Z dworca Łódź-Widzew kierujemy się na ulicę Piłsudskiego. W autobusie miły łodzianin rozwiewa nasze obawy i mówi, że Wi-Ma (Piłsudskiego 135) dopiero za trzy przystanki. Widzewska Manufaktura istnieje od 1889. Przez sto dwadzieścia lat była zakładem przemysłu bawełnianego. Obecnie na sześćdziesięciu tysiącach metrów kwadratowych mieszczą się pracownie artystyczne (Wood&Paper, Studio 550, Ulica Tymczasowa, Pan tu nie stał, BLOT), studia plastyczne, fotograficzne i nagraniowe, Teatr Zamiast oraz biura. W przestrzeni Wi-My odbywają się też liczne wydarzenia kulturalne: koncerty, spektakle, warsztaty i konferencje. Jedną ze ścian Manufaktury zdobi wizerunek słowiańskiej bogini Mokosh wykonany przez pochodzące z Manchesteru artystki Cbloxx i Aylo. To symbol kobiecej siły i hołd dla pracownic fabryki, których okaleczonych dłoni nie koił bawełniany puch.

3 MIASTO MASA DZIEWCZYNA ODZ 

Dalej jedziemy na Sienkiewicza, sfotografować neon najstarszego z łódzkich kin. Studyjne Tatry (Sienkiewicza 40) w ciągu stu dwunastu lat istnienia zdążyły stać się zarzewiem konfliktu z kościołem Podwyższenia Świętego Krzyża, nosić nazwę „Moulin Rouge”, służyć modom i ideologicznym celom zmieniających się właścicieli. W latach 20. poszerzono repertuar o widowiska rewiowe. Z kolei w latach 30. przeprowadzono działania modernizacyjne, które umożliwiły projekcję filmów dźwiękowych. Pięćdziesiąt lat później Tatry uzyskały status kina studyjnego. W „Dzienniku Łódzkim” czytam, że to ostatnie z tutejszych miejsc, gdzie korzysta się wyłącznie z tradycyjnej taśmy filmowej przy użyciu analogowych projektorów łódzkiej produkcji. Mimo braku funduszy i problemów urzędowych o stan kina dba Dariusz Ambroszczyk – jego właściciel i jedyny pracownik – oraz Fundacja Mówi35, założona przez studentki i studentów łódzkiej Szkoły Filmowej.

5 MIASTO MASA DZIEWCZYNA ODZ 

Towarzystwo pastelowych kamienic zastępujemy bladym różem Wiosny* (OFF Piotrkowska 138/140), zaaranżowanej przez dwie łódzkie pracownie architektoniczne – KUOO architects i Tamizo Architects. W rękach, z pomalowanymi na różowo paznokciami, trzymamy tosty z różowym łososiem, rozsypując czarnuszkę na różowe talerze. Zerkamy na siebie z aprobatą, pijemy bardzo dobrą kawę, bardzo dobry rumianek, zostawiamy tipa, uśmiech i idziemy dalej.

*Kiedy piszę ten tekst Wiosna żegna się z OFFem.

A „dalej” znaczy spacer jedną z najdłuższych ulic handlowych w Europie i najbardziej reprezentacyjną dla Łodzi – Piotrkowską. „Żabki, banki i lumpeksy” – kwituje Joanna Glinkowska, moja łódzka przewodniczka. Pytam więc, co chciałaby tu widzieć.

„To ulica reprezentacyjna, przez jej pryzmat patrzysz na całe miasto. Wolałabym, żeby powstały tu jakieś fajne miejsca ze sztuką albo porządny sklep czy kawiarnia. Chciałabym widzieć na Piotrkowskiej małe przedsiębiorstwa, których jest jeszcze trochę w Łodzi. Na przykład na Więckowskiego jest pan, który robi szczotki z włosia borsuczego. Są też stare zakłady fryzjerskie, gorseciarnie, szewcy. Jest jeden świetny szewc, który działa wprawdzie przy Piotrkowskiej, ale jego zakład schowany jest w bramie. Sprowadza niesamowite skóry: świecące, lakierowane, w przeróżne kolory i wzory. I spełnia twoje marzenia.”

