I chociaż nie da się przemilczeć tego tematu, to każda z tych opowieści dotyka wiele, wiele więcej. Odniosłam wrażenie, że jednak w Polsce wszystkie trzy tytuły zostały potraktowane nieco po macoszemu. Powtarzana przez media mantra – napisane przez kobietę, „literatura kobieca”, mówi głównie o ciele, opresji – wydaje się szufladkować te niesamowite książki, które powinna przeczytać każda i każdy z nas. Po lekturze każdej z nich byłam rozemocjonowana, trochę rozkojarzona. Pochłonięcie ich było bardzo osobistym doświadczeniem i pomyślałam, że tak właśnie, pokrótce, o nich napiszę – bez asekuracyjnego dystansu krytyczki literackiej, którą zresztą nie jestem. Prostolinijnie: chciałabym się nimi podzielić. Może też poczujecie to rozpoznanie. 

 

„Jej ciało i inne strony”, Carmen Maria Machado, Wydawnictwo Agora 2018, przeł. Dobromiła Jankowska

Książka, na którą czekałam. Zbiór opowiadań Machado ma rys realizmu magicznego, ale bliżej mu do gotyku. Po lekturze trudno było mi zasnąć, niepokój był namacalny i przyjemny. Każde z opowiadań wydaje się łączyć – choć bohaterki, czas miejsca i akcji różnią się zupełnie, to w każdym z nich odczuwalne jest podobne napięcie, napomknięcia o znikających kobietach, o bajkach dla dzieci, którym bliżej do baśni o Sinobrodym niż do królewien Disneya. Całkowicie ujmują mnie nowatorskie rozwiązania zastosowane przez Machado, jak glossy dla czytających na głos, struktura historii oparta na wyliczeniach partnerek i partnerów seksualnych albo opowiadanie składające się ze streszczeń odcinków serialu („Wyjątkowo odrażające. Prawo i porządek: sekcja specjalna”. 272 odcinki, 12 sezonów). Ale to, co najbardziej porusza, to podskórne rozgorączkowanie, cisza przed burzą, która zresztą w pewnym opowiadaniu nadchodzi. Najgłośniejsze opowiadania z tego zbioru to „Mężowski szew” oraz „Prawdziwe kobiety mają ciała”, jednak mnie najbardziej oszołomiła „Rezydentka”, w której na pozór niewiele się dzieje. Myślę, że w tym przypadku śmiało można zignorować zasadę „autorka nie jest ani narratorką, ani podmiotem lirycznym”. Bohaterka-pisarka zapędza się w swoim umyśle, tonie w pamięci, a równocześnie widzi i rozumie więcej, niż innym się wydaje. Ośrodek dla artystów jest zatopiony we mgle, narratorka doświadcza małej zdrady, małej tęsknoty, cienia żalu. Odziera prostą prawdę o pisaniu kobiet: historia o niej samej może być odebrana jako nudna, regresywna, oklepana. Szalona lesbijka to stereotyp, tylko mężczyznom wolno pisać ukryte autobiografie. Dlatego w pewnym momencie broni siebie: „Mam prawo przebywać we własnych myślach. (…) Mam prawo być nietowarzyska i mam prawo budzić w was dyskomfort. (…) Nie odczuwam wstydu. Doświadczyłam w życiu wielu uczuć, ale wstydu wśród nich nie ma”. Opowiadania Machado – zwłaszcza na tle ostatnich książek Juliana Barnesa czy Karla Ove Knausgårda, które zwyczajnie mnie rozczarowały – to literatura, która daje siłę. Katarzyna Wężyk przeprowadziła z Machado wywiad („Wysokie Obcasy” nr 45/1008). Pisarka mówi w nim: „Zdałam sobie sprawę, że wściekanie się jest OK. Jestem wściekła, gdy widzę niesprawiedliwość, gdy coś jest złe, gdy widzę krzywdę. Gniew może być produktywny – a nawet jeśli nie jest, wciąż jest ważny. To emocja, której nie musisz się wstydzić. Jest coś bardzo przygnębiającego w tym, że kultura nie pozwala kobietom na wyrażanie złości”. Machado robi w swoich opowiadaniach, co chce – i jest to bardzo wyzwalające.

 

„Histeryczki”, Roxane Gay, Wydawnictwo Poradnia K 2018, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa

