ALEKSANDRA NOWAK: Jak wygląda społeczność LGBT w Polsce? Czy czujesz się z nią zżyta?
EDYTA BEDNAREK: Społeczność LGBT w Polsce określa się mianem „branży”. Ja od początku weszłam w to środowisko od strony klubowej. Na pierwsze imprezy, zaraz po ukończeniu 18. roku życia, chodziłam do warszawskiego klubu Glam, który wtedy otwarto. Sporo dziewczyn, z którymi się koleguję, jest didżejkami, organizują imprezy kobiece, robią filmy. Przede wszystkim promują otwartość, więc siłą rzeczy w tym uczestniczę i się tego nie boję, bo sama dość wcześnie się wyoutowałam.
PAULINA KLEPACZ: Czy masz wrażenie, że jako osoba homoseksualna powinnaś się udzielać, być motorem jakichś zmian?
EDYTA: Zawsze chciałam się w jakiś sposób udzielać, ale często brakuje mi na to czasu. Moje nazwisko znajdziecie w protokołach jednej z Parad Równości, ale tylko z jej kilku pierwszych spotkań. Od lat interesuję się różnymi projektami tworzonymi przez społeczność homoseksualną, ale wolę działać raczej od zaplecza. Wierzę w pracę u podstaw i myślę, że w tym momencie dobrą i solidną robotą, jaką wyknuję, jest bycie osobą otwarcie wyoutowaną. Mówię o swojej orientacji zarówno wśród znajomych, jak i w pracy, w rodzinie. Nie boję się bronić tego, kim jestem.
ALEKSANDRA: Komu powiedziałaś najpierw o swojej orientacji? Gdzie było ci najtrudniej się wyoutować – w domu, pracy, szkole?
EDYTA: Najpierw powiedziałam bliskim znajomym. W liceum miałam dziewczynę, jeździłam do niej do Płocka, w zasadzie uciekałam z domu, sporo wagarowałam, było mi trudno, najgorzej chyba w drugiej klasie liceum. Mamie powiedziałam dopiero na pierwszym roku studiów. Jej pierwsza reakcja była bardzo pozytywna. Chciałam jej powiedzieć, bo czułam, że powinnam być wobec niej uczciwa. Miałam wtedy dziewczynę od pół roku i wyszłam z założenia, że skoro jestem już „w dłuższym” związku, to z szacunku dla tej dziewczyny, jak i dla mojej mamy wypadałoby je sobie przedstawić.
Myślę, że do tego kroku popchnęło mnie również to, że zawsze byłam dość wyszczekana, a w tamtym czasie studiowałam na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego (śmiech) i wręcz liczyłam na jakiś konflikt z którymś z wykładowców. Może moje wyobrażenia były przesadne, ale wiedziałam, że w razie czego jestem gotowa bronić swoich poglądów, walczyć. Może wykreowałam sobie tę bajkę w głowie, cały ten potencjalny konflikt, bo potrzebowałam jakiegoś bodźca, żeby się wyoutować. Nieraz zdarzało mi się wchodzić w dość ostrą polemikę z ludźmi z uczelni. Z drugiej strony z ciekawością słuchałam ich poglądów. Trafiłam na UKSW trochę z przypadku, ale zdecydowałam się nie rezygnować z tej uczelni, bo wyszłam z założenia, że bardzo łatwo byłoby mi pójść na UW, gdzie wszyscy mają w miarę podobne do mnie poglądy. Lądując na UKSW, mogłam poznać od kuchni argumenty drugiej strony. W tym momencie ułatwia mi to dyskusję z ludźmi, z którymi niekoniecznie się zgadzam. W każdym razie stwierdziłam, że gdyby do jakiegoś konfliktu doszło, to moja mama byłaby w szoku, nie wiedząc o mojej orientacji. Nie chciałam, żeby czuła się oszukana. Byłoby jej trudno mnie wtedy bronić.
