Łukasz Saturczak: Jak się zaczęło WoWaKin?

Bartłomiej Woźniak: Siedemnaście lat temu poznałem tę oto panią.

Paula Kinaszewska: Osiemnaście!

Bartłomiej: Więc osiemnaście. Jesteśmy małżeństwem. Jakiś czas po naszym poznaniu się Paula zaczęła się interesować muzyką tradycyjną, a że ja również jestem muzykiem, poszedłem za nią.

Paula: Ale nie od razu.

Bartłomiej: Miałem na początku spory opór. Trudno zostawić to, czego uczą cię grać w szkołach i zacząć podpatrywać muzyków ludowych. Więc bardzo długo się do tego przekonywałem, szło jak po grudzie…

Paula: Ja zaczęłam się interesować muzyką tradycyjną około dekady temu. Pierwsze warsztaty skrzypcowe z Janem Gacą [skrzypek ludowy z Radomszczyzny – przyp. red.] odbyłam osiem lat temu. Nie sądziłam wtedy, że może się to stać moim życiowym zajęciem. Sama się zastanawiałam, po co w zasadzie to robię, co mi to da. Przełomem stały się moje samotne podróże do wiejskich muzykantów. Nawiązałam wtedy bliskie relacje z kilkoma osobami.

 

Czyli najważniejszy były relacje?

Paula: Zdecydowanie. Poznawanie ludzi, otoczki kulturowej, kontekstu. Szybko nabrałam do tego bardzo emocjonalnego stosunku. Dziś uważam się za uczennicę muzykantów. Mam nadzieję, że i oni się do mnie przyznają. Jestem trochę strażnikiem tradycji, grania tak, jak mnie nauczyli muzykanci, a chłopaki dodają do tego współczesność.

 

Album „Kraj za Miastem” jest jednak dość tradycyjny, próżno tu szukać eksperymentów, nowoczesnych brzmień.

Paula: To prawda. Głównie dlatego, że tak mocno wchłonęłam tę ludową muzykę. Nie chciałam tego stracić. Od początku miało to być do tańca.

Bartłomiej: Na początku mieliśmy różne pomysły, jak mamy grać – nowocześniej albo nie, takimi instrumentami lub innymi, ale ostatecznie uznaliśmy, że prawdziwą energię przynosi samo muzykowanie. To było coś, co dało nam siłę do działania i nas zespoliło.

Paula: Pomyśleliśmy, że nie trzeba podsycać dodatkowo tych brzmień, bo tylko je zepsujemy. Naszą ambicją było osiągnięcie zajawki na granie, którą mają muzykanci. Chcieliśmy oddać tego ducha. To nie miało być przekombinowane, ale jednak na swój sposób szalone. Na tym się koncentrowaliśmy. Energia, którą przez lata czerpaliśmy od muzykantów, musiała w końcu jakoś zaowocować. Spójrzmy, jak te zespoły grały na weselach – aż szły wióry.

 

Zatem nie staliście się ojcobójcami, którzy dekonstruują muzykę tradycyjną, tylko raczej przejęliście pałeczkę?

Paula: Tak. Chcieliśmy zostać kontynuatorami. A nie zaprzeczać tradycji czy tylko ją zapożyczać.

Mateusz Wachowiak: Co do płyty, to jest tutaj ciekawy paradoks. Dla muzyków tradycyjnych czy słuchaczy takiej muzyki, ona wcale tradycyjna nie jest, natomiast ci, którzy tą muzyką się nie interesują, uważają, że jest bardzo tradycyjna. Ale to akurat fajne, że każdy odbiera ten album inaczej.

Wpisujecie się w pewną tendencję tradycyjnego grania. I nie chodzi o samą muzykę tradycyjną, ale pewien sposób odtwarzania. Mamy przecież Hańbę, Warszawską Orkiestrę Sentymentalną, Warszawskie Combo Taneczne…

Paula: Mamy tendencję cofania się do „złotych czasów” .

Bartłomiej: Ale żaden z tych zespołów, podobnie jak my, nie rekonstruuje muzyki, tylko gra ją po swojemu.

 

Album „Kraj za Miastem” wypełnia muzyka z centralnej Polski – kujawiaki, oberki i mazurki. Od początku założenie było takie, że skupiacie się na konkretnym obszarze czy kolejno odrzucaliście nurty i regiony?

Paula: Najbardziej chciałam nagrać płytę z piosenkami pochodzącymi z jednej wsi, ale tak się po prostu nie dało. Od lat jeżdżę na lekcje gry na skrzypcach do Tadeusza Jedynaka, muzyka z okolic Przysuchy, ale jednocześnie odwiedziliśmy Tabor Kielecki [tygodniowy cykl warsztatów, wykładów, koncertów i potańcówek z muzyką ludową danego regionu, w tym przypadku Kielecczyzny – przyp. red.], byłam też w Sannikach, wsi na Mazowszu, więc koncepcja zaczęła nam się rozszerzać.

