównie na kwestiach teologicznych, a nie praktycznych – nie opowiadali np. o realiach życia w zakonie. Trzeba też wziąć pod uwagę, że zakonnicy, których odejścia były najgłośniejsze, opuszczali najbardziej awangardowe – jeśli można tak powiedzieć – zakony, a więc dominikanów czy jezuitów. Jednocześnie odchodzili z pozycji profesorów akademickich, a to jest zupełnie inne odchodzenie, bo oni przecież nadal zostają profesorami i nie tracą źródła dochodu. Przeważnie przenoszą się tylko na inny wydział, najczęściej na filozofię. Poznałam też byłego zakonnika będącego psychoterapeutą, który kształcił się pod tym kątem, będąc w zakonie. Dziś przyjmuje, zresztą nieodpłatnie, zakonnice i mówi, że spłaca w ten sposób swój dług. Zakonnice natomiast często mają ograniczony dostęp do edukacji, przełożone rzadko pozwalają im pójść na studia. Pod pewnymi względami jest więc im trudniej, ale z drugiej strony wydają się lepiej przygotowane do codziennego życia – nie boją się ciężkiej pracy. Jeszcze inny jest przypadek byłych księży. Książki takie jak „Porzucone sutanny. Opowieści byłych księży” Piotra Dzedzeja lub „Odejścia” Macieja Bielawskiego mówią o tym, że księżom trudno odnaleźć się w codziennym życiu, bo wydaje im się, że nie potrafią nic innego niż „bycie księdzem”. Przez lata nie musieli przejmować się codziennymi obowiązkami – praniem, sprzątaniem, gotowaniem. Ktoś po prostu robił to za nich. Często właśnie zakonnice. W porównaniu z nimi bohaterki mojej książki znacznie lepiej radziły sobie z codziennością. Być może dlatego, że kobiety są od dziecka do tego przygotowywane. Tymczasem wiele matek nie uczy swoich synów czynności domowych. Część byłych księży nie potrafi się odnaleźć w związkach małżeńskich, ponieważ czują swoją nieadekwatność – nie są w stanie zapewnić bytu rodzinie (to ich żona zarabia), nie umieją też ani gotować, ani sprzątać. Jakoś jednak sobie radzą i nie ubolewałabym aż tak nad ich losem, ponieważ w przeciwieństwie do zakonnic przeważnie mają możliwość przygotowania sobie podstaw pod życie świeckie, zanim odejdą.

 

Aleksandra: A czy dostrzegła pani jakieś podobieństwa między byłymi zakonnicami a członkami innych wykluczanych grup? Wiem, że zajmowała się pani wieloma przejawami dyskryminacji.

Marta: Pracowałam dużo na rzecz osób ze środowiska lgbt. Jako badaczka osób 50+ stworzyłam np. publikację o zarządzaniu zróżnicowanym wiekowo zespołem. Zajmowałam się również prawami kobiet i profilaktyką uzależnień. Stereotypy, uprzedzenia, przejawy wykluczenia i dyskryminacji od zawsze znajdowały się w centrum moich zainteresowań. I rzeczywiście – wpisać zakonnice w moją wiedzę na ten temat było bardzo prosto. Odnalazłam w historiach moich bohaterek wiele doświadczeń, które były również udziałem osób ze wspomnianych grup. Byłe zakonnice z całą pewnością doświadczały wykluczenia, musiały też odbudować swoje życie po kolosalnej zmianie, jaką było odejście z zakonu. Śmiało można taką zmianę potraktować również jako rytuał przejścia. Myślę, że właśnie ze względu na podejście do byłych zakonnic jako grupy wykluczonych, tak duże jest zainteresowanie książką ze strony środowisk naukowych i genderowych. Moja publikacja została nawet nominowana przez Polskie Towarzystwo Genderowe do tytułu książki roku. Otrzymuję dużo pozytywnych głosów od profesorek akademickich, które prowadzą zajęcia w oparciu o mój reportaż. Doceniają, że „Zakonnice odchodzą po cichu” pokazują sytuację kobiet spoza grup lgbt czy kręgów feministycznych, a jednak również nieprzystających do mainstreamu społecznego, znajdujących się w bardzo trudnej sytuacji, cierpiących przez wciąż powielane patriarchalne wzorce.

 

Aleksandra: Myślę, że każdej z nas łatwo się odnaleźć w tej książce właśnie dlatego, że skonfrontowała pani realia funkcjonowania zakonów kobiecych i męskich, które są tylko kolejnym odbiciem patriarchalnej, niesprawiedliwej rzeczywistości.

