Magda Wojciechowska: Jak się dziś czujesz?

Adelina Cimochowicz: Dzisiaj całkiem nieźle. Napisałam swoją propozycję tekstu zapowiadającego Wiosenny Marsz Klimatyczny, który organizujemy 27 kwietnia. Skończyłam swoją część i nie jest źle.

 

Magda Wojciechowska: Nawiązuję tym pytaniem do Twojej zeszłorocznej wystawy w CSW Kronika w Bytomiu.

Adelina Cimochowicz: Musiałam sobie zrobić dużą przerwę po tej wystawie, bo była mocno eksploatująca. Przechodziłam wtedy osobiście trudny moment, chodziłam na terapię i brałam leki łagodzące stany depresyjne. To była dość specyficzna sytuacja, bo nie jestem młodą artystką, której w końcu powiedziano: „no, coś tam się narobiłaś, więc zorganizujemy ci wystawę indywidualną”. „Jak się dziś czujecie?” wsparł i kuratorował Kuba Gawkowski. Wystawa opowiadała o moich zmaganiach ze stanami lękowymi, kompulsywnymi, które w pewnym momencie stały się uciążliwe i nie mogłam już ich ignorować. Fotografowałam rzeczy, które nie dawały mi spokoju: gniazdko, kiedy odłączyłam żelazko; kuchenkę; filmowałam szarpanie za klamkę po zamknięciu drzwi na klucz. I wtedy w jakiejś rozmowie ktoś powiedział mi, że pewnie więcej ludzi tak robi i warto poszukać szerszego wizualnego odzwierciedlenia. Dołączyłam do kilku polsko-, hiszpańsko- i anglojęzycznych grup wsparcia na Facebooku, napisałam ogłoszenia, że coś takiego robię i okazało się, że nie jestem jedyna. To jest tylko doraźna pomoc, taka tabletka przeciwbólowa, która ostatecznie nie rozwiązuje problemu, bo jego źródło leży zupełnie gdzie indziej. Niemniej jednak świadomość, że nie jest się osamotnioną/ym, pozwala odnaleźć się w jakiejś wspólnocie i przynosi ulgę. Zebrałam kilkaset zdjęć i filmów od różnych ludzi, z różnych miejsc – Pakistanu, Peru, bardzo dużo ze Stanów. Jedna z członkiń tej grupy fotografowała deskę rozdzielczą samochodu po zaparkowaniu przed domem, bo miała potężny lęk, że jeździ nim, kiedy lunatykuje. Rano upewniała się, czy na liczniku nie ma nowych kilometrów. W ramach projektu powstało też wideo, które pokazywałam podczas zeszłorocznej Artystycznej Podróży Hestii. Wystawę tworzyły dodatkowo dwie instalacje, jedną z nich była dwukanałowa projekcja zdjęć, druga przedstawiała fragment projektu „Muzeum Nerwicy”, który polemizuje z koncepcją muzeum i tym, co powinno w nim dzisiaj być – co ta instytucja opowiada o nas jako o ludziach w późnym kapitalizmie, w czasie trwającej katastrofy klimatycznej. Uważam, że koncepcja muzeum potrzebuje redefinicji, nie powinna być przestrzenią gloryfikującą teorie oparte na nieaktualnych paradygmatach, które ostatecznie są dla nas krzywdzące.

 

Magda Wojciechowska: Myślisz, że na tym mogłaby polegać współczesna rola sztuki? Na zaangażowaniu?

Adelina Cimochowicz: Myślę, że tak i to się dzieje. Nie chcę narzucać jednak nikomu żadnego obowiązku. Zajmuję się tym, bo ta kwestia dotyka mnie osobiście, dlatego nie jest żadnym poświęceniem. Niedawno przeszłam na weganizm, co stało się dla mnie istotnym warunkiem bycia w świecie. Miesiąc temu z kuratorką Kasią Wojtczak i kuratorem Tomkiem Pawłowskim ukisiliśmy sporo warzyw, z których powstała instalacja „Spiżarnia”. Z drugiej strony żyjemy w czasach, kiedy sztuka karmi się i kapitalizuje dziejącą się katastrofę. To straszne i przerażające, ale na tym właśnie polega ten system. Staram się być uważna, bo z jednej strony fajnie, że sztuka jest krytyczna, rzuca światło na problemy, skupia na nich uwagę, ale z drugiej – to nie jest normalne, że artystki i artyści muszą teraz alarmować, że nie ma za wiele innych przestrzeni. Poza tym odbiór sztuki współczesnej nie jest aż tak szeroki, to nadal elitarna praktyka, niedostępna dla tak zwanej „większości społeczeństwa”.