Zatrzymujemy się na babeczki z kajmakiem w cukierni przy Piotrkowskiej 128. Latem leczyłyśmy w niej złamane serce. Wśród szkła, marmuru i złotych zdobień szarmancko obsługiwał nas nastoletni sprzedawca, a po zakończeniu sezonu wakacyjnego – dwie urocze panie. Cukiernia Ł&M Gałeccy jest jak ze starego filmu. Tarty, praliny, babeczki, bezy i rolady, szepty przy stolikach i pobrzękiwanie widelczyków. Mówi się, że mają tu najlepsze jagodzianki w mieście.

Następnie odwiedzamy antykwariat Book Się Rodzi (Piotrkowska 37). I przepadamy wśród książek i filmów. W sierpniu kupiłam tam „Seksuologię kulturową” Imielińskiego i „Rykoszetem” Agnieszki Graff za niecałe trzydzieści złotych. Tym razem wychodzę bez łupów, ale nie dlatego, że nie ma w czym wybierać. 

4 MIASTO MASA DZIEWCZYNA ODZ

Wchodzimy do Muzeum Sztuki (Więckowskiego 36) na wystawę „Awangarda i państwo”. Ponad sześćset prac, trzy piętra, wielość form i nazwisk. Przysiadamy przed projekcją Themersonów, oglądamy nieznane nam prace znanych artystów (prace artystek były głównie te znane), podziwiamy kolaże i fotomontaże, Ewę Partum, Natalię LL i cieszymy się, że jest demokratycznie. Tylko brakuje mi kobiet. Być może zawsze będzie ich dla mnie za mało. Wystawę możecie oglądać do 27 stycznia 2019.

Wracamy na Piotrkowską na bułę z tempehem w Niebostanie (Piotrkowska 17). Gdzie jeszcze w Łodzi warto zjeść? „Na Księżym Młynie robi się coraz ciekawiej, ostatnio otworzyły się tam trzy nowe miejsca, w tym restauracja Fatamorgana czy cukiernia Maison a.s. (Księży Młyn 16). W pobliżu znajduje się Muzeum Książki Artystycznej (Tymienieckiego 24) i Art Inkubator (Tymienieckiego 3) – tam można pójść już z pełnym brzuchem i nasycić się pokarmami dla ducha, na przykład uczestnicząc w regularnie odbywających się w obu tych przestrzeniach koncertach.” Proszę o więcej, Joanna wylicza dalej. „Kiedyś OFF Piotrkowska była łódzkim Chinatown. Został po nim jeden „chińczyk” (Good Morning Vietnam, Piotrkowska 138/140), gdzie jest dobrze i tanio, szczególnie jeśli głód najdzie cię o 3 nad ranem. Zaraz obok można zjeść super ramen (ato ramen) – podobno sprowadzają składniki z Japonii. Sporo osób chodzi do Owoców i Warzyw (Traugutta 9). To takie miejsce, które funkcjonuje dobrze cały dzień. Rano można wypić kawę, potem zjeść ciasto czy sałatkę i zostać aż do wieczornego piwa, a jak ma się szczęście można trafić na wykład, projekcję filmu czy cupping. No i Foto Cafe (Piotrkowska 102), które kiedyś było kojarzone ze środowiskiem filmowym. Moja koleżanka uważa, że to typowa randkownia: przyciemnione światła, drewniane stoliczki, czasem jakiś jazz na żywo, a na górze jest chyba jedyny w Łodzi speakeasy bar z bardzo dobrymi drinkami. Wbrew obiegowej opinii są też warte uwagi miejsca poza Piotrkowską. Jedno z moich ulubionych to Ciągoty i Tęsknoty (Wojska Polskiego 144A), malutka restauracja na Bałutach, w której regularnie odbywają się koncerty jazzowe na najwyższym poziomie”. Pijemy grzany cydr w Pop’n’Art (plac Wolności 6), założonym przez kilkoro znajomych Joanny. „Otworzyli je w ramach programu grantowego działając jako spółdzielnia. Z czasem wszystko się rozwinęło i teraz funkcjonują genialnie. Regularnie odbywają się tu projekcje filmowe, jam sessions i wystawy.”