Marta: Rzeczywiście, wiele czytelniczek mówiło mi, że „książka jest o nas wszystkich, o kobietach”. Piszę o tym w nowej części „Echa”, która właśnie ukazała się w wydaniu specjalnym „Zakonnic”. Nie zakładałam, że tak będzie, przystępując do pisania. Dopiero gdy zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego kobiety w zakonach są traktowane tak a nie inaczej, dlaczego odchodzą po cichu, uświadamiałam sobie coraz dobitniej uniwersalność wielu opisywanych problemów. Temat zakonnic jak w soczewce skupia wszystko to, z czym każda z nas boryka się w swoim życiu. Myślę, że to jest właśnie siłą tej książki. Na tradycyjną rolę kobiety składają się sprzątanie, gotowanie, prasowanie, czynności opiekuńcze... Właśnie takie obowiązki powierzane są zakonnicom. Ugotują dla księdza, pościerają podłogi, zaopiekują się dziećmi, starszymi, osobami chorymi, niepełnosprawnymi. Przez lata zakonnice były też pielęgniarkami. Tymczasem zakonnicy mają o wiele większe pole do rozwoju intelektualnego. Jeszcze w xix wieku zostanie zakonnicą mogło paradoksalnie wiązać się z dysponowaniem większą ilością przywilejów niż te, które przysługiwały kobietom w ówczesnym społeczeństwie. Pamiętajmy, że wówczas kobieta nie miała ani prawa do studiów wyższych, ani też nie mogła podjąć żadnej decyzji bez zgody ojca, męża lub brata. Natomiast obecnie zakonnice mają tych praw mniej niż kobiety żyjące poza zakonem. Struktura zgromadzeń jest wciąż bardzo tradycyjna. Oczywiście zakony się zmieniają, ale na świecie zmieniły się o wiele bardziej niż w Polsce. Napisało już do mnie 200 byłych sióstr z 50 zakonów – to połowa zgromadzeń działających w Polsce. Potwierdzają, że przeżyły to samo co bohaterki książki.

 1 zakonnice odchodza po cichu

Aleksandra: Gdy czytałam kolejne historie byłych sióstr i analizowałam przytoczone przez panią statystyki pokazujące, ile wydawnictw, czasopism, księgarni, muzeów prowadzą ojcowie i bracia, uświadamiałam sobie, jak odmiennie wygląda rzeczywistość zakonnic. I narastała we mnie złość, frustracja, smutek. Zastanawia mnie, w jakim stopniu pani jako reportażystka mogła się poddać emocjom, pisząc o nieraz traumatycznych doświadczeniach byłych sióstr, a na ile musiała zachować zimny ogląd?

Marta: Nie miałam w ogóle takiego dylematu, ponieważ przez lata pracowałam również jako terapeutka, wiedziałam więc, jak radzić sobie z emocjami w takich sytuacjach. Oczywiście zdarza się, że i psychoterapeuta wychodzi z gabinetu mocno przejęty losami osoby, z którą rozmawiał, przygnębiony, ale powinien umieć sobie z tym poradzić. Proszę też pamiętać, że rozmawiałam z byłymi siostrami w momencie, gdy zdecydowana większość z nich od dawna nie była już w zakonie – najczęściej zdążyły już ułożyć sobie życie, były szczęśliwe. Rozmowa dotyczyła przeszłości. Wyjątkiem była siostra Justyna, która odeszła z zakonu zaledwie rok wcześniej i wciąż borykała się z traumą dotyczącą molestowania przez rodzonego brata. Rzeczywiście, w jej wypadku miałam ochotę zrobić coś więcej, jakoś jej pomóc, ale jedyne, co mogłam uczynić, to jak najlepiej oddać jej historię. Taka była zresztą moja rola. Słuchałam i pozwalałam im mówić o wszystkim, co dla nich było najważniejsze. Dopiero potem zadawałam pytanie o szczegóły. Zbierałam te informacje w ten sposób także po to, by móc napisać publikacje naukowe. „Zakonnice odchodzą po cichu”to reportaż i chciałam przede wszystkim, abyśmy my wszyscy jako czytelnicy mogli spojrzeć na świat oczami byłych sióstr. Pisząc książkę, nie miałam zamiaru reformować Kościoła – choć okazało się, że publikacja zapoczątkowała pewne zmiany w zakonach żeńskich – ale zrozumieć siostry. Dowiedzieć się, po co wstępują do zakonów, dlaczego z nich odchodzą i na ile pokrywa się to z naszymi wyobrażeniami.

