Może nieładnie przyznawać się do niewiedzy tak na starcie, ale lubię nie rozumieć o czym śpiewasz. Pozwala mi to w większym niż zazwyczaj stopniu skupić się na melodii i czystej emocji. A poza tym uważam język arabski za jeden z najpiękniejszych na świecie.

Emocja jest uniwersalna. Często nie możesz jej wyjaśnić, uzasadnić, po prostu ją czujesz. I tak, to rzeczywiście piękne, że muzyka nie uznaje żadnych granic, buduje mosty. A język? Jest dla mnie narzędziem do wyrażania emocji, idei, estetycznego punktu widzenia. W sztuce, inaczej niż w świecie rzeczywistym, nie ma twardego podziału na Wschód i Zachód. Nigdy nie było. Jeśli kiedykolwiek studiowałeś lub czytałeś coś o historii sztuki, muzyki czy nawet nauki, to musisz wiedzieć, że jedynym sposobem na ich ewolucję było otwarcie się i tworzenie nowych form poprzez miksowanie różnych rzeczy.

 

Granice sztuki są płynne.

Tak, tu zawsze chodziło o metaforyczne lub nawet rzeczywiste podróżowanie. Wierzę, że to jest bardzo wyzwalające. Dzielić emocje z innymi ludźmi, inspirować, zaszczepiać rozmaite idee, a nawet uleczać. To jest magia muzyki i trudno o coś piękniejszego.

 

Podobno swój ostatni album „Al Jamilat” tworzyłaś w czterech różnych krajach, będąc wciąż w drodze, w podróży. To kapitalnie współgra z konceptem płyty, której bohaterkami czynisz różne kobiety wchodzące w interakcje z libańskim taksówkarzem. Fascynujące.

Te kobiety mają różne życiorysy i charaktery, ale łączy je to, że są niezależne. Zainspirowało mnie tutaj moje własne doświadczenie, jak zwykle zresztą. Lubię podróżować taksówkami i wdawać się w dyskusje z taksówkarzami, ponieważ za wieloma z nich stoją naprawdę niesamowite historie. Paradoks polega na tym, że oni mają z reguły wiele do powiedzenia, a tak mało czasu, raptem ten kwadrans czy dwadzieścia minut jazdy. Z tej krótkotrwałej więzi kierowcy z pasażerem tworzy się coś na kształt odrębnego, kolektywnego środowiska. Zaobserwowałam, że w Libanie obcy sobie ludzie niespecjalnie integrują się na co dzień, ale właśnie w taksówkach wchodzą w inspirujące interakcje.

 

W taksówkach także często rozmawia się o polityce. I ty też jesteś na tej płycie zaangażowana politycznie, jak bodaj nigdy wcześniej.

Zgadza się, że tym razem zapragnęłam być bardziej dosadna i wyjść z otwartym przekazem politycznym. Chociaż to nie jest tak, że do tej pory unikałam trudnych tematów. Po prostu przeważnie używam metafor i robię to w bardzo zawoalowany sposób. Tym razem chciałam uderzyć mocniej, nie tracąc jednak przy tym pewnej delikatności. Stąd też pomysł na te kobiece bohaterki, wolne dusze, świadkinie różnych zjawisk. Te postaci są tak naprawdę przedłużeniem mnie samej, nierzadko skonfliktowanej wewnętrznie.

 

Przyznam szczerze, że o tym przekazie politycznym dowiedziałem się dopiero z teledysku do singla „Balad”, nakręconego skądinąd przez twojego męża, wybitnego palestyńskiego reżysera Elię Suleimana.

Kręcenie tego to była czysta frajda. Mój mąż bardzo polubił tę piosenkę i przyszedł do mnie z kilkoma fantastycznymi pomysłami na klip, mocno zabarwionymi politycznie, a przy tym zabawnymi, weźmy choćby ten wmontowany parlament.

 

Poważni starsi mężczyźni ustalają reguły gry. Jakbym widział polski Sejm.

Wiem, że macie teraz w Polsce specyficzną sytuację. Wielu ludzi cierpi, widziałam w wiadomościach sporo demonstracji, podczas których ludzie omagają się zupełnie podstawowych praw. To smutne.