Specjalnie umówiłam się z mamą w miejscu publicznym, bo uważałam, że tak będzie nam obu łatwiej. Powiedziałam jej, że z kimś jestem, ona stwierdziła, że tak właśnie myślała, czuła, że coś jest na rzeczy. Wtedy powiedziałam, że tą osobą jest kobieta. „Wiedziałam, no ja wiedziałam!” – odpowiedziała mama. Później oczywiście padły standardowe pytania: ile ta dziewczyna ma lat, czym się zajmuje, jak długo się znamy. Powiedziałam, że jest ratowniczką medyczną, trochę starszą ode mnie, ma stabilną pracę, jest ambitna, pomocna i jesteśmy ze sobą już od dłuższego czasu. Moja mama rzeczywiście zareagowała bardzo dobrze, nie było żadnej awantury, płaczu. Ale jest i druga strona medalu. Jakiś czas później dotarł do mnie komunikat, że powiedziała mojemu bratu, iż jednak poniosła klęskę rodzicielską, bo wychowała lesbijkę. Nie usłyszałam tego bezpośrednio od niej, więc zapytałam, o co chodzi. Wtedy przeprosiła mnie i wytłumaczyła, że to była taka niekontrolowana reakcja. To wszystko działo się już dość dawno temu, miałam 19 lat. Nie mam jej nic za złe. Wiem, że to było zdanie wyrwane z kontekstu. Zresztą nigdy nie dała mi odczuć, że coś między nami jest nie tak z powodu mojej orientacji. Przeciwnie, czeka na świeże ploteczki o dziewczynach, które poznaję. Razem z ojczymem chętnie zapraszają do siebie mnie i moje wybranki (śmiech). Bardzo się cieszę, że mój coming out nastąpił tak wcześnie.
PAULINA: Im później, tym byłoby trudniej?
EDYTA: Im dłużej człowiek się namyśla, tym jest gorzej. To chyba trochę tak jak ze skokiem na bungee. Przykro mi, że żyjemy w społeczeństwie, które zmusza niektórych do pozostania w tej kaskadzie kłamstw. Ale rozumiem też tych, którzy boją się ujawnić. Jak się kiedyś weszło na tę ścieżkę, to bardzo trudno się wydostać. Człowiek musi się cały czas pilnować, żeby nie powiedzieć ona tylko on. Wymyśla się różne rzeczy, żeby zataić, z kim się naprawdę spotyka. A później, gdy przychodzisz do najbliższych osób i mówisz im: „uświadomiłam sobie, że jestem osobą homoseksualną”, to wszystko upada z hukiem. Co innego, gdy mówisz, że wiesz o tym od niedawna, a co innego, gdy jest to 5, 10 czy 15 lat. Wtedy wiedzą, że tak długo ich okłamywałaś. Warto zostawiać sobie pewne furtki. Nie trzeba od razu rzucać komuś informacją w twarz. Tu i ówdzie pozostawiona sugestia ułatwia sprawę w późniejszej rozmowie. Myślę, że czasami bliskim osobom może być trudniej zaakceptować fakt, że ktoś od lat nie był z nimi szczery niż homoseksualną orientację.
ALEKSANDRA: Funkcjonując w społeczności LGBT, spotykasz pewnie wiele dziewczyn, którym trudno było się przyznać do swojej orientacji.
EDYTA: Na pewno dla wielu osób dużym problemem jest mówienie o swojej orientacji w pracy. Ja starałam się to robić w zasadzie od początku, od moich pierwszych doświadczeń zawodowych. Nie oznacza to, że podchodziłam do każdego i opowiadałam o tym, że jestem lesbijką, ale jeśli z kimś rozmawiałam częściej, jeśli rozmowa szła w stronę opowieści o związkach, mówiłam o mojej orientacji. A raczej – o osobie mi bliskiej. Pamiętam, że w pierwszej pracy w call center był taki chłopak, który był świetnym sprzedawcą, bardzo wygadanym. Kiedyś zaczął mnie wypytywać, jak działa Unia Europejska, czy jest w ogóle potrzebna, bo skoro jestem na europeistyce, to na pewno mu wytłumaczę. I tak od słowa do słowa przeszliśmy do tematu gender. Zapytałam: „Dobra, a jak ja mam dziewczynę, to co?”. „Aaa, dziewczyny to spoko” – skwitował. Ale z dalszej rozmowy wyszło na to, że z gejami miał już problem. Myślę, że taka rozmowa o orientacji – nawet z ludźmi, którzy według nas mają inne poglądy – jest ważna. Pamiętam, jak usłyszałam od kolegi ze studiów, że zawsze był negatywnie nastawiony do homoseksualizmu, ale gdy mnie poznał, stwierdził, że w sumie nie ma w tym nic złego. Fakt, że wcześnie zaczęłam wyrabiać w sobie ten nawyk otwartości, teraz mi pomaga. Gdy do korporacji, w której pracuję, przychodzą nowe osoby i zaczynają się rozmowy o partnerach czy partnerkach, nie mam problemu, żeby powiedzieć na przykład: „A moja dziewczyna właśnie kupiła motocykl”. Opowiadanie o niej przychodzi mi całkiem naturalnie. Ale wiem, że są osoby, które mają z tym ogromny problem. Zapytane zaprzeczają. Wszyscy i tak wiedzą, a one twierdzą, że jest inaczej.