 

Aleksandra: Czemu w takim razie kobiety wstępują do zakonów i skąd bierze się ten impuls, siła, dzięki której zakonnice decydują się opuścić zgromadzenie?

Marta: Właśnie o tym jest książka, więc grzechem byłoby, gdybym ją tutaj streściła. W jednym zdaniu brzmiałoby to tak: bo nie mogły w zakonie zrealizować swojego powołania. Szły tam dla Boga i dla ludzi, chciały czynić dobro, ale zakon im to uniemożliwił.

 

Aleksandra: Po lekturze pani książki można stwierdzić, że sytuacja zakonnic w Polsce jest o wiele gorsza niż w innych rejonach świata, a jednak powołań jest u nas wciąż więcej niż w krajach zachodnich. Jak tłumaczyłaby pani tę tendencję?

Marta: W Polsce liczba powołań maleje i jestem przekonana, że nadal będzie spadać. W zgromadzeniach jest dużo starszych zakonnic. Raczej nie będzie miał je kto zastąpić. Tak przecież jest w Europie Zachodniej czy w usa, gdzie średnia wieku amerykańskich zakonnic to ponad 70 lat. Na stronie internetowej Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych są statystyki dotyczące odejść i powołań, teraz już kompletne, bo jeszcze niedawno były rozproszone i nie dało się ich znaleźć w jednym miejscu. Wiemy, że między rokiem 2010 a 2016 w zakonach żeńskich pojawiło się zaledwie 1559 postulantek, podczas gdy w 2016 roku kobiet przebywających w zakonach było 18 197. Instytut Statystyki Kościelnej podał, że w 2016 roku 37% zakonów nie miało nowicjuszy i nowicjuszek. Słyszałam, że w zakonach żeńskich, w których od 100 lat zawsze była jakaś nowicjuszka, w zeszłym roku nie pojawiła się ani jedna. Nie dziwię się, że powołania spadają, bo Kościół nie wspiera praw kobiet – kobiety w Kościele, w tym również zakonnice, nie mogą podejmować żadnych wiążących decyzji. Nie mogą też zostać księżmi – inaczej niż np. w protestantyzmie. Dla odmiany na Filipinach czy w Indiach powołań jest wciąż dużo i można to tłumaczyć tym, że tam kobiety wciąż mają lepszą sytuację w zakonach niż poza nimi.

 

Aleksandra: Po odejściu z zakonu jednym z najważniejszych tematów do przepracowania dla tych kobiet był ich stosunek do Kościoła i Boga. Pierwszy mógł przybrać negatywną postać, drugi pozostać pozytywny. Jak byłe zakonnice to sobie układały?

Marta: Tak, to kluczowa kwestia. W zakonie, jak mówi Dorota, siostry były oduczane myślenia, miały stosować się do wszystkiego, co mówi przełożona. Moje bohaterki nagle musiały zmierzyć się z tym, że same podejmują decyzje, co jest dobre, a co złe. Czy Bóg chciałby, żeby zostały w zakonie, czy też, żeby odeszły? Często miały ogromne poczucie winy i porażki. Co gorsza nie miały z kim o tym porozmawiać. Ludzie nie rozumieli, ani dlaczego wstąpiły do zakonu, ani dlaczego z niego wystąpiły. Joanna i Magdalena, dwie moje bohaterki, odeszły razem, więc miały siebie i ze sobą mogły rozmawiać. Jednak wiele osób opowiadało swoją historię po raz pierwszy dopiero mnie. A jeśli nie ma tej wymiany myśli i refleksji, trudno to wszystko sobie poukładać. Często uporządkowanie tych kwestii zajmuje dużo czasu, całe lata. Większość moich bohaterek pozostała wierząca, ale nie biją czołem przed kapłanem, nie wysyłają dzieci na religię, nie chodzą do kościoła. A nawet jeśli pozostały katechetkami, to uważają, że religia nie powinna być nauczana w szkole. Łączy je więc duży dystans do instytucji Kościoła. Tylko Joanna i Magdalena zupełnie odeszły od wiary – jedna jest agnostyczką, druga ateistką – ale nie znam innych osób tak przejętych troską o bliźnich. Zajmują się bezdomnymi zwierzętami, chodzą do więźniów z klubem książki, zbierają śmieci z plaży.