 

Nie jest to jeszcze reżim putinowski, niemniej rządy ksenofobicznej prawicy mocno podzieliły kraj. Ale jest także dobra strona medalu. Kobiety. Obecna władza zdaje się obawiać jedynie kobiet.

Nie jestem zaskoczona, bo tak jest w każdym miejscu na świecie. Kobiety stanowią zagrożenie dla mężczyzn trzymających władzę, więc ci bronią się poprzez atak. Widzisz to w Arabii Saudyjskiej, Afryce, Syrii. Zawsze chodzi o kobiety, dzieci i mniejszości. Ale to prawa kobiet są tymi, które pierwsze lądują na tapecie w wypadku kryzysu. I stają się przedmiotem sporów, negocjacji. Wiesz, pochodzę z kraju, gdzie walczyliśmy o rząd, który miał być progresywny, a okazał się skorumpowany i obsadzony mafią, legalnymi gangsterami. W Libanie wciąż króluje przemoc, prawdziwą plagą są zabójstwa honorowe. Kobiety bez przerwy padają ofiarą swoich mężów, ojców, braci, z powodu niewierności, nierzadko tylko domniemanej. Zabójca idzie do więzienia, po czym wychodzi po paru miesiącach za cichym przyzwoleniem rządu. Kolejna sprawa: libańskie dzieci nie dziedziczą narodowości po matkach, lecz jedynie po ojcach. Tylko mężczyźni mogą nadawać synom lub córkom obywatelstwo. Zatem skoro jestem zamężna – a jestem – z obcokrajowcem, moje dzieci nigdy nie będą Libańczykami. Podobnych przypadków dyskryminacji jest masa. Mnóstwo kobiet od lat walczy o swoje prawa, często także przy pomocy mężczyzn, dodajmy. Ale to kobiety są celem.

 

Ale czy na Bliskim Wschodzie nie następuje jakaś zmiana? Może wolno, może zbyt wolno, ale jednak? Na przykład dekret saudyjskiego rządu, na mocy którego kobiety mogą wreszcie prowadzić samochody.

Nie nazwałabym tego zmianą. To jedynie strategia tych kłamców i szaleńców u władzy. Nie dajmy sobie zamydlić oczu. To jest oczywiście w pewnym sensie pozytywne, ale w gruncie rzeczy chodzi o fortel mający odwrócić uwagę światowej opinii publicznej od systematycznego łamania praw człowieka, mordowania kobiet i kamienowania dzieci. To coś niebywałego, że taki system wciąż istnieje. I myślę, że powinniśmy się zjednoczyć we wspólnej walce przeciw takim i podobnym machinom, zamiast tworzyć osobne bańki dla praw kobiet, LGBT czy dziennikarzy. W aspekcie praw człowieka, prawa do godności, wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

 

A Teheran liberalizujący prawo dotyczące noszenia hidżabu? To też tylko strategia?

To już co innego. Wiesz, nie znoszę religii, żadnej religii, kiedy jest zinstytucjonalizowana, upolityczniona. Wiara i duchowość to rzeczy niezwykle indywidualne, intymne, głęboko osobiste. I nigdy, przenigdy nie powinny być zależne od władzy czy jakichś samozwańczych autorytetów. I myślę, że choć Iranem wciąż trzęsą fanatycy religijni, a uprzedmiotowienie kobiet jest bezdyskusyjne, to jednak masz tam też kobiety w rządzie i nie można porównywać ich sytuacji do sytuacji Saudyjek, które nie mogą nawet zwyczajnie egzystować bez pozwolenia męża czy ojca. To są zupełnie inne kraje, inne historie, inny kontekst. Nie jestem żadną wykładnią i nie chciałabym tu robić z siebie jakiejś wielkiej myślicielki, ale moim zdaniem to jest całkowicie nieporównywalne.

 

A jednak zachodnie media zdają się tego nie rozumieć. Bliski Wschód jest u nas traktowany jako jedna rzeczywistość, trochę jak z Afryką postrzeganą machinalnie jako kraj, nie kontynet.