„bóg powinien uczynić kobietę śmiercionośną/ kiedy z mężczyzn uczynił potwory” – słowa Elizabeth Hewer, które służą jako motto „Jej ciała i innych stron” Machado mogłyby równie dobrze przewodzić „Histeryczkom”. Gay znam z jej tekstów na serwisie Medium, gdzie w ramach kuratorowania cyklu „Unruly Bodies” pisała właśnie o zmieniającej się relacji z ciałem – w wymiarze emocjonalnym, psychologicznym, kulturowym, naukowym. Teksty towarzyszyły promocji jej najnowszej książki – „Hunger”, autobiografii, w której Gay pisze o życiu w grubym ciele. To było coś, z czym się jeszcze nie spotkałam: jako osoba, której BMI mieściło się i jak na razie mieści się w zakresie, który norma nazywa „prawidłową wagą”, pozostaje mi wyobrażać sobie, co może czuć gruba osoba. I często tej wyobraźni po prostu mi brak. Lektura zarówno esejów, jak i opowiadań Gay wzbogaca: otwiera w czytelniku różne zapadnie, piwnice i okienka, dzięki czemu przewietrza głowę. Roxane Gay w Stanach Zjednoczonych jest jedną z najbardziej cenionych autorek, jej „Bad Feminist” weszło do kanonu lektur feministycznych. Tytuł oryginalny „Histeryczek” to „Difficult Women” i zdaje mi się, że – mimo piętna, jakie niesie słowo „histeryczka” w polskiej kulturze – to właśnie dosłowne „trudne kobiety” lepiej opisują i charakter, i zacięcie bohaterek tych opowiadań. Roxane Gay i Carmen Marię Machado łączy wiele: obie to queerowe kobiety o innym niż biały kolorze skóry, które żyją w Ameryce Trumpa, pisząc przesycone erotyką historie o doświadczeniu bycia kobietą. Choć w tekstach Gay mniej jest fantastyki, a więcej mroku. Jej bohaterkom trudniej uciec z pozycji ofiary, w jej historiach spełniają się czarne scenariusze. Jednak trudne kobiety – z pewną rezygnacją – stwierdzają, że jest, jak jest, i żyją dalej z pełną świadomością swojej siły. Żyją w świecie niebezpiecznym dla nie-mężczyzn. Czasem potrafią się zemścić, czasem – mimo traum z przeszłości – uda im się wywalczyć szczęście, czasem to one dyrygują. Jednocześnie (tak jak i u Machado) nie brak tu humoru, błyskotliwości, wspaniale opisanego seksu. Namiętność ma czasem zupełnie popaprane źródła – i tak też jest dobrze. Gay potrafi w dwóch zdaniach stworzyć pełnokrwiste postaci i niełatwe relacje. Oddaje charakter tego, z czym trzeba się mierzyć w szowinistycznej rzeczywistości. Pisze o małych ustępstwach i wielkich krzywdach, o narastającym gniewie i bezkompromisowej miłości. To krótkie, nieoczywiste teksty, które budują perspektywę, jakiej wciąż brakuje w literaturze. Czytając opowiadania Machado i Gay, myślałam właśnie o perspektywie kobiecej – oraz o prawdopodobnie najstarszej rzeźbie człowieka. Figurka z kości mamuta sprzed 35 000 lat przedstawia kobietę o wydatnym brzuchu, szerokich biodrach i dużych, sterczących piersiach. Odnaleziono sporo podobnych pierwszych rzeźb figuratywnych. Znane są jako „paleolityczne Wenus”. Ich obfite, wręcz przesadzone kształty, zdaniem naukowców, miały być związane z kultem płodności i urodzaju oraz preferencjami seksualnymi. Tymczasem niedawno postawiono nową hipotezę: figurki wyglądają właśnie w ten sposób, bo tak siebie same widziały kobiety w ciąży. Być może to właśnie one – na swoje podobieństwo i by celebrować tworzenie życia dzięki własnemu ciału – rzeźbiły swoje brzuchy i piersi. Taka perspektywa tłumaczyłaby zaburzone proporcje, np. krótkie nóżki. W myśli, że to kobiety z epoki kamienia były pierwszymi rzeźbiarkami, które obrały człowieka jako temat swojej twórczości, znajduję coś krzepiącego. Tak samo, jak w wymienionych tu książkach.

 

„Pierwszy bandzior”, Miranda July, Wydawnictwo Pauza 2018, przeł. Łukasz Buchalski

Choć „Pierwszego bandziora” przeczytałam na początku roku, dopiero w grudniu udało mi się przetworzyć lekturę na swoje słowa. Chyba byłam przytłoczona ilością elokwentnych recenzji i tego, jak coś dotychczas intymnego jest omawiane na forum. To „coś” można zdefiniować jako dziwaczność, własne poplątanie. O ile Machado i Gay są queer, o July można powiedzieć: quirky. Zanim przeczytałam powieść, całkiem nieźle znałam świat autorki – dzięki filmom „Przyszłość”, „Ty i ja i wszyscy, których znamy” czy parominutowemu „A Handy Tip for the Easily Distracted” albo aplikacji „SomebodyApp”, pozwalającej wykorzystać obcą osobę obok do przekazania prywatnej wiadomości. „Pierwszy bandzior” również ma w sobie element ryzyka, zawierzenia się innym. Bohaterka powieści, Cheryl, to kobieta, która – by chronić swój kruchy stan równowagi – zbudowała rutynę i schematy, rządzące jej codziennością. Gdy za sprawą nieoczekiwanego gościa balans ten zostanie zachwiany, Cheryl będzie musiała konfrontować się z coraz to nowymi, silniejszymi emocjami. A czytelnik razem z nią – Miranda July stworzyła postać, którą można pokochać. Łatwiej przyznać się do udziwnienia swoich światów i wiecznej tęsknoty do własnych Kubelków Bondych. Przejmująca scena porodu uświadomiła mi, że nie pamiętam żadnej innej książki beletrystycznej, która z taką siłą i wyrazem opisała moment narodzin. Motyw niemowlęcia, którym niespodziewanie ma zaopiekować się bohaterka przewija się przez wszystkie trzy książki. Wymagająca opieka nad cudzym bobasem to jeden z głównych tematów „Pierwszego bandziora”, podrzucone niemowlę pojawia się również w poruszającym opowiadaniu Roxane Gay „Dotknąć dna” oraz „Matkach” Machado. Każdy z tych tekstów mówi o doświadczeniach, które długo pozostawały na marginesie literatury. Wydawnictwo Pauza w styczniu 2019 roku wyda zbiór opowiadań July – „Pasujesz tu najlepiej”. Czekam.

 1 marta mitek miranda july histeryczki lektury to czytamy 

Fot. Marta Mitek