 

Aleksandra: Wróćmy jeszcze na moment do liczby powołań. Znalazłam artykuł sprzed dwóch lat opublikowany na łamach „The New York Times”, w którym mówiono o wzroście zainteresowania życiem zakonnym wśród młodych, dobrze wyedukowanych kobiet. Nie było tu oczywiście mowy o ogromnych liczbach, ale autorka tekstu, Penelope Green, sugerowała, że możemy mieć do czynienia z pewnym trendem. Szukając przyczyn tej tendencji, zwracała uwagę, że w postnowoczesnym świecie, w dobie krótkich, powierzchownych relacji i rozpadu społeczności, zakony mogą odpowiadać na potrzebę stabilizacji emocjonalnej, ale i socjalnej, oferować poczucie bezpieczeństwa. Sam powrót do korzeni, do prostszego, nie zdominowanego przez technologię życia może się wydawać kuszący. Zastanawia mnie, co pani zdaniem może przyciągać do zakonów młode dziewczyny w xxi wieku?

Marta: Musiałabym przeanalizować te dane, wydaje mi się jednak, że dotyczyły one głównie zakonów kontemplacyjnych. W Stanach Zjednoczonych liczba powołań bardzo długo była bliska zeru – możliwe, że pojawiły się zgromadzenia, które przyciągnęły młode dziewczyny, i ta liczba minimalnie wzrosła. Podejrzewam, że zawsze, w każdym społeczeństwie, znajdą się osoby, które chciałyby prowadzić kontemplacyjne, trochę pustelnicze życie. Zarówno na świecie, jak i w Polsce różnica między liczbą osób wybierających zakony kontemplacyjne a czynne jest bardzo duża. U nas w tych pierwszych jest około 1300 mniszek, w drugich około 19 000 sióstr. W swoim czasie popularny był buddyzm i ludzie wyjeżdżali do Tybetu, by przebywać w tamtejszych zakonach buddyjskich i odciąć się od świata. W jakimś stopniu takie życie jest atrakcyjne – choć może warto zaznaczyć, że atrakcyjne jest to, co z takim życiem się kojarzy, a niekoniecznie to, jak takie życie naprawdę wygląda. Spokój, dystans do świata, zatopienie się w innej przestrzeni, odcięcie od zewnętrznych problemów – to może być kuszące. Podejrzewam – choć to niesprawdzona teza, raczej intuicyjny domysł – że w czasach, gdy świat jest niespokojny, pojawia się większa liczba osób szukających uduchowienia i swego rodzaju oazy spokoju, także poprzez życie zakonne. W poprzednich dekadach młodzi ludzie często wybierali podobną drogę, w różnego typu ruchach, np. new age. Wiele z tych ruchów się nie sprawdziło, przekształciły się w sekty, jak np. scjentolodzy.

 

Aleksandra: Na koniec chciałam zapytać o pani refleksje na temat tego, jak „Zakonnice odchodzą po cichu” zostały odebrane, oraz o zmiany, jakie zapoczątkowała książka.

Marta: Bardzo dużo się zmieniło. Konferencja Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych zorganizowała trzydniową sesję poświęconą odchodzeniu sióstr, w której brały udział wszystkie przełożone generalne i prowincjalne. Oficjalnie więc przestał to być temat tabu. O książce zaczęto mówić – negatywnie i pozytywnie. Niektóre zakonnice chciały w niej widzieć dzieło szatana. Z kolei inne bardzo poważnie podeszły do świadectw byłych sióstr w niej zamieszczonych i podjęły wysiłek, aby sytuacja się zmieniła. Niektóre zgromadzenia, np. werbistki, zorganizowały spotkanie dla sióstr, które odeszły. To rzadko spotykane, bo moje bohaterki opowiadały, że zakonnica, która odeszła, była traktowana raczej jak umarła. Istotny jest też fakt, że siostra Dolores i siostra Jolanta Olech zgodziły się wystąpić w książce, która przecież została potępiona przez część sióstr. Z pomocą przyszedł mi też Watykan, Kongregacja do spraw Instytutów Życia Konsekrowanego (i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego) wydała publikację „Młode wino, nowe bukłaki” mówiącą o tym, że zmiany w wielu zakonach – zarówno w Polsce, jak i na świecie, nie do końca jeszcze się przyjęły. W ostrych słowach potępiła takie zachowania przełożonych, jakie opisałam w książce. Zmieniła się sytuacja byłych zakonnic. Dzięki książce zobaczyły, że nie są same, że wiele innych osób ma podobne doświadczenia. Byłe siostry założyły też stowarzyszenie, zaczęły wypowiadać się w swoich lokalnych społecznościach. Powstał też bardzo dobry spektakl inspirowany książką w reżyserii Darii Kopiec, pokazywany w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. No i wreszcie zmieniliśmy się my, czytelnicy.

 

Wywiad ukazał się pierwotnie w szóstym numerze magazynu „G'rls ROOM”

Fot. unsplash.com