PAULINA: Dziś i tak jest chyba trochę łatwiej. Za pośrednictwem sieci – niezależnie od wieku i orientacji, preferencji seksualnych i miejsca zamieszkania – można kogoś poznać, zapytać na forum, jak inni się wyoutowali itp.
EDYTA: Myślę, że internet jest tu kluczowy, dzięki niemu ludzie zaczęli wychodzić ze swojej skorupy, bardziej się ośmielili. Pytałyście mnie o moment, który był najtrudniejszy w wyoutowaniu się. Właściwie nie była to ani konfrontacja z rodziną, ani przyjaciółmi, ani ludźmi z pracy. Najtrudniejsza była konfrontacja z samą sobą, dojście ze sobą do porozumienia, sformułowanie odpowiedzi na pytania: co niesie za sobą moja orientacja, czego chcę od życia i czy to się wzajemnie wyklucza, czy też nie. Internet i seriale były bardzo pomocne, gdy byłam jeszcze nastolatką i chciałam znaleźć jakieś informacje, oswoić się ze swoją orientacją. Pamiętam moment, w którym pojawił się serial „The L Word” – to była moja lesbijska Biblia! W serialu oglądamy 5 czy 6 dziewczyn, które mieszkają w Los Angeles i się przyjaźnią. Jest para lesbijek, które starają się o dziecko, jest fryzjerka, która wygląda jak typowy tomboy i ugania się za wszystkimi dziewczynami, a one za nią, jak i biseksualna oraz prześmieszna Alice, mająca obsesję na punkcie swojego The Chart (tablicy, na której wypisane są konstelacje wszystkich dziewczyn, które ze sobą spały). Oczywiście to tylko serial, ale kiedy jesteś bardzo młoda i jako lesbijka żyjesz w heteronormatywnym społeczeństwie, takie rzeczy dodają otuchy. Bo jeśli gdzieś, nawet na drugim końcu świata, powstaje serial na temat lesbijek, w czasie gdy u nas puszcza się „Klan” (śmiech), to jest szansa na to, że odmienna orientacja seksualna może być na porządku dziennym. Myślę, że gdyby nie ten serial, to byłoby mi wtedy znacznie trudniej.
ALEKSANDRA: A czy są jakieś aspekty, które najbardziej irytują cię w powszechnie utrwalonym, przekazywanym przez popkulturę obrazie lesbijek?
EDYTA: Choćby przekonanie, że lesbijka to kobieta, która nie jest atrakcyjna dla mężczyzn i ma jakiś problem ze sobą, dlatego związki z mężczyznami jej nie wychodzą. Stereotypowa lesbijka to dziewczyna przy kości, bez makijażu, z krótkimi włosami, nie dbająca o siebie. Ja też mam wygolone pół głowy, ale do pracy biegam w szpilkach i eleganckich ubraniach – i bardzo to lubię. Wiem, że niektóre dziewczyny nie czują się dobrze ubrane kobieco, ale nie jest to w przypadku lesbijek żadna reguła. Pamiętam, że byłam kiedyś na wykładzie o interpłciowości i rozmawialiśmy o tym, że istnieją nie tylko różne orientacje seksualne, ale również różne typy płciowe. Kobieta homoseksualna może zachowywać się czy wyglądać bardzo kobieco, a kobieta heteroseksualna może być bardzo męska. Są też dziewczyny, które kochają inne dziewczyny, ale nie identyfikują się jako lesbijki, a jako mężczyźni i chcą zmienić płeć. Seksualność to jedna sprawa, płciowość – druga. Kolejną rzeczą, która mnie irytuje, jest fakt, że kiedy mowa o dwóch kobietach uprawiających seks, to komentarze są raczej pozytywne, ale bywają również wulgarne. Faceci, kiedy słyszą o dziewczynach razem, to w głowie mają tylko porno. Natomiast kiedy mowa o poważnej relacji między dwoma kobietami, to takie związki się marginalizuje, ośmiesza. Mówi się, że nam przejdzie, że to taki wybryk, że w końcu „zachce się nam chłopa” albo że jak będziemy chciały mieć dziecko, to zmienimy zdanie co do naszej orientacji.