1 APH Adelina Cimochowicz Hestia Artystyczna Podroz Hestii 

Magda Wojciechowska: Pomysł na stworzenie „Spiżarni” wydaje mi się niezwykle interesujący właśnie w kontekście katastrofy klimatycznej.

Adelina Cimochowicz: Źródło tego projektu tkwiło w naszych rozmowach. Wiedzieliśmy wzajemnie, że mamy kulinarne zainteresowania, często spotykamy się przy stole czy garnku. Ważne jest też dla mnie zastanowienie się nad tym, skąd jedzenie pochodzi i jak jest produkowane. To ciekawe, że tak bardzo nas interesuje czy to, co jemy jest zdrowe i eko, a nie interesuje już to skąd przyjeżdża, jakie są tego koszty, czy warunki zatrudnienia ludzi. Po przejściu na weganizm zauważyłam, że wiele tematycznych blogów promuje dietę, która składa się w dużej mierze z produktów transportowanych do nas z bardzo, bardzo daleka. To sprawia, że niejedzenie mięsa wcale nie jest takie fajne, kiedy wycinane są lasy deszczowe pod uprawę palm olejowych czy awokado. Ten drugi produkt stanowi dla mnie symbol przeciwskuteczności. Kiszonki były poniekąd pretekstem do poszukania tego, co mamy na miejscu, ale trochę o tym zapominamy. Kisiliśmy jarmuż, kalafior, rzodkiewki, cebulę, imbir, co nam wpadło w ręce. Chcę tworzyć pretekst do zastanowienia się nad tym, jak konsumujemy, czy naprawdę tak trudno jest konsumować inaczej i dlaczego używa się w tym kontekście narracji rezygnacji: „musimy przestać coś robić”, a nie zastanawiamy się, jak wiele zyskujemy. Pracując w Cafe Kryzys czerpię niesamowitą frajdę z przygotowywania, z działania w ramach innych struktur, braku hierarchii. Mamy wspólny cel, który nie jest duży, ale przez trzy dni w tygodniu chcemy karmić ludzi wegańskim jedzeniem w wolnej cenie. Na maj zaplanowałam projekt o nazwie „Tydzień Radykalnej Obfitości”, wpisany w program Dni Sztuki Współczesnej w Białymstoku. We współpracy z Tomkiem Pawłowskim i Galerią Arsenał organizujemy między innymi dużą, miejską, otwartą ucztę. Będę prowadzić również warsztaty z kuchni postjarskiej, żeby uciec od słowa „weganizm”, które brzmi ekskluzywnie i jest trochę zadęte, wielkomiejskie. Sama odczuwam dziwny dyskomfort, mówiąc, że jestem weganką, nie odpowiada mi jego mainstreamowy PR.

 

Magda Wojciechowska: Jesteś wrażliwa na reakcje odbiorczyń i odbiorców Twoich prac?

Adelina Cimochowicz: Oczywiście, to one stanowią moment weryfikujący. Na równi z odbiorem prac interesuje mnie proces ich powstawania. Słyszałaś o solastalgii? Tak się określa uczucie bólu i smutku w związku z katastrofą klimatyczną – „homesickness one experiences while still at home”. Bardzo chciałabym czuć, że jestem w domu i że go nie tracę, tylko buduję razem z ludźmi, z których nikt nie jest dyskredytowany i jest nam wszystkim miło. W ramach Biennale Warszawa „Skip the line!” robiłam pracę o uwikłaniu zaburzeń psychicznych w problematyczną sytuację ekonomiczno-mieszkaniową. Osoby, które pomagały mi w powstawaniu tego wideo, dawały mi do zrozumienia, że to ma sens, jest istotne i może naświetli komuś ich doświadczenie. Z kolei w wieczór wystawy „Jak się dziś czujecie?” usłyszałam kilka deklaracji, że przy następnej odsłonie projektu mogę liczyć na wsparcie uczestniczek i uczestników, którzy chętnie dostarczą mi materiałów. To było super przyjemne.

