Hasłem „#100lat” nawiązujecie do setnej rocznicy zdobycia przez Polki czynnych praw wyborczych. Przez te dziesięciolecia sporo się zmieniło, ale wciąż pozostaje dużo do zrobienia w kwestii równouprawnienia. Jakie największe waszym zdaniem wyzwania jeszcze przed nami stoją? I jak chcecie o nich mówić za pośrednictwem swoich artystycznych działań?
Marta: Walka o respektowanie naszych praw, które wywalczyły nasze babki i prababki. Przede wszystkim o prawo do naszego ciała i do wolnego wyboru nie tylko w wyborach powszechnych. Choć oczywiście od tego wszystko się zaczyna. W koncertach, które realizujemy z Wojtkiem Blecharzem i Basią Wiśniewską używamy muzyki do opowiedzenia o sprawach bieżących, czyli o zbliżającym się końcu świata oraz o kryzysie prawa i sądownictwa. W spektaklu „Kto się boi Sybilli Thompson?” opowiadamy, co dla Polski wywieszczyła Pawlikowska-Jasnorzewska, jedna z Polek, którym zawdzięczamy nasze prawa obywatelskie. W słuchowiskach stworzonych z całym tłumem kobiet: Anią Karasińską, Weronika Szczawińską, Marta Sokołowską, Zuzanną Bojdą, Olą Bilińską, Izą Smelczyńską i Agnieszką Szczepańczyk opowiadamy o przeszłości: o kobiecym zamachu na gubernatora Skałona i o trzech braciach, królewnie oraz praczce-Żydówce i cud tkaninie. Zrobiłyśmy też film z Małgorzatą Suwałą, w którym różne pokolenia kobiet świętują to stulecie. To naprawdę ważna rocznica, to naprawdę ogromne święto polskich kobiet i dziewczyn, mimo że spychane są na drugi plan. Dziewczyny, świętujmy! My z okazji tego święta kończymy rok dwoma prezentami: wydaniem płyty z naszymi słuchowiskami i koncertami oraz feministyczną wystawą „Świat poszedł do przodu, a nóżki zostały na swoim miejscu" w Galerii 18A.
Kamila: Odczuwam ogromną wdzięczność do kobiet, które z pokolenia na pokolenie przez te 100 lat walczyły i walczą o to, by każdej innej kobiecie żyło się lepiej, by każda miała możliwość wypowiadać się, realizować i czuć wartościową. Warto to celebrować wspólnie. Sam projekt nie jest oczywiście skierowany tylko do kobiet, bo ani samo równouprawnienie, ani radość z niego wynikająca, nikomu ani niczemu nie zagraża ani tym bardziej nie wyklucza mężczyzn. Sztuka ma ogromną moc oddziaływania. Dlatego za jej pośrednictwem chcemy zainspirować ludzi do otwartości na siebie nawzajem, do tolerancji i akceptacji. To są moim zdaniem największe wyzwania – uświadomić, że piękne jest to, że jesteśmy inni. Widzimy te różnice i nie zaprzeczamy im. Osobiście bardzo chcę, aby to, co robimy po prostu łączyło ludzi. Mam już dość podziałów i ocen. Dlatego m.in. w spektaklu „Kto się boi Sybilli Thompson?” cały trzeci akt jest zbudowany na rozmowie z widzami. Ja rozmawiam z nimi m.in. o miłości, o spadającej gwieździe, o tym jak to jest być z ukochaną osobą na Księżycu i nie móc się dotknąć. I ten trzeci akt pokazuje mi, że gdy zostawiamy za sobą lęk przed byciem „za miękkimi”, „za infantylnymi”, gdy nie musimy zamykać się w tej naszej grubej skórze z blazy i ironii, to zaczynamy sobie okazywać bardzo dużo ciepła i nie odczuwamy wstydu czy zażenowania.
To szczególny rok nie tylko ze względu na historyczną rocznicę, ale i waszą własną – TERAZ POLIŻ ma już 10 lat. Od dekady działacie jako kolektyw, niehierarchiczny, feministyczny. Z jakimi reakcjami w związku z tym spotykacie się w świecie polskiego teatru? I co dał wam taki model pracy?
Marta: W świecie teatru do dziś nikt za bardzo nie dowierza, że można tak bez hierarchii. Ale te wspólne 10 lat mnie osobiście utwierdziło tylko w przekonaniu, że warto i że siostrzeństwo (nawet z mężczyznami) to prawdziwie antysystemowa taktyka. Te lata nauczyły mnie również, że demokracja się opłaca, pozwala się rozwijać i daje dużo siły, mimo że niełatwa, bo wymaga odpowiedzialności za siebie nawzajem i odsuwania swojego ego, szczególnie w świecie artystycznym.