PAULINA: Wspominałaś o tym, że najtrudniejsza była konfrontacja z samą sobą. Jak wyglądało to odkrywanie orientacji seksualnej oraz jej akceptowanie?
EDYTA: Istnieją różne teorie na temat orientacji seksualnych. Najbardziej zgadzam się z tą zaproponowaną przez Alfreda Kinseya, która pokazuje, że nie musimy – choć możemy – być w 100% homo- lub heteroseksualni, bo są tu odcienie szarości. Różni ludzie plasują się w różnych miejscach tej skali. Ja też mam swoją domieszkę tej szarości, ale choć zdarzały mi się epizody z mężczyznami, nie wyobrażam sobie stworzenia partnerskiego związku z mężczyzną. To totalnie nie moja bajka. Myślę, że zaczęłam sobie uświadamiać moją orientację dość wcześnie – jeszcze w podstawówce czy nawet przedszkolu, natomiast większej świadomości nabrałam w gimnazjum. Jak wyglądało to odkrywanie? Pamiętam, że na imprezach wszystkie dziewczyny latały na przykład za Olkiem, a mnie podobała się dajmy na to Kamila. Stwierdziłam, że to może trochę dziwne, i zaczęłam się zastanawiać, kto ewentualnie mi się podoba. Doszłam do wniosku, że ten Artur może rzeczywiście jest OK, ale w sumie to podobają mi się same dziewczyny. Nie rozumiałam, czemu tak uganiają się za chłopakami, ale doszłam do wniosku, że zawsze przynajmniej mogę z nimi pogadać, one mogą mi się wyżalić i tak uda mi się do nich dotrzeć (śmiech). Taką prawidłowość zaczęłam obserwować dość szybko, ale dopiero w trzeciej gimnazjum, gdy pojawił się „The L Word” i zaczęłam czytać więcej książek oraz publikacji na temat orientacji seksualnych, zaczęłam przyznawać się sama przed sobą, że jestem lesbijką. Kolejnym etapem było wyoutowanie się przed moim przyjacielem, który zresztą okazał się gejem. Mieliśmy trochę szczęścia, że na siebie trafiliśmy, razem było nam zdecydowanie łatwiej. Potem na jakiś czas wstrzymałam swoje przemyślenia i wróciłam do nich w liceum, gdy skończyłam 17 lat. Przełomowym momentem był w zasadzie jeden samotny tydzień w domu. Rozchorowałam się, rodziców nie było. Miałam czas dla siebie i wtedy zaczęłam zadawać sobie więcej pytań. To nie było przyjemne. Doszłam do wniosku, że chciałabym wziąć ślub, ale nie wiem, czy mi na to ktokolwiek pozwoli, że tak – chciałabym mieć dzieci, nawet dwójkę, ale będzie to problem. Nie znalazłam wtedy jeszcze gotowych rozwiązań, ale uświadomiłam sobie, czego chcę i że nie odpuszczę tych planów, nawet jeśli żyję w kraju katolickim, bardzo heteroseksualnym społeczeństwie i nie będzie łatwo.
ALEKSANDRA: Powiedz, czy nigdy nie myślałaś o tym, aby wyjechać z Polski?
EDYTA: Stricte ze względu na orientację seksualną to paradoksalnie nie. Rozważałam i rozważam wyjazd z powodów zawodowych, dodatkowych możliwości rozwoju, chociaż kwestia dyskryminacji osób homoseksualnych w Polsce też na pewno ma znaczenie, na przykład w kontekście zakładania rodziny. Według mnie najłatwiej jest wyjechać, ciężej jest tutaj coś zmienić. Bardzo podziwiam ludzi, którzy to robią, mimo że nie zawsze zgadzam się z tym, jak to robią. Bywa tak, że tęczową flagę niosą ludzie najbardziej wkurzeni i ci najbardziej radykalni, wobec których społeczeństwo jest nieufne.
PAULINA: A co z homofobią? Czy spotkały cię jakieś nieprzyjemne sytuacje?