Joanna urodziła się i mieszkała przez większość swojego dwudziestopięcioletniego życia w Łodzi. Obecnie przebywa w Berlinie, pracując jako asystentka w Archive Kabinett. W Łodzi pracowała w Muzeum Sztuki, jednocześnie współtworząc Fundację Obszar Wspólny, której celem jest „poszerzanie relacji łódzko-ludzkich”. W praktyce to przeróżne działania, podczas których wytwarza (lub podtrzymuje) się więzi pomiędzy uczestniczkami i uczestnikami, miastem i sztuką. „Robimy warsztaty introligatorskie, koncerty, odsłuchy muzyki. Organizujemy też dyskusyjny klub filmowy. Zależy nam na tym, żeby ludzie spędzali razem czas i wspólnie działali w wielu dziedzinach. Staramy się stworzyć przy tym taką atmosferę, żeby każdy, kto ma na to ochotę, mógł zabrać głos.” Joanna opowiada mi o łódzkim życiu artystycznym. O nieistniejącej już Galerii Manhattan, do której w dzieciństwie zabierał ją tata i której oddała hołd w swojej pracy magisterskiej. O miejscach, w których lubi bywać, wernisażach w Galerii Wschodniej (Wschodnia 29/3), Punkcie Odbioru Sztuki (Struga 90), Pracowni Portretu, Przestrzeni Roboczej i Domu Mody Limanka. O latającej Galerii Czynnej, która nie ma stałej siedziby. O lumpeksach – polecając Dukat (Piłsudskiego 6), Vive Profit (Piłsudskiego 153) i Moda 36.6 (Wschodnia 76) – i dziewczyńskich inicjatywach.

Pytam, czy wspomina się tu czasem włókniarki.

„Marta Madejska wydała ostatnio książkę >>Aleja Włókniarek<<. W tytule odwołuje się do topografii Łodzi, bo jedną z głównych arterii jest aleja Włókniarzy. Ludzie, którzy są bardziej wyczuleni na tym punkcie, podśmiewają się z tej nazwy, bo czy kiedykolwiek ktoś widział tu włókniarza?” Przywołuje też performans Julity Wójcik „Pozamiatać po włókniarkach″ z 2003 roku. Artystka zamiatała opustoszałą halę Białej Fabryki Ludwika Geyera. W fartuchu i drewniakach, z przewiązaną na głowię chustką Wójcik wykonywała syzyfową pracę, przypominając widzkom i widzom herstoryczne realia przestrzeni. „Gdyby nie to, że ludzie byli serdeczni i skorzy do pomocy, to performans nie skończyłby się do późnych nocnych godzin” – puentuje moja rozmówczyni. Chcąc usłyszeć głos włókniarek, oglądam „Nasze znajome z Łodzi” Gryczełowskiej. Wam też polecam.

Gdy pytam o uczucia do miasta, Joanna mówi, że to relacja w stylu love-hate. Upieram się przy miłości. „Kocham Łódź i bronię jej z całego serca. Jak ktoś mi mówi, że tu jest szaro, brudno i nic się nie dzieje, to zalewam go informacjami o wydarzeniach z dzisiaj i kilku najbliższych dni. Kocham Łódź za ludzi, którzy już dawno mogliby stąd wyjechać gdzieś, gdzie ich inicjatywy zostałyby bardziej docenione, a jednak zostają. Mam silne poczucie przywiązania do tego miasta. Czuję też coś w rodzaju odpowiedzialności za nie i to, w jakim kierunku będzie się rozwijać. Może dlatego tak często jak do łez wzruszenia, Łódź – a raczej niektóre decyzje łódzkich urzędników – doprowadza mnie na skraj nerwowej wytrzymałości” – odpowiada.

Dziewczyński tercet opuszcza Łódź. Z chodnika przy placu Wolności zbieramy grube ścinki różowo-złotego konfetti. Wznosimy ostatni toast w Owocach i Warzywach, by szybkim krokiem ruszyć w stronę dworca Fabryczna. Gdy następnym razem Warszawa okaże się zbyt ciasna, będę wiedziała dokąd uciekać.

Po Łodzi werbalnie oprowadziła mnie Joanna Glinkowska, za co bardzo, bardzo dziękuję.

1 MIASTO MASA DZIEWCZYNA ODZ 

Fot. Urszula Janoszuk