Kamila: Ja nie będę kryć, że te 10 lat to jest dla mnie niezła szkoła życia. Ilość konfliktów (które są nie do uniknięcia) pokazało mi, ile jest sposobów na ich rozwiązywanie. Ale też ta niehierarchiczna praca pozwoliła mi bardzo dokładnie poznać i zachwycić się umysłami innych kobiet współtworzących TERAZ POLIŻ. To unikalna sytuacja. Coś na kształt własnej tablicy Mendelejewa. A świat teatru, którego jesteśmy częścią, w reakcję z nami wchodzi w bardzo różny, czasem trudny do przewidzenia sposób. Bywa słodko-gorzki. Szczególnie, gdy współpracujemy z kimś, z kim łączy nas idea projektu, wspieramy się, ale w którymś momencie okazuje się, że przy mniej „niszowych” wydarzeniach zabraknie dla nas miejsca. To jest po ludzku po prostu przykre. Ale, cóż, wtedy zakasujemy rękawy i dalej robimy swoje.
W ramach projektu „córy warszawskie” wyciągnęłyście na światło dzienne utwory pisane przez Polki w I połowie XX wieku, stworzyłyście na ich bazie słuchowiska i spektakl, o czym już kiedyś rozmawiałyśmy. Teraz przyszedł czas na drugą edycję projektu pod hasłem „córy warszawskie #100lat”. Czego możemy się spodziewać?
Kamila: Świętujemy na całego – spektakle, koncerty, słuchowiska, warsztaty, wykłady, wystawy i w końcu własna płyta. Udało nam się zaprosić do współpracy wspaniałe artystki i artystów oraz działaczki. Będziemy dużo pracować z dźwiękiem, bo muzyka ma doskonałe właściwości konsolidacyjne.
Wśród waszych nowych projektów pojawił się „Krem i Czekolada”, który szczególnie mnie zainteresował. Znów oddajecie głos kobietom, tym razem pracownicom fabryk z lat 1950-1989. Opowiedzcie proszę, skąd ten pomysł, jak udało wam się dotrzeć do bohaterek oraz co dało wam to doświadczenie.
Marta: Ta wystawa to szaleństwo! Pomysł pojawił się już kilka lat temu. Nasza grupa wywodzi się z warszawskiej Pragi, jesteśmy też praskim Stowarzyszeniem. Tam zaczynałyśmy i podczas jednej z naszych rozmów uświadomiłyśmy sobie, że przecież Pollena-Uroda czy Wedel, ogromne praskie zakłady, zatrudniały głównie kobiety. A do tego produkowały towary luksusowe i sensualne! Wystawę robimy wspólnie z Magdą Staroszczyk z Muzeum Warszawskiej Pragi, pod opieką artystyczną Goshki Macugi i wspólnie zrozumiałyśmy, że wystawa musi opierać się na słowie. Nasze bohaterki opowiadają historie, my wywodzimy się z teatru dramatycznego, a więc to słowa są naszym nośnikiem i głównym tworzywem wystawy. Zdecydowałyśmy się na realizację wystawy na Bazarze Różyckiego, który jest żywym łącznikiem pomiędzy PRL-em a współczesnością, ale też był swego rodzaju centrum w czasach, kiedy nasze bohaterki pracowały w słynnych zakładach. Znalazłyśmy je dzięki ogłoszeniom, ale też opowiadaniu o wystawie naszym znajomym, którzy mówili: moja babka/ciotka/matka pracowała w Wedlu/Pollenie. Jedna z naszych bohaterek był pracownicą Polleny-Uroda przez większą część swojego życia, a wychowała się w wedlowskim żłobku przy zakładzie, w którym pracowała jej matka. W pewnym momencie musiałyśmy przestać zbierać historie, żeby móc stworzyć wystawę, ale ta wystawa może się okazać dopiero początkiem naszej pracy w temacie pracownic fabryk warszawskiej Pragi, bo bohaterki zgłaszają się dalej.
Działacie na wielu frontach, zamiast klasycznych spektakli, otwieracie się na interdyscyplinarne działania. Takim będzie nadchodzący koncert z Wojtkiem Blecharzem. Możecie więcej o nim opowiedzieć?
Kamila: Trudno dokładnie powiedzieć o samym koncercie, bo proces twórczy ma to do siebie, że skończy się dopiero w momencie pierwszej interakcji z publicznością. A może nawet i później. Scenariusz będzie oparty na jednoaktówce „Czarny kwadrat” Anny Świrszczyńskiej. To, co jest znaczące dla tej autorki, i co nie pozostaje i dla nas bez znaczenia – to jej własna teoria śmiechu. Sam tekst jest w moim odczuciu bardzo emocjonalny i absurdalny. To wszystko sprawia, że widzę w nim miejsce na wprowadzenie mojej ulubionej postaci – Trickstera. Ponadto interesuje nas poszukiwanie zależności między tym tekstem a jego muzycznością. Moim marzeniem jest zagranie kilku nut na toy piano podczas tego koncertu. Moje toy piano przygarnęłam z garażu w Łomiankach i zakochałam się z miejsca w jego brzmieniu. Brakuje w nim dwóch pręcików. Śmieję się, że jest tak samo niekompletne jak ja, gdy zaczynam na nim coś grać (nie mam bowiem wykształcenia muzycznego). I jakby nie patrzeć to też jest lekko triksterskie.
Zdjęcie: Tomasz Drzewiecki
Fot. materiały prasowe