4 APH Adelina Cimochowicz Hestia Artystyczna Podroz Hestii 

Magda Wojciechowska: Myślisz, że rynek artystyczny jest łaskawy dla młodych twórczyń i twórców? 

Adelina Cimochowicz: Żaden rynek nie jest łaskawy. Staram się być uważna na to, w czym i w jaki sposób biorę udział, ale też nie biczować się i nie odgradzać od rzeczywistości, bo wiem, że jestem częścią systemu i to pozwala mi się jakoś utrzymać. Wierzę jednak, że można próbować wprowadzać narracje rozsadzające go od środka. Jest mnóstwo akcji artwashingowych, gdzie wykorzystuje się dobrą wiarę twórczyń i twórców, ale trudno być podejrzliwą przez cały czas. Obawiam się, że nawet mimo uważności nie można się wymknąć systemowi. Mój pojedynczy dyskomfort to trochę za mało, żeby rezygnować z możliwości zabrania głosu.

 

Magda Wojciechowska: Jaką rolę odgrywa w nim kontekst klasowy czy płciowy? Dostrzegasz jakieś zależności? 

Adelina Cimochowicz: Jestem reprezentantką niższej klasy średniej, ale wciąż zdaję sobie sprawę z własnego uprzywilejowania. Nie mam dzieci, wspierają mnie rodzice, mam spore poczucie bezpieczeństwa i świadomość zaplecza finansowego. Niedawno zgarnęłam dwie nagrody, sprzedałam pracę, tylko dlatego na kilka miesięcy mogłam zrezygnować z pracy stricte finansowej. Znam osoby, które mają dużo trudniejszą sytuację ekonomiczną, próbują jednocześnie robić sztukę i się utrzymać. Wykonują przez to podwójną pracę, dokonują autowyzysku tylko po to, żeby nie musieć rezygnować, bo bardzo ciężko jest wyżyć ze sztuki. Dla zdecydowanej większości praca twórcza nie gwarantuje stabilności finansowej. Kwestia płci powoli się zmienia, ale myślę, że wciąż najbardziej rozpoznawalnymi reprezentantami polskiej sztuki są mężczyźni. To oni uzyskują legitymację do działania, wciąż paradygmat artysty-buntownika budzi szczery podziw i szacunek. W mężczyzn wkłada się mityczną mądrość, ich siła skorelowana jest z wiedzą. Kobieta-buntowniczka budzi ciekawość, ale ciągle pozostaje bardzo cielesna. Z tego powodu czasem starsze artystki nie chcą być identyfikowane ze sztuką feministyczną – z obawy, że tożsamość płciowa zdominuje odbiór ich twórczości. Rozumiem ten niepokój, choć sama jestem feministką z całego serca i oczywiście uważam, że to dobrze, że zwiększyła się widzialność kobiet w sztuce. Należy jednak pamiętać, że historia emancypacji nie jest liniowa, dlatego trzeba ją pielęgnować.

 

Magda Wojciechowska: Jakie inne walki są dla Ciebie ważne?

Adelina Cimochowicz: Jestem członkinią Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Nasza ostatnia kampania dotyczyła kwestii kosztów zamieszkania praskich kamienic, które nie są podłączone do centralnego ogrzewania. Mieszkańcy muszą szukać alternatyw i ogromna część z nich używa do tego prądu, co znacznie zwiększa koszty utrzymania. To absurd, bo mieszkania komunalne przysługują im z racji trudnej sytuacji życiowej. Miasto obciąża potrzebujących kosztami utrzymania lokalu, który pierwotnie dało im w ramach pomocy. Walczyliśmy o szybsze podłączenie kamienic do centralnej sieci ciepłowniczej i ograniczenie opłat. Ten temat dotyczy też ubóstwa energetycznego. Należę do warszawskiego ruchu Strajk dla Ziemi i niebawem organizujemy drugi Marsz Klimatyczny, którego finał będzie pod Sejmem. Po marszu zapraszamy do domków na Jazdowie, gdzie odbędą się spotkania towarzyszące. Poruszymy problem zmiany klimatu, będziemy rozmawiać o kosztach związanych z adaptacją do tej nowej, bardzo trudnej sytuacji. Najsilniej odczują je najbiedniejsi i osoby najmniej uprzywilejowane, dlatego nie chcemy zielonego kapitalizmu dla najbogatszych. Poza tym działam też w Cafe Kryzys na Wilczej i kooperatywie Dobrze. Te wszystkie aktywności spinają się w mojej głowie, dając dobre współbycie.