Media są częścią władzy. Kompletnie naiwne jest rozumowanie, że media są od mówienia prawdy. One nigdy nie były od mówienia prawdy, one były i są od decydowania, co jest prawdą, a co nie. I oczywiście mamy wielu wspaniałych dziennikarzy, niesamowitych reporterów, którzy wykonują ten zawód z narażeniem własnego życia. Ale generalnie przeważa pragnienie władzy, nieczyste gierki i cały ten aspekt komercyjny, manipulacje dla pieniędzy, profitów. Bardzo mnie też zasmuca, że tak wielu ludzi, z branży medialnej i nie tylko, zwyczajnie nie chce się dokopywać do prawdy, zadowalając się tym, co na powierzchni. Na Bliskim Wschodzie przechodzimy teraz przez bardzo turbulentny moment. Jest tam mnóstwo złych ludzi, ale jest także cała masa dobrych, konstruktywnych osób. Tyle że one kompletnie nie są widoczne na zewnątrz, ponieważ to właśnie media decydują, co pokazać, a wiadomo, że zło jest zawsze bardziej sensacyjne. W ten sposób kreuje się medialny wizerunek środowiska, który przykleja się do wszystkich nieodwracalnie, wywierając znaczny wpływ na życia, a niekiedy także wybory życiowe, również te niefortunne, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. To bardzo złożone, ale zasadniczo media ponoszą dużą odpowiedzialność za to, co dzieje się dziś na świecie.

 

Ale media, choć bardziej te społecznościowe, pomogły też na przykład rozpropagować ruch #metoo, postrzegany w dużej mierze jako rewolucja. W twojej opinii przynosi korzyści?

Myślę, że to dobra rzecz, chociaż szczerze zdziwił mnie ten cokolwiek wydumany szok, że niby nikt nie wiedział o tych procederach. Wszyscy wiedzieliśmy, każda kobieta na świecie wiedziała, co się działo za cichym przyzwoleniem ogółu. Tak że myślę, że sama podstawa #metoo jest dobra, bo może zaowocować lepszą ochroną kobiet, refleksją mężczyzn nad dotychczasowym postępowaniem, zwiększeniem etyki. To fantastyczne, że w świetle ostatnich wydarzeń kobiety zyskują więcej pewności siebie, większą moc sprawczą, większą przestrzeń medialną. Ale jesteśmy dopiero w punkcie zapalnym. I widzę problem w tym, że media społecznościowe często robią z tak poważnego zagadnienia zwykły trend, modę. A jeśli to zostanie online, nie zakorzeni się na dobre w świecie rzeczywistym, nie ukonkretyzuje, to wszystko może się skończyć bezproduktywnie.

 

Bo tu nie chodzi tylko o hasztag.

Dokładnie. I nie wydaje mi się, że możemy już mówić o rewolucji, chyba że w tym sensie, że już na obecnym etapie to pociąga za sobą ofiary, jak wszystkie rewolucje. Oczywiście wierzę, że zdecydowana większość kobiet mówi prawdę, ale zawsze zostaje ten odsetek, gdy ktoś chce popłynąć na fali trendu i krzywdzi niewinne osoby. Musimy mieć to na uwadze. Wiesz, ja lubię, gdy ludzie się organizują w jakimś wspólnym celu, ale nie lubię, gdy te oddolne organizacje zaczynają się militaryzować. Taka radykalizacja rzadko kiedy przynosi coś dobrego. Dlatego musimy być ostrożni i precyzyjni w swojej krytyce. Natomiast to oczywiście wspaniałe uczucie zdać sobie sprawę, że niektóre rzeczy nigdy się nie powtórzą i niektórzy mężczyźni będą od teraz traktować kobiety po partnersku, nie z pozycji władzy. To może jeszcze nie kamień milowy, ale już początek potencjalnie wielkiego osiągnięcia. Pierwsze nasienie, które po zakiełkowaniu może wpłynąć na wiele różnych rzeczy. Weźmy na przykład Islandię. Nie wiem, co prawda, ile to ma wspólnego z hasztagiem, ale wiem, że Islandia niedawno stała się pierwszym krajem, który wprowadził kary grzywny za nierówne wynagradzanie kobiet i mężczyzn. I to jest właśnie realne, sprawdzalne osiągnięcie, nie żaden abstrakcyjny trend. Zdecydowanie potrzebujemy więcej podobnych osiągnięć w rządach oraz tych wszystkich zamkniętych środowiskach religijnych na całym świecie. Nie mówię oczywiście, że każda religijna instytucja jest umoczona, ale w wielu dochodzi do nadużyć. I to szalenie budujące, że w niektórych miejscach sprawcy nie mogą już się czuć bezkarnie.