EDYTA: Jedną szczególnie pamiętam. Wracałam autobusem z jakiejś imprezy, była 10 rano, czytałam sobie gazetę i piłam colę, siedząc na kole autobusu, gdzie są takie 3-osobowe miejsca. Nagle nachyla się nade mną jakiś mężczyzna, przygląda mi się i mówi: „Czy ja mogę zadać pytanie? Bo mi wyglądasz na… Jesteś lesbijką?”. „No tak” – odpowiedziałam. „Okej, okej. Bo moja mnie zostawiła i zabrała mi syna” – zaczyna coś nieskładnie tłumaczyć. „No odeszła do innej” – precyzuje. Nagle stoi przede mną człowiek z jakąś ewidentną życiową tragedią, ma pytania, na które nikt mu w domu nie odpowiedział, pewnie w grupie znajomych też niekoniecznie może zapytać, koledzy pewnie by się śmiali – inna dziewczyna ukradła mu ukochaną, jeszcze syna stracił, więc co z niego za facet. Sytuacja filmowa. No i on pyta: „A powiedz mi, jak to jest. Bo ja to widzę tak, że to wszystko bez sensu, to tak jakby żyć bez obiadu”. „Ale co masz na myśli?”. „No seks i tak dalej…”. Próbowałam mu wytłumaczyć przede wszystkim to, że niekoniecznie z nim jest coś nie tak, skoro jego żona czy też dziewczyna go zostawiła, że po prostu najwidoczniej zakochała się, a on powinien dbać o relację z dzieckiem. Natomiast ku mojemu nieszczęściu przysiadł się do nas chłopak w stanie wskazującym na spożycie i znalazłam się między ich dwójką, w krzyżowym ogniu pytań... Ten pierwszy gość postanowił zapytać nowego o zdanie, wciągnąć w naszą rozmowę. „Co myślisz, bo koleżanka tu obok jest lesbijką”. Na co ten nowy: „He he, ja to bym ją po prostu zgwałcił”. Byłam przerażona i powiedziałam: „Stary, jest 10 rano, niedziela, biały dzień i ty mi mówisz takie rzeczy jak gdyby nigdy nic prosto w twarz?”. Na najbliższym przystanku dosłownie przez niego przeskoczyłam, bo blokował mi wyjście, i uciekłam z tego autobusu. Strasznie to mną wstrząsnęło. To chyba taka najbardziej negatywna sytuacja, której doświadczyłam.
PAULINA: Ta sytuacja, poza całą swoją grozą, świetnie pokazuje, że zamiatamy pod dywan temat, który może dotknąć każdego. Coś musi się w końcu zmienić.
EDYTA: Może gdyby do swojej orientacji przyznawały się osoby z grupy zaufania publicznego, na przykład nauczycielki? W ogóle wkurza mnie, że funkcjonuje coś takiego jak „przyznawanie się”. Do czego tu się przyznawać? Ja się nie przyznaję, ja mówię o mojej partnerce, ponieważ mi na niej zależy. To żaden grzech, do którego trzeba się przyznawać. Po prostu tego nie ukrywam. I nie mam wpływu na to, jak zareagują inni. W pracy od początku nie kryłam się z tym, że jestem lesbijką. Spotkałam się przede wszystkim z ciekawością ze strony kolegów. A ostatnio mieliśmy firmową imprezę, faceci gadali o żonach, ja też się wypowiedziałam, jakoś w kontrze, na co mój szef odpowiedział: „Poczekaj, jak będziesz mieć żonę, to zobaczysz”. I to było super, pozytywne i akceptujące dla mnie.
PAULINA: Nasuwa się kwestia widoczności lesbijek. Czy to społeczeństwo nie chce ich zobaczyć, czy one nie chcą się pokazać.
EDYTA: Myślę, że jest to zjawisko proporcjonalne do tego, że kobiety w ogóle nie są wystarczająco widoczne. Geje są bardziej widoczni, bo faceci są bardziej widoczni, dbają o swoje interesy. Przez lata to mężczyźni pisali historię, również tę homoseksualną. Jednak patrząc na wzmożoną aktywizację kobiecych ruchów dzisiaj, sądzę, że stopniowo będzie też wzrastać odsetek kobiet, które się outują.
PAULINA: Ale może potrzebujemy polskiej Ellen DeGeneres, która ośmieli dziewczyny do outowania się?
EDYTA: Możemy potrzebować, ja mogę się zgłosić (śmiech). A może powinnam być premierem lub prezydentem. Mieć pierwszą żonę – to by było coś. Myślę, że to odpowiada moim ambicjom.
PAULINA: Robert Biedroń robi karierę i dla wielu osób to wymarzony prezydent, ale homoseksualna pani prezydent to faktycznie byłoby coś. Ale może jest też tak, że łatwiej nam zaakceptować orientację osób znanych, polityków czy gwiazd?