 

Magda Wojciechowska: Zamierzasz stworzyć ich artystyczne reprezentacje?

Adelina Cimochowicz: Zrobiłam zdjęcia w opuszczonym warszawskim mieszkaniu, gdzie na bardzo jaskrawych ścianach widać ogromne zagrzybienie, a z nich pocztówki. Bez informacji nie wiadomo, co to jest, dlatego na odwrocie dodałam napis, że nie jest to sztuka współczesna, dane dotyczące ilości zagrzybionych mieszkań oraz jakie organizacje zajmują się tym problemem. W przyszłości chciałabym nawiązać tymi pracami do akcji „Zakochaj się w Warszawie”, bo wiele osób w niej choruje, a nie się zakochuje. Zlecony przez Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów raport mykologiczny wykazał, że stężenie grzybów w badanych pomieszczeniach jest zatrważające – w XXI wieku ludzie chorują na gruźlicę i różne odmiany astmy. Rozdaję te pocztówki chętnym. Można je wysłać prezydentowi z pozdrowieniami z Warszawy, żeby wiedział, co się dzieje pod jego opieką, bo władza to przecież nie tylko rządzenie. Myślę, że „Tydzień Radykalnej Obfitości” też będzie artystyczną reprezentacją jednej z moich aktywności. W tym projekcie sięgam do historii, bazując na książce z międzywojnia „Kosowska kuchnia jarska” Romualdy i Apolinarego Tarnawskich, którzy prowadzili uzdrowisko we wsi Kosów (obecnie w południowo-wschodniej Ukrainie). Twierdzili, że dieta wolna od mięsa jest pozytywną zmianą na rzecz społeczności, przyczynia się do poprawy zdrowia, więc trzeba walczyć o jej rozpowszechnianie. Promowali kuchnię wegetariańską w 1929 roku, co tylko potwierdza przypuszczenia, że temat nie jest nowy, tylko nadeszła jego kolejna fala. To ciekawe, że wiele zmian nie przebiega w sposób liniowy, tylko sinusoidalny. Podobnie jak w przypadku feminizmu. Teraz wracam też do projektu „Muzeum Nerwicy” – bank zdjęć jest nadal otwarty – i myślę o jego nowych odsłonach w kontekście zarządzania naszymi emocjami i hodowania nas na coraz lepszych konsumentów. To wymiar, który mnie teraz bardzo zajmuje. Myślę, że emocje bardzo często decydują o tym, co robimy z posiadaną wiedzą, pozwalają nam konsumować wiele rzeczy naraz. Chcę móc różnie przeżywać emocje i nie tylko po to, żeby zostały skapitalizowane, ale żeby lepiej żyło mi się z ludźmi. Z tłamszonego bólu rodzi się niechęć i nienawiść, a to prowadzi do przemocy, o czym za często zapominamy.

 

Magda Wojciechowska: Co powiedziałabyś Adelinie Cimochowicz, która dopiero wkracza w pole sztuki? 

Adelina Cimochowicz: Że warto pozwolić sobie przeżywać pewne rzeczy, zamiast spychać je na bok. Dawać upust emocjom, świadomie być we własnym smutku, poczuć go głęboko, poszukać źródła, wziąć w ręce i poobracać. Zresztą dalej chcę sobie mówić, że warto.

7 APH Adelina Cimochowicz Hestia Artystyczna Podroz Hestii 

Fot. Tytus Szabelski