 

A taki „zwykły” codzienny seksizm? Masz osobiste doświadczenia w tym temacie?

Pokaż mi jedną dziewczynę, która nie ma. Jasne. Wielokrotne. I mnóstwo moich decyzji życiowych, łącznie z tym, że zaczęłam robić muzykę, wzięło się z chęci egzystowania na własnych warunkach. Miałam okazję dość wcześnie zetknąć się z wieloma środowiskami, w których seksizm jest na porządku dziennym, więc szybko nauczyłam się, jak się chronić, jak sobie radzić z własną kobiecością, godnością. I teraz jestem jak armagedon, wiesz? Jeśli ktokolwiek będzie chciał mnie skrzywdzić, może się srogo przeliczyć. Jestem jak Iron Man. Iron Woman.

 

Twój ostatni album doskonale to pokazuje. Jest mocno feministyczny. Celebruje kobiety i kobiecość. Czujesz się feministką?

Nie wiem, co rozumiesz poprzez termin „feministka”.

 

To zależy. Ale jeśli chodzi o ciebie, to myślę, że cała twoja kariera jest świetnym przykładem feminizmu i emancypacji. Fakt, że już za czasów Soap Kills robiłaś rewolucję w muzyce Bliskiego Wschodu, twój niezależny styl, twoje współczesne spojrzenie na arabski pop, twoja walka z zachodnim stereotypem egzotycznej „arabskiej księżniczki” – to wszystko jest moim zdaniem bardzo feministyczne.

Hmm. Zawsze czułam, że świat w jakiś sposób mnie dyskryminuje. I zawsze starałam się stawiać temu czoła. Wiesz, szukać sprawiedliwości, nawet jeśli sprawiedliwość tak naprawdę nie istnieje. Bo spójrzmy prawdzie w oczy. Sprawiedliwość zasadniczo, jako idea, nie istnieje. Pojawia się czasami w niektórych miejscach, ale generalnie świat jest spieprzony. Ludzkość jest spieprzona. Co nie znaczy, że masz nie walczyć o swoje wartości i ideały. Już jako dziecko usilnie pragnęłam sprawiedliwości, równości. Nie tylko dla siebie, ale też dla ludzi wokół mnie. Stąd też zawsze starałam się otaczać inspirującymi, progresywnie myślącymi osobami. Takimi, dla których władza nie ma znaczenia. Takimi, którzy nie dostrzegają żadnych granic, za to czerpią siłę na przykład z poezji. Ci ludzie dawali mi natchnienie, by nie ustawać w walce o wolność, o życie jakiego pragnę, o robienie muzyki jakiej chcę, o śpiewanie tego, co chcę śpiewać. To pragnienie, tak bardzo osobiste, ambicjonalne, że aż może niekiedy samolubne, tkwi we mnie do tej pory, ponieważ myślę, że to jedyna droga, by tak naprawdę żyć. Dlatego nie chciałabym musieć wybierać, czy jestem feministką, czy nie. Myślę, że jestem, ale czuję się trochę niekomfortowo...

 

W szufladce?

Tak, wpasowana w jakąkolwiek szufladkę, czego nie cierpię. I dochodzi tu jeszcze niechęć do instrumentalnego traktowania. Nie chcę być instrumentem w rękach marketingowców, nie potrzebuję tego. Nawet jeśli w głębi duszy czuję się feministką, to wystrzegam się tej etykietki, tego rodzaju autopromocji, bo uważam, że to może zwieść na manowce każdego, obojętnie czy rozmawiamy o artystach, aktywistach, czy po prostu humanistach, jakkolwiek. Dziś niemal wszyscy tylko się non stop promują. I chciałabym też zauważyć, że percepcja feminizmu w świecie zachodnim jest diametralnie inna niż tam, skąd pochodzę. Moja edukacja ma źródło w bardzo przyziemnym życiu. Nie sposób zapomnieć, że jeszcze stosunkowo niedawno kobiety w moich stronach nie miały prawa głosu, prawa wyboru. Wciąż mamy mniej praw niż mężczyźni. To jest zupełnie inna historia, inne środowisko niż na Zachodzie. Chociaż wszędzie na świecie mężczyźni wmówili sobie, a często także samym kobietom, że te powinny być uległe i nie ma w tym nic złego, to rzekomo naturalny stan rzeczy, bla, bla, bla. To nieprawda. Kobiety są niezwykle ważne dla naszych kultur, naszych społeczności, są w zasadzie w centrum wszystkiego. I mają wielką moc, nawet jeśli nie zawsze są jej świadome.

