Pełnometrażowy debiut Deborah Haywood zwrócił uwagę krytyków i widzów, zdobywając nominacje do nagród BIFA honorujących najlepsze brytyjskie filmy niezależne, a odtwórczyni głównej roli Lily Newmark została jedną z nowych twarzy Chanel. „Igielnik” to pokręcona, okrutna współczesna baśń o matce i córce, które zmagają się z wykluczeniem. Rozmawiamy z reżyserką o jej własnych doświadczeniach, które stały się bazą dla „Igielnika”.

Głównym tematem „Igielnika” jest problem nękania w szkole. Czytałam w wywiadach, że zarówno ty, jak i odtwórczyni głównej roli – Lily Newmark – byłyście w przeszłości jego ofiarami. Zastanawia mnie więc, co dało wam zrobienie filmu na ten temat? Czy to doświadczenie miało coś z emocjonalnego katharsis?

Deborah Haywood: Myślę, że tak. Lily zdecydowanie przyznała, że to było katartyczne doświadczenie, a dla mnie praca nad „Igielnikiem” również okazała się oczyszczająca i wzmacniająca. Myślę, że stało się tak również dlatego, że musiałam zmierzyć się z moimi demonami, gdy zdecydowałam się kręcić film na terenie mojej dawnej szkoły, w której to właśnie doznawałam nękania, wyśmiewania, wyszydzania. Kiedyś nie mogłam znieść nawet myśli o tej szkole, a teraz patrzę na nią jako na miejsce, w którym wydarzyło się również coś wspaniałego, a nie jako przestrzeń powiązaną wyłącznie z traumą. Przed nakręceniem filmu nie rozmawiałam o moich doświadczeniach, nie przyznawałam, że byłam nękana, bo wydawało mi się to wstydliwe. Trudno jest przyznać, że byłaś ofiarą. Jednak ogromnie się cieszę, że zmusiłam się wreszcie, by o tym mówić, ponieważ sprawiło to, że również inni ludzie zaczęli dzielić się opowieściami o podobnych doświadczeniach. Chociaż aż do pierwszych pokazów filmu wcale nie planowałam przyznać, że w „Igielniku” czerpałam z własnych wspomnień. W końcu jednak się na to zdecydowałam. W trakcie researchu przy tworzeniu filmu zrozumiałam również, że ludzie, którzy nękają innych sami też mają swoje problemy – gdyby tak nie było, nie mieliby potrzeby zachowywać się w przemocowy sposób.

 

Rozumiem, że dzięki temu popatrzyłaś bardziej empatycznie na swoich dawnych oprawców. „Igielnik” jest swoją drogą bardzo brutalny, przypomina mi współczesną, okrutną baśń. Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć historię w ten sposób?

Deborah Haywood: Taka forma wydała mi się bardziej ekscytująca. Wybór baśniowej narracji sprawił, że mogłam też sobie pozwolić na większą brutalność, niż gdybym zdecydowała się kręcić np. realistyczny dramat społeczny. Myślę, że w przypadku tej drugiej formy staralibyśmy się chronić i tonować nasze uczucia podczas oglądania filmu. W moim odczuciu fakt, że historia nie wydaje się w pełni realistyczna, daje nam przyzwolenie na zatopienie się w prawdziwych emocjach. A chciałam, by ten film miał mocny ładunek emocjonalny, ponieważ wydaje mi się, że dziś bardzo często maskujemy swoje uczucia. Kino daje nam możliwość przeżywania emocji bez odczuwania presji, że musimy „trzymać fason”, zaprezentować fałszywą twarz.

 1 igielnik

Główne bohaterki filmu zmagają się z marginalizacją i uciekają od trudnej rzeczywistości w świat fantazji. Marzenia Iony są pełne popkulturowych elementów i wyobrażeń, jak mogłoby wyglądać „idealne” życie nastolatki. Jak twoim zdaniem otaczająca nas kultura popularna wpływa na nasz stan psychiczny?

Deborah Haywood: Myślę, że jej wpływ jest ogromny. Z każdej strony docierają do nas określone obrazy i wzorce zachowań, więc zaczynamy wierzyć, że właśnie tak powinno wyglądać życie. Rozłam między tym, kim naprawdę jesteśmy a tym, kim wydaje nam się, że powinniśmy być, to powód niepokoju i problemów psychicznych. A na nastolatkach ciąży dziś szczególna presja, co sprawia, że się o nich boję.

 

W twoim filmie przyjaźń między dziewczynami jest naznaczona fałszem i cierpieniem. Dlaczego zdecydowałaś się tak negatywnie pokazać relacje między kobietami?

Deborah Haywood: Myślę, że nie tyle zdecydowałam się tak to pokazać – tak po prostu wyszło. Ponieważ „Igienik” nawiązuje do baśni, dziewczyny ze szkoły Iony stały się współczesną wersją wrednych sióstr Kopciuszka. Dodatkowo takie nieszczere relacje z dziewczynami były niestety częścią mojego doświadczenia dorastania. Oczywiście w „Igielniku” funkcjonują one w wyostrzonej, zmaksymalizowanej formie. Baśniowy styl narracji dał mi też możliwość przedstawienia dziewczyn jako stada – jak u wilków.

 

W „Igielniku” skomplikowana jest również relacja między matką a córką. A jak wspominasz swoją relację z mamą w czasie, gdy dorastałaś?

Deborah Haywood: Pamiętam, że nie mówiłam mamie o wielu nieprzyjemnych rzeczach, które spotykały mnie w szkole, bo nie chciałam jej martwić. Myślę, że często udajemy, że wszystko jest OK, gdy wcale tak nie jest, by ochronić naszych najbliższych przed zmartwieniami i smutkiem. Wiem, że sama zachowuję się tak czasem wobec mojej córki i wiem, że tak samo moja mama czy moja córka nie zawsze mówiły mi o wszystkim. Ubolewam nad tym. Sądzę, że nasze relacje byłyby o wiele bardziej szczere, gdybyśmy dzieliły się ze sobą trudnymi doświadczeniami.

 

W filmie pokazujesz też różne odcienie kobiecej seksualności.

Deborah Haywood: Myślę, że to również wzięło się z moich doświadczeń. Pamiętam tę presję wokół seksu i towarzyszący temu strach, gdy byłam nastolatką. Brakuje wtedy wiedzy, hormony szaleńczo buzują, a mam wrażenie, że seksualność funkcjonuje jako podtekst całego nastoletniego życia.

3 igielnik

Więcej o filmie przeczytacie również w naszej recenzji.

Fot. materiały prasowe