EDYTA: Myślę, że tak czy siak w przypadku kobiet jest trochę trudniej. Weźmy na przykład feministki – wciąż są dezawuowane, bo zajmują się tematami typowo kobiecymi. A jak kobiecymi, to na pewno mało ważnymi. W ich przypadku też się mówi, że na pewno mają problem z facetami. Ludzie wciąż nie rozumieją, że feminizm nie jest o tym, że kobiety mają coś przeciwko mężczyznom. Tak samo jak ja, będąc osobą homoseksualną, naprawdę nie mam nic przeciwko nim. Za to zdecydowanie więcej skłania mnie ku kobietom (śmiech).
PAULINA: Chyba musimy powtarzać podstawowe informacje do znudzenia, żeby coś dotarło do powszechnej świadomości. Zarówno w kwestii feminizmu, jak i homoseksualizmu.
EDYTA: Być oazą spokoju i powtarzać: „OK, szanuję twoje zdanie, ale generalnie to nam chodzi o coś troszeczkę innego”. To jest bardzo trudne, bo trzeba mieć tolerancję na ich nietolerancję. Czy to nazwiemy głupotą, brakiem tolerancji, czy jakimś niedouczeniem, to jest obojętne. Osoby, które chcą kształtować ogólną świadomość, muszą mieć bardzo dużo dystansu i chęci. Muszą być przygotowane na wielokrotne powtarzanie tych samych rzeczy. Bo dopiero jak coś jest powtórzone nie tysiąc, czasami nawet nie sto tysięcy, a milion razy, to wpływa na świadomość społeczną. Potrzebne są żywe egzemplarze... normalności. Myślę, że tak właśnie było z Biedroniem – jeszcze 5 czy 10 lat temu nie do pomyślenia było, że prezydentem polskiego miasta zostanie wyoutowany gej.
ALEKSANDRA: Ostatnio przeczytałam, że tylko 30% Polaków deklaruje, że kiedykolwiek spotkało osobę nieheteronormatywną. To bardzo mało!
EDYTA: Dlatego outowanie się jest tak ważne. Jeżeli ktoś jest na nie wobec osób homoseksualnych, zwykle zmienia swoją postawę, kiedy pozna osobiście geja lub lesbijkę. A mówiąc ogólnie o tolerancji, to wydaje mi się, że jeżeli jesteśmy tolerancyjni wobec samych siebie i tego, co nas może spotkać, i osób, które mogą nas spotkać, wtedy jest po prostu łatwiej.
PAULINA: Często spotykałaś dziewczyny niewyoutowane na swojej drodze?
EDYTA: Szczerze mówiąc, większość dziewczyn, z którymi się spotykałam, była niewyoutowana. Nigdy jednak nie starałam się wywierać presji, mówić osobie, z którą byłam w związku, że musi się wyoutować. Nie polecam naciskania na partnerkę. Myślę, że to w ogóle dobra wskazówka dla związków. Moim zdaniem nikt – także partnerka – nie ma prawa decydować, kiedy się wyoutujesz, czy to w życiu prywatnym, rodzinnym czy zawodowym. Każdy potrzebuje innej ilości czasu na podzielenie się tą informacją ze światem. Trzeba to uszanować.
ALEKSANDRA: A gdzie polecałabyś młodym dziewczynom, które dopiero zaczęły odkrywać swoją orientację, poznawać inne dziewczyny?
EDYTA: Na pewno nie polecam Tindera, bo tam można spotkać szalone osoby (śmiech). Oczywiście spotkania face to face są najlepsze. Mogę polecić imprezy Twin Heart tylko dla dziewczyn, na których można się poczuć bardzo komfortowo i bezpiecznie w damskim gronie. W Warszawie organizowane są też szybkie randki, poza tym można założyć profil na queer.pl i zacząć z kimś korespondować, można później się spotkać, jeśli dobrze się nam rozmawia. Dziewczynom, które chciałby poznać inne lesbijki, polecam też po prostu zaangażować się w różnorodne projekty związane z prawami osób homoseksualnych (Kampania Przeciwko Homofobii, Miłość Nie Wyklucza). Można zrobić coś pożytecznego, a przy okazji poznać kogoś fajnego!
Wywiad ukazał się pierwotnie w trzecim numerze magazynu "G'rls ROOM" (3/2017).
Fot. Zuzanna Szamocka