 

Przeczytałem w jakimś starym wywiadzie z tobą, że w twoim rodzinnym domu to ojciec miał duszę społecznika i hołdował świeckim wartościom, a matka pochodziła z konserwatywnej rodziny. Czy to prawda?

Moja matka nie jest konserwatywna, wywodzi się z burżuazji. Co poniekąd sobie przeczy, bo przecież burżuje są przywiązani do tradycji i ponad wszystko pragną konformizmu. Ale moja matka ma buntowniczą naturę.

 

W sensie społecznej rebelii?

Nie, w sensie osobistych wyborów i charakteru. Zawsze była kompletnie inna od reszty rodziny. Lubię o tym rozmyślać. Bo my zawsze budujemy opozycje między kobietami a mężczyznami. Oczywiście, jest wiele różnic między nami, ale są też podobieństwa. Masz kobiecą stronę natury i masz bardziej męską, yin i yang, cała ta złożoność naszego jestestwa. Lubię myśleć o roli kobiety w strukturach społecznych. Niektórzy pisarze i filozofowie mają o tym piękne prace. Trafiłam swego czasu na wykład Alaina Badiou o feminizmie, i to było tak świeże, humanistyczne, wręcz poetyckie spojrzenie, coś pięknego. Dużo mi to dało do myślenia. Tak że ja nie chcę rzeczywistości kreowanej przez CNN czy BBC. Wystarczą mi książki, które mogą prawdziwie zainspirować, nie oferując przy tym jedynie makiawelicznej, czarno-białej wizji świata. Bo poza rzeczywistością medialną istnieje świat dużo bardziej ludzki, interesujący, zniuansowany, intelektualny. Świat, gdzie ludzie nie skaczą sobie do gardeł.

 1 Nadim Asfar

Fot. Flavien Prioreau

No właśnie, zastanawiam się, jak sobie radzisz z obecną islamofobią, jako arabska kobieta mieszkająca na stałe w Paryżu?

Bardzo mnie to zasmuca, ponieważ wiem, że mnóstwo ludzi, i to naprawdę dobrych ludzi, jest stygmatyzowanych. Ja mam o tyle łatwiej, że nie jestem stereotypową „Arabką w wielkim mieście”. Nie identyfikuję się z islamem czy jakąkolwiek inną religią. Ale nie muszę przecież być muzułmanką, by dotykała mnie islamofobia, albo Żydówką, by bolał mnie antysemityzm. To kwestia empatii. Poza tym martwi mnie, w jak dużym stopniu niektóre okoliczności popychają ludzi do potworności. Dlatego też islamofobia to nie jest tylko problem muzułmanów. To problem nas wszystkich, bo to ma zły wpływ, złe konsekwencje dla całego społeczeństwa. Tworzy podziały.

 

Wiem, o czym mówisz. W Polsce rośnie liczba napaści na tle rasistowskim. Jakiś czas temu starszy facet zaatakował ciemnoskórą 14-latkę. A władza umywa ręce, wszystko rozgrywa się za cichym przyzwoleniem.

Naturalnie, te potwory są legitymizowane. Myślą, że mają prawo to robić. To nie jest nic nowego w historii, niemniej to obrzydliwe. To są chore skurwysyny. Ale weźmy mój Liban. Tu rasizm występuje na poziomie teoretycznie jednego społeczeństwa, nawet nie trzeba obcych z zewnątrz. Muzułmanie kontra chrześcijanie, sunnici kontra szyici. Coś bardzo mrocznego dzieje się z ludzkością. Mamy wspaniałe indywidualności, ale świat jako całość mnie przeraża.

 

Czy francuska polityka interesuje cię w podobnym stopniu co bliskowschodnie zagadnienia?