Mateusz: Muzyka tradycyjna jest ściśle związana z danym regionem i dla nas ten aspekt jest bardzo ważny. Konkretne piosenki mają swój rytm czy ogrywki, które Paula potrafi wyłowić. Nie możemy robić muzyki z centralnej Polski, a zaraz potem otworzyć sobie Kolberga i nagle wybrać coś z Wielkopolski, bo dobrze brzmi i może będzie pasować. Nie będziemy tego robić, bo po prostu tego nie potrafimy. Stąd ta wąska specjalizacja, ale myślę, że nasza twórczość tylko na tym zyskuje. Nie chcemy tworzyć muzyki w sposób, jaki przedstawia ją zespół Mazowsze, który wykonuje pieśni z całego kraju podczas jednego koncertu i tylko zmieniają stroje. To nie jest nasze podejście.

Paula: Chociaż nic nie mamy do Mazowsza. W czasie seansu „Zimnej wojny” Pawła Pawlikowskiego biłam brawo, bo czułam się jak na koncercie. My się rajcujemy samą muzyką. Jesteśmy typowymi muzykantami.

Bartłomiej: Cieszy nas granie, dialogowanie ze sobą, rozszerzanie naszego działania.

 

Przełomem dla waszego trio był występ na festiwalu Nowa Tradycja, gdzie zdobyliście trzecią nagrodę.

Mateusz: Odkąd się spotkaliśmy, od razu nam się ze sobą dobrze grało. A jak zagraliśmy na próbie przed Nową Tradycją, to w ogóle odpaliła się niesamowita energia.

Paula: Nasze spotkanie się ma w sobie posmak pewnej tajemnicy. Niewyjaśniona rzecz, że konkretna konstelacja ludzi może stworzyć coś niesamowitego.

Bartłomiej: Jesteśmy zawodowymi muzykami. Żyjemy z tego, mamy swoją pracę, realizujemy różne projekty, a jednak ciągnie nas do siebie.

 

Wróćmy do płyty. Uznaliście, że będzie to muzyka z centralnej Polski. Ma być pod tym względem spójnym albumem, ale czy chcecie to kontynuować?

Bartłomiej: Paula znała konkretne nuty i na tym się skupiliśmy. Na Nową Tradycję pojechaliśmy z materiałem wziętym od Tadeusza Jedynaka. Później trzeba było zrobić piosenkę, ale za bardzo nie było z czego, bo mieliśmy przygotowane same wyrywasy i mazurki. Pojechaliśmy na Kielecki Tabor i tam się zainspirowaliśmy kolejnymi utworami. Tak powstały pierwsze kawałki. Ale szukaliśmy dalej i trafiliśmy na „Kujawiak Rytla”, który nas oczarował. Te wszystkie rzeczy same do nas przychodziły. Nie kombinowaliśmy przy tym za wiele.

Mateusz: Ważne, że my nie chcemy być zamknięci w środowisku. Chcemy grać dla ludzi, którzy nie są osłuchani z tą muzyką, a żeby to robić, trzeba być bardziej elastycznym. Z jednej strony chcemy aranżować te utwory, z drugiej na potańcówkach to nie przechodzi, no bo zagranie transowego mazurka dla ludzi, którzy słuchają, ale nie tańczą, jest nie do zniesienia.

 

A nosi was dalej? W inne regiony?

Mateusz: To ciągle fascynuje. Słuchanie na żywo skrzypków, od których czerpiemy repertuar. Nie jest tak, że gdzieś pojechaliśmy, wpadło nam w ucho i już to gramy. Raczej to wolna eksploracja regionu, bardzo powolny proces, mimo że brzmi, jakby było inaczej.

Bartłomiej: Najpierw jest fascynacja tym, jak ktoś śpiewa dany utwór, jak coś zostało zagrane albo jeszcze banalniej – jak na strychu mojego dziadka znalazły się cymbały i co można z nimi zrobić.

Mateusz: Zwłaszcza że już chcemy nagrać nową płytę. Powoli nad nią pracujemy. Spotykamy się regularnie. Na koncertach pojawiają się nowe rzeczy.

 

A nie czujecie, że muzyka tradycyjna – choć chwilowo na fali, m.in. dzięki wspomnianej „Zimnej wojnie” czy wygranej w Opolu zespołu Tulia – wciąż jest niszowa?

Paula: Tak. Wydaje się, że to, co obecnie obserwujemy, to po prostu moda, która w każdej chwili może się ludziom zwyczajnie przejeść, aby znów wypłynąć za kilka lat.

 

Czy to jest dobry czas dla muzyki tradycyjnej? Nie chodzi mi o modę, ale świadomość słuchacza.

Bartłomiej: Byłoby lepiej, gdybyśmy nie mieli luki w tradycji grania muzyki. Nad Morzem Śródziemnym ludzie ciągle się bawią przy swojej muzyce. U nas były wyrwy – od zaborów przez komunę po kapitalizm. Idealnie byłoby odbudować tradycję muzyczną w taki sposób, że po pierwsze nie musielibyśmy się jej wstydzić, a po drugie miałaby swoje stałe miejsce w mediach i kulturze.

Materiały prasowe Festiwal Skrzyżowanie Kultur 2018 / ilustracje Julia Mirny