Po raz pierwszy w życiu głosowałam właśnie we Francji. To zbyt skomplikowane, by wyjaśniać dlaczego, poprzestańmy na tym, że Liban nie jest prawdziwą demokracją, jest quasi-demokracją. Tu natomiast, choć nigdy nie poczułam, że francuska polityka podda mi jakiekolwiek rozwiązania, to jestem pod wrażeniem, jak duży nacisk kładzie się na świadczenia socjalne, prawa obywatelskie. Co prawda nie mam pojęcia, co dalej będzie z tymi standardami, bo Macrona trudno zrozumieć, w jednej chwili jest jajogłowym liberałem, a zaraz potem przedstawia się jako swojak z wielkim sercem. Inna sprawa, że nigdy nie będę miała do Francji takiej samej pasji, jak do Libanu, paradoksalnie z tego powodu, że tutaj odczuwam dużo mniejsze zagrożenie. Przynajmniej nie jest to już kwestia życia lub śmierci, bo pewne poczucie osaczenia bynajmniej mnie nie opuszcza. Wciąż mam tam rodzinę i wiele problemów związanych z bezpieczeństwem. Liban jest tak szalenie dysfunkcjonalny, skorumpowany, stresujący, że jeśli żyjesz tam na co dzień, nie ma siły, byś nie stał się bardziej zgorzkniałą, gorszą osobą. Tamtejsza aura rzutuje na twoją czakrę, na twoją karmę, nie sposób się z tego w pełni otrząsnąć nawet po wyjeździe. Zdarza się, że dopada mnie kryzys i wtedy odchodzę od zmysłów, że tamci ludzie mnie znajdą, napadną, splugawią. Ale zasadniczo we Francji nie żyję w ciągłym napięciu, wszystko jest dużo bardziej poukładane, nie ma tej sensacji.

 

Skoro już jesteśmy przy Francji i przy sensacji, chciałem cię zapytać o Brigitte Macron. Nie w kontekście politycznym, lecz obyczajowym. Sama jesteś w związku, gdzie jest różnica wieku, choć z oczywistych względów twój przypadek nie budzi tak niezdrowych emocji.

Nie budzi, bo związek mężczyzny z młodszą kobietą nie jest dziś wyjątkiem, jest czymś zupełnie normalnym. Tymczasem w odwrotnej sytuacji kobieta zostaje napiętnowana, bo społeczeństwo przywykło nas traktować jako obiekty seksualne i jakoś nie może się pogodzić ze starszym standardem piękna. Sporo wcześniej mówiłam o trudnej, niekiedy wręcz beznadziejnej sytuacji kobiet w świecie arabskim, ale to nie znaczy, że w Europie, w świecie zachodnim nie ma dyskryminacji. Tu kobiety też muszą pasować do określonych szufladek. Oczywiście znów należy podkreślić, że nie można porównywać ich sytuacji do sytuacji kobiet karanych za byle przewinienie czy niemogących opuszczać domu bez zgody męża. Ale europejskie kobiety również są kontrolowane, tyle że za pomocą innych środków.

 

Czy w obliczu tego wszystkiego, o czym rozmawialiśmy, w obliczu sytuacji w Syrii, kryzysu uchodźczego, artystom w ogóle przystoi siedzieć cicho i nie opowiadać się po żadnej ze stron? Co myślisz o tak oportunistycznym podejściu?

Po pierwsze, nie możesz osądzać artystów poprzez nazywanie ich oportunistami z tego powodu, że nie wybierają stron. Niektórzy po prostu używają ciszy. Nie żebym uważała, że to działa, ale ja mogę mówić tylko za siebie, nie za innych. I mogę powiedzieć, że to wszystko, co się dzieje, łamie mi serce, nie mogłam o tym nie myśleć podczas prac nad „Al Jamilat”, jedna z piosenek, „K2”, nawiązuje metaforycznie do kryzysu migracyjnego. Ale zarazem nie chciałabym się promować jako „śpiewająca aktywistka”, nic z tych rzeczy. Oczywiście jestem całym sercem z każdym uchodźcą, tyle że nigdy nie zrobię z tego narzędzia marketingowego. Nie nakręcę klipu z uchodźcami. Nie uważam tego za słuszne, takie obrazki mnie konsternują. Wierzę, że można służyć sprawie, nie podążając za trendem.

 

Fot